Piąty maja to jedna z najważniejszych dat w historii Meksyku. Meksykanie świętują wtedy kompletnie nieoczekiwane zwycięstwo nad Francuzami w bitwie pod Pueblą nieco ponad 150 lat temu. Co ciekawe, samo święto Cinco de Mayo bardziej jest obchodzone w USA niż w Meksyku. Jednym z punktów kulminacyjnych tegorocznego świętowania miała być wielka walka Giennadija Gołowkina z Saulem Alvarezem. „Canelo” wpadł jednak na dopingu i pojedynek odwołano. Kazach ma więc rywala z ławki rezerwowych, który liczy na kompletnie nieoczekiwane zwycięstwo.
Hitowy rewanż Gołowkina z Alvarezem musiano odwołać. Termin jednak był już zarezerwowany, telewizje przygotowane, a sam mistrz IBF, WBA i WBC – zwarty i gotowy. Na szybko znaleziono więc zmiennika dla Meksykanina. Swoją szansę dostał Vanes Martirosyan – urodzony w Armenii, ale całą karierę boksujący w USA. 32-latek nosi przydomek „Nightmare”, czyli „Koszmar”. Ale prawdę mówiąc – trudno się spodziewać, żeby stał się koszmarem dla Gołowkina (37 zwycięstw – 0 porażek – 1 remis). Mistrz może nie jest już tak szybki i mocny, jak w najlepszych latach, ale na Martirosyana (36-3-1) powinno to spokojnie wystarczyć.
– To będzie wspaniała walka, godnie uczcimy Cinco de Mayo – obiecywał Kazach na konferencji prasowej. „Nightmare” dziękował za szansę i także zapewniał, że będzie gorąco.
– Kiedy po raz pierwszy usłyszałem, że mam walczyć z Gołowkinem, myślałem, że to żart. Ale potem zadzwonił do mnie Don King i już wiedziałem, że to prawda – przyznał w rozmowie z portalem Fightnews.com. – Fani powinni być zadowoleni, że zobaczą mnie w ringu z GGG. Nie będzie uciekania. Wszyscy czekają, żeby zobaczyć, dlaczego mam przydomek „Nightmare” i czuję, że właśnie to pokażę!
Bukmacherzy spodziewają się raczej, że ta noc może być koszmarna dla Martirosyana, zwycięstwo Gołowkina wycenili na 1,02. Cóż, niewiele mniej płacą za wytypowanie, że jutro będzie niedziela, albo, że mundial odbędzie się w Rosji…
Znacznie bardziej zacięty powinien być drugi gorący pojedynek dzisiejszej nocy. W Londynie dojdzie do rewanżu, na który czeka cała Wielka Brytania. Były mistrz świata wagi junior ciężkiej i ciężkiej David Haye (28-3) zmierzy się z byłym mistrzem świata wagi junior ciężkiej Tonym Bellew (29-2-1). Nieco ponad rok temu ten drugi wygrał w 11. rundzie. Kilka rund wcześniej Haye doznał kontuzji ścięgna Achillesa. W przedostatnim starciu dwa razy wylądował na deskach, zanim jego trener rzucił ręcznik na znak poddania.
Walka była hitem, Bellew zarobił najlepsze pieniądze w karierze (2,8 mln funtów), Haye też był zadowolony (4,2 mln). Teraz obaj mają zagwarantowane po 2,5 mln funtów, plus wpływy z pay-per-view. A propos pieniędzy, Bellew twierdzi, że Haye wrócił do boksu tylko dla nich.
– Czemu nie powie szczerze: „słuchajcie, zarobiłem 20 milionów, ale je rozpieprzyłem i teraz potrzebuję kasy”? Bądź uczciwy i to przyznaj – apelował do rywala. – Mam w dupie, czy ludzie mnie zapamiętają, czy nie. Kasa. O to chodzi w tych walkach. Nie zrozumcie mnie źle: chcę wygrać i zrobię wszystko, by tak się stało. Ale wiem, co mówię: on wrócił dla kasy.
Haye, mistrz konferencji prasowych i trash talkingu, tym razem mówi stosunkowo mało. – Ta walka znaczy dla mnie wszystko. Na szali jest moja kariera – podsumowuje.
Dodajmy, że w Londynie w walce wieczoru Paul Butler (26-1) zmierzy się z Emmanuelem Rodriguezem (17-0) o wakujący pas mistrza świata IBF w wadze koguciej.