Mecze o honor to polska specjalność jak żur z jajem i kiełbasą. Powinniśmy je opatentować i za każdym razem, gdy ktoś na mundialu przepieprzy w godnym Polaków rozmachu, ściągać myto.
Moim zdaniem jednak mecze o honor nie istnieją. To mit. Bajka o żelaznym wilku. Zawsze są to gloryfikowane sparingi, które nie zmieniają na jotę postrzegania mistrzostw w naszym wykonaniu.
Załóżmy, że Japonię ogrywamy 5:0. Mecz jest w naszym wykonaniu fenomenalny. Strzelamy w pierwszej, siódmej i jedenastej minucie. Potem bajlando, zabawa godna popisów Romario w piłce plażowej, podania przewrotkami, popisowe dryblingi, w których pojawia się Zwrot Cruyffa, Elastico i Puszczenie Piłki Przed Siebie Tomasza Iwana. Dobijamy Japończyków akcjami tak pięknymi, że zajmą topowe miejsca na liście najlepszych bramek mundialu, a potem wsiadamy w samolot.
I co? I to ma być powód do radości? Polska jak długa i szeroka chodzi uchachana?
Nie, na pewno nie.
Może fajnie byłoby zobaczyć jednego czy drugiego kadrowicza strzelającego ładną bramkę. Może pojawiłyby się pozytywne emocje, drobny element radochy, może ktoś honorowo pożegnałby się z reprezentacją.
Ale po ostatnim gwizdku pojawiłoby się tak wiele palących, frustrujących pytań, że całe grillowanko zaczęłoby się od nowa ze zdwojoną mocą.
Tylko Jerzy Engel uważa, że mecz Polska – USA o pietruszkę w 2002 jest jednym z najlepszych meczów biało-czerwonych ostatniego ćwierćwiecza. Ma rację, że to najlepszy mecz Polaków na mundialu od dekad, ale mecz o pietruszkę, nawet na turnieju finałowym, nie może być brany pod uwagę jako posiadający jakąkolwiek wagę. 3:1 ze Squadra Azzurra za czasów skrzydeł Kosy i Krzynówka szanuję, ale postawię wyżej choćby sam jeden wślizgostrzał Lewandowskiego na 2:2 ze Szkocją, bo był to triumf woli w walce o coś.
Pamiętam dobrze jaką dyskusję wywołał na gorąco ów ulubiony mecz Engela: skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Skoro byliśmy tacy dobrzy, to dlaczego byliśmy tacy słabi?
Jeśli Nawałka znokautowałby Japonię, za chwilę zostałby znokautowany takimi pytaniami.
Skoro wygraliśmy 5:0, to gdzie byli ci ludzie wcześniej? Dlaczego nimi nie graliście, dlaczego gnili na ławce? Dlaczego taktyka była tak źle trafiona? Prowadzi pan kadrę, a nie zna jej właściwego potencjału? Nie potrafi rozeznać kto w danym momencie jest najlepszy na daną pozycję?
Cała retoryka usprawiedliwień do śmieci. Konferencje, które już przeszły do legendy, nabrałyby jeszcze bardziej absurdalnych barw.
A dla kibiców czysta frustracja, jej całe wiaderka, może nawet betoniarka. Namacalny dowód, bezdyskusyjna wiadomość, że ten turniej nie mógł być przegrany, tylko ugiął się pod lawiną złych decyzji na samym finiszu, bo piłkarze zdolni grać dobry futbol jak najbardziej do Rosji pojechali.
To jest nieco zapomniany, ale kluczowy aspekt koreańskich mistrzostw. Jacek Zieliński nie zagrał wcześniej ani minuty, z USA wyprowadził zespół jako kapitan. Okazało się, że w osobie Kucharskiego był jednak wśród biało-czerwonych gracz, który dał radę udźwignąć pozycję ofensywnego pomocnika, a przynajmniej zrobić to nieporównywalnie lepiej, niż ktokolwiek, kto był obsadzany w tej roli wcześniej.
Każda z tych PRAWIDŁOWYCH decyzji Engela była jednocześnie batem na jego tyłek, bo przyszła za późno.
Dlatego mecz z Japonią nie ma prawa smakować dobrze. Cokolwiek się na nim stanie, kibic dostanie w łeb. Jak znowu dostaniemy, no to znowu dostaniemy. Jak wygramy, nawet przekonująco, wszyscy na nowo rozgrzebiemy ten płytki grób, by zawracać sobie głowę tysiącem palących pytań.
I to jest niby mecz o honor?
Nie. To jest mecz skazany na porażkę, nawet, gdy wynik i postawa będą przekonywać, że jest inaczej.
***
Kilka dni temu w swoim mundialowym blogu napisałem, że Złota Piłka powinna powędrować w elektroniczne ręce VAR. Zabrakło tam istotnego asumptu.
Oczywiście, że VAR wciąż jest omylny, oczywiście, że nie działa idealnie. A raczej – działa jak trzeba i jest nieomylny, tylko trzeba uściślić interpretację zasad, a także nadać ścisły regulamin kiedy sędziowie powinni korzystać z tej pomocy. Jest gigantyczną arogancją odpuszczać powtórkę, ufać zawodnym zmysłom, gdy ma się pewne źródło informacji. Ale sędziowie, latami ufający wyłącznie sobie, tej arogancją dają się ponosić.
Być może lata zajmie ustalenie właściwych procedur, być może na stałe będzie lepiej dopiero wtedy, gdy karty w sędziowskim świecie będą rozdawać arbitrzy wychowani na VAR, a nie spotykający go w połowie kariery.
Przesadziłem, że to będzie pierwszy sprawiedliwy mundial – zgoda. Błędy były i jeszcze będą. Bolą nawet bardziej, bo jak z tym Polska – USA: są narzędzia, by błędom nie ulec, mogło być lepiej, dlaczego więc z nich nie skorzystano?
Ale nie dam się przekonać, że kierunek nie jest słuszny.
Leszek Milewski
Napisz autorowi, że zbyt polega na zupnych metaforach