Początkowo Chong Tese wydaje się być pewnym siebie chłopakiem. Obraz ten pryska jednak po pierwszym pytaniu o Koreę Północną. Luzuje krawat, głos mu drży, a po kilku minutach rozmowy jest mu już tak gorąco, że aż zdejmuje marynarkę. Jeszcze do niedawna można było mówić, że to jeden z najszczęśliwszych ludzi z paszportem Korei Północnej. Jako jeden z nielicznych obywateli – dzięki grze w Japonii i Niemczech – żył poza reżimem, z dala od wodza i komunistycznych praktyk. Przez lata utożsamiał się z Koreą Północną, a podczas odgrywania hymnu na mundialu 2010 ryczał jak bóbr. Sytuacja zmieniła się, gdy po pobycie w VfL Bochum i FC Koeln przyjął ofertę klubu z Korei Południowej. W Korei Północnej stał się wówczas persona non grata.
Dziś doszło do historycznego spotkania przywódców obu Korei. Panowie Kim Dzong Un oraz Mun Dze In najpierw strzelili do mediów sympatyczną fotkę, a później udali się na debatowanie o sprawach dwóch krajów, które formalnie wciąż pozostają w stanie wojny. Nie ma wątpliwości, że to spotkanie przełomowe, a my na takie okazje jesteśmy oczywiście przygotowani.
Oto nasza próba rozmowy z Chongiem Tese, Koreańczykiem z północy i piłkarzem Shimizu S-Pulse, który kilkanaście dni temu grał mecz przeciwko Krzysztofowi Kamińskiemu, na którym byliśmy.
W Niemczech zdarzyło ci się parę razy grać w meczach o podwyższonej temperaturze. Japońskim derbom dużo do niej brakuje?
Bardzo dużo. Dwa inne światy, jak niebo i ziemia. Dziś stadion był wypełniony trzydziestoma tysiącami ludzi, ale doping nie był zbyt wielki, ciarki nie przechodziły po plecach. Wokół boiska była bieżnia, co też nie dodawało klimatu. W Niemczech miasta żyją piłką. Gdy pełen stadion krzyknął, czasami nogi aż się uginały. Tutaj tego nie czuję, atmosfera nie jest tak wspaniała jak w Europie. Gdybym tylko miał okazję, wróciłbym do Niemiec bez zastanowienia, by poczuć to raz jeszcze.
W Niemczech dużo się walczy i wchodzi w pojedynki siłowe z zawodnikami, w Japonii w ogóle tego nie ma. Zawsze powtarzam moim kolegom, by wchodzili w starcie z rywalami, bo gdy to zrobimy, zaskoczymy przeciwników i wygramy. Widzę po nich jednak, że tego unikają. Japoński futbol jest jednak bardzo zorganizowany. Każdy zawodnik myśli dla drużyny. Gdy jakiś piłkarz idzie do przodu, drugi od razu myśli o tym, w jaki sposób może go zaasekurować. To duża siła japońskiej piłki. Mentalność do walki jest jednak bardzo słaba.
W Niemczech powtarzałeś, że nie pracujesz tylko jako piłkarz, ale też ambasador. Wszyscy pytali cię w kółko o Koreę Północną.
Ale to już się skończyło i już nie mogę rozmawiać na temat Korei Północnej.
Dlaczego?
Bo po FC Koeln pojechałem grać w piłkę do Korei Południowej. Naprawdę, nie mogę mówić nic na temat Korei Północnej. Przepraszam.
Co by się stało, gdybyś opowiedział o Korei Północnej?
Obie Koree nie mają ze sobą dobrych relacji.
To wiem, ale co by się stało? Czego się boisz?
Grałem w wielu krajach. W Korei Północnej w reprezentacji, w Niemczech, w Korei Południowej, w Japonii, każdy był wspaniały i jedyny w swoim rodzaju…
To po prostu o nich opowiedz.
Często latam do Korei Południowej, gdzie jest część mojej rodziny. Gdybym teraz wypowiadał się o Korei Północnej, mógłbym mieć z tym duże problemy. W Korei Południowej występuję często w telewizji w roli komentatora i opowiadanie o Korei Północnej na pewno nie spodobałoby się moim odbiorcom.
Jakie konsekwencje poniosłeś, gdy przeszedłeś do południowokoreańskiego klubu?
Dostałem zakaz występowania w reprezentacji. Musiałem wyrobić sobie południowokoreański paszport.
Dziś czujesz się bardziej Koreańczykiem z południa, północy czy Japończykiem?
Ciężkie, bardzo ciężkie pytanie. Urodziłem się w Japonii, grałem dla Korei Północnej, mój tata i dziadkowie żyją w Korei Południowej… Nie wiem tak naprawdę, kim jestem. Paszport mam z Korei Południowej. To wszystko jest bardzo skomplikowane.
Twoje stosunki z Koreą Północną są jednak bardzo mocne. Wciąż mam przed oczami scenę z mundialu 2010, gdy podczas hymnu… rozpłakałeś się jak dziecko.
Często płaczę.
Tak, ale ta scena była bardzo symboliczna.
W Japonii też płaczę. I w Korei Południowej. W Niemczech też płakałem. Po prostu płaczę.
Ale chyba nie podczas hymnów.
Po prostu zrobiła na mnie wrażenie sytuacja, w której się znalazłem. Cały turniej, trybuny… Każdy z moich kolegów myślał, że nigdy nie zagra na takim turnieju. Gdy byłem dzieckiem, widziałem mistrzostwa tylko w telewizji. A tu nagle znalazłem się w takiej sytuacji. To nie ma nic wspólnego z hymnem, po prostu się rozkleiłem. Nie myślałem o polityce.
Kiedyś, przed drugą wojną światową, Korea była jednością i jeszcze w tamtych czasach moi przodkowie wyemigrowali do Japonii. Często pytają mnie o moje pochodzenie…
Nic dziwnego, jako jeden z nielicznych sportowców z północnokoreańskimi korzeniami żyjesz poza krajem.
Ale nie mogę na ten temat publicznie się wypowiadać. Przepraszam, nie mogę nic powiedzieć na temat sytuacji politycznej. Może gdybyśmy się spotkali na piwie albo kawie, coś mógłbym zdradzić. Ale publicznie na pewno nie. Gdybym odpowiedział na twoje pytania, miałbym duże problemy. Brak odpowiedzi będzie dla mnie najlepszą odpowiedzią. Najbezpieczniejszą.
Z Fukuroi JAKUB BIAŁEK