Free tickets. Jeśli widzisz gościa stojącego pod stadionem z wejściówkami i kartonem o tejże właśnie treści, możesz w ciemno zakładać, że trafiłeś na mecz z udziałem europejskich zespołów.
– Ile tak stoisz? – pytam „sprzedawcę”.
– 15 minut.
– I nikt nie wziął biletu?
– Jak widzisz.
Wprawdzie można to łatwo wytłumaczyć, bo przecież pod stadion przychodzą raczej już tylko ludzie, którzy swoje wejściówki przyklepali, ale podobnych dobrodusznych darczyńców widzę co najmniej kilkunastu. Bilety kupuje się na długo przed mistrzostwami za trzycyfrowe sumy w europejskiej walucie, ale gdy przychodzi do wyjazdu, ludzie szybko się wykruszają. Bo daleko, bo Rosja to dziki kraj, bo tu ludzie nie są przyjaźni. Bo tu na pewno będzie nam źle.
Szczerze? Gówno prawda.
Podczas mundialu w pociągach można nawiązać absurdalne znajomości, tak było i na trasie z Kazania do Niżnego Nowogrodu. W wagonie restauracyjnym dosiada się 30-letni obywatel Sri Lanki, który lata temu wyjechał do Indii marząc o wielkiej karierze piłkarskiej. Załapał się do jednego z klubów ekstraklasy, ale gdy trzeba było wybrać „kariera czy normalne życie?”, usłyszał od rodziców: – Wybij sobie z głowy piłkę. Idziesz na studia.
Dziś rekompensuje sobie niespełniony sen o wielkiej karierze jeżdżąc na wielkie imprezy za reprezentacją Argentyny, no i ogólnie podróżując po świecie. W samej Rosji jest już szósty raz.
– A u was jaki stereotyp o Rosjanach panuje? – pyta.
– Że piją wódkę i to z niedźwiedziami.
– Widzisz, a to nieprawda, bo z moich obserwacji wynika, że piją głównie koniak. U mnie z kolei wszyscy myślą, że w Rosji jest największy rasizm na świecie. Zobacz, jestem czarny i mimo to przyjechałem tu po raz szósty. Bo polityka to ścierwo. Mi wystarczy, że ludzie są wspaniali.
Jeśli chcemy wchodzić w politykę, Rosja zawsze wyda nam się dzikim krajem. Pal licho aneksję Krymu, więźniów politycznych czy budowanie światowej militarnej potęgi. Najgorsze przerażenie chwyta, jak bardzo na swój kraj, swoja historię, patrzą zwykli ludzie. Można usłyszeć od nich rzeczy co najmniej dziwne.
– Kto waszym zdaniem był lepszy na wojnie? Rassija czy Niemcy?
– Polsza? My lubimy Polsze, bo atakowała Niemców. A my pomagali ciut ciut!
– Stalin? Trochę zły, ale też trochę dobry!
No, i inne tego typu rewelacje. Trzeba przyznać, że to dość osobliwa wersja historii.
Jeśli jednak umiemy złapać do tego należyty dystans i zrzucić to na barki propagandy, w jakiej Rosjanie od lat się wychowują, będziemy w Rosji czuli się jak w domu.
Dlatego naprawdę szkoda, że Europa zupełnie odpuściła sobie rosyjski mundial. Na stałe przeprowadzili się tu tylko Azjaci (głównie Chiny, Japonia, Korea) i Latynosi. Ci, którzy mieli najbliżej, zostali w domach, chyba że mecz rozgrywa się w Moskwie – o, wtedy akurat można się spodziewać, że zainteresowanie Europejczyków będzie godne.
Trzy najpopularniejsze przyśpiewki podczas meczu Dania – Chorwacja?
– Rassija! Rassija!
– Niżny Nowogród! Niżny Nowogród!
– Argentina! Argentina!
Najwięcej przyszło dziś oczywiście Rosjan, ale kto wie, czy drugiego miejsca nie zajęliby właśnie Argentyńczycy, którzy z rozpędu – na przestrogę – zakupili bilety na oba mecze 1/8, by nie ryzykować, że w Rosji pocałują klamkę. Pociąg z Kazania był zatem w zasadzie przepełniony argentyńskimi kibicami, którzy wsiedli w niego prosto po meczu.
Chorwaci? Ich rzesza była biedna, bardzo biedna. Dania? Trochę lepiej, ale też nie przybyli zbyt liczną grupą. Nie ma co się jednak na te narody specjalnie zżymać. Postąpili tak samo jak Francuzi, Portugalczycy, Niemcy, Hiszpanie, Serbowie…
No i Polacy.
Efekt – około 2,5 tysiąca pustych krzesełek.
***
Dzisiejszy mecz był bez sensu. Bo bez sensu są mecze, w których 75% widzów świętuje już przed rozpoczęciem.
Agdam to azerskie miasto duchów. Kiedyś zamieszkiwało je 150 tysięcy osób, ale wskutek działań militarnych Azerowie się wyprowadzili. Budynki zostały, miasto stoi puste.
Dziś po 16:00 w Niżnym Nowogrodzie czułem się właśnie jak w mieście duchów. Budynki stały, ale ludzi nie widziałem, a o tym, że istnieje tu jakieś życie, przypominały mi tylko głosy – czy to dochodzące ze strefy kibica, czy te z prywatnych mieszkań. Do tego kilka pojedynczych taksówek, podstawione specjalnie dla kibiców autobusy i obcokrajowcy, którzy powoli zbierali się na stadion. Poza tym – ani żywej duszy.
Życie znalazłem dopiero pod stadionem, ale i tak ono w pewnym momencie zamarło – podczas serii rzutów karnych. Przed obiektem zaczęły robić się grupy. Skupiały się one wokół osobę, która miała smartfona i która zdołała akurat złapać zasięg. Nawet wolontariusze przerwali na chwilę swoją robotę i ustawili się w grupkach, by śledzić to, co się dzieje kilkaset kilometrów dalej. Po chwili na liczbę kresek w telefonie nikt już jednak nie patrzył. Jedna grupa krzyknęła – no to aplauzowała następna, czym dawała znak jeszcze następnej. I tak się niosło jedno wielkie: – Hurrrraaaa!!!
A za chwilę: – Rassija! Rassija!
Nie korzystałem akurat z wsparcia internetowego, więc za każdym razem do końca nie wiedziałem, czy to już wygrana Rosji, czy dopiero kolejny strzelony karny. Ta fala, jaka przeszła pod stadionem po ostatniej jedenastce, była jednak… Naprawdę nie wiem, jak to opisać. Po prostu mega. Przypadkowi ludzie wpadali sobie w objęcia. Krzyczeli wszyscy, nawet Duńczycy i Chorwaci, którzy cieszyli się wówczas z łatwego przystanku w drabince.
– Danija! Russija! Danija! Russija! – śpiewali Duńczycy, obmyślając tym samym niecny plan na ćwierćfinał, wtedy jeszcze całkiem realny.
Nie chcę wiedzieć, co działo się w strefie kibica. To znaczy chcę, nawet próbowałem się tam dostać, lecz zostałem zawrócony. Niestety – przepełniona.
A może ona pomieścić ponoć 15 tysięcy osób.
To już ten moment, w którym Rosja naprawdę oszalała.
***
W przeciwieństwie do większości obserwatorów uważam, że obejrzałem całkiem niezły mecz. Standardy mam co prawda ekstraklasowe, ale gdy i jedni, i drudzy dążą do zmiany wyniku z taką samą intensywnością (względnie wysoką), bawię się dobrze. Nawet, jeśli strzelają tylko na początku i na końcu.
Przez cały mecz zastanawiałem się: jak to możliwe, że długi wyrzut w pole karne z autu to wciąż niszowe rozwiązanie taktyczne, zarezerwowane tylko dla reprezentacji Danii i Arki Gdynia? Przyznaję bez bicia, że nie wiem, jak do moich podejrzeń zamierzają ustosunkować się liczby, ale z boku wyglądało to tak:
Wyrzut = zawsze mniejszy/większy smród w polu karnym.
Zawsze zapachniało sytuacją, a jedną (tę pierwszą) udało się przecież nawet zamienić na gola. Przy wyrównaniu Chorwatów znów zapachniało Ekstraklasą, potem było już na szczęście tylko lepiej. W głowie pozostała mi sytuacja, gdy Modrić posłał perfekcyjny, 50 metrowy przerzut (naprawdę idealny), a jego kolega nie wiedział, jak go przyjąć. Zastanawiam się – co po takim świetnym zagraniu i po takiej nieporadności kolegi musi czuć taki grajek jak Modrić?
Pewnie coś podobnego, co czuła drużyna po tym, jak piłkarz Realu nie trafił karnego.
Urzekła mnie jednak reakcja Chorwatów na perypetie Modricia z jedenastkami. Po tej pierwszej usłyszał z trybun (chciałoby się napisać gromkie, lecz chorwackich kibiców było naprawdę niewielu) wsparcie: – Luka! Luka! Luka!
Gdy po tym drugim karnym, już wykorzystanym, Modrić był wkurzony jeszcze bardziej, każdy z Chorwatów będących na boisku zbił mu piątkę. Fajne obrazki pełnego, bezgranicznego wsparcia. Ale czy może być inaczej, gdy mowa o postaci tego kalibru?
Co za początek meczu, o mój…
***
Stadion w Niżnym Nowogrodzie bardzo mi się podoba. Jest położony w ładnej lokalizacji (nad Wołgą i Oką), jest okrągły, ma ponoć przypominać wodny wir. Samo miasto powitało mnie jednak najgorszą z możliwych kombinacji.
Po pierwsze – taksówkarzem, który zna się na stawkach jak mało kto. Negocjacje z tutejszymi złotówami są fascynujące. Na starcie widzisz ten przenikliwy wzrok, który błyskawicznie stwierdza: aha, obcokrajowiec. Trzeba zaproponować mu tak, by poczuł, że ruski rubel nie znaczy tyle, co frytki.
– 1500!
– 200.
– 1000.
– 200.
– 700.
– 200.
– To 500?
– 300.
– OK.
– OK.
Po drugie – gołębiami dokarmianymi przez policjantów. Złapałem ich (mundurowych) na gorącym uczynku, zdjęć nie zawaham się upublicznić.
Komentarza większego tu nie potrzeba – zepsute miasto i tyle. Rzecz absolutnie haniebna, niegodna żadnego munduru.
Niedźwiedź obiecał zrobić porządek z gołębiami i karmiącymi, gdy już tylko skończy zajmować się Rosjankami. Może to trochę potrwać.
No i po trzecie, chyba najgorsze – złą sławą, jaka ciągnie się za miastem.
Zła sława dotyczy bardzo, bardzo, bardzo, bardzo poważnej rzeczy.
Braku piwa.
Rzecz miała miejsce przed kilkunastoma dniami, przed meczem Szwecji z Koreą Południową. Nowogrodzkie knajpy nie wytrzymały szalonego naporu siedmiu tysięcy Szwedów i stosunkowo szybko ogłosiły piwną kapitulację. Tak – w centrum zabrakło browarów.
Nie wiem, jak wyglądało miasto po meczu, ale być może to nie dziś pierwszy raz podczas tych mistrzostw Niżny zmienił się w miasto duchów. Uważam, że po tak paskudnym incydencie mistrzostwa powinny zostać Niżnemu Nowogrodowi dyscyplinarnie odebrane.
Gdy w centrum prasowym Japończyk zamawia od razu trzy piwa, doskonale go rozumiem. Pewnie boi się, że – jak przed parunastoma dniami – znów go zabraknie. I co wtedy biedny człowiek by począł?
Ciekawe, kiedy dowie się, że w centrum prasowym sprzedają tylko bezalkoholowe. Odchodzę od stolika i nie czekam na rozwiązanie zagadki.