Reklama

Niespodzianki nie było. „Miracle Man” pokonał Sulęckiego, ale Polak dał ognia

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

29 kwietnia 2018, 08:37 • 3 min czytania 6 komentarzy

Żarło, żarło i zdechło – tak najkrócej można opisać pojedynek Macieja Sulęckiego z Danielem Jacobsem. „Striczu” boksował świetnie, ale ostatecznie to nie on zyskał prawo do walki z wielkim Giennadijem Gołowkinem. Smrodek po bitwie w Nowym Jorku trochę się jednak będzie unosił, bo jednogłośne zwycięstwo na punkty Amerykanina to była trochę radosna twórczość sędziów.     

Niespodzianki nie było. „Miracle Man” pokonał Sulęckiego, ale Polak dał ognia

Nienawidzę łatwych zadań. Poszedłem w najciemniejszą stronę, wybrałem najcięższą możliwą walkę. Jak chcesz być najlepszy, musisz walczyć z najcięższymi. Jacobs to kapitalny fighter, od lat będący na szczycie. Potrzebuję wyzwań i walka z Jacobsem właśnie czymś takim jest. Po to pracuję. Im dalej w las, tym ciemniej. Ja w tej chwili jestem w środku tego lasu i jest naprawdę ciemno – mówił niedawno na antenie Weszło FM Maciej Sulęcki szykując się do swojej najważniejszej walki w życiu.

I „Striczu” pokazał, że potrafi świetnie odnaleźć się nawet w największych ciemnościach. Nawet wręcz egipskich, bo transmitowana przez HBO gala w Nowym Jorku to jednak nie gala w Łomiankach była miejscem, o którym marzył od lat.

Były mistrz świata wagi średniej Daniel Jacobs mówił przed bitwą, że to będzie starcie dwóch byków i tak było. Niepokonany do tej pory na zawodowym ringu Sulęcki nie ustępował rywalowi szybkością, był bardziej aktywny, zadawał więcej ciosów, wywierał presję i można było przyznać mu zwycięstwo przynajmniej w środkowych rundach. Jacobs wypłacił Polakowi kilka mocnych sierpowych, w swoim stylu potrafił umiejętnie schodzić z linii ciosów, ale momentami też sprawiał wrażenie nieco biernego. Chociaż Nowy Jork i Warszawę dzielą tysiące kilometrów, to jednak nawet nad Wisłą wyraźnie wyczuwalna była woń niecnego planu. „Miracle Man” czaił się na „to” uderzenie.

Nadeszło niestety w 12. rundzie. Jacobs najpierw wyprowadził cios lewą ręką, a później wyprzedzając ruch Polaka strzelił mu prawym prostym. Nokdaun. Fuck. Sulęcki wprawdzie szybko się otrząsnął, nie pozwolił dokończyć roboty rywalowi, sam też próbował jeszcze zaatakować, ale było już za późno.

Reklama

Dobra, po dechach w ostatniej rundzie można się było spodziewać, że zwycięstwo zostanie przyznane walczącemu na własnej ziemi Jacobsowi, ale karty z punktacją wyglądały tak, jakby sędziowie grali na nich chyba w sudoku. 117-110, 116-111, 115-112? Patrząc na te liczby można byłoby odnieść wrażenie, że nasz pięściarz nie pokazał tej nocy nic wartościowego. Fachowej analizy sytuacji szybko dokonał Artur Szpilka, który gościł w studio TVP.

Zrzut ekranu 2018-04-29 o 06.17.03

Chociaż nie wszyscy byli takiego zdania.

Zrzut ekranu 2018-04-29 o 07.48.48

Statystyki pokazały, że o ile Maciek wyprowadził więcej ciosów, to celniejszy był Jacobs. Ale i tak może się wydawać, że różnica w punktacji była zbyt duża. Po wszystkim w rozmowie z ringpolska.pl pięściarz szczerze jednak przyznał, że zabrakło mu trochę wyrachowania i chłodnej głowy.

Stawka walki była wysoka, bo zwycięzca otrzymywał przepustkę do potyczki z Giennadijem Gołowkinem, który obwieszony jest pasami mistrza świata federacji WBA, WBC, IBF i IBO. Dla Daniela Jacobsa będzie to druga walka z Kazachem, pierwszą w 2017 r. przegrał na punkty. Sulęcki musi niestety obejść się smakiem, ale po tej nocy na pewno nie można powiedzieć, że facet nie pasuje do bokserskiej elity kategorii średniej. To jego miejsce. Jeśli do tej pory ktoś nie wiedział, kim jest Maciej, teraz wie to doskonale.

Reklama

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

6 komentarzy

Loading...