– Gdyby nie Legia, nie wiem, czy grałbym w piłkę na poziomie, który zapewniłby utrzymanie. Raczej kopałbym w niższych ligach – mówi w rozmowie z “Przeglądem Sportowym” Bartosz Bereszyński.
GAZETA WYBORCZA
Sezon słoni. Rafał Stec o nieciekawych najlepszych ligach kontynentu.
Bayern bierze tytuł po raz szósty z rzędu i ucieka konkurencji do innego wymiaru; Juventus bierze we Włoszech siódmy tytuł z rzędu, od czterech lat podpiera go też krajowym pucharem; Paris Saint-Germain przerywa we Francji epizodyczne królowanie AS Monaco i bierze piąty tytuł w sześciu minionych latach, z 13 punktami przewagi nad wiceliderem; Manchester City dystansuje sąsiadów z United o 19 punktów, a w sumie natłukł ich okrągłą setkę, więc zgarnia w Anglii tytuł w okolicznościach szczególnie odświętnych, rekordowych; Barcelona też rozgoniła wszystkich kilka miesięcy przed finałem rozgrywek, triumfowała siódmy raz w dekadzie, a jedynym po wojnie mistrzem Hiszpanii niezwyciężonym nie została z tego banalnego powodu, że zdeprawowana ciągłym wygrywaniem rzuciła na Levante skład częściowo rezerwowy; zanim załapała, co się dzieje, było 1:5, zdołała nareperować wynik na niewystarczające 4:5. Dziwactwo i osobliwość.
Jaki plan na mundial ma Adam Nawałka? I dlaczego ma łatwiej z doprowadzeniem zawodników grających mniej w sezonie ligowym do optymalnej formy?
Jak tłumaczy „Wyborczej” fizjolog Leszek Dyja, dziś łatwiej jednak utrzymać w wysokiej formie zawodników, którzy grają nieregularnie. – Skończyły się czasy, gdy zawodnicy wracający po kontuzjach albo rezerwowi po wejściu na boisko mieli problemy z wytrzymaniem tempa i obciążeń meczowych. Ostatnie lata przyniosły gigantyczny skok technologiczny. Na każdym treningu i meczu mierzone jest tętno, dzięki GPS wiemy, ile zawodnik pokonał kilometrów, z jaką intensywnością i przy jakiej prędkości, ile miał startów i ile zatrzymań. Dzięki tym danym możemy zaplanować trening wyrównawczy tak, by ci, którzy nie grali, wykonali podobną pracę jak ci, którzy wystąpili w meczu. Do tego dochodzi coraz większa świadomość zawodników chcących dorównywać kolegom grającym regularnie – mówi Dyja.
Mistrzem Polski jest Legia. Niestety, w towarzystwie poznańskiego skandalu.
Arbiter Daniel Stefański przerwał mecz w 76. minucie. Świece dymne zagrażały bezpieczeństwu piłkarzy. Na życzenie sędziego jeden i drugi zespół pomaszerowały do szatni. Wtedy mecz zakończył w trybie pilnym wojewoda wielkopolski. Gracze z Warszawy odtańczyli taniec zwycięstwa. Wystrzeliły szampany. Oficjalną decyzję w sprawie wyniku podjęła jednak dopiero komisja ligi, która zebrała się w trybie natychmiastowym. I przyznała gościom walkower, zweryfikowała wynik na 0:3.
Pierwszy raz w historii Legia jest najlepsza w kraju przez trzy kolejne lata.
SUPER EXPRESS
Przez piekło po złoto. Kasper Hamalainen po zdobyciu tytułu.
Jak się świętowało w Poznaniu?
Dla mnie szczególnie dziwnie było wygrywać ligę właśnie tutaj. To mój pierwszy raz, kiedy zdobywam tytuł na wyjeździe, tym bardziej w takich okolicznościach. Koniec tego ostatniego meczu był naprawdę smutny i dziwny.
Jak cały ten sezon?
Dokładnie, trudno było sobie to wyobrazić. Były takie momenty, w których wydawało się, że ten sezon to katastrofa. Ostatnie tygodnie były huśtawką nastrojów, trudno to nawet opisać.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Legia rządzi, Lech dymi. Sezon ekstraklasy zdecydowanie nie kończy się w taki sposób, w jaki powinien. W swoim felietonie komentuje to Antoni Bugajski.
Bezsilność – tak najkrócej można ocenić reakcję na władz piłkarskich, sportowych i państwowych na bezczelne i powtarzające się łamanie prawa podczas meczów piłkarskich. Wydarzenia z meczu przy Bułgarskiej są już czerwonym alarmem. Trzeba wypowiedzieć wojnę bandzie kiboli, która terroryzuje polską piłkę. Chyba że wszyscy chcemy się przyznać, że to jest ponad nasze siły. Wtedy jednak zdobądźmy się na uczciwe wyznanie – kibole rządzą polską piłką i nic nie jesteśmy w stanie z tym zrobić.
„Mamy k… dosyć!” – napisali kibole Lecha na transparencie. Miliony normalnych polskich kibiców akurat pod tym hasłem pewnie chętnie się podpiszą.
Raz jeszcze srebrne medale odbiera Jagiellonia.
Jagiellonia na dobre nie rozkręciła się, a już (pocztą pantoflową-komórkową) dotarła wieść, że w Poznaniu sprawy nie układają się po myśli białostoczan. Legia prowadziła. Kwestia tytułu jeszcze gorzej zaczęła się układać, a właściwie oddaliła hen daleko, kiedy walczący o udział w europejskich pucharach płocczanie wyszli na prowadzenie. Po tym ciosie Jaga ustała na nogach, bo ruszyła do odrabiania strat – nagrodą gol do szatni Ivana Runje (…). Cillian Sheridan udowodnił, że potrafi zrobić użytek ze swojego wzrostu, na luzie, głową pokonując bramkarza z Płocka. Chwila euforii, lecz gdy dotarła wieść ze stolicy Wielkopolski, że Lech otrzymał drugi cios, wszystko stało się jasne.
Górnik wraca do pucharów po 24 latach, Igor Angulo – po 13.
– Długo Górnik na to czekał, ale ja również, bo w europejskich pucharach grałem ostatnio 13 lat temu, gdy byłem zawodnikiem Athletic Bilbao – mówił Igor Angulo, który strzelił wczoraj jednego z goli. Dla najlepszego strzelca zabrzan była to 23. bramka. W klasyfikacji strzelców wyprzedził go Carlitos – 24 trafienia, który w niedzielę był jednak nieskuteczny.
Miedź Legnica o jeden malutki kroczek od fetowania awansu do ekstraklasy.
Miedź zapewne awansuje, bo ma coś, czego w tej lidze brakuje całej reszcie aspirantów – regularność i powtarzalność. Punktuje w zasadzie co kolejkę, zarówno po meczach znakomitych, dobrych, jak i słabych, choć tych ostatnich jest zdecydowanie najmniej. W sobotę był ten z drugiej kategorii, a w roli głównej wystąpił Marquitos. – Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zdobyłem dwie bramki – powiedział po meczu podekscytowany Hiszpan. Niesamowity rozdźwięk: w poprzedniej dekadzie strzelił w jednym sezonie ligowe gole zarówno Realowi Madryt, jak i Barcelonie, grał dla Hiszpanii w mundialu U-20 w jednej drużynie z Pique i Juanem Matą, siedział na ławce rezerwowych Villarrealu w obu meczach półfinałowych Ligi Mistrzów z Arsenalem. Dziś cieszy się z goli wbijanych Siedlcom i perspektywy awansu do polskiej ekstraklasy.
W Prześwietleniu Łukasza Olkowicza – Bartosz Bereszyński.
Do tej pory najwięcej uwagi przykuwały sprawy z panem w roli głównej, gdy nie chodziło o boisko. Najpierw były głośne przenosiny z Lecha do Legii, później walkower z Celtikiem. Teraz wreszcie jest pan kojarzony z dobrą grą w wymagającej lidze.
Wszystko, co mnie dotyczy i jest pozytywne, musiałem sobie wywalczyć. Wiele osób wieszało na mnie psy, skreślało. Gdzie on do Legii? Gdzie on do reprezentacji? Sampdoria? W Polsce jeszcze dobrze nie zagrał, zaraz wróci z podkulonym ogonem. Nic z tego się nie potwierdziło. W kadrze walzę o wyjazd na mistrzostwa świata i liczę, że będę stanowił o jej sile. Coraz częściej jestem kojarzony z grą w dobrym klubie i mocnej reprezentacji, a nie z tego, że ktoś mnie wpisał do protokołu. Nie wiadomo, co by było, gdybym został w Lechu. Na 99 procent nie rozmawialibyśmy teraz w Genui.
Wyjechałby pan za granicę, gdyby nie Legia?
Może pracować w innym zawodzie… Nie wiem, czy grałbym w piłkę na poziomie, który zapewniłby utrzymanie. Raczej kopałbym w niższych ligach.
fot. FotoPyK