Chcielibyśmy, żeby było inaczej, ale przed meczem z Kolumbią niestety nie mamy dla was dobrych wiadomości. Dlaczego? Ano dlatego, że z ciekawości sprawdziliśmy, jak reprezentacja Polski radzi sobie w starciach z rywalami z Ameryki Południowej. Na warsztat wzięliśmy dziesięć ostatnich takich spotkań i… i okazało się, że wygrywać potrafimy tylko w wyjątkowo niecodziennych warunkach albo, gdy z drugiej strony stoi banda przebierańców tylko dla zgrywu nazywa “reprezentacją”. W pozostałych przypadkach albo dostawaliśmy w ryj (zazwyczaj sromotnie), albo kończyliśmy z nic nie wartym remisem. Statystka jest więc dla nas wyjątkowo niekorzystna, ale co zrobić – inna przecież nie będzie. Zobaczcie zresztą sami.
1. 08.06.2018 – Polska-Chile 2:2
Zaczynamy od najświeższej sprawy, czyli niedawnego meczu Polska-Chile. Reprezentacja Nawałki była wówczas w końcowe fazie przygotowań do mundialu, a starcie z podopiecznymi Reinaldo Ruedy było dla „biało-czerwonych” ostatnim poważnym sprawdzianem przed rosyjską imprezą. Chilijczycy, którzy z założenia mieli imitować Kolumbijczyków, do Polski przyjechali w mocno eksperymentalnym zestawieniu, ale i tak sprawili naszym zawodnikom sporo problemów. Wprawdzie po golach Lewandowskiego oraz Zielińskiego szybko wyszliśmy na dwubramkowe prowadzenie, jednak potem do głosu doszli rywale, którym udało się doprowadzić do wyrównania. W pamięci wszystkim utkwił przede wszystkim drugi gol dla La Roja autorstwa Miiko Albornoza, który kapitalnym strzałem zza pola karnego nie dał Fabiańskiemu szans na skuteczną interwencję. Remis w próbie generalnej przed mundialem przyjęliśmy jednak ze spokojem. Koniec obozu, ciężkie nogi i podobne tłumaczenia padły na bardzo podatny grunt. Dopiero mecz z Senegalem pokazał, że wątpliwości, które zrodziły się po spotkaniu z Chile, były w pełni uzasadnione.
2. 10.11.2017 – Polska-Urugwaj 0:0
„Biało-Czerwoni” byli świeżo po awansie i tuż przed losowaniem grup mistrzostw świata. Przed meczem z Urugwajem nie wiedzieli więc, że los już wkrótce skojarzy ich z innymi zespołami z Ameryki Południowej, a mecz z Kolumbią będzie obciążony dodatkową stawką. Spotkanie z Urugwajem miało w związku z tym stricte sparingowy charakter. Adam Nawałka potraktował ten mecz jako swoisty poligon doświadczalny i w bój wypuścił zespół bez Roberta Lewandowskiego na szpicy czy Łukasza Piszczka na prawej obronie, ustawiony w systemie 3-5-2. Wielkie testowanie nie przyniosło jednak oczekiwanych przez selekcjonera efektów. Po przeciętnym meczu Polacy bezbramkowo zremisowali z Urugwajczykami, a jednym wygranym mógł czuć się Bartosz Bereszyński, który potwierdził, że może być w tej reprezentacji przydatny.
Najważniejszym wydarzeniem meczu było jednak pożegnanie Artura Boruca, który przeciwko Urugwajowi rozegrał ostatni mecz w narodowych barwach.
3. 14.11.2012 – Polska-Urugwaj 1:3
Aby odkopać kolejny mecz przeciwko drużynie z Ameryki Południowej, musimy cofnąć się do niezbyt przyjemnych dla nas czasów, gdy w reprezentacji grały takie wynalazki, jak Obraniak, Perquis czy Polański. W listopadzie 2012 roku byliśmy nie tylko po przerżniętych w fatalnym stylu mistrzostwach Europy, ale też po pierwszych poważnych spotkaniach Waldemara Fornalika w roli selekcjonera. W trzech meczach eliminacji do mistrzostw świata w Brazylii “biało-czerwoni” zdobyli pięć punktów, między innymi remisując z Anglią, i wówczas mogło się jeszcze wydawać, że wszystko pójdzie w dobrą stronę. Towarzyska potyczka z Urugwajem była więc jeszcze kolejnym elementem w procesie budowania drużyny przez Fornalika i niestety skończyła się dla nas bardzo boleśnie. Zaczęło się od samobójczego trafienia Glika, potem miejsce w szeregu wskazali nam Cavani z Suarezem i druga porażka “smutnego Waldemara” w roli selekcjonera stała się faktem (pierwsza była w debiucie z Estonią). Mniej więcej wtedy jasne stało się, że z tej drużyny nic nie będzie.
4. 05.06.2011 – Polska-Argentyna 2:1
Bezpośrednio po tym cudacznym sparingu pisaliśmy tak:
Po bardzo słabym meczu Polska pokonała jakichś ludzi ubranych w koszulki Argentyny 2:1. Jak ktoś chce, to niech się cieszy, ale na rok przed Euro 2012 jesteśmy niestety głęboko w dupie pod każdym względem. Po pierwsze – pod względem sportowym, co widać gołym okiem, o ile patrzy się na boisko, a nie tablicę wyników. Po drugie – pod względem organizacyjnym – wystarczy sprawdzić, z kim graliśmy, dlaczego i gdzie. Po trzecie – pod względem ogólnym, bo puste trybuny i piknikowa atmosfera to jasny dowód na to, że Euro za pasem, a występy tej reprezentacji nikogo nie elektryzują.
Wynik całkowicie, ale to naprawdę całkowicie zaciemnia obraz. Spotkanie było wyjątkowo nędzne, z obu stron. Problem jednak polega na tym, że ta niby-Argentyna mogła sobie pozwolić na spacerek i opalanie, bo ogólnie istnienie tej niby-Argentyny było od początku zbędne, my natomiast nie do końca – nam akurat powinno zależeć, by z takiego spotkania wyciągnąć wszystko, co tylko możliwe. Tymczasem zamiast narzucić tempo, jakie będzie wymagane za rok, zwolniliśmy do tempa nawet nie sparingowego, tylko jakiegoś rozgrzewkowego. Zamiast rzucić się do gardeł i sprawdzić granice własnych możliwości, pouśmiechaliśmy się trochę do kamer. Spotkanie rozegrane w takim terminie, w Polsce, można byłoby traktować jako coś na kształt próby generalnej i zawodnicy powinni się z boiska czołgać w kierunku szatni lub też od razu wołać po noszowych. Aż tak się jednak nie zmęczyli.
Dziś nic nowego nie jesteśmy w stanie wymyślić. Z jednej strony ludzie przebrani za Argentyńczyków, z drugiej – dziwna i kompletnie obca sobie zbieranina dowodzona przez Franciszka Smudę, która rok później przyniosła nam wstyd na Euro rozgrywanym w Polsce i na Ukrainie. Szkoda w ogóle strzępić ryja, a żebyście wiedzieli, o czym mówimy, przypominamy skład tamtej “Argentyny”:
Gabbarini – Zabaleta (46′ Insua), Musacchio, Fazio (46′ Belluschi), Ansaldi, Bertolo (46′ Botinelli), Bolatti, Cabral (68′ Formica), Piatti (77′ Gaitan), Ruben, Cristaldo.
Tak, ten Cabral z Legii, dobrze pamiętacie… Pewnie byłoby to nawet śmieszne, gdyby nie było tak bardzo straszne.
5. 12.10.2010 – Ekwador-Polska 2:2
Jeden z dwóch meczów rozegranych podczas kompletnie zbędnej amerykańsko-kanadyjskiej wycieczki reprezentacji Smudy. Dość powiedzieć, że na lewej obronie grał wówczas Łukasz Mierzejewski, w pomocy ustawiony był Wołąkiewicz, w ataku obok Lewandowskiego biegał Ebi Smolarek, a swoją drugą bramkę w biało-czerwonych barwach zdobył Ludovic Obraniak. Dla naszych rywali trafiał z kolei Christian Benitez, który dwa lata później zmarł nieoczekiwanie w skutek zatrzymania akcji serca. Wiele więcej o tym meczu napisać się nie da. Ot, jedno z wielu spotkań w ramach zmarnowanych przygotowań do Euro.
6. 30.05.2006 – Polska-Kolumbia 2:1
Mecz, w którym łatwo jest doszukać się analogii z czerwcowym meczem przeciw Chile. Reprezentacja Pawła Janasa również była w końcowej fazie przygotowań do mundialu, a w fazie grupowej turnieju miała zmierzyć się z drużyną z Ameryki Południowej (o tym niżej), więc potrzebowała odpowiedniego przetarcia. Jakby tego było małego, opiekunem Kolumbijczyków, był wówczas Reinaldo Rueda, czyli wspomniany już wcześniej obecny selekcjoner reprezentacji Chile. Sami widzicie, że podobieństw nie brakuje.
To wszystko w gruncie rzeczy i tak jest jednak bez znaczenia, bo mecz rozegrany na Stadionie Śląskim do historii przeszedł z zupełnie innego powodu. Chodzi oczywiście o bramkę, którą kolumbijski bramkarz Luis Martinez zapakował Tomaszowski Kuszczakowi. Niezależnie od wszystkiego ten gol zawsze będzie wracał przy okazji każdego wspomnienia o reprezentacji Kolumbii.
7. 09.06.2006 – Polska-Ekwador 0:2
Co tu dużo mówić, chyba największa kompromitacja w historii naszych występów na mistrzostwach świata. A przede wszystkim bezpośredni powód postania najsłynniejszej okładki w dziejach polskiej prasy. I to tuż po naszym pierwszym meczu na mistrzostwach świata w 2006 roku.
Żeby lepiej oddać, o co wówczas chodziło, znów odwołamy się do naszego archiwalnego tekstu. Tym razem z okazji dziesięciolecia przywołanej okładki.
Z nieba do piekła. Od robienia z Krzynówka czy Bąka liderów drużyny, która jedzie po medal, a sam Żurawski pokazać wszystkim, że to jemu należał się będzie tytuł króla strzelców, do bandy błaznów i przebierańców, których nie powinno się przepuszczać na granicy. Wystarczył jeden mecz.
Przeciwnik, którego przecież ogrywaliśmy nieco wcześniej w sparingu, nie pozostawia nam żadnych złudzeń. Zaczęło się od niby niegroźnej akcji. Rzut z autu, dokładna piłka do Delgado, przedłużenie, zaskakująca główka Tenorio, gol. Nasza reprezentacja rozmontowana najprostszymi środkami. Ale najgorsza była ta nasza bezradność. Brak jakiejkolwiek reakcji, strach, stres, drżące nogi. W 80. minucie Ekwadorczycy znów ograli nas jak dzieci, cała obrona była spóźniona o jakieś trzy lata, tym razem piłkę do pustaka władował Delgado.
Potem niby rzuciliśmy się do ataków, ale to na nic. Jeleń walnął w słupek, Brożek walnął w słupek, wcześniej nawet Krzynówek strzelił gola (tyle że sędzia pokazał spalonego), ale to za mało. Zdecydowanie za mało. Po meczu z nami Ekwador powinien smarować maścią rany i robić kolejne okłady, a nie otwierać szampana i stawiać pierwszy krok w kierunku wyjścia z grupy.
8. 13.12.2005 – Ekwador-Polska 0:3
Początek przygotowań do mundialu w Niemczech i jednocześnie mało przyjemna kąpiel błotna, której nasi reprezentanci zażyli w Hiszpanii. Przy okazji był to nasz pierwszy mecz z Ekwadorem, który wygraliśmy bez większych problemów, więc gdy chwilę później jasne stało się, że to właśnie ten zespół będzie naszym pierwszym mundialowym rywalem, kraj opanowała euforia. Bramki dla “biało-czerwonych” strzelali wówczas Sebastian Mila, Ebi Smolarek i Tomasz Kłos, który w ostatnim momencie został odstrzelony przez Pawła Janasa i ostatecznie do Niemiec nie pojechał.
9. 08.02.1998 – Paragwaj-Polska 4:0
Z dzisiejszego punktu widzenia to niemal prehistoria. Kadra Janusza Wójcika do Asuncion tradycyjnie wybrała się, aby ogolić frajerów i planowany wpierdol faktycznie wyszedł, ale niestety w drugą stronę. Paragwajczycy z legendarnym Jose Luisem Chilavertem w składzie robili z “biało-czerwonymi”, co chcieli, najpierw nas dojechali, a na sam koniec brutalnie przeciągnęli mordą po asfalcie. Raz jeszcze potwierdziło się, że Polakom drużyny z Ameryki Południowej zwyczajnie nie leżą. Michalski, Bukalski, Nowak i reszta przez cały mecz nie mieli absolutnie nic do powiedzenia.
10. 26.02.1997 – Brazylia-Polska 4:2
Jeszcze jeden dziwny sparing w naszym zestawieniu, na który kadra Antoniego Piechniczka tłukła się aż do Brazylii. reprezentacja przechodziła wówczas gruntowną przebudowę, właściwie to tworzyła się na nowo, ale w spotkaniu z ówczesnymi mistrzami świata wiele zbudować się nie dało. Oddajmy zresztą głos “Kowalowi”, który w swojej biografii tak pisał o tym spotkaniu.
Mecz oczywiście przegraliśmy, tylko 2:4, choć było już 0:4. Większość chłopaków nabawiła się kontuzji karku, jak Romario zaczął wszystkimi kręcić. A potem dali nam wiadomość: – Strzelcie sobie ogórki ze dwie bramki, bo nam się już nie chce. Najśmieszniejsza z całego spotkania była odprawa przedmeczowa. Stanęło dwóch znawców – Piechniczek i Kulesza – i zaczęło robić obrońcom wodę z mózgu.
– Uważajcie na rzuty rożne, bo Brazylijczycy grają tak, że jeden stanie, popatrzy, pocelebruje, a jak już wszyscy stracą czujność, to inny podbiegnie i uderzy!
No to w meczu rzut wolny. Nasi obrońcy stanęli i czekają, aż Brazylijczycy zaczną celebrować. A tamci szast-prast, jeszcze się mur nie ustawił dobrze, a gość ustawił, zagrał, dziękuję, piłka w siatce. Ronaldo czy inny Romario już się cieszy, a Polacy wytrwale stoją i oczekują celebracji. To nie tak miało być! Potem czekałem w szatni na jakieś sprostowanie ze strony naszego sztabu szkoleniowiego, ale nie złożono żadnego oświadczenia, czemu Brazylijczycy tak szybko zagrali.
Dla jednych zabawa, dla drugich bolesny wpiernicz. Nic więc dziwnego, że kadrowicze musieli później odreagować i do rana urzędowali w hotelowym basenie. Mamy jednak nadzieję, że po meczu z Kolumbią nie będzie takiej potrzeby.
fot. FotoPyk