Reklama

To jakaś popierdółka, a nie mistrz świata!

Dominik Klekowski

Autor:Dominik Klekowski

23 czerwca 2018, 22:34 • 3 min czytania 20 komentarzy

Rok 2014. Niemcy pokonują Brazylię aż siedem do jednego. Jesteśmy w szoku, nasi zachodni sąsiedzi demolują faworyta. Następnie, z dozą szczęścia, wygrywają w finale z Argentyną. Toni Kroos, Thomas Muller, Miroslav Klose… Jaki to był zespół. 

To jakaś popierdółka, a nie mistrz świata!

Rok 2016. Niemcy odpadają w półfinale euro z Francuzami. Porażkę kadry Loewa spowodował fenomenalny Antoine Griezmann, który najprawdopodobniej rozgrywał mecz życia. 

Rok 2017. „Die Mannschaft” rozgrywa dwa duże turnieje naraz. Puchar Konfederacji, na który Joachim Loew zabiera zawodników pokroju Larsa Stindla, czy pożycza młodzieżowców. W efekcie do Rosji jedzie drużyna „B”. A do Polski, na mistrzostwa Europy U-21 przyjeżdża zespół „C”. Efekt? Obie reprezentacje wracają do ojczyzny z pucharem. 

Rok 2018. Niemcy urywają się ze stryczka. Błysk geniuszu Toniego Kroosa daje pierwsze trzy punkty na mundialu w Rosji. 

To były tłuste cztery lata w wykonaniu Niemców. Wykreowało się wielu nowych liderów, więc pozornie brak Lahma, Schweinsteigera, Klose, bądź Mertesackera, nie powinien być aż tak wielkim dramatem. Loew przecież miał na tyle silną kadrę, że zostawił w domu spektakularnego Leroya Sane. Do tej pory nie potrafimy zrozumieć genezy owego ruchu, ale zostawmy to. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.

Reklama

Niektórzy pewnie powiedzą, że przecież Niemcy aż tak źle nie zagrali. Fakt, stworzyli sobie kilka sytuacji. Choćby wtedy na początku meczu Marco Reus wstrzelił piłkę w szesnastkę, ale obrońca Szwedów wybił ją na rzut rożny. W drugiej połowie Timo Werner wycofał piłkę, a ta trafiła w Andreasa Granqvista. Kapitana Skandynawów przed kompromitacją uratował Robin Olsen. Toni Kroos dał ciasteczko Mario Gomezowi, ale ten strzelił z główki w sam środek. W doliczonym czasie gry Julian Brandt przylutował w słupek.

Tak, mieli te kilka okazji. Jednak, żeby nie było za cukierkowo, trzeba powiedzieć sobie jasno – w obronie Niemcy grali tragicznie. Naprawdę. Loew i jego ekipa zawsze słynęli z tego, iż byli poukładani w każdej formacji. Boateng z Hummelsem stworzyli monolit, na ubiegłym euro dołączył do nich zawsze solidny Jonas Hector, a teraz nowa gwiazda na prawej stronie – Joshua Kimmich. Bajeczny kwartet. A mimo to Marcus Berg, Ola Toivonen oraz Emil Forsberg przez pewien moment robili z nimi co chcieli. Chcieli obracać się z rywalem na plecach? Proszę bardzo, nikt nie przeszkadza. Dzida do przodu? Jasne, nie ma problemu. Przelobowanie Neuera? Dajemy okejkę.

To właśnie Boateng prawdopodobnie był największym dzbanem tego meczu. Raz – nieodgwizdany przez Szymona Marciniaka karnym w pierwszej połowie. W drugiej odsłonie, mając na koncie żółtą kartkę, wcale nie hamował się. Wszedł po raz kolejny w tego nieszczęsnego Berga i tym razem polski arbiter wyciągnął asa kier. A idealnym odwzorowaniem jego formy był strzał z 44. minuty. Jerome tak pierdyknął z lewej nogi, że futbolówka ledwo… dotoczyła się do końcowej linii.

Niemcy przez 90 minut walili głową w szwedzki mur. Aż w końcu, za sprawą armaty o nazwie „Kroos”, owa budowla runęła z hukiem. Skandynawowie dali dupy. Grali w przewadze, wystarczyło trzymać piłkę jak najdalej od własnej bramki. Największym historycznym paradoksem tego spotkania było odstawianie przez Szwedów… obrony Częstochowy.

fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

20 komentarzy

Loading...