Analiza przeprowadzona przez wybitnych mediolańskich lekarzy, Bruno Caru i Piero Volpiego, po mistrzostwach świata w 1998 roku była jasna i klarowna – dawka środków przeciwko epilepsji, jakie przyjął Brazylijczyk Ronaldo Luis Nazario de Lima po swoim tajemniczym ataku, który miał miejsce kilka godzin przed finałem mundialu, była tak ogromna, że napastnik zwyczajnie nie miał szans na dobry występ. Był otępiały jeszcze przez kilka dni, a badania elektrokardiogramem wykazały u niego wyjątkowo niskie tętno. Co się jednak właściwie stało? Dlaczego Ronaldo kilka godzin przed meczem trafił na sygnale do szpitala z podejrzeniem epilepsji, a o godzinie 21 wybiegł na paryskie boisko w pierwszym składzie, żeby rozegrać mecz z Francją? Jaki sekret kryje się za decyzją Mario Zagallo, który jeszcze półtorej godziny przed meczem był zdecydowany, że Ronaldo nie zagra, a później nagle zmienił zdanie?
O tym wszystkim w dzisiejszych “Sensacjach XX wieku”!
12 lipca 1998 roku – przed finałem
Reprezentacja Brazylii, rezydująca w podparyskim ośrodku Chateau de Grande Romaine, zeszła na lunch zgodnie ze zwyczajowym harmonogramem. Piłkarze nałożyli sobie na talerze potrawy, tak jak to czynili w trakcie swoich bogatych w sukcesy karier już tysiące razy. Czuli się pewnie, tryskali apetytem i optymizmem przed zbliżającym się wielkimi krokami finałem mundialu. Był wśród nich Ronaldo Luis Nazario de Lima – dwudziestojednoletni napastnik, bożyszcze kobiet i kibiców futbolu na całym świecie. Piłkarz szybki jak błyskawica, obdarzony nieprawdopodobnym wprost talentem, ale i wyjątkowo kruchym zdrowiem. Zdrowiem, które – jak się miało wkrótce okazać – zawiodło go w najważniejszym momencie. Czy był to zwykły pech, czy skutek lekarskich pomyłek? Czy Ronaldo stał się elementem misternie utkanego spisku?
Złoty chłopiec z Rio de Janeiro, który swoje pierwsze kroki stawiał pod czujnym okiem monumentalnego Chrystusa Zbawiciela, nie podzielał znakomitego humoru kolegów. Jadł wspólnie ze wszystkimi, mozolnie przebierając widelcem, lecz miał na głowie inne, znacznie poważniejsze zmartwienia. Presja związana ze zbliżającym się finałem przytłaczała go i rosła z każdą minutą, a, na domiar złego, od wczesnych godzin porannych dręczył go ból w prawym kolanie. Tym samym kolanie, które leczył tuż przed rozpoczęciem wielkiego turnieju we Francji. Dzisiaj już wiemy, że od meczu Brazylii z Marokiem w drugiej kolejce fazy grupowej mistrzostw, napastnik Canarinhos zażywał silne środki przeciwbólowe. Czyżby więc to sprokurowało tragiczne wydarzenia, które miały miejsce niebawem?
Ronaldo przeczuwał, że coś jest nie w porządku. Już podczas lunchu zaplanował sobie, że zaraz po jedzeniu skonsultuje stan swojego zdrowia z reprezentacyjnym lekarzem, do którego osądów zawsze miał pełne zaufanie. Zaczął się obawiać, że finał mundialu, o którym przez tak wiele lat marzył, przejdzie mu koło nosa. Czuł na sobie odpowiedzialność, której – będąc tylko dwudziestojednoletnim chłopakiem – nie potrafił udźwignąć. Jego zły nastrój niepokojąco się potęgował.
*
Był słoneczny dzień, a nad ośrodkiem wypoczynkowym Chateau de Grande Romaine leniwie unosiło się ledwie kilka zbłąkanych chmur. Na uliczkach Paryża, który wkrótce miał gościć największe sportowe wydarzenie świata, panował błogi spokój, od czasu do czasu przerywany pieśniami brazylijskich kibiców, niecierpliwie oczekujących na finał. Nic nie zapowiadało nadchodzącej traumy, ale już wkrótce miało się okazać, że nad drużyną Kanarków zakłębią się czarne chmury. Jednak nie uprzedzajmy faktów.
Futbol to dyscyplina sportu, w której, choć po zielonej, nieskazitelnie równej murawie biegają jedenastoosobowe drużyny, to losy meczu i tak sprowadzają się ostatecznie do wyczynów zawodników z formacji ataku. Nie inaczej było we Francji – finał mistrzostw miał być popisem jednego aktora. Ronaldo Luis Nazario de Lima miał za sobą doskonały sezon w barwach Interu Mediolan. Na włoskiej ziemi pakował piłkę do siatki z regularnością bezbłędnej maszyny, równie znakomitą dyspozycję zaprezentował na mistrzostwach we Francji. Strzelił cztery bramki, w tym kluczowe trafienie w półfinałowym starciu z Holandią. W fazie pucharowej turnieju osiągnął poziom, będący poza zasięgiem zwykłych śmiertelników. Wciąż miał nadzieję na zdobycie tytułu króla strzelców mistrzostw. Nadzieję, która wkrótce miała prysnąć niczym mydlana bańka.
Po lunchu, Ronaldo nie udał się wraz z kolegami do pokoju na drzemkę. Tak jak postanowił sobie wcześniej, najpierw swoje kroki skierował w stronę reprezentacyjnego medyka, doktora Lidio Toledo. Był to łysiejący mężczyzna w średnim wieku, tego dnia – jak zawsze – ubrany w rozchełstaną, płócienną koszulę. Lekarz nie dostrzegł niczego niepokojącego, ale poddał kolano młodego gwiazdora standardowym zabiegom fizjoterapeutycznym. Według najnowszych doniesień brazylijskiej prasy, Toledo miał również wstrzyknąć swojemu pacjentowi xylocainę, potężny środek znieczulający. Czyżby przy wstrzykiwaniu nastąpił błąd w sztuce, który doprowadził do późniejszego dramatu?
Kiedy było po wszystkim, lekarz odesłał piłkarza do łóżka, poklepał jowialnie po ramieniu, a na odchodnym polecił jeszcze się uspokoić, zażyć trochę snu i odpoczynku przed spotkaniem, które miało się rozpocząć o godzinie 21:00. Ronaldo posłuchał doktora i wrócił do pokoju, który dzielił z inną wielką gwiazdą futbolu – Roberto Carlosem. Był załamany. – Przeraził się tym, co go czeka – wspominał Carlos. – Nie potrafił opanować płaczu.
Tymczasem to co najgorsze, miało dopiero nadejść.
*
Była 19:48 czasu lokalnego, kiedy dziennikarze otrzymali wydrukowaną rozpiskę z wyjściowymi składami obu finalistów mistrzostw świata. Szok na widok tej niepozornej kartki formatu A4 był tak gigantyczny, że część reporterów doszukiwała się nawet drukarskiej pomyłki, zaś Francuzi z miejsca jęli podejrzewać podstęp rywali. Selekcjoner reprezentacji Brazylii, Mario Zagallo, przedstawił prognozowane ustawienie zespołu bez swojej największej gwiazdy – Ronaldo, strzelca czterech goli w poprzednich meczach turnieju. W jego miejsce desygnował do gry Edmundo.
Reporterzy, tłoczący się w dusznej prasowej salce na słynnym obiekcie Stade de France, natychmiast uruchomili swoje kontakty. Rozdzwoniły się telefony, zapanował rozgardiasz i zgiełk. Wszyscy zaczęli rozmawiać jednocześnie, zatem trudno było z tego zamętu wyłowić choćby jedno słowo. Dziennikarz BBC, John Motson, był jedynym człowiekiem w okolicy, który zachował spokój. – Nigdy w życiu nie widziałem czegoś takiego. Sceny, które się odegrały na trybunie prasowej to był totalny chaos – wspominał z trwogą. Tymczasem z różnych źródeł padały rozmaite, zazwyczaj sprzeczne informacje. Ostatecznie na jaw wyszła tragiczna prawda, a pytań, zamiast ubywać, dodatkowo przybyło.
*
Mecz finałowy zbliżał się wielkimi krokami. Roberto Carlos jedną ręką rozmasowywał swoje potężne udo, zaś w drugiej trzymał telefon, przez który żywo dyskutował ze swoim przyjacielem z drużyny Realu Madryt, a jednocześnie reprezentantem Francji, Christianem Karembeu. Wylegiwał się na swoim łóżku, umieszczonym vis-a-vis leżanki, na której Ronaldo bezmyślnie wlepiał wzrok w transmisję wyścigu Formuły 1. Tego dnia odbywało się Grand Prix Wielkiej Brytanii, a swoje czwarte zwycięstwo w sezonie odniósł Michael Schumacher. W pokoju obok relaksował się Edmundo, napastnik włoskiej Fiorentiny. Z przyjemnego letargu wybudził go przerażający krzyk, dobiegający zza ściany. To Roberto Carlos nawoływał pomocy. W jego głosie pobrzmiewała paraliżująca zmysły panika.
-Usłyszałem tylko głośny ryk, a potem Roberto powiedział mi, że musi kończyć, a telefon się wyłączył – wspomina Karambeu. Równolegle, Edmundo zerwał się na równe nogi, po czym ile sił w nogach pognał do pokoju sąsiadów. Zaraz za nimi wparował tam Cesar Sampaio, również poruszony przeraźliwym okrzykiem. Najpierw dostrzegli spanikowanego Roberto Carlosa, ale to, co zobaczyli później, zmroziło im krew w żyłach.
Na swoim łóżku, w straszliwych konwulsjach, rzucał się Ronaldo. Cała jego twarz pokryła się śliną, wyciekającą z kącików zaciśniętych boleśnie ust. Ręce napastnika fruwały jak oszalałe, bezwiednie uderzając go po twarzy i reszcie ciała. Wyglądało na to, że Brazylijczyk dostał ataku epilepsji. – Kiedy to zobaczyłem, poczułem rozpacz – zeznawał później w tej sprawie Edmundo. – To była naprawdę szokująca scena. Pobiegłem wzdłuż hotelowego korytarza, pukając do wszystkich drzwi w poszukiwaniu pomocy. Dyrektor hotelu, Paul Chevalier, słyszał nawet niosące się korytarzami okrzyki: “on nie żyje, on nie żyje!”. W luksusowym, podparyskim hotelu odgrywał się straszliwy dramat.
Pierwszym, który otrząsnął się z szoku, był Cesar Sampaio. Zanim Edmundo zdążył zawołać lekarzy, defensywny pomocnik reprezentacji przełamał lęk i udzielił koledze pierwszej pomocy. Uwolnił język Ronaldo, żeby ten się nim nie udławił. Ułożył go w bezpiecznej pozycji, powstrzymując przed samookaleczeniem. Po chwili atak ustał. Gwiazdor Interu i reprezentacji zasnął jak niemowlę, na oczach spetryfikowanego Roberto Carlosa, zasapanego Edmundo i drżącego z emocji Sampaio. Doktor Lidio Toledo, który chwilę później pojawił się w pokoju, taszcząc ze sobą torbę pełną medykamentów. Zadecydował, żeby młodego zawodnika o całym zajściu w ogóle nie informować. Ale czy takie wydarzenie można zachować w tajemnicy?
*
Bramka piłkarska – 244 centymetry wysokości, 732 centymetry długości. Choć na papierze wygląda to na gigantyczną przestrzeń, tylko najbardziej wytrawni napastnicy wyspecjalizowali się we wbijaniu tam piłki praktycznie w każdym meczu. Jednym z najlepszych specjalistów w dziejach był Ronaldo Luis Nazario de Lima, już w wieku dwudziestu jeden lat wyróżniony dwiema nagrodami dla najlepszego piłkarza roku według Międzynarodowej Federacji Piłki Nożnej. Ronaldo, pomimo młodego wieku, strzelał jak na zawołanie, a doświadczenia mogłoby mu pozazdrościć wielu starszych kolegów. Nic dziwnego, że selekcjoner reprezentacji Francji, Aime Jacquet, to właśnie napastnika Interu Mediolan obawiał się najbardziej. I tym większa musiała być wściekłość trenera, kiedy pierwsze informacje, jakoby Ronaldo miał nie zagrać w finałowym meczu mistrzostw świata, zostały wkrótce zdementowane. Brazylia ponownie zgłosiła napastnika do składu, zaś Jacquet – przełykając gorzką pigułkę frustracji – wyraził na to zgodę.
Wszyscy zadawali sobie to samo pytanie – w jakich okolicznościach do tego doszło? Co właściwie dzieje się z Ronaldo?
O godzinie 20:18 wydrukowano nowe rozpiski składów, i sensacyjna nowina dotarła do wszystkich gromadzących się na Stade de France. Okazało się, że Ronaldo jednak wystąpi w finale, zaś wściekły do granic możliwości Edmundo zacznie oglądać mecz z perspektywy ławki rezerwowych. Lokalni dziennikarze nie mieli wątpliwości – ich zdaniem był to spisek i inscenizacja w wykonaniu Brazylijczyków, którzy chcieli zaburzyć przygotowania gospodarzy do finału.
Mieli prawo tak myśleć – dotarły do nich tylko szczątkowe informacje o kontuzji kostki, jakiej miał się nabawić Brazylijczyk. Była to zasłona dymna wypuszczona przez brazylijską federację, ale Francuzi uznali ostatecznie całą tę szopkę za mistyfikację. Mario Zagallo, trener Brazylii, stał się z miejsca wrogiem numer jeden dla wszystkich kibiców Trójkolorowych. Wzięto go za hochsztaplera, który zastosował nieczystą sztuczkę, żeby zdobyć dla Canarinhos piąty tytuł mistrza świata. Jednakże, czy Zagallo rzeczywiście był winny całego zamieszania? Kto zadecydował, że Ronaldo jednak zagra w finale? Czyżby sam piłkarz, a może kluczową rolę odegrali jego bogaci sponsorzy, co po latach sugerował pominięty Edmundo?
*
Ronaldo do dziś odżegnuje się od wszelkich spekulacji na temat finału.
*
Gdy Ronaldo ocknął się ze snu, był lekko zaskoczony. – Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, to odpoczynek po obiedzie na łóżku – wspomina napastnik. – Kiedy się obudziłem, otaczali mnie koledzy z drużyny, był tam też doktor Toledo. Nie wiedziałem, co się dzieje. Prosiłem ich, żeby poszli rozmawiać gdzieś indziej, bo przeszkadzają mi w odpoczynku. Choć pierwsza koncepcja była taka, aby o mrożących krew w żyłach wydarzeniach w ogóle chłopakowi nie opowiadać, koledzy z drużyny uznali, że byłoby to nie w porządku. Ostatecznie – cały zespół o niczym innym nie dyskutował. – Po całym zdarzeniu wróciliśmy do swoich pokoi, żeby odpocząć – opowiada Edmundo. – Ale wszyscy byli tym bardzo zmartwieni. Co pięć minut ktoś pukał do mojego pokoju i pytał, to tam właściwie zaszło. Nie dało się tego utrzymać w tajemnicy.
Gdy Ronaldo zszedł do stołówki na herbatę, sztab medyczny – za namową większości piłkarzy, na czele z doświadczonym Leonardo – zabrał go na spacer po ogrodzie i poinformował o tym, co się stało. Zapadła klamka – trzeba pojechać do szpitala i przeprowadzić niezbędne badania neurologiczne. Jadący na sygnale ambulans zabrał napastnika do prestiżowej kliniki Lilas. Reakcja drużyny była jasna – zespół uznał, że tego wieczora trzeba będzie sobie poradzić bez Ronaldo. Jednak rzeczywistość okazała się być inna.
Tutaj zaczyna się najbardziej tajemniczy fragment całej opowieści. Jak to możliwe, że badania nie wykazały żadnych zakłóceń, a jednak napastnika nafaszerowano lekami na epilepsję, tymi samymi, przy pomocy których samobójstwo popełniła Marylin Monroe? Wysłannicy z Mediolanu, którzy mieli we Francji kontrolować stan zdrowia najcenniejszego zawodnika Interu, nie mają dziś najmniejszych wątpliwości – pośpiech i chęć udowodnienia za wszelką cenę, że z Ronaldo jest wszystko w porządku, doprowadził do postawienia błędnej diagnozy. – Lekarze szukali problemów związanych z epilepsją, więc nie spojrzeli na wyniki elektrokardiogramu – mówił Bruno Caru, włoski kardiolog. – Wszystkie dokumenty zgromadzone przez naszego lekarza, Piero Volpiego, świadczą, że to nie był atak epilepsji. To był atak serca. Źle zdiagnozowano problem, dlatego wszystkie wyniki były pozytywne. Dostał potężne środki, które stosuje się w przypadku epilepsji, ale w przypadku kłopotów z sercem nie są one wskazane.
Potraktowany w ten sposób Ronaldo w sposób oczywisty nie nadawał się do występu w finale mistrzostw świata. Czyżby Mario Zagallo spotkał się z naciskami, które wymusiły na nim zmianę decyzji i wystawienie Ronaldo w pierwszym składzie wbrew rozsądkowi i woli drużyny?
12 lipca 1998 roku – finał
Ronaldo przybył na Stade de France bezpośrednio z kliniki, którą opuścił dopiero około 18:30. Trudno było się o tej porze dostać do Saint-Denis z powodu gigantycznych korków, więc na stadionie pojawił się ledwie czterdzieści minut przed meczem. Przywiózł ze sobą wieści, w które nikt nie dowierzał – stwierdził, że jest w pełni zdrów i gotowy do gry. – Jechałem na stadion ze świadomością, że trener wykreślił mnie ze składu – opowiada Ronaldo. – Jednak miałem w ręku wyniki testów, które były pozytywne. Doktor Toledo dał zielone światło, więc od razu po przyjeździe na mecz popędziłem do trenera Zagallo i powiedziałem, że jest ze mną w porządku. Nie dałem mu wyboru. Musiał przywrócić mnie do składu. To była kwestia honoru i obowiązku wobec ojczyzny, który musiałem wypełnić.
Czyżby selekcjoner rzeczywiście aż tak pokornie wysłuchał swojego zawodnika?
W 1996 roku brazylijska federacja podpisała największy w historii piłki reprezentacyjnej kontrakt sponsorski. Była to umowa z firmą Nike, opiewająca na 160 milionów dolarów. Nike zagwarantowało drużynie Canarinhos gigantyczne fundusze, ale i zastrzegło sobie olbrzymi wpływ na zespół. – Ludzie z Nike byli z nami dwadzieścia cztery godzina na dobę, tak jakby byli członkami sztabu szkoleniowego. To olbrzymia siła, tylko tyle mogę powiedzieć – twierdził rozgoryczony Edmundo. Czy to możliwe, żeby Nike wymogło na trenerze wystawienie w pierwszym składzie największej gwiazdy zespołu nawet pomimo medycznych przeciwwskazań?
Trener Zagallo i doktor Toledo zeznawali później, że ugięli się pod presją oczekiwań narodu. – Drugi raz postąpiłbym tak samo. Odwróćcie sytuację – gdybym nie wystawił Ronaldo, a my i tak przegralibyśmy 0:3, to wszyscy by powiedzieli: “Zagallo jest uparty” – tłumaczył się trener. – Gdybym zablokował występ Ronaldo, a Brazylia i tak by przegrała, musiałbym sobie szukać miejsca na biegunie północnym – wtórował mu lekarz.
Jednak część uczestników tego finału – na czele z Edmundo i Leonardo – nie dała wiary tym wyjaśnieniom, pozostając wiernymi swoim sugestiom o nieczystej grze ze strony wielkiej kompanii. Firma Nike odcięła się od tych spiskowych teorii już dzień po finale, niczego jej też nie udowodniono podczas procesu, który odbył się w Brazylii po zakończeniu mistrzostw. – W nawiązaniu do pogłosek o presji, jaką Nike miało wywierać na brazylijską drużynę piłkarską, żeby wymusić występ Ronaldo, chcemy podkreślić, że wszelkiego tego rodzaju sugestie są absolutnie fałszywe – brzmiało oficjalne oświadczenie Nike. Zagallo także zaprzeczał jakimkolwiek naciskom, czy to ze strony prezesa federacji, czy też sponsora. – Nie było żadnych nacisków, żeby Ronaldo zagrał. Nie miałem takich przez całą moją karierę, w żadnym klubie, czy reprezentacji. Gdyby się pojawiły, od razu bym zrezygnował – stanowczo oświadczył selekcjoner.
Dziś już się nie dowiemy, jaka była prawda. Faktem jest, że występ Ronaldo w finale okazał się katastrofą nie tylko dla zawodnika, ale i całej brazylijskiej drużyny. Selekcjoner Mario Zagallo zdążył już na przedmeczowej pogadance ze swoimi piłkarzami wygłosić płomienną przemowę, w której opowiadał o tym, jak został mistrzem świata pod nieobecność Pele w 1962 roku. Udało mu się zadziałać na wyobraźnię zespołu i odbudować ducha wśród grupy młodych ludzi, którzy przed chwilą mieli przed oczami duszącego się przyjaciela. Żwawo gestykulował, stosował kwieciste metafory. Porwał szatnię.
Jednakże, kiedy Zagallo wycofał się ze swoich słów i decyzji, na dobre podkopał morale drużyny. Szatnia Brazylii się podzieliła. Kilku zawodników, na czele z charyzmatycznym Dungą, stanęło po stronie Ronaldo. Pozostali, wśród których prym wiódł Leonardo, poczuli się oszukani. Ostatecznie trener wystawił w finale mistrzostw świata zawodnika, który przed meczem nie zdążył nawet wykonać porządnej rozgrzewki. Sam Ronaldo nie mógł wiedzieć, jak wiele ryzykuje, wychodząc tego wieczora na murawę Stade de France. Było o krok od wielkiej tragedii.
*
W tunelu prowadzącym na murawę, Ronaldo ustawił się jako ostatni z Brazylijczyków. Bystre oko kamery szybko wyłapało jego młodzieńczą twarz. Czy była to twarz człowieka, który wymagał hospitalizacji? A może miliardy telewidzów patrzyły prosto w oczy marionetki, którą – wbrew rozsądkowi – wepchnięto do pierwszego składu? Ronaldo swoją mimiką nie zdradzał żadnych głębszych uczuć. Kroczył z miną pokerzysty, na jego twarzy tlił się chwilami delikatny uśmiech. Napastnik – jak wszyscy inni Brazylijczycy – miał do uśmiechu powody wyłącznie do momentu, gdy sędzia zagwizdał w tym meczu po raz pierwszy. Później świętowali już tylko gospodarze.
Ronaldo zagrał w finale fatalnie. Snuł się po boisku, brakowało mu energii, sprawiał wrażenie otępiałego i pozbawionego błysku, za który pokochali go kibice na całym świecie. Poza kilkoma zrywami, praktycznie w ogóle nie stanowił zagrożenia dla świetnie zorganizowanych w obronie Francuzów. Mimo to, spędził na boisku pełne dziewięćdziesiąt minut, choć jego przydatność dla zespołu była bliska zeru. Skłócona i mentalnie zdewastowana reprezentacja Brazylii została zmieciona przez rywali z murawy. Francja zatriumfowała 3:0, po dwóch golach Zinedine’a Zidane’a i jednym trafieniu Emmanuela Petita.
12 lipca 1998 roku przeszedł do historii jako jeden z najsmutniejszych dni w dziejach brazylijskiego futbolu. Brazylijczycy kochają świętować sukcesy, ale jeszcze bardziej zagorzale rozpamiętują swoje wielkie porażki. Dla mieszkańców Kraju Kawy srebrny medal na mundialu był klęską.
*
Do dziś tak naprawdę nie wiemy, co spowodowało tajemniczy atak, po którym koledzy Ronaldo z drużyny krzyczeli na korytarzu: “on nie żyje”, jak relacjonował później właściciel hotelu, gdzie rezydowali Canarinhos. Czy to błędnie wykonany zastrzyk, czy sprytnie zaaplikowany narkotyk, bo i takie pogłoski rozpuszczano przez lata? A może Ronaldo ukrywał jakieś schorzenie i do tragedii doprowadziły zażywane codziennie środki przeciwbólowe? Wciąż nie sposób odpowiedzieć na te pytania. Jednak lekarze nie mają wątpliwości – po takim ataku konwulsji, ryzyko powtórki w ciągu najbliższej doby jest tak wysokie, że napastnik nie miał prawa wystąpić w finale mistrzostw świata. Jaka siła zdecydowała, że jednak w tym meczu zagrał? Siła woli samego napastnika, czy może siła pieniądza?
Cała historia znalazła szczęśliwy finał – kłopoty ze zdrowiem nigdy nie opuścił Ronaldo, ale ostatecznie został on mistrzem świata cztery lata później, w Korei i Japonii. W teorii był to drugi triumf tego napastnika podczas mundialu, lecz w 1994 roku Il Fenomeno nie pełnił istotnej roli w zespole, natomiast w 2002 roku był największą gwiazdą mistrzostw i został królem strzelców azjatyckiego turnieju, z ośmioma trafieniami na koncie. Od tego czasu, Brazylia już nigdy nie wróciła do gry o złoto.
Jak to się jednak stało, że na mistrzostwach w 2002 roku gospodarze, drużyna Korei Południowej, dotarli aż do półfinału? Czyżby pomyłki sędziowskie, na których tak często cierpieli kolejni rywale Koreańczyków, nie były zwykłymi pomyłkami? O tym wszystkim już w następnym odcinku piłkarskich Sensacji, choć tym razem XXI wieku.
Michał Kołkowski
fot. Newspix.pl