Reklama

Nawet Modrić miałby problem, by grać w naszej drużynie z 1998

Szymon Podstufka

Autor:Szymon Podstufka

21 czerwca 2018, 14:00 • 17 min czytania 13 komentarzy

– Chyba tylko Modrić miałby miejsce w naszej drużynie z 1998 roku. Choć gdyby zapytał mnie pan, za kogo bym go wystawił, to miałbym problem, by wskazać… Za Bobana? Asanovicia? Prosinečkiego? Oni tworzyli serce naszego zespołu, każdy z nich na swój sposób – opowiada w mocnej, szczerej rozmowie z Weszło Igor Štimac, były stoper reprezentacji Chorwacji i brązowy medalista mundialu 1998 we Francji.

Nawet Modrić miałby problem, by grać w naszej drużynie z 1998

Kiedy wspomina pan mistrzostwa świata w 1998 roku, co przychodzi panu na myśl jako pierwsze?

Ekscytacja. Narodowa duma. Chęć udowodnienia swoich możliwości, ponieważ byliśmy wspaniałym pokoleniem, które ze względu na wojnę nie miało okazji zaprezentować się na wielkich turniejach. To było dla nas, dla naszych karier, coś strasznego. Mistrzostwa świata we Francji były dla nas tak na prawdę ostatnią szansą.

Pierwszą i ostatnią.

Pierwszą w mistrzostwach świata, bo wcześniej było Euro 1996, podczas którego w paskudny sposób zostaliśmy zatrzymani przez sędziego w ćwierćfinale z Niemcami na Old Trafford. Przez dwa lata żyliśmy tylko kolejnym wielkim turniejem. Czekaliśmy na następną szansę, ciężko pracowaliśmy, głodnieliśmy. Wiedzieliśmy, że trafiło nam się niezwykłe pokolenie. Sześciu z nas – Davor Šuker, Zvonimir Boban, Robert Prosinečki, ja, Robert Jarni oraz zmarły kilka lat temu Dubravko Pavličić – było mistrzami świata U-20 w 1987 roku jeszcze dla Jugosławii. To była wspaniała drużyna.

Reklama

Jakie uczucia towarzyszyły panu podczas gry dla Chorwacji, a jakie wcześniej dla Jugosławii?

To tak naprawdę dwa różne poziomy emocji. Jeśli chodzi o granie dla Jugosławii, to był kraj, który cały czas istniał jako jedna całość, a my, jako sportowcy, wykonywaliśmy po prostu swoją robotę. Graliśmy na tyle, na ile było nas stać. Ale kiedy Chorwacja zyskała niepodległość, zaczęliśmy grać w kompletnie inną grę. Grę wypełnioną patriotyczną dumą. Byliśmy jak ambasadorzy naszego państwa, młodego państwa. Niewielu ludzi na świecie wiedziało w ogóle o istnieniu, o niepodległości Chorwacji. To była nasza szansa udowodnić światu, że Chorwacja żyje, że nie została znokautowana przez agresorów w tej części świata.

Nie da się przegapić istnienia kraju, którego reprezentacja gra w półfinale mistrzostw świata w piłce nożnej.

Podczas jednego ze spotkań z naszym znakomitym prezydentem, Franjo Tuđman powiedział nam, że przed mistrzostwami zaledwie 2% ludzi na świecie wiedziało, że istnieje taki kraj jak Chorwacja. Po turnieju – ponad 60%. Wymowne, prawda?

Zrobiliście dla kraju więcej, niż wielu dyplomatów.

Żaden były ambasador nie zrobił tak wiele, ani żaden przyszły nie zrobi.

Reklama

Nie czuliście w żaden sposób narodowej dumy wygrywając złoto mundialu dla młodzieżowej reprezentacji Jugosławii?

Nie mogę tak powiedzieć. Byliśmy wtedy wszyscy bardzo młodzi. Nie myśleliśmy o tym, jakie rzeczy, jakie przemiany nadchodzą. Graliśmy dla kraju, w którym mieszkaliśmy, po prostu. Ale kiedy zaczęły dziać się różne złe rzeczy, wtedy zrozumieliśmy, że istnieje inny typ ludzi. Ludzi, którzy stali się wrogami, próbowali zabijać naszych ludzi, nasz naród. Którzy wjechali tutaj z czołgami, wlecieli samolotami, bombardowali nasze miasta, zabijali wszystkich dookoła. Wtedy się obudziliśmy, zaczęliśmy się zastanawiać, o co chodzi. Dlaczego to wszystko się dzieje. Poczuliśmy, że chcemy stać się niepodległymi, emocje zaczęły pracować. Następnie zacząłem wracać pamięcią do młodszych lat, analizować wydarzenia z tamtych czasów. Zobaczyłem swoje życie, historię swojego kraju, w kompletnie inny sposób.

Jak to jest wychowywać się, dorastać w tak niestabilnym kraju?

Szczerze mówiąc – nawet nie rozmawialiśmy na ten temat. Mieliśmy wspaniałe dzieciństwo, dostawaliśmy stypendia, trenowaliśmy w znakomitych akademiach piłkarskich. Trzeba powiedzieć, że wszystko w Jugosławii było pod tym względem zorganizowane bardzo dobrze. Nie mogliśmy narzekać.

Nazwałby się pan chorwackim… no właśnie. Nacjonalistą?

Patriotą. To proste. Szanuję każdego, nie nienawidzę nikogo. Kocham swoich ludzi, kocham mój kraj. Jeśli coś w tym złego – zastrzelcie mnie! (śmiech)

A niechęć do Serbów? Najlepiej świadczy o niej historia starcia pana i Sinisy Mihajlovicia w ostatnim finale pucharu Jugosławii między Hajdukiem a Crveną Zvezdą…

Nie rozmawiam już o tamtych wydarzeniach.

Dla wielu stały się symbolem – podobno miał pan powiedzieć Mihajloviciowi, że życzy pan całej jego rodzinie, by została zamordowana.

Nic takiego nie powiedziałem i tamto spięcie nie miało nic wspólnego z tym, że ja jestem Chorwatem, a on Serbem. Przez lata ludzie dopisali do tego całą historię, zaczęli to interpretować na swój sposób. A tak naprawdę nie chodziło o jakieś utarczki narodowościowe, a o zachowanie na boisku czy raczej o nieumiejętność zachowania się z klasą. W Warszawie, na spotkaniu trenerów wyjaśniliśmy sobie wszystko i podaliśmy sobie ręce.

Igor Stimac / Sinisa MihajlovicŠtimac i Mihajlović przed meczem eliminacji MŚ 2014 pomiędzy Chorwacją a Serbią

Powiedział pan kiedyś, że mógłby pan walczyć dla Chorwacji na wojnie, wręcz – że żałuje, że nie brał pan w niej udziału.

Kiedy cytuje się słowa wypowiedziane jakiś czas temu, trzeba je umieścić w odpowiedniej perspektywie. Wtedy, kiedy to mówiłem, czułem się źle z tym, że zostałem obdarowany takimi umiejętnościami piłkarskimi, że nie musiałem walczyć na froncie z bronią w ręku. Dzięki temu, że byłem świetnym zawodnikiem, nie ryzykowałem swojego życia. Było mi wstyd, że ludzie w moim wieku ginęli za nasz kraj.

Pana przyjaciele, rodzina…

Wszyscy. Każdy z nas znał kogoś, kto walczył na froncie. Walczył, kurwa, o nic.

O nic?

No a kim teraz jesteśmy? Europejską społecznością. Jak nazwie pan nasz kraj? Unią Europejską. Nie tak dawno ludzie ginęli podczas wojny w środku Europy, przeciwko trzeciej największej sile militarnej na kontynencie. Przeciwko agresorom, którzy okupowali nasz kraj. Jak odpowiedziała Europa? Nakładając embargo na zakup broni na Chorwatów. Europa nie chciała, żebyśmy stali się niepodlegli. Straciliśmy tak wiele żyć, walcząc o nasze granice. Gdzie są te granice? Przecież nie ma granic. Więc o co walczyliśmy? Staliśmy się częścią tej społeczności, która wtedy, gdy walczyliśmy o wolność, nałożyła na nas embargo na zakup broni. To nie brzmi dobrze, hipokryzja nigdy nie brzmi dobrze. Nie mamy już naszych banków, jeśli mam być szczery, to nie wiem, czy cokolwiek tutaj jeszcze należy do nas. Jedyna dobra rzecz, jaka nam z tego przyszła, to fakt, że należymy do NATO. Możemy mieć nadzieję, że żadna gówniana wojna już się nam nie przytrafi. Ale pieprzyć politykę, nie przyszliśmy tutaj rozmawiać o polityce.

Wracając do mistrzostw z 1998 – zdarza się panu jeszcze rozgrywać tamte spotkania w głowie?

Każde z nich. Pamiętam każdą sekundę. Kiedy je tak analizuję, zawsze dochodzę do wniosku, że koniec końców różnica między zwycięstwem a porażką to po prostu nieco szczęścia. W pewnym momencie my mieliśmy go więcej, w innym mniej…

W 1998 chyba jednak więcej. Od 1/8 finału aż do półfinału wychodziło na wasze, gdy sędzia musiał podjąć trudną decyzję. W meczu z Rumunami przyznał wam karnego za faul na Asanoviciu, który sam w pomeczowym wywiadzie uśmiechnął się pytany o zasadność wskazania na wapno.

To była jego umiejętność zyskania na głupocie obrońcy. Przeciwko mnie nigdy nie wywalczyłby tego karnego. Po co łapiesz zawodnika, który jest obrócony tyłem do bramki? Aljoša po prostu to wykorzystał.

Następny mecz – czerwona kartka dla Christiana Wornsa…

Tak, ale czy spotkanie nie skończyło się 3:0?

Owszem, ale czy nie strzeliliście wszystkich bramek po tej czerwonej kartce?

A analizował pan spotkanie na Old Trafford, gdy przegraliśmy w 1996 z Niemcami 1:2 w ćwierćfinale Euro? Wtedy faktycznie zostaliśmy zatrzymani przez sędziego. Ale Niemcy w 98 nie zostali zatrzymani przez arbitra, tylko przez nas. W pierwszych dwóch kwadransach mieli swoje okazje, ale nasz bramkarz wybronił każdą z nich. Ich golkiper za to nie uratował ich ani razu.

Półfinał i kolejna czerwona kartka, tym razem dla Laurenta Blanca. Z nią wiąże się ciekawa historia, którą opowiadał Slaven Bilić. On już wtedy dostał jasny komunikat od sędziego, że jakiekolwiek starcie i dostanie żółtą kartkę. Przy rzucie wolnym w polu karnym szarpał się z Francuzem, a żółta kartka oznaczałaby dla niego zawieszenie w kolejnym meczu, a więc możliwe, że finale. Podobno krzyknął pan wtedy do niego: „kładź się!”, żeby uratować Bilicia przed karą. No i Blanc wyleciał z boiska a Bilić ostatecznie nie dostał żółtka.

Nie wydaje mi się, żebym krzyknął do niego coś takiego. Ale proszę zwrócić uwagę, że Blanc celowo uderzył Bilicia w twarz. W takiej sytuacji możesz zrobić dwie rzeczy: stać mocno na nogach i wtedy nie dzieje się nic, albo możesz paść na murawę. Tak, jego reakcja była opóźniona, przez co wszystko wyglądało tak jak wyglądało. Ale niech pan spojrzy – kilkanaście lat później ta sama Francja awansuje na mistrzostwa świata dzięki bramce strzelonej po zagraniu ręką. Czy to było sprawiedliwe?

Ile razy odwiedzał pana od tamtej pory w najgorszych koszmarach Lilian Thuram?

Przepraszam, ale to kurwa niewiarygodne, że gość, który nie strzelił przez całą swoją reprezentacyjną karierę gola, zdobył dwa w tym jednym meczu. Chyba Bóg tak chciał, nie potrafię tego racjonalnie wyjaśnić.

Jak udało wam się tak szybko pozbierać po takim rozczarowaniu? O meczu o trzecie miejsce mówi się jako o najtrudniejszym mentalnie podczas całego turnieju.

Ci, którzy tak mówią, mają rację. Byliśmy tak blisko finału. Tak blisko. Musisz podnieść się tak szybko, jak to tylko możliwe. Po meczu z Francją Ćiro Blažević powiedział nam, żebyśmy wyskoczyli na miasto, zrobili, na co mamy ochotę. Żebyśmy wyczyścili głowy. Pamiętam, że nie umiałem zasnąć i siedziałem wtedy całą noc na hotelowym tarasie, przez większość czasu płakałem. Nie wierzyłem, że uciekła nam tak wielka szansa. Ale potem doszło do mnie, że nie musimy wrócić z Francji jako przegrani. Gdybyśmy ulegli Holendrom, bylibyśmy przegranym. Wrócić do domu bez medali? Porażka. Po całym trudzie, jaki włożyliśmy. Wiedzieliśmy, że zawód, jaki przeżywają Holendrzy jest nieporównywalnie większy od naszego. Oni byli najlepszym zespołem na tamtych mistrzostwach.

Pamiętam, to był piękny, niesamowity futbol. 

Sposób, w jaki grali, indywidualna jakość, jaką prezentowali – nie było od nich lepszych. Francja ślizgała się z rundy na rundę w gówniany sposób. Nie grała nic. Francuzi wyglądali na zmęczonych, ciężkich. Było widać, jak trudno poradzić sobie z ogromną presją, jaka towarzyszy gospodarzowi. Aż do finału – w którym zagrali świetnie – nie zagrali choćby jednego meczu w stylu, w jakim powinien grać mistrz świata. A Holandia dominowała nad każdym rywalem. Dla nich porażka z Brazylią była jeszcze potężniejszym ciosem niż dla nas ta z Francją. Patrzyliśmy na poszczególnych zawodników, na te gwiazdy i wiedzieliśmy, że dla nich mecz o brąz był meczem o nic. Wszystko co nie było złotem, było porażką tamtego niesamowitego zespołu.

Nie zależało im na brązie?

Nie to, że nie zależało, ale podchodzili do tego meczu inaczej niż my. Dla nas to była ostatnia szansa, by cokolwiek osiągnąć, byliśmy tego świadomi. Zareagowaliśmy na porażkę w półfinale znacznie lepiej od nich. Mieliśmy potężne charaktery w drużynie, zawodników mentalnie niezwykle mocnych.

Wielu z nich zostało później selekcjonerami, menedżerami, asystentami menedżerów. To o czymś świadczy.

W pierwszej jedenastce mieliśmy z sześciu liderów. Żaden inny zespół nie mógł się w tym z nami równać. To była nasza największa siła.

Kto był postacią numer jeden w tej grupie?

Zvonimir Boban, nasz kapitan. W tamtym czasie grał dla najlepszej klubowej drużyny świata, Milanu. I był w niej jedną z największych gwiazd. Grał z Gullitem, van Bastenem, Rijkaardem. Każdy chciał być taki jak on. 

A wasz najlepszy strzelec Davor Šuker? Co w nim budziło pana największy podziw?

Był najlepiej wykańczającym napastnikiem w historii. Zostawmy Ronaldo i Messiego, bo oni są z innej planety. Ale poza nimi nigdy nie widziałem nikogo, kto potrafiłby kończyć akcje na tyle sposobów. Davor Šuker w polu karnym stawał się zwierzęciem. Głowa, prawa noga, lewa noga, kolano. Potrafił umieścić piłkę w siatce każdą częścią ciała.

402588.jpgDavor Šuker i Zvonimir Boban

Pana z kolei charakteryzowano mi jako „dżentelmena w rozmowie, bestię na boisku”.

Dobrze powiedziane. Kiedy wychodziłem na plac gry, przechodziłem transformację. No bo nie możesz być miły dla zawodników, którzy prowadzą brudną grę. Szczególnie napastnicy to potrafią – być chamscy, bezwzględni. I nie tylko. Po wszystkim śmieją ci się w twarz. Dlatego zawsze zmieniałem się w bestię, gdy zaczynał się mecz. Naprzeciw mnie jest wróg, który chce mnie zabić. Muszę chronić mój zespół, chronić przestrzeń dookoła, kontrolować wszystko.

Jak zniechęcał pan napastników do gry? Szybki, ostry atak na początku meczu, żeby dać znać, kto tu rządzi?

Nie, nic takiego. Ale kiedy pojawiała się okazja, by przy okazji interwencji zrobić przeciwnikowi krzywdę, korzystałem. Nie zliczę, ile przyjąłem od napastników kopniaków w głowę, w szczękę. Trzy razy miałem złamany nos. Wiedziałem, że najlepszą obroną jest atak. Kopnięcie jako pierwszy. Nigdy nie złamałem nikomu nogi, ale jeśli byłem przy piłce pierwszy, zawsze szedłem z atakiem do końca, zabierałem przeciwnika. Jak to mawiają niektórzy trenerzy: „atakuj tak, żeby nawet jego matka to poczuła”.

Miroslavowi Blaževiciowi musiało być trudno zarządzać grupą pełną tak mocnych osobowości.

Ćiro Blažević był jedynym trenerem na świecie, który byłby zdolny prowadzić tamten zespół.

Co czyniło go odpowiednim do tego zadania?

Psychologia. Przez 24 godziny na dobę zastanawiał się nad tym, o czym myślimy. Wiedział doskonale, czego komu trzeba, by czuł się dobrze i dzięki temu grał dobrze. To był klucz. Cały czas utrzymywał napięcie, adrenalinę bardzo wysoko, ale w żadnym momencie nie przesadził. A kiedy orientował się, że ktoś stroi sobie żarty, nie podchodzi do swojej pracy podobnie, eliminował taką osobę. Był wyjątkowy. Unikalny.

Jak utrzymać w ryzach zespół kipiący temperamentem przez długie tygodnie trwania takiego turnieju?

Patrzył na nas i wiedział, czego potrzebujemy. Były chwile, kiedy mówił nam: róbcie, co chcecie. Wyjdźcie na miasto, odświeżcie swoje umysły. Zajmijcie się tym, na co macie ochotę. Do tego, kiedy zaczynaliśmy przygotowania do mistrzostw świata, powiedział że każdy z nas może zabrać ze sobą jednego specjalistę spoza sztabu reprezentacji, który będzie pracował wyłącznie ze „swoim” zawodnikiem. Dzięki temu było z nami 12-13 ludzi, którzy pomagali nam osiągnąć najlepszą możliwą formę fizyczną. To nie był standard, większość drużyn miała po prostu swój stały sztab, nie do pomyślenia było angażowanie kogoś z zewnątrz.

Gdy Blažević was motywował, odwoływał się do waszego patriotyzmu? Sam był przecież członkiem Chorwackiej Partii Demokratycznej (HDZ) Tuđmana.

Oczywiście, każdego dnia. Ale też sami wiedzieliśmy o tym, o czym nam przypominał. Dopiero w 1997 roku wojna w Chorwacji się zakończyła, więc sami doświadczaliśmy trudnych czasów. Jak mówiłem – większość znała ludzi, którzy zginęli na froncie, nasz rezerwowy napastnik Petar Krpan był nawet w armii walczącej z Serbami. Ćiro wiedział doskonale, kiedy o tym powiedzieć. Kiedy przypomnieć, jak wiele osób oddało swoje życia za to, byśmy mogli dumnie zakładać chorwackie barwy i słuchać chorwackiego hymnu. I jak wiele dumy możemy wlać w serca rodaków, którzy nas oglądają. Nie chodziło tylko o futbol, chodziło o to, by dać tym ludziom radość po całym tym cierpieniu. Nie mogliśmy pozwolić, by ta szansa nam się wymknęła.

Kiedy poczuliście, że możecie osiągnąć coś tak dużego? Że możecie wrócić z medalami na szyjach?

Ja wiedziałem to już przed turniejem. Jeśli byliśmy najlepsi na świecie w kategorii do lat 20 i nadal pracowaliśmy bardzo ciężko, dojrzewaliśmy piłkarsko… Powiem tak – w tamtym turnieju młodzieżowym Matthias Sammer grał dla NRD. Jak mogliśmy nie wierzyć, że pokonamy Niemców z Sammerem w 1998, skoro zrobiliśmy to już w 1987? Piłka nożna w dużej mierze opiera się na pewności siebie. Na wierze we własne możliwości. My wierzyliśmy, że możemy grać na tamtych mistrzostwach do końca. Ćiro Blažević cały czas powtarzał nam: „panowie, jesteście najlepsi na świecie i jeśli będziecie się trzymać razem, możecie osiągnąć wszystko”.

Wierzyliście w to, że jesteście najmocniejsi?

Wierzyliśmy. Wie pan, czego najbardziej nie cierpię w selekcjonerach, którzy przychodzili po Blaževiciu? Gadka każdego to „nie, nie, nie, jeśli to, jeśli tamto, zobaczmy jak będzie, może wyjdziemy z grupy…”. Wyjdziecie z gówna. Nie wychodzi się z grupy mówiąc w ten sposób. Wychodzi się z niej, jeśli ma się przekonanie, że jest się najlepszym na świecie. Jeśli sprawisz, że zawodnicy w to uwierzą, wygrywasz. Nie jeden, nie dwóch. Wszyscy muszą grać z taką właśnie świadomością.

Gdy wróciliście do kraju, jak zostaliście przyjęci?

Jak bohaterowie. Ludzie ustawili się na drodze od lotniska, aż do Placu Rewolucji Francuskiej w Zagrzebiu, całe to miejsce świętowało, na ulice wyszedł jakiś milion ludzi. Wszyscy czekali na swoich herosów. To do dziś największy sukces w historii chorwackiej piłki nożnej. Ale w ogóle Chorwacja to niesamowicie silny sportowy naród. Niech pan wymieni jakiś sport, a pewnie mamy w nim świetnych zawodników.

Coś o tym wiedzą nasi piłkarze ręczni…

(śmiech) Piłka ręczna, koszykówka, tenis, narciarstwo… Nie mamy zbyt wielu pól golfowych, ale daję panu gwarancję, że gdyby nasz rząd zaczął je budować, po pięciu latach Chorwat zostałby mistrzem świata.

Co sprawia, że w Chorwacji jest tyle talentów?

Geny! A tak serio – klimat i ludzie zakochani w sporcie do szaleństwa. Podam panu taki przykład. Ostatnio brałem udział w nagraniu reality show, w którym chcieliśmy dać szansę piłkarzom-amatorom w wieku 18-25 lat, którzy uważają, że nigdy nie mieli okazji, by się pokazać. Wybraliśmy setkę, później z tej setki trzydziestkę, na koniec dziewiętnastkę. Jako trener poprowadziłem ich w spotkaniu towarzyskim z zespołem, w którym było nawet kilku reprezentantów kraju. I wie pan co? Wygraliśmy z nimi 4:3. Zwycięzca programu podpisał kontrakt z Dinamem Zagrzeb, a sześciu z uczestników dostało propozycje z klubów chorwackiej ekstraklasy.

WAL, FIFA WM Qualifikation, Wales vs Kroatien

Dlaczego więc nigdy nie udało się powtórzyć wyczynu z 1998, przywieźć medalu wielkiego turnieju? Choćby teraz macie przecież naprawdę świetne pokolenie zawodników.

Świetnych zawodników, tak. Ale nie pokolenie. Gdy mówi pan o świetnym pokoleniu, odwołuje się pan do drużyny. My mamy wielu bardzo dobrych zawodników grających w bardzo dobrych klubach. Ale jakość drużyny? To rzecz wątpliwa. Czegoś brakuje, a nikt nie mówi otwarcie, czego. 

No więc czego?

Charakteru. Charyzmy. 

Mówi mi pan, że Chorwaci, waleczni z urodzenia, nie mają charakteru, by wygrywać w piłce nożnej?

Wszyscy oni osiągnęli wielkie rzeczy indywidualnie, ale dla drużyny narodowej nie potrafili wygrać nic. Mają jakość, by to zrobić, ale kiedy robi się trudno, kiedy trzeba wyjść przed szereg, wziąć odpowiedzialność – pojawia się problem.

Brakuje lidera?

Może.

Pierwszy nasuwa się Mandžukić, naturalny przywódca, niesamowity walczak.

Odpowiem, że tak, ale my, Chorwaci, lubimy utrudniać sobie pewne rzeczy. Wiele osób cały czas podważa jakość Mandžukicia…

Ktoś z dzisiejszej drużyny narodowej Chorwacji miałby miejsce w tamtej z 1998?

Modrić owszem. Ale z drugiej strony gdyby zapytał mnie pan, za kogo bym go wystawił, to miałbym problem, by wskazać… Za Bobana? Asanovicia? Prosinečkiego? Oni tworzyli serce naszego zespołu, każdy z nich na swój sposób. Prosinečki palił te swoje trzy paczki czerwonych Marlboro dziennie, ale miał niesamowitą umiejętność dryblingu, przechodzenia kolejnych rywali. Przeciskania się z piłką jak nikt inny. Asanović? Lewa noga, niesamowite zdrowie do biegania, umiejętność zagrywania wymierzonych co do centymetra piłek do Šukera. Ci dwaj rozumieli się bez słów i gdyby zawiązać oczy Aljošy, i tak by Davora znalazł. No i Boban, który prawdopodobnie był najlepszym technikiem w drużynie, a jednak poświęcił się i odgrywał najbardziej defensywną rolę we wspomnianym trio. Potrafił porzucić styl gry, jaki lubił najbardziej i grać jako twardy defensywny pomocnik.

Gdzieś trafiłem na porównanie, że obecnie Chorwacja ma wreszcie trio w pomocy – Modrić, Rakitić, Kovačić – na poziomie tego z 1998.

Niech mnie pan nie rozśmiesza, błagam. Modrić – tak, to talent najczystszej wody. Nawet wielki Real Madryt bez niego nie jest takim samym zespołem. Ale Rakitić? Rakitić z Sevilli – tak. Tego kupuję. Tego z Barcelony już nie.

Co się zmieniło?

Barcelona wzięła go, by pełnił defensywną rolę za plecami Messiego. Podawał piłkę do najbliższego i zabezpieczał Messiego. Dużo biegał, zabezpieczał futbolówkę przed stratą. Nic więcej. Rakitić to jeden z najlepszych wykonawców stałych fragmentów gry, jakiego widziałem na oczy. Nie widziałem, by choć raz wykonał w Barcelonie rzut wolny. Dlaczego nie podejdzie i nie powie: „dajcie mi raz wykonać”? Dlaczego się nie postawi? Żal mi go, kiedy widzę, że Barcelona  wykonuje rzut wolny, a on jest jakieś sto metrów od piłki. Pokaż się. Powiedz: „moja kolej”.

Innym problemem jest to, że i Rakitić, i Modrić grają na dokładnie tej samej pozycji w klubie – prawy defensywny pomocnik. Jak więc mają grać w reprezentacji? To samo na lewym skrzydle – mamy kilku zawodników, którzy rozegrali znakomity sezon w swoich klubach. Perisić w Interze – lewe skrzydło. Kramarić w Hoffenheim – lewe skrzydło. Rebić w Eintrachcie – lewe skrzydło. Mandžukić w Juventusie – lewe skrzydło. Gdzie mają grać? Ich wszystkich spodziewamy się w pierwszej jedenastce. Czterech lewoskrzydłowych, grających na tej pozycji od roku czy dwóch. Nie da się umieścić takiego zawodnika w środku czy na prawej stronie i liczyć na to, że będzie się czuł tak samo dobrze. Oni nie są Messim.

A trudno też tak dysponowanych graczy posadzić na ławce, bo posypią się gromy. 

Może pan słuchać opinii innych albo zrobić po swojemu. Jeśli nie będzie wyników, tak czy tak prasa pana zwolni.

Widzi pan w chorwackim zespole zawodników, którzy mogą być gwiazdami mundialu? O Modriciu już wiemy.

Jeśli będzie w najlepszej formie, to Kramarić. Mandžukić. Mario jest bestią, on w każdym momencie może wystrzelić. Innych kandydatów po prostu nie widzę.

A jak pana zdaniem zaprezentuje się Chorwacja?

Chciałbym, żeby zaszła jak najdalej, ale jak mówiłem – czegoś tej drużynie brakuje. Staram się być optymistą, ale muszę jednocześnie patrzyć realistycznie i mówić realistycznie. Robię to, gdy mówię panu, że w jednym meczu jesteśmy w stanie wygrać z każdym. Francja, Brazylia, Hiszpania. Z każdym. Ale nie jestem pewien, czy ten zespół potrafi wygrać kilka meczów z rzędu, czy ma ku temu możliwości. Boję się, że jeśli wyjdziemy z grupy drudzy, wpadniemy na Francję i będzie pozamiatane.

Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

13 komentarzy

Loading...