W piątek oficjalnie potwierdzono, że Freiburg nie wykupi Bartosza Kapustki i piłkarz, przynajmniej formalnie, wraca do Leicester. W praktyce było to pewne w zasadzie od początku rundy wiosennej. Niemiecki klub za wykupienie Polaka musiałby zapłacić 6 mln euro, czyli tyle, ile wynosi jego rekord transferowy (Admir Mehmedi). Pytanie: co dalej? Nie sposób twierdzić, że kariera Kapustki jest zagrożona, nie przesadzajmy. Nie ulega jednak wątpliwości, że czeka go ostateczna weryfikacja, czy już teraz może grać na poważnie za granicą, czy trzeba najpierw wrócić do kraju i – jak na przykład działo się w przypadku Mariusza Stępińskiego – dopiero po jakimś czasie ponownie ruszyć w świat.
Z perspektywy czasu przechodzenie prosto z Cracovii do Leicester było porwaniem się z motyką na słońce, to po prostu nie miało prawa się udać. Na dobrą sprawę trudno było wtedy mówić, że chodziło już o gwiazdę Ekstraklasy. Tak naprawdę niemal cały “fejm” dotyczył udanego meczu z Irlandią Północą podczas Euro 2016, gdy uwagę na młodego biało-czerwonego publicznie zwrócili uwagę Gary Lineker czy Rio Ferdinand.
Wielu twierdzi, że młody piłkarz wyjeżdżając z Polski na Zachód może nawet nie grać przez jakiś czas, a przy solidnym i sumiennym treningu tak czy siak urośnie. Dopiero co taki pogląd wyrażał TUTAJ w dużym artykule o Szymonie Żurkowskim jego brat – Arkadiusz. Patrząc na Kapustkę, ta teza za bardzo się nie broni, albo jest dowodem na to, że można mówić co najwyżej o jednej rundzie. Wszyscy pamiętamy, jak wychowanek Tarnovii rok temu prezentował się podczas młodzieżowego EURO. Nasza reprezentacja mocno wtedy rozczarowała, ale nawet na tym tle brak formy Kapustki raził w oczy. A przecież w Anglii cały czas normalnie trenował, nie miał większych problemów zdrowotnych, 11 razy wystąpił w zespole U-23, trzykrotnie dostał też szansę w Pucharze Anglii. Forma była jednak tragiczna, oglądaliśmy cień zawodnika.
Choćby w odniesieniu do tego wypożyczenie do Freiburga wróżyło wpadnięcie z deszczu pod rynnę. Niby był to klub stawiający na młodzież i tak dalej, ale było oczywiste, że Kapustka będzie potrzebował sporo czasu na dojście przynajmniej do dyspozycji wyjściowej. Brano go tylko na rok z opcją wykupu, nie stanowił więc normalnej inwestycji. Bardziej było to działanie na udo – albo się udo, albo się nie udo (pozdrawiamy Wojciecha Łazarka).
Początek potwierdzał wszystkie obawy. Do końca października nasz rodak miał na koncie 20 minut w Bundeslidze i 8 w Pucharze Niemiec. Przez moment wydawało się, że jednak mu się uda, zza chmur na chwilę wyjrzało słońce. 4 listopada Kapustka niespodziewanie zagrał od początku z Schalke, kilka razy pokazał się z niezłej strony (strzelił nawet w poprzeczkę) i zebrał pozytywne recenzje – również za postawę w obronie. Trener Christian Streich wcześniej mówił wprost, że Polak nie umie grać w defensywie i musi się tego nauczyć. Tydzień później wszedł na zmianę z Wolfsburgiem i strzelił efektownego gola. Już miało być dobrze…
Szybko jednak nastąpił zwrot. Nieudana połówka z FSV Mainz i odstawka. Wiosnę zaczął w pierwszym składzie z Eintrachtem Frankfurt, ale zszedł w przerwie i w praktyce to był koniec. Następnych 16 kolejek to jedno wejście w końcówce na Wolfsburg. W pozostałych przypadkach nawet nie mieścił się w meczowej kadrze.
Podsumujmy. W ciągu dwóch lat za granicą Kapustka w pierwszych zespołach Leicester i Freiburga rozegrał łącznie 436 minut. To mniej niż pięć całych meczów! Dość powiedzieć, że w tym czasie znacznie więcej przebywał na boisku jako reprezentant. Jesienią 2016 u Adama Nawałki wystąpił w spotkaniach eliminacyjnych z Kazachstanem (bramka) i Armenią oraz towarzyskim ze Słowenią, w którym od razu dało się zauważyć totalny zjazd formy. Później ratowała go kadra U-21. Od momentu młodzieżowego EURO rozegrał w niej osiem meczów, w których strzelił jednego gola i zaliczył trzy asysty (843 minuty).
Na trzeci stracony sezon Kapustka pozwolić sobie nie może. Jest oczywiste, że w Leicester nie ma czego szukać. Musi odejść tam, gdzie tempo gry nie jest aż tak intensywne, a na pierwszy plan wychodzą kwestie czysto piłkarskie. Od razu nasuwa się na myśl Holandia i pójście drogą Mateusza Klicha. W Niemczech i Anglii w żadnym miejscu nie potrafił on rozwinąć skrzydeł, za to w średniakach Eredivisie sprawdza się za każdym razem. Zawsze pozostaje też możliwość powrotu do Ekstraklasy, ale zakładamy, że dla samego zainteresowanego byłby to trudny krok.
U Kapustki problem może być jeszcze jeden. Nieraz słyszeliśmy, że brakuje mu trochę charakteru. Nie chodzi wcale o bezczelne opieprzanie się, złe prowadzenie i tym podobne. Nie. Po prostu nie jest to typ zawodnika, który chętnie pokonuje swoje bariery, zaciska zęby i za wszelką cenę dąży do celu. Być może to tłumaczy, dlaczego w jego sylwetce nawet po roku nie było widać, że trenował na co dzień w aktualnym mistrzu Anglii. Na jego niedostatki fizyczne zwracano uwagę również w Niemczech, a po takim czasie powinien mieć je już nadrobione.
Być może jednak teraz okaże się, że 21-latek opuszcza Freiburg dużo dojrzalszy taktycznie i fizycznie, co spożytkuje w następnym klubie. Oby tak było, bo patrzenie na marnujący się talent to zbyt częsty widok w polskiej piłce, żeby machnąć ręką na jeden czy drugi przypadek.
Razem z Kapustką z Freiburgiem żegna się Rafał Gikiewicz. Dostał on wolną rękę w szukaniu nowego klubu. Zakładamy jednak, że nawet bez tego chciałby odejść. Dwa lata na ławce wystarczą. Dużo zobaczył, dużo się nauczył, nawet zadebiutował w końcu w 1. Bundeslidze, ale pora ruszać dalej.
Fot. FotoPyk