Zapraszamy na trzecią część naszej kolumbijskiej wędrówki, jaką odbywamy wraz z firmą PKN Orlen. Tym razem odwiedzamy klub, w którym James Rodriguez, stawiał swoje pierwsze kroki w dorosłym futbolu, Envigado FC. Zaparzcie kawę i zapraszamy do lektury!
***
Envigado. Miasto pod Medellin znane głównie dzięki Pablo Escobarowi, który w tej dziś wyjątkowo spokojnej jak na Kolumbię mieścinie spędził dużą część swojego życia. Mieszkańcy mają wszystkiego pod dostatkiem. Gdy syn Pablo poskarżył się, że w jego szkole są ciasne klasy, Pablo po prostu wybudował nową. Gdy trzeba było ufundować boisko – zrobił to. Gdy z prośbą o pomoc zwrócił się szpital – bez wahania wyłożył kasę. Wreszcie – choć sam Escobar nie przykładał do tego ręki, dzięki pieniądzom z przemytu został założony także klub sportowy, mimo że Envigado to tylko niewielka mieścina.
Przed laty miejsce to było świadkiem pościgów, strzelanin i spotkań kartelu, który w czasach prosperity odpowiadał za 80% produkcji światowej kokainy. Envigado dostarczyło materiału do dwóch sezonów kultowego serialu kryminalnego. Niewielu jednak kojarzy je także ze scenariuszem do bajki. A kilka jej rozdziałów też się tu napisało.
Bajki… Bo jak inaczej nazwać karierę Jamesa Rodrigueza, która zaczęła się właśnie tutaj?
***
Rok 2004. 13-letni James robi furorę na prestiżowym turnieju Pony Futbol, którego zostaje najlepszym strzelcem. Deklasuje przeciwników do tego stopnia, że strzela im nawet gole bezpośrednio z rzutów rożnych. Telefon jego rodziców rozgrzewa się chwilę później do czerwoności. Ci mogą wręcz sobie wybrać, do którego miejsca ma trafić ich pociecha. Albo może właśnie nie mają wyboru?
Kariera Jamesa to bajka, ale jak w każdej bajce, znajdują się w niej też czarne charaktery. Gustavo Adolfo Lopez to wówczas człowiek-orkiestra w klubie z Envigado. Jak każda duża postać z tego miasta przed laty, był powiązany z Pablo Escobarem i jego szajką. Jego ojciec wychowywał się na jednej ulicy z bohaterem serialu Narcos i dochowywał lojalności przy wielu biznesach. Jego syn, Gustavo, miał opinię bezwzględnego gościa, który jest w stanie posunąć się do absolutnie wszystkiego. Gościa, któremu się nie odmawiało. Gościa, który może zgłosić się po każdego piłkarza, jakiego chce i po prostu go sobie zabrać.
Przemoc, wyłudzenia, handel narkotykami, pranie brudnych pieniędzy przy użyciu klubu – to taki skrócony opis działalności Lopeza. W światku przestępczym miał takie poważanie, że niektórzy przychodzili ze strategiczną sprawą najpierw do niego, a potem do burmistrza miasta. Chwilę po przyjściu Jamesa został jednak zatrzymany i zamknięty w więzieniu za kierowanie grupą płatnych morderców. Wyszedł po 21 miesiącach, ale tylko na chwilę.
Wtedy już – w wieku niespełna 15 lat i z dychą na plecach – James grywał już w seniorskiej drużynie Envigado. Rozmawiamy z Johnem Hernandezem, jednym z pierwszych trenerów Jamesa, który doskonale pamięta tamte chwile. Delikatnie pytamy o postać Lopeza. Nie odpowiada nam nic, co nadałoby się na nagłówki tabloidów.
– Panie trenerze, a jak pan wspomina postać Gustavo Lopeza?
– Bardzo kontrowersyjna postać. Miał wielkie wpływy w Envigado, bo był jego właścicielem, jego tata to przecież założyciel klubu. On sam również był też wielkim fanem talentu Jamesa Rodrigueza i ponoć bardzo zależało mu na tym, by James rozwijał się właśnie w Envigado. Pomógł jego rodzicom w znalezieniu pracy i mieszkania w Medellin. Kochał futbol i potrafił włożyć w piłkę dużo swoich pieniędzy. Wprowadził do futbolu wielu piłkarzy – nie tylko Jamesa, ale chociażby Fredy’ego Guarina. Nie wiem czy prawdą jest to, że wykorzystywał do tego swoje wpływy, czy tylko pieniądze, ale sprowadził do Envigado wiele młodych talentów – słyszymy od Hernandeza, który mógłby opowiedzieć dużo, ale celowo gryzie się w język.
Wie, jak zostałoby to odebrane w klubie. Jest lojany. Po wywiadzie uprzedza rzecznika prasowego, że drążyliśmy wokół Gustavo Lopeza, mimo że zadaliśmy tylko jedno pytanie i wcale nie dopytywaliśmy dalej. Klub, który do tej pory otwierał nam wszystkie drzwi, został postawiony na nogi. Niczego nieświadomi idziemy do biura, by – zgodnie z umową – zrobić fotki licznych pamiątek, jakie zostały po Jamesie.
– Panowie, będzie problem. Bo, wiecie… Spytaliście o to… O co się nie pyta…
– O co?
– No wiecie… O…
– O Gustavo Lopeza?
– Cicho! Nie mówcie tego tak głośno! Tego nazwiska się tu nie wypowiada!!!
Rzecznik prasowy, Sebastian, oczekuje od nas, że skasujemy część nagrania dotyczącą gangstera i dopiero wtedy pokaże nam pamiątki. Oczywiście nie możemy się na to zgodzić, więc… wyprasza nas z klubu. Kolumbijczycy wypierają się za wszelką cenę wszelkich powiązań z narkobiznesem, na zasadzie tego złodzieja, którego łapią za rękę, a ten mówi, że to nie jego ręka. Wypytywanie Kolumbijczyków o przeszłość to wbijanie szpilki w najczulszy punkt i najkrótsza droga, by ich do siebie zrazić.
My do siebie zraziliśmy.
Gustavo Lopez krótko po wyjściu z więzienia został zastrzelony we własnym domu.
W Envigado w ostatnich 20 latach zamordowano trzech prezydentów klubu i jednego członka zarządu.
***
Baza Envigado nie robi może jakiegoś wielkiego wrażenia, ale wygląda tak, jakby założyciel szkółki wziął sobie za punkt honoru, by znalazło się tam każde z możliwych boisk. Pełnowymiarowe z naturalną i sztuczną? To oczywiste. Jest też boisko piaskowe, asfaltowe, odkryty basen, hala do siatki, hala do kosza, niewymiarowy orlik, plac zabaw. Oczywiście to obiekty przeznaczone dla wszystkich zainteresowanych, piłkarze wyściubiają na nie swoje nosy od święta. Pomiędzy boiskami znajdują się kioski, przy których zbierają się na kawkę miejscowi.
Trening jest otwarty dla widzów, ale tych w zasadzie nie ma. Ciężko się połapać, czy to jeszcze luźne rozbieganie, czy już właściwe zajęcia – wszystko przypomina wielką sielankę. Jeden z trenerów chodzi sobie wokół boiska i nagrywa wiadomości na WhatsApp. Piłkarze, którzy czekają poza boiskiem na swoją szansę w gierce, cisną bekę, jakby byli na wuefie. Co chwilę ktoś z jakiegoś powodu wybucha śmiechem. Trener nie ochrzania. Można go przytulić, poklepać po ramieniu, zażartować. Panuje totalny luz. Podczas gierki mogę wejść na środek boiska tylko po to, by zrobić jednemu z trenerów zdjęcie. Nikomu nie przeszkadzam. Co więcej – szkoleniowiec sam mnie tam zaprasza.
– Chcecie rozmawiać teraz czy po treningu?
– No… eee… Chyba lepiej po?
– Ale jak chcecie, to w sumie mogę zejść i zaczniemy teraz. Dajcie znać!
Piłkarze są tu bardzo wierzący. Wielu z nich ma wytatuowane podobizny Maryi czy Jezusa.
Po treningu przemawia trener. Nie ma żadnego problemu z tym, że uwagi jakie kieruje do piłkarzy dzień przed meczem rejestrują kamery.
Pośród obecnych w zasadzie nie widać zawodnika, który nie byłby żywiołowy. Wszyscy na siebie pokrzykują, śmieją się, jest dość głośno. James Rodriguez nie pasowałby do tego towarzystwa. W pierwszych miesiącach w Envigado wolał zostawać po treningu na murawie i dodatkowo trenować po to, by poczekać aż wszyscy sobie pójdą. Blokowała go nieśmiałość. Nie rozmawiał z kolegami. Gdy już się odważył, przeszkadzało mu to, że się jąkał. Bał się, że zostanie pośmiewiskiem. Błędne koło.
W sumie to, co było jego wadą, zmotywowało go do jeszcze większej pracy.
Na boisku nieśmiałości nie pokazywał nigdy. W otoczeniu zawodnika wszyscy wiedzieli – jeśli głowa nie przeszkodzi, z Jamesa wyrośnie prawdziwa perełka. Ojczym piłkarza Bayernu rozpoczął „operację James”, mającą na celu zrobienie z syna piłkarza światowego formatu. Ofiara ambicji rodziców? Daj Boże, by każdy przez ich marzenia musiał tak „cierpieć”.
Rodzina Rodriguezów nie miała zatem oporów, by przeprowadzić się do Medellin, gdy James dostał ofertę z Envigado. Rzucili wszystko i wyjechali razem z synem, tylko po to, by temu niczego nie zabrakło. Ojciec wynajął Jamesowi indywidualnego trenera, który monitorował jego postępy. Regularnie pracował także z psychologiem. Efektem debiut w dorosłym zespole w wieku 15 lat, rozegrany pełny sezon w wieku 16 i szybki transfer do lepszej ligi – argentyńskiej. Jeśli chcesz trafić do Europy z Ameryki Południowej, zazwyczaj musisz znaleźć jakiś pomost – Argentyna i Brazylia to najlepsze z dostępnych opcji.
James usłyszał chyba od Sebastiana Mili, że najważniejsza w karierze jest baba, bo ożenił się już w wieku 19 lat. Jego wybranką okazała się siostra Davida Ospiny – choć dziś nie są już razem, o czym rozpisywały się tabloidy nie tylko w Kolumbii, taka relacja w tak młodym wieku nie przeszkodziła Jamesowi w skupieniu się wyłącznie na piłce. Tak samo jak nie przeszkodziła przynależność do „Atletas de Cristo” – klubu, który został powołany dla szczególnie wierzących piłkarzy. Należą do niego choćby Kaka, Falcao i Felipe Melo.
Potem James odszedł do FC Porto i zrobił furorę w lidze portugalskiej.
Następie szybko przetransferowano go do AS Monaco, gdzie zaorał ligę francuską.
Zaliczył genialny mundial 2014, w którym nie dość, że strzelił najładniejszą bramkę, to jeszcze trafiał w każdym rozegranym spotkaniu.
Właśnie wtedy stał się gwiazdą światowego formatu, a efektem tego był transfer do Realu Madryt, który zwrócił się w kilka dni z samej sprzedaży koszulek.
Do tej pory kariera gwiazdy kolumbijskiej reprezentacji układała się modelowo i dopiero niedawno pojawiła się na niej pierwsza rysa – słabnąca pozycja w Realu Madryt. Tylko szaleniec wysnułby jednak wnioski, iż James przegrywa życie – gra przecież w czołowym klubie świata, który z pocałowaniem ręki wyłoży za niego wymaganą kwotę za transfer definitywny. Choćbyśmy chcieli, ciężko znaleźć w tej przygodzie większe kontrowersje. Z pomocą przychodzi nam Faustino Asprilla: – Do momentu przyjścia do Realu James był liderem, samemu zagrzewał innych do walki, tak w reprezentacji jak i drużynach klubowych. W Madrycie tym liderem jednak bezsprzecznie jest Cristiano Ronaldo, który czasami traktuje innych zawodników jak gówno. James teraz to samo zaczyna robić w reprezentacji w stosunku do swoich kolegów. To są złe nawyki, których nauczył się w Realu grając u boku Cristiano i musi się ich jak najszybciej oduczyć. Dlatego bardzo się cieszę, że rok przed mundialem zdecydował się odejść.
Umówmy się – to jednak drobiazg. Póki co James jest kandydatem do napisania nudnej, cukierkowej biografii, jakich mamy na rynku przesyt.
***
Nie dopuściliśmy, by Juan Hernandez wyszedł z treningu celem udzielenia wywiadu, poczekaliśmy do zakończenia zajęć. Jeden z pierwszym trenerów Jamesa szczyci się tym, że gwiazda kolumbijskiej piłki nie zapomniała, skąd pochodzi. Pokazuje, że wciąż wymienia z zawodnikiem wiadomości na Whats App. Cieszy się, że ktoś przyjechał zapytać o jego wychowanka i pęka z dumy, gdy może o nim opowiedzieć.
– James Rodriguez przyszedł do nas z Academia Tolimense z Ibague. Dostrzegliśmy go, jak zresztą cały piłkarski kraj, w trakcie turnieju Pony Futbol. To najpopularniejsze i największe w Kolumbii rozgrywki dziecięce, na które rokrocznie zjeżdżają się najlepsi kolumbijscy piłkarze w wieku do 13 lat, ze wszystkich największych szkółek i klubów. Jego akademia zwyciężyła ten turniej, a James z opaską kapitana został jej największą gwiazdą. W finale strzelił nawet bramkę bezpośrednio z rzutu rożnego. Rzuty rożne w jego wykonaniu w tamtym meczu to była prawdziwa gratka, bo, o ile dobrze pamiętam, pierwszy gol padł też po bitym przez niego kornerze. Piłka trafiła w poprzeczkę i w powstałym zamieszaniu bramkarz praktycznie sam wbił sobie futbolówkę do siatki.
Był na ustach całej Kolumbii, więc ściągnięcie go chyba nie było łatwe.
To prawda, wszystkie, najlepsze kolumbijskie kluby chciały mieć wtedy tego chłopaka w swojej szkółce i pewnym było, że nie zostanie w swojej akademii. Nam udało się szybko skontaktować z jego rodzicami, rozmowy były konkretne, a jako że zagwarantowaliśmy też pomoc jego rodzinie w przeprowadzce do Medellin i znalezieniu dla nich pracy, zdecydowali się przyjąć naszą propozycję. Już wtedy zresztą w Kolumbii mieliśmy opinię świetnej szkółki, więc dla wszystkich było to idealne miejsce.
Już w czasach Envigado wiedział pan, że James zrobi wielka karierę? Co go wyróżniało?
James był obdarzony wielkim talentem. Takich jak on na całym świecie rodzi się jednak wielu. Gdy jesteś młody, masz dwanaście lat, dużo łatwiej wyróżnić się na tle rówieśników. By stać się wybitnym piłkarzem, potrzeba spełnić jednak szereg warunków. Zachwycała mnie jednak jego boiskowa dojrzałość już za nastoletnich czasów, więc nie zdziwiło mnie, że tak szybko jak się u nas pojawił i że tak szybko zniknął. W wieku 16 lat przeniósł się przecież do Argentyny, do lepszej ligi, by się rozwijać. Musisz mieć wszystko dobrze ułożone w głowie, bo gdy jesteś dzieckiem i coś przychodzi ci łatwo i za szybko, równie szybko możesz się zachłysnąć sukcesem. Gdy patrzymy na to, gdzie dzisiaj jest James, możemy stwierdzić, że na wszystkich etapach jego kariery głowa była na miejscu.
Było o to o tyle łatwiej, że do Envigado został sprowadzony wraz z całą rodziną.
Dla młodego zawodnika, który przychodzi do naszej szkółki, najważniejszym i niekiedy najtrudniejszym zadaniem jest adaptacja z nowym otoczeniem, często tak bardzo odmiennym od tego, który do tej pory znał. Zazwyczaj młodzi chłopcy trafiają pod opiekę trenerów i szukają akceptacji wśród nowych kolegów. Czasami jednak przydarza się sytuacja wyjątkowa, tak jak ta z Jamesem, kiedy klub decyduje się na poniesienie pewnego ryzyka i do Medellin ściąga również rodzinę piłkarza, by proces aklimatyzacji przebiegł jeszcze sprawniej i przyniósł lepsze rezultaty. Wychowanie zawodnika praktycznie od podstaw to długi i żmudny proces. Nie ma na świecie jednej sprawdzonej metody, bo też każdy chłopak jest inny, ma inny charakter, inną mentalność i inną głowę. Kluczem do sukcesu jest znaleźć odpowiednie, często indywidualne rozwiązanie dla każdego młodego zawodnika. Jedni idą do internatu, innym pomagamy ściągając razem z nimi rodzinę. To też dla rodziny jest pewne ryzyko, ale zazwyczaj gotowi są je ponieść. Zazwyczaj sprowadzamy jednak rodziny, gdy dwójka, trójka synów jest w stanie zagrać u nas w konkretnych rocznikach. Wtedy rodzina chętniej myśli o przeprowadzce do nowego domu.
Po co mu była tak właściwie cała rodzina na miejscu?
Przede wszystkim był bardzo nieśmiały. Jeśli chcesz osiągnąć coś wielkiego, musisz być przebojowy. To był zdecydowanie jego najsłabszy punkt. Mało rozmawiał z rówieśnikami, ale za to na boisku dużo pracował i trenował jak profesjonalista. Był trochę indywidualistą, ale wynikało to bardziej z jego nieśmiałości niż charakteru. Miał niesamowity talent i tak jak w życiu był bardzo cichym chłopakiem, tak na boisku stawał się prawdziwym liderem zespołu i przede wszystkim znacznie innym człowiekiem. Tak jest do dzisiaj, utrzymuję z Jamesem regularny kontakt, ostatnio rozmawialiśmy dwa dni temu i mam wrażenie, że nie zmienił się szczególnie mocno. Dalej jest pokornym, nieśmiałym i cichym chłopakiem, jakiego go pamiętam z tej szkółki, ale gdy przychodzi mecz to staje się bestią.
Już w czasach Envigado miał osobistego trenera i psychologa, co pokazuje jedno – był zaprogramowany na karierę.
Tak samo jak on, zaprogramowani na wielką karierę byli jego rodzice. Przyjechali z Jamesem do Envigado. Zrozumieli bardzo szybko położenie ich syna oraz to, jaki ten chłopak ma talent. Wiedzieli jednak, że trzeba dużo pracy zarówno ich jak i wielu osób dookoła, by James z chłopaka o ogromnym potencjale stał się wielkim piłkarzem. W klubie James miał ekspertów z prawdziwego zdarzenia, jego rodzice jednak przy współpracy z klubem poszli o krok dalej. Współpraca z prywatnym psychologiem czy trenerem od przygotowania fizycznego nigdy zawodnikowi nie przeszkodzi w zrealizowaniu swoich celów, stąd też James był pod stałym okiem trenerów z klubu, jak i jego prywatnych.
Jak bardzo pomogła Jamesowi wczesna stabilizacja i ślub w wieku 19 lat?
Stabilizacja, założenie rodziny, to ważny i potrzebny element w życiu nie tylko Jamesa Rodrigueza, ale generalnie to pomaga mocno kolumbijskim piłkarzom. Jesteśmy bardzo radosnymi ludźmi, jest w nas dużo werwy i pasji. Widać to na boisku, ale wierzcie mi, że nie tylko. Na imprezach także. Najwięcej energii mają Brazylijczycy. Kolumbijczycy starają się im dotrzymać kroku, z kolei Argentyńczycy są trochę bardziej spokojniejsi. Ta radość to element naszej kultury, ale też największe zagrożenie chociażby dla młodych piłkarzy, szczególnie tych, którzy są sami i nie poświęcają wolnego czasu żonie czy dzieciom. Nie znaczy to jednak, że każdy kawaler jest imprezowiczem i myśli tylko o zabawie. Znam wielu piłkarzy, którzy po prostu nie znaleźli jeszcze szczęścia w miłości, ale są profesjonalnymi piłkarzami. To kwestia indywidualna. Jeśli chcesz być wielkim piłkarzem, musisz zachowywać się profesjonalnie. Rodzina może jedynie ci w tym pomóc. James trafił tu idealnie. Jesteśmy najlepszą szkółką w Kolumbii, ale co jako jej trener mogę wam powiedzieć? Podobną reputacją cieszy się Deportivo Cali, ale to my jesteśmy pionierami w sposobie szkolenia piłkarzy i to z naszej szkółki trafia najwięcej zawodników do pierwszej reprezentacji. Jesteśmy małym klubem i naszą aspiracją nie jest wygrywanie tytułów rokrocznie. Zawodnicy grający u nas mają jasno sprecyzowaną ścieżkę – trenujemy ich od najmłodszych lat, by najlepsi z nich trafili do pierwszego zespołu, a później – taka brutalna prawda – zasilili największe kluby w Kolumbii: Atletico Nacional, America de Cali czy Junior Baranquilla. Sukces odnosimy wtedy, gdy wypromujemy zawodnika do Europy albo do reprezentacji.
„Chodź na środek, zrobisz mi fotkę!”
***
Juan Carlos Restrepo, ojczym Jamesa Rodrigueza, dziś zajmuje się robieniem biznesów z Manuelem Arboledą. To jemu piłkarz Bayernu może zawdzięczać najwięcej. Rodzony ojciec opuścił go, gdy miał trzy lata, to ojczym poprowadził go do wielkiej kariery.
Restrepo: – James był zupełnie normalnym dzieckiem. Nie wyróżniał się niczym szczególnym na tle rówieśników. Czasami był nieśmiały wobec dorosłych, ale bardzo towarzyski w stosunku do kolegów. Dochodziło nawet do sytuacji, że ze stresu się jąkał. Stwarzał normalne problemy, jakie może stwarzać młody człowiek w dzieciństwie. Dużo czasu spędzał z przyjaciółmi bawiąc się. Miał udane dzieciństwo. Boisko jest jego naturalnym środowiskiem i czuje się tam jako człowiek najlepiej. To właśnie tam udaje mu się pokazać dar, który dostał od pana Boga. Jest wielkim piłkarzem i pokazuje to podczas spotkań klubowych czy reprezentacji. Z pełną świadomością mogę jednak powiedzieć, iż zawsze zachowuje pokorę, a jego nieśmiałość nie zawsze jest dla niego komfortowa, ale na pewno nie przeszkadza mu byciu porządnym człowiekiem. Kolumbia to kraj pełen talentów nie tylko piłkarskich. James jako piłkarz jest na samym szczycie. Każdego dnia pracuje jednak ciężko by być lepszym człowiekiem jak i piłkarzem. Z punktu widzenia rodzica myślę, że w tej chwili w tej generacji kolumbijskich piłkarzy jest najlepszy. To, czego dokonał już w tak młodym wieku, daje mu prawo by zajmować miejsce, na które sobie zapracował i zasłużył. Miejsce numer jeden. Jest na dobrej drodze, by zająć miejsce w historii piłki chociażby obok Valderramy.
***
Na meczu Envigado z Atletico Huila czujemy się co najmniej dziwnie. Kolumbia to żywioł, szaleni kibice, piękne kobiety, impreza, niebezpieczeństwo na każdym kroku. Envigado to jednak klub familijny aż do przesady. Czujemy się, jakbyśmy wylądowali na meczu pokazowym dla przedszkolaków, a nie spotkaniu ligowym. Na trybunach same dzieci. Można odnieść wrażenie, że wszyscy z nich to wychowankowie, wszak w filozofii klubu jest szkolenie, szkolenie, szkolenie.
– Po ile wejście? – pytamy ochroniarza.
– Za darmo – odpowiada i wręcza wejściówkę.
Miło z jego strony, bo na meczu Deportivo Tulua (druga liga) również bilety rozdawano za darmo, tylko że trzeba było odebrać je jakieś 700 metrów od stadionu, co trąciło lekkim absurdem (skoro za darmo, to po co jeszcze odbierać bilet i to gdzieś za stadionem?). Proporcje na trybunach określilibyśmy następująco – pięćdziesiąt procent to dzieci, trzydzieści to kobiety, dwadzieścia – faceci, którzy chcą obejrzeć mecz. Fanatyków brak. Ci wybierają mieszczące się w Medellin Atletico bądź Independiente. Kibice gości? Są, siedzą wśród kibiców na jednej trybunie. Czują się bezpiecznie, bo ci są zupełnie nieagresywni, choć sami nie intonują przyśpiewek. Przyszli w roli Januszy, jakby szanując to, że na Envigado jest nieco inaczej.
Dopingu nie ma – co najwyżej reakcje na gole czy poszczególne sytuacje. Jakiś dzieciak krzyczy „puta, puta!”, co kontrastuje z jego uroczą buźką i nie jest najbardziej wychowawczym zachowaniem na świecie. Inna kobieta rzuca na boisko butelkę, gdy sędzia nie interpretuje decyzji po jej myśli. Tak ogólnie jednak po raz pierwszy od paru dni czujemy, że bez specjalnego strachu możemy wyciągnąć aparat.
Jak w całej Ameryce Południowej, i na Envigado przez cały mecz trwa handel.
Pojedynczy kibice gości na sektorze gospodarzy. Nikt nie ma z nimi żadnego problemu.
***
Młody Valderrama.
Stary Valderrama
Wpływ sławnych piłkarzy wciąż można obserwować po kibicach – dowodem dwa powyższe zdjęcia.
– Nie stylizuję się na Valderramę, uwierzcie mi! To, że Valderrama ma podobną fryzurę oczywiście sprawia, że moja podoba mi się jeszcze bardziej, ale nie chcę być jak on. Często pojawiają się pytania o to, czy jestem bratem czy kuzynem Carlosa. Oficjalnie dementuję: nie jestem! Envigado to – jak widzicie – klub rodzinny. Jest tu dużo dzieci, które mają wychowywać się na porządnych ludzi przez sport. Wszyscy pamiętają Jamesa, choć na trybunach raczej nie bywa – ciężko o to, gdy mieszka się w Europie. Regularnie przychodzi tutaj za to jego biologiczny ojciec. Jest nawet dzisiaj. Zaprowadzić was?
Namawiać oczywiście nie musiał.
– Zdarza mi się jeździć do Jamesa do Europy, ale nie często. Częściej widujemy się gdy on przyjeżdża do Kolumbii na wakacje. James jest zżyty z tym klubem i cały czas interesuje się jego losami. Ma zresztą tutaj wśród osób pracujących w Envigado wielu przyjaciół. Przepraszam, panowie, nie chcę wypowiadać się na temat mojego syna. To dla mnie niezręczna sprawa.
Musi mieć dużego kaca moralnego, że porzucił gościa, w którym brzmiał taki potencjał. James wciąż utrzymuje z nim kontakt i to pokazuje, jak dużej klasy jest człowiekiem.
Ojciec Jamesa Rodrigueza
***
Envigado może skakać z radości, że trafił im się ten James, bo wreszcie ktoś może skojarzyć to miasto z kimś innym niż z Pablo Escobarem. Słysząc o projekcie nastawionym na wychowywanie i sprzedawanie młodzieży możemy tylko przyklasnąć, z drugiej strony przechadzając się po obiekcie nikt z nas nie nabiera podejrzeń, że właśnie tu mógł wychować się najlepszy piłkarz (być może) w historii kolumbijskiej piłki. Nie jest to wprawdzie miejsce na końcu świata jak akademia Sadio Mane położona 40 kilometrów od Dakaru pośrodku niczego, równego boiska też nie brakuje, ale szeroko pojęty klimat nie kojarzy się z tą największą piłką.
Ale czy zwiedzając Znicz Pruszków ktoś doszedłby do wniosku, że tu może wychować się gwiazda światowego formatu?
Z Envigado MATEUSZ KOSZELA i JAKUB BIAŁEK
WSZYSTKIE ODCINKI CYKLU VITAY SENEGAL:
– tekst o akademii, w której wychował się Sadio Mane – CZYTAJ TUTAJ
– reportaż z Wyspy Goree, czyli wyspy niewolników – CZYTAJ TUTAJ
– wywiad z renomowanym dziennikarzem Bambą Kasse o realiach senegalskiej piłki – CZYTAJ TUTAJ
– dzień z życia senegalskiej redakcji – CZYTAJ TUTAJ
WSZYSTKIE ODCINKI CYKLU VITAY JAPONIA:
– tekst o Vegalcie Sendai, czyli klubie z miasta, które podniosło się po straszliwym tsunami – CZYTAJ TUTAJ
– o klimacie japońskich niższych lig – CZYTAJ TUTAJ
– wywiad z Takeshim Ono, pracownikiem japońskiej federacji odpowiadającym za szkolenie młodzieży – CZYTAJ TUTAJ
– reportaż o Jubilo Iwata, klubie Krzysztofa Kamińskiego – CZYTAJ TUTAJ
POZOSTAŁE ODCINKI VITAY KOLUMBIA:
– wywiad z najpiękniejszą dziennikarką świata, Mariną Granzierą – CZYTAJ TUTAJ
– barwna rozmowa z Manuelem Arboledą – CZYTAJ TUTAJ