0:1 z Iranem po samobóju szczupakiem w 94 minucie. 0:1 z Portugalią po stworzeniu sobie 345920511 sytuacji bramkowych. Maroko grało ambitnie, ofensywnie, ładnie, ale futbol to nie łyżwiarstwo figurowe. Za styl punktów nie dają, tylko za gole. I coś nam mówi, że marokańscy kibice woleliby grać futbol brzydki jak szkocki spadkowicz z lat 80-tych, ale dający punkty.
Gdy Ronaldo w czwartej minucie strzelił otwierającą bramkę, a dwie minuty później uderzył tuż obok słupka, pomyśleliśmy sobie: oho, chłopak będzie szalał. Jacek Laskowski powiedział „CR7 na tym mundialu się bawi” i rzeczywiście, pachniało tym, że z Maroko zatańczy takie tango, że gdzieś w jakiejś popularnej telewizji prezenterka znowu będzie miała problemy z policzeniem wszystkich jego hat-tricków.
Tak po prawdzie, co poza bramką stworzyła dzisiaj Portugalia? Raz dobre podanie od Ronaldo dostał Guedes, ale jak to Guedes w tym turnieju, nie potrafił stworzyć z tego zagrożenia. Rzuty wolne CR7 dzisiaj na poziomie przywołującym na myśl Łukasika. Jakieś strzały w trybuny, a może i poza nie, raczej sputniki niż rakiety ziemia-bramka?
Nic, kompletnie nic, zmasowana defensywa. Rozumiemy, że to turniej i trzeba szanować punkty, ale oni naprawdę dali się zdominować. Aż tak wymęczyli ich Hiszpanie, czy pierwsza drużyna, która żegna się z mundialem, była aż tak dobra?
Ostatecznie, poza trafieniem Ronaldo, zapamiętamy ich z żenującej zagrywki Pepe.
Maroko biegało, Maroko próbowało, Maroko szalało. Mieliśmy wrażenie, że mniej więcej co dwadzieścia sekund jakiś Marokańczyk ma patelnię, a potem albo Rui Patricio łapie w sobie znany sposób, albo piłka z nieznanych przyczyn wędruje obok słupka lub nad poprzeczką. Tak było od samego początku. Imponowali wysokim pressingiem, a zarazem mimo to nie narażali się praktycznie na żadne groźne kontry – duża sztuka. Ronaldo sobie wcale dziś nie pograł. Gdyby wygrali – powiedzmy – 3:1, Portugalia nie mogłaby narzekać.
Na prawej szalał Amrabat. Dobre piłki rozrzucał Ziyech. Ciekawie prezentował się Belhanda, a groźny po stałych fragmentach był Benatia, który także miał w końcówce remis na nodze. To żadne zaskoczenie – łatwiej wymienić, który Marokańczyk nie miał remisu na nodze.
Ale kiedyś w „Piłce Nożnej” padło określenie na biało-czerwonych lat dziewięćdziesiątych: mistrzowie świata gry godzinnej.
Dziś marokańska „Piłka Nożna” może napisać o swojej reprezentacji, że to mistrzowie świata gry do pola karnego.
Maroko wraca do domu, jeszcze tylko powalczy z Hiszpanią. Część zawodników pewnie już zarobiło na fajny transfer. Na pewno doprawili turniej, uczynili go ciekawszym, ale też nie przesadzajmy, że wylejemy za nimi morze łez. Ale o honor z Hiszpanią grać nie będą – przyznamy, że mimo, iż wciąż są bez gola, honoru nikt ich nie pozbawił.
Fot. newspix