Tylko jedna drużyna dała się na mundialu zbić dwucyfrówką. W 1982 Salwador przegrał z Węgrami 1:10. Belgijski trener Guy Thys nazwał Los Cuscatlecos hańbą FIFA.
Wkrótce musiał wszystko odszczekać. Bo skoro byli tak beznadziejni, to dlaczego za chwilę postawili twarde warunki Argentynie i Belgii?
Skoro byli taką żenadą, to dlaczego gwiazdą mistrzostw został Salwadorczyk, Magico Gonzalez, wychwalany przez samego Maradonę?
Prawda, jak lubi mieć w zwyczaju, jest złożona. Boiskowy przeciwnik w 1982 był dla Salwadorczyków najmniejszym ze zmartwień.
***
Wojna domowa trwała trzynaście lat. Wybuchła w 1979, a jej podłożem były stary jak świat konflikt licznych biednych z bogatą elitą. Kolumbijski dziennikarz, Alfonso Alzate, pisał o ówczesnym Salwadorze:
„Ten kraj jest beczką prochu i wystarczy iskra, żeby nastąpił wybuch. Naprzeciwko hoteliku, w którym mieszkam od dwóch tygodni, widzę jak żyją ludzie w najstraszliwszej biedzie. Płacą 1 colona komornego za metr bez światła i wody”.
Iskra pojawiła się pod koniec lat siedemdziesiątych. Kościół stał w opozycji do władz, próbując walczyć o prawa biedoty. Jak zareagowała władza? W 1977 zabito arcybiskupa Rutillo Grande, który aktywnie krytykował rząd. Szwadrony śmierci miały nawet powiedzonko: “bądź patriotą, zabij księdza”.
Wkrótce po morderstwie Rutillo Grande, sfałszowano wybory. Partyzantka – jak niejednorodna najlepiej pokazuje, że po jednej stronie stały władze kościelne i komuniści – zjednoczyła się wobec wspólnego wroga. Do wszystkiego wmieszały się międzynarodowe mocarstwa, bo rebelianci zyskali wsparcie Chin, ZSRR, Kuby i Nikaragui. Rządzącą juntę wojskową wspierało USA, nie szczędząc nakładów: dziś mówi się, że utrzymanie statusu quo w Salwadorze kosztowało Amerykanów półtora miliona dolarów dziennie. Zimna wojna na całego.
Terror siały w kraju szwadrony śmierci, które między 1979 a 1981 zabiły 32 tysiące cywilów. Dochodziło do prawdziwych masakr, podczas których zabijano nawet kobiety i dzieci. Wojsko, mając kłopoty z partyzantami, mściło się na zwykłych ludziach, posądzając ich o wspieranie rebelii, tudzież próbowało za cenę życia kobiet i dzieci postawić ultimatum drugiej stronie barykady.
Jak w takich okolicznościach w ogóle myśleć o piłce nożnej? A jednak, Salwador nie tylko wywalczył awans na mundial w Hiszpanii. Zrobił to niemal samymi zawodnikami grającymi w biednej rodzimej lidze. Tylko jeden jedyny Jaime Rodriguez grał w Bayerze Uerdingen.
***
W 1998 AIK Sztokholm strzelił w Allsvenskan najmniej bramek w lidze. Mimo to został mistrzem Szwecji. Historia awansu Salwadoru na Espana 82′ ma podobny charakter. La Selecta strzeliła w eliminacjach tylko dwa gole.
Luis “El Loco” Mora dał się pokonać tylko raz: na otwarcie z Kanadą. W kluczowym meczu zatrzymał jednak Meksyk z Hugo Sanchezem w składzie.
Utarcie nosa Meksykanom miało wyjątkowy smak. Salwador zmierzył się z El Tri w 1970 na swoich jedynych wcześniejszych mistrzostwach świata. Mecz zakończył się skandalem. Tuż przed przerwą, przy stanie 0:0, egipski arbiter Ali Kandil podyktował rzut wolny dla Salwadoru na jego połowie. Stały fragment gry wykonali jednak… Meksykanie (!), z tej akcji strzelili gola (!!), a Kandil bramkę uznał (!!!).
Salwadorczycy protestowali długie minuty, a potem nie chcieli zacząć drugiej połowy. Ostatecznie symbolicznie posłali piłkę z koła środkowego w trybuny.
Załamani, przegrali 0:4.
W zespole, który tym razem pognębił potentata, znajdowali się zarówno prorządowi, jak i ci wspierający po cichu rebelię. Ale nikt nie pozwalał, by polityka ich skłóciła. Wiedzieli, że podczas ich meczów nie padają strzały, bo cały Salwador śledzi boiskowe poczynania. Wiedzieli, że stanowią ukojenie dla udręczonego narodu, dają odrobinę radości ludziom żyjącym na krawędzi strachu i śmierci.
Wylosowali najgorzej jak mogli. Argentyna, obrońca trofeum. Belgia, wicemistrz Euro 1980. Węgry, które wygrały grupę eliminacyjną przed m.in. Anglikami.
Na całym świecie kibice są jednak tacy sami. W sondażu radiowym 61% Salwadorczyków było przekonanych, że La Selecta na otwarcie mistrzostw pokona następców Złotej Jedenastki.
***
Może kibice nie byliby takimi hurraoptymistami, gdyby znali choć odrobinę kulis. Podczas gdy Honduras zameldował się w Hiszpanii miesiąc przed finałami, Salwador przybył na trzy dni przed meczem. Federacja w celach zarobkowych urządziła im wcześniej tournee. Jeszcze osiem dni przed starciem z Węgrami grali sparing z Gremio w Argentynie. Stamtąd, przez Gwatemalę, Kostaryke i Dominikanę, dolecieli do Madrytu, gdzie złapali kolejny samolot do Alicante.
Ich podróż trwała siedemdziesiąt dwie godziny. Na miejscu mieli jet laga, a za sobą nieprzespane noce, w tym pseudonocleg na gwatemalskim lotnisku.
Na miejscu okazało się, że zakwaterowani są w obskurnym hoteliku, a brakuje im podstawowego sprzętu, nawet… piłek. Futbolówki miał dostarczyć Adidas, więc cień podejrzeń padł na działaczy. Trudno, żeby padł gdzie indziej, skoro Salwador wysłał na mundial tylko dwudziestu zawodników – federacja uznała, że dwa pozostałe miejsca w samolocie lepiej dać samej sobie. W Hiszpanii dwóch dodatkowych “notabli” urządziło sobie wczasy.
Ostatecznie piłki pożyczono od samych Węgrów dzień przed meczem. Tego dnia też udało się zorganizować kasetę z nagraniem meczu węgierskiej drużyny. Podobno piłkarze sami musieli się zrzucić na to, by ją wykupić od hiszpańskiego agenta.
Po seansie ledwie 36-letni trener Mauricio Rodriguez oznajmił, że Węgrów trzeba od pierwszej minuty zaatakować. Rzucić na nich wszystkie siły, a wtedy się pogubią.
Przypomnijmy, że mówimy o zespole, który dostał się na turniej dzięki żelaznej defensywie, a który teraz całkowicie chciał porzucić szlifowaną miesiącami taktykę na rzecz frontalnego ataku.
Być może Salwador przegrał mecz z Węgrami przed pierwszym gwizdkiem, gdzieś w samolotowej przesiadce na Karaibach, gdzieś w gabinetach zachłannych działaczy, ale to w głowie selekcjonera przegrał go dziesięcioma golami. Jest to jedna z największych klęsk taktycznych w historii futbolu. Rodriguez po mundialu rzucił trenerkę w diabły. Po meczu z Węgrami był już tylko słupem w ekipie Salwadoru – faktycznie taktykę i skład ustalała starszyzna, z kapitanem Norberto Huezo na czele.
Ale póki co był 15 czerwca 1982, na trybunach stadionu w Elche zameldowało się 23 tysiące widzów, a Salwador nacierał od pierwszych minut. Węgierski kapitan, Tibor Nyilasi, przyzna po latach Guardianowi:
– Nie grali wcale tak źle, jak wskazuje wynik. Ich problem polegał na tym, że atakowali w sposób naiwny. Do przerwy było 0:3, ale mieli kilka bardzo groźnych szans. Po 45 minutach wcale nie byliśmy pewni, że już jest po meczu.
Według mundialowej legendy, mimo porażki 1:10, i tak piłkarzem meczu wybrano Salwadorczyka, Magico Gonzaleza. Jest to oczywiście nadużycie, bo hat-trick wchodzącego z ławki Laszlo Kissa przeszedł do historii, ale… nie jest to też zarazem nadużycie wielkie.
Magico Gonzalez przyjeżdżał do Hiszpanii jako dwudziestoczterolatek grający w nikomu nie znanym salwadorskim Deportivo Santa Ana. Za chwilę zachwycał się nim cały świat. Mimo, że Węgrzy strzelali kolejne gole, to akcje Gonzaleza wzbudzały największe emocje wśród kibiców na stadionie.
Czarował, jakby nagle na boisku zameldował się bóg futbolu we własnej osobie.
***
Bez cienia wątpliwości to jeden z dziesięciu najlepszych piłkarzy, jakich w życiu widziałem.
Diego Maradona o Magico Gonzalezie.
***
Magico Gonzalez to żelazny element każdego zestawienia “Najlepsi piłkarze, o których nigdy nie słyszałeś”. Wielu twierdzi, że gdyby urodził się w Argentynie lub Brazylii, mógłby zostać legendą na miarę Pele lub Maradony. Ale kto zaglądał wtedy na salwadorską prowincję?
Druga sprawa, że Magico był klasycznym przykładem latynoskiego piłkarskiego lekkoducha, który uwielbia nocne życie, a treningi są mu niepotrzebne. Wokół jego kariery urosło mnóstwo legend. W czasach Cadiz, gdzie trafił po mistrzostwach, miał spóźnić się na mecz. Przyszedł dopiero w przerwie. Trener mimo to wpuścił Gonzaleza, a z Magico w składzie udało się odrobić stratę z 0:2 na 3:2.
Gdy w 1984 dostał ofertę z Barcelony, spóźnił się na samolot, którym Blaugrana leciała na tournee do USA. Wybaczyli mu, przyleciał kolejnym ale później w hotelu przede wszystkim miały interesować go wdzięki kelnerek. Menotti uderzył ręką w stół, powiedział, że Gonzalez jest zbyt niezdyscyplinowany. Salwadorczyk się tym nie przejął, w Cadizie grał wiele lat, do dziś jest uznawany tam za jednego z najlepszych – jeśli nie najlepszego – piłkarza, jakiego mieli okazję oglądać.
Mecz w USA. Fluminense – Barcelona, Magico i Maradona na ataku. Magico strzelił nawet bramkę na 2:1.
Z Węgrami Gonzalez pierwszy raz objawił się światu. Grał swój własny mecz. Nikt nie potrafił go zatrzymać. Wyglądał jak Ronaldinho w swoim szczytowym okresie – każde dotknięcie piłki symbolizowało klasę, uosabiało piękno futbolu.
Szalał od pierwszych minut, już na początku przeprowadzając rajd z własnej połowy aż do pola karnego Węgrów. Wspaniałymi zagraniami otwierał kolegom drogę do bramki, a gdy trzeba było, kiwał dwóch, trzech Węgrów i wychodził sam na dogodną pozycję. Miał pecha, że węgierski golkiper był tego dnia bardzo dobrze dysponowany, bo trudno coś zarzucić nawet jego wykończeniom: choćby strzelał z bardzo ostrego kąta, zawsze było groźnie.
Podziwiajcie niektóre z jego akcji: 2:25, 15:00, 32:50, 35:24, 40:16, 42:25, 48:15.
Jakże symboliczna jest bramka, którą ostatecznie udało się strzelić Salwadorczykom. Magico z lekkością skleja długie podanie, w pełnym rozmachu dryblingu kiwa dwóch Węgrów, idealnie wystawia futbolówkę kolegom… a ci mało co nie partaczą całego trudu. W gruncie rzeczy Ramirez fartem zapakował piłkę do siatki. Od 1:40:
Radość przy 1:5 miała być przyczyną późniejszej zapaści. Węgrzy mieli się zirytować, że Salwadorczycy z aż taką euforią traktują strzelenie honorowego gola. Uznali to za policzek i gonili za kolejnymi bramkami. Rozregulowany taktycznie zespół – w przerwie Rodriguez wpuścił kolejnego napastnika – nie wiedział co ma grać, jak ma bronić, a gole sypały się jak z rękawa.
Skończyło się na 1:10. Niektórzy komentatorzy… krytykowali Węgrów, że reprezentację pogrążonego w wojnie domowej kraju potraktowali aż tak ostro, mając już w kieszeni zwycięstwo.
Belgijski trener Guy Thys wykorzystał wynik podważając sens zapraszania na finały tak słabych drużyn. Tymczasem w szatni Salwadoru znowu myślano tylko o sprawach pozaboiskowych. W kraju miało miejsce trzęsienie ziemi. Trzech zawodników chciało natychmiastowo wracać, bo nie wiedzieli co z ich rodzinami. Przed meczem z Albicelestes działacze zapomnieli dokumentów piłkarzy. Nie było czasu, by po nie wrócić, więc w praktyce mecz powinien zakończyć się walkowerem. Pozwolono z litości, względnie by nie robić skandalu, który rykoszetem trafiłby też w FIFA.
Ale pod wodzą zawodników Salwador wrócił do tego, co potrafił grać najlepiej – do bronienia. Grali twardo i charakternie. Belgia wygrała tylko 1:0, Argentyna z Maradoną w składzie 2:0. O dyspozycji salwadorskiego golkipera – a pośrednio skali taktycznego błędu Rodrigueza – najlepiej niech powie fakt, że Mora po turnieju trafił do Hiszpanii.
***
Wszyscy patrzą tylko na efekty, nikt na przyczyny.
Magico Gonzalez o 1:10 z Węgrami.
***
W kraju zawodników przywitano jako tych, którzy wrócili na tarczy. Był to rezultat hańby. Musiało wypłynąć przez lata wiele kluczowych, mało znanych w 1982 faktów, bo zrozumiano co było prawdziwym podłożem takiego wyniku.
Dziś ówcześni kadrowicze nie wstydzą się przyznać, że zagrali wtedy… swój najlepszy mecz. To trochę jak z naszym 0:4 z Brazylią w 1986. Na papierze demolka. Ale kto oglądał ten mecz wie, że pojawiły się emocje i biało-czerwoni mogli prowadzić. Przez długi czas grali jak równy z równym. Tak samo Salwador, choć tracił gole, grał do pewnego momentu – po prostu – piękną, radosną piłkę.
Jeśli obejrzycie całość, nic co zrobili Węgrzy nie zapadnie wam w pamięć tak, jak gra Magico Gonzaleza.
WSZYSTKIE ODCINKI CYKLU COFAMY LICZNIK:
– Wakacyjna miłość po włosku. Toto, król Italii – CZYTAJ TUTAJ
– Być jak Hector Castro – CZYTAJ TUTAJ
– Car Oleg. Bohater jednego meczu – CZYTAJ TUTAJ
– Futbol – wielka porażka Hitlera – CZYTAJ TUTAJ
– Mundial w cieniu kolumbijskiej anarchii i meksykańskiej prowizorki – CZYTAJ TUTAJ
Fot. NewsPix