Reklama

Lodówka pełna celów. Damian Kądzior nie przestaje marzyć

redakcja

Autor:redakcja

18 kwietnia 2018, 08:43 • 15 min czytania 4 komentarze

Trudne doświadczenia kształtują jak nic innego. Damian Kądzior wie o tym doskonale. Dopiero gdy wylądował na kilka tygodni na wózku inwalidzkim po operacji obu stóp, w jego głowie doszło do najważniejszej zmiany. To wtedy, gdy ojciec musiał nosić go na plecach, a sam potrafił się tylko przemieszczać między pokojem a toaletą, zrozumiał, że nie osiągnie w piłce tyle, ile chce, jeśli nie podporządkuje jej absolutnie wszystkiego. Dzięki takiemu podejściu dziś może z kartki zawieszonej na lodówce hurtowo wykreślać kolejne spełnione marzenia. Pierwszy skład Górnika. Gole i asysty w ekstraklasie. Powołanie do reprezentacji.

Lodówka pełna celów. Damian Kądzior nie przestaje marzyć

– Ta kontuzja z zewnątrz wyglądała bardzo groźnie. Chłopak w takim wieku na wózku inwalidzkim… Ale po tym okresie zobaczyłem u Damiana niesamowitą zmianę mentalną. Że on zrobi wszystko, żeby w piłce zaistnieć. Jak był młodszy, to tu mama jakąś kolacyjkę zrobiła, tu jakaś przekąska, temat diety – wiadomo – tata mówi, ale mama widzi, że synek głodny… Od tamtej chwili kompletnie zmienił się mentalnie – wspomina Robert Kądzior, ojciec Damiana.

IMG_0830Podobieństwo do Damiana niezaprzeczalne, nawet fryzura bardzo podobna. Jak sam mówi, syna nie jest w stanie się wyprzeć.

Ojciec, a jednocześnie pierwszy trener. Niezwykle wymagający, bo przecież sam swego czasu biegał po boiskach najwyższej klasy rozgrywkowej. Co prawda rozegrał w barwach Jagiellonii zaledwie sześć meczów i skończył przygodę z piłką jeszcze jako dziewiętnastolatek, ale miłość do futbolu pozostała.

– To dość zabawne, bo moja przygoda skończyła się… w Zabrzu, tam gdzie teraz gra Damian. Trener zabrał mnie na mecz, w poprzednich sześciu z rzędu zagrałem, ale tam posadził mnie na ławce. Kazał mi się przez pełne 90 minut rozgrzewać, ale nie wpuścił mnie na boisko. Cóż, głowa się zagrzała, wtedy bardzo temperamentny byłem, powiedziałem parę słów za dużo – opowiada pan Robert.

Reklama

Niedługo później ojciec Damiana musiał wyjechać za chlebem do Włoch, przez co definitywnie zerwał z planami zrobienia kariery w sporcie.

– Takie to były czasy. Teraz ludzie decydują się na dzieci mając po 30 lat, Damian urodził nam się, jak miałem 22 lata. Jakby ktoś mi rok wcześniej powiedział wtedy, że za rok będę pracować fizycznie za granicą, to bym nie uwierzył. Pracowałem we Włoszech bardzo ciężko. Zaczęło się od budowy, pamiętam do dziś jak po pierwszym dniu miałem na rękach osiemnaście odcisków, jedenaście na jednej. Ale charakter nie pozwolił mi siedzieć i się użalać, zawinąłem rękę w bandaż i poszedłem kolejnego dnia do pracy – wspomina.

Pan Robert zadbał jednak o to, by pod nieobecność jego – a także mamy Damiana, która do Włoch dojechała rok później – syn zaczął treningi w Jagiellonii, z którą parę lat później zdobył – podobnie jak ojciec w 1988 – mistrzostwo Polski juniorów starszych.

IMG_0827

IMG_0824

Gdy tylko rodzice mogli – wrócili do Polski, również po to, by syn nie poprzestawał wyłącznie na treningach w klubie. Bez płaczu i zgrzytania zębami się nie obyło.

Reklama

– Żałuję, że tak późno mogłem z Damianem zacząć pracować indywidualnie, śmieję się, że nie udało mi się go do końca nauczyć go biegania. Na początku był płacz, bo nawet jak byliśmy na rodzinnych wakacjach, to też trenowaliśmy. Zabieraliśmy narzędzia treningowe ze sobą i nie było zmiłuj. Inni się opalali, a my w pocie czoła biegaliśmy gdzieś tam między drzewami. Często była złość „tato, wymyślasz”, „tato, czego ty chcesz ode mnie, jak ja tego nie potrafię?”. „Potrafisz, tylko powoli”. Narzekał, marudził, ale nasza relacja jest na takim poziomie, że ja bardzo szanuję jego, a on on bardzo szanuje mnie. Nie mówi do mnie na „ty”, zawsze jest „tato”.

Szacunek to coś, co wpajano Kądziorowi juniorowi w domu rodzinnym od najmłodszych lat. Kiedy ojciec mówi o tym, jakim jego syn jest człowiekiem, trudno mu ukryć wzruszenie.

– Oprócz tego, że z rodzicami ma wspaniały kontakt, to ma ukochaną babcię ze strony żony, do której regularnie dzwoni, która też często dzwoni do niego. Dziadka z mojej strony, z którym cały czas utrzymuje kontakt. Kiedy tylko gra w Białymstoku, zawsze pyta, ile biletów załatwić, chce, by cała rodzina była na stadionie, wszyscy znajomi. Jest też niezwykle religijny, nie tylko w niedzielę, ale i kilka razy w tygodniu idzie do kościoła pomodlić się, podziękować za to, co otrzymuje. Ostatnio w programie Canal+ koledzy wspominali, że Damian musiał się dobrze uczyć, bo inaczej nie puszczałem go na podwórko. W swojej klasie sportowej pokazywałem chłopakom, ich rodzicom jego świadectwa – same czerwone paski. Piłka nożna to jedno. Można grać lepiej, gorzej. Ale to, jakim jest człowiekiem, jest dla mnie najważniejsze. Napawa mnie dumą.

Tego człowieka życie zdążyło jednak naprawdę mocno doświadczyć. Szczególnie w Białymstoku, gdy nieskutecznie próbował na dobre przebić się do pierwszego zespołu Jagiellonii, mimo że naprawdę dobrze prezentował się w jej rezerwach. Przekorny los chciał, że Michał Probierz, u którego w tamtym czasie nie dostał wielu szans, został zeszłego lata trenerem Cracovii. Cracovii, z którą Kądzior był już po słowie, przeszedł w niej nawet testy medyczne.

WARSZAWA 15.09.2012 MECZ 4. KOLEJKA T-MOBILE EKSTRAKLASA SEZON 2012/13: POLONIA WARSZAWA - JAGIELLONIA BIALYSTOK --- POLISH TOP LEAGUE FOOTBALL MATCH: POLONIA WARSAW - JAGIELLONIA BIALYSTOK DAMIAN KADZIOR DAWID PLIZGA EUZEBIUSZ SMOLAREK FOT. PIOTR KUCZA

– Wtedy zwolniono Jacka Zielińskiego, nie wiadomo było, kto przejmie Cracovię. Drugiego dnia zatrudniono Michała. No więc zadzwoniłem do niego, jak kolega do kolegi, z Michałem jesteśmy na “ty”. Rozmawialiśmy o kwestiach sportowych, o Damianie też. To było krótkie pytanie: “co dalej z Damianem?”. Michał mówi: “dla naszego wspólnego dobra, lepiej żeby poszukał innego klubu; po co ma się stresować, że idzie do mnie, mieć jakieś obawy z tego względu”. I tyle. Podziękowałem Michałowi za szczerość, bo bardzo go szanuję i uważam, że jest świetnym trenerem. Mógł przecież powiedzieć “dobra, Robert, kontrakt podpisany, niech powalczy”, ale wiedział, że Damian może się u niego gorzej czuć. Zresztą jak tak teraz sobie myślę, to jestem w stanie zrozumieć, czemu Damian nie dostał u niego dość szans, mimo że w III lidze sobie radził, strzelał regularnie. Może faktycznie nie był gotowy na ekstraklasę i Michał to widział. Wiadomo, jako ojciec chciałem, żeby grał w klubie, który jest w moim sercu. Ale los potoczył się tak, że Michał robi super robotę w Cracovii, a Damian super robotę w Górniku. I niech tak będzie dalej, dla dobra polskiej piłki – mówi Kądzior senior.

Właśnie w tym okresie, podczas gry w Jagiellonii, przypałętała się też wspomniana na wstępie paskudna kontuzja – złamanie kości śródstopia. Kontuzja, która sprawiła, że Damian na kilka tygodni wylądował na wózku inwalidzkim i zamiast hasać po skrzydle, samodzielnie był w stanie się przemieszczać tylko pomiędzy pokojem a łazienką. Śruby w nogach ma do dziś i jak sam mówi, pozostaną tam dla bezpieczeństwa aż do końca kariery.

Wtedy symbolicznie zaczęła się jego droga, która może go wkrótce doprowadzić do wyjazdu na mundial i gry z orzełkiem na piersi. Droga, która nie była bynajmniej usłana różami i której nie ułatwiał ujawniany od najmłodszych lat ogromny potencjał.

– Wydaje mi się, że to wzorcowy przykład determinacji, długofalowego dążenia do celu. Gdyby był mega talentem, wiele lat wcześniej trafiłby na boiska ekstraklasy. A on robotą, charakterem, profesjonalizmem, zdobywaniem nowych doświadczeń, chęcią nauki doszedł tam, gdzie jest teraz – mówi Robert Kasperczyk, trener Damiana w Motorze Lublin.

Motorze Lublin, w którym Kądzior na własnej skórze doświadczył, że życie piłkarza to nie zawsze wypłata na czas, za którą można poszaleć. Że czasami hasło „pieniądze będą jutro” słyszy się każdego dnia przez pół roku i niewiele z tym można zrobić. Niektórzy jego koledzy musieli wynajmować mieszkania po kilku w jednym, żeby byli w stanie jakoś przeżyć kolejny miesiąc.

– Na szczęście Damian miał jakieś swoje oszczędności, myśmy wysyłali mu z żoną paczki z jedzeniem, ale nie na tym rzecz polega, że chłopak gra zawodowo w piłkę, a rodzice muszą go utrzymywać – mówi Robert Kądzior.

– Chłopak przez kilka miesięcy nie dostawał pieniędzy, ale nie przejmował się tym. Zasuwał, robił swoje – dodaje Kasperczyk. – Oczywiście jak miał coś do powiedzenia, potrafił to wyrazić. Był dobrym motywatorem, bardzo lubianym w zespole. Jak ktoś go pozna bliżej, to wie, że to chłopak naprawdę uśmiechnięty, z którym można normalnie porozmawiać. Nie jest w żadnym wypadku zadufanym w sobie piłkarzykiem, a takich nie brakuje dzisiaj. Wyżelowanych, którzy mniemanie o sobie mają bardzo duże. Jego postawa jest biegunowo odległa od tego. Nie był kłopotem dla mnie i myślę, że dla żadnego trenera nie będzie.

Pilka nozna. Mecz towarzyski. Legia Warszawa - Motor Lublin. 20.02.2013

Kasperczyk nie jest zresztą jedynym trenerem, jakiego na swojej drodze spotkał Kądzior i który dziś wspomina go jako jednego z wymarzonych piłkarzy do prowadzenia.

– Ambitny. Zawodnik, który cały czas chce być lepszy, nieustannie podwyższa oczekiwania wobec samego siebie. I w dodatku piłkarz, dla którego trening to najlepszy czas w ciągu dnia. Przychodzi zawsze przygotowany. Oprócz tego po zajęciach często trenuje sam, kontroluję go, zbijamy to w całość, żeby też nie przesadzić z obciążeniami. Ale to pokazuje, że całe swoje życie podporządkował byciu lepszym piłkarzem – to opinia obecnego szkoleniowca Damiana, Marcina Brosza.

– Charakterny i profesjonalny. Poświęcił się w stu procentach piłce nożnej, a ta teraz mu to poświęcenie oddaje. Bez względu na to, jak mu idzie na boisku, to nie jest zawodnik, który po nieudanym zagraniu się wycofuje, chowa. Cały mecz chce decydować o obliczu drużyny – stwierdza Dariusz Dźwigała, który trenował Damiana w Dolcanie Ząbki, a wcześniej był asystentem Tomasza Hajty w Jagiellonii, w której również miał kontakt z Kądziorem.

I liga. Dolcan Zabki - Miedz Legnica. 03.12.2015

– Niezwykle uparty w dążeniu do celu. Pracowity. Wspominam go jako chłopaka, który nie poprzestawał na tym, co już osiągnął. Zostawał po treningach, nawet tę świetną lewą nogę, zejście na strzał, stały fragment – cały czas to poprawiał. Chciał wypracować jeszcze większą powtarzalność – wspomina z kolei Dominik Nowak, który trenował skrzydłowego w Wigrach Suwałki.

– Jedno słowo na jego określenie? Profesjonalizm, i to taki w pełnej krasie. Nie trzeba było być dobrym trenerem, żeby wiedzieć, jak wiele Damian osiągnie. Miał określony cel, był zdeterminowany, a przy tym oprócz gry w piłkę jeszcze studiował. To dało mi sygnał, że on doskonale wie, czego chce. Dziś sukcesy osiągają w 90% rozgarnięci piłkarze. On zdecydowanie do nich należy – dodaje jeszcze Kasperczyk.

Z Motoru, w którym poślizgi w wypłatach były na porządku dziennym i z którym Kądzior spadł z ligi przeszedł do Dolcanu Ząbki.

Cóż, z perspektywy czasu można powiedzieć, że nie miał wtedy szczęścia do klubów, bowiem niedługo później okazało się, że klub upada a zawodnicy muszą sobie szukać nowych pracodawców. W Ząbkach u trenera Dźwigały udowodnił jednak, że wśród wartości wpojonych mu przez rodziców znalazło się też miejsce na więcej niż szczyptę lojalności.

– Co mi w nim imponowało, to że w trudnym momencie, w jakim Dolcan się znalazł, praktycznie większość zawodników próbowała czym prędzej zmieniać klub. Pokazywał, że mimo problemów, dla niego najważniejsze jest to, jaką pozycję ma u mnie. On do końca liczył na to, że zostanie, że sytuacja się wyjaśni. Niestety, skończyło się jak się skończyło – wspomina Dźwigała. A ojciec zawodnika dopowiada: – Byliśmy w kontakcie z prezesem Górnika Łęczna, Damian mógł już wtedy trafić do ekstraklasy. Ale Damian cały czas z trenerem Dźwigałą był blisko, do tej pory jeszcze jest, bo życzenia, nie życzenia sobie wysyłają. Chciał tam zostać i walczył do samego końca. Nie uciekał, bo wiedział, że klub już się rozpada, a przecież też stracił pieniążki, bo nie wszystko zostało ostatecznie wypłacone.

Pilka nozna. I liga. Dolcan Zabki - Pogon Siedlce. 25.04.2015

Stabilność miał złapać w Wigrach, do których jednak wcale nie chciał trafić. Pokłócił się o to nawet ze swoim ojcem, który doradzał mu, gdy syn znajdował się na rozdrożu. Zespół z Suwałk nie był bowiem jak w obecnym czy poprzednim sezonie ekipą czołówki I ligi, częściej zdarzało mu się być jedną z drużyn szorujących dno ligowej tabeli. Gdy podpisywał kontrakt, Wigry były wyżej jedynie od Olimpii Grudziądz i Rozwoju Katowice.

Zrzut ekranu 2018-04-12 o 16.17.43

Patrząc wyłącznie na suche liczby, faktycznie można było podejrzewać, że Suwałki nie są dla Kądziora wymarzonym miejscem na ziemi. Ale jak już się rozkręcił, I liga należała do niego. W ostatnich pięciu meczach tamtego sezonu pomógł zapewnić spokojne utrzymanie 4 bramkami i 2 asystami, w kolejnych rozgrywkach został już najlepszym piłkarzem I ligi, zaliczył double-double, a także znalazł się ze swoim zespołem o krok od finału Pucharu Polski na Narodowym. W drugiej odsłonie półfinału z Arką zdobył dwa gole, przypominając sobie młode lata, gdy zachwycił swoich trenerów w Jadze.

– Damian zawsze się wyróżniał pod tym względem, że nawet jeśli rywale przewyższali go warunkami fizycznymi, szybkością, to on potrafił zrobić coś niekonwencjonalnego. Tak jak w półfinale mistrzostw Polski z Arką. Jagiellonia przegrywała na początku 0:1, to dał z 16 metrów tak finezyjnego gola, tak mięciutkiego lobika, że nic nie można było zrobić. Gdy wrzuca na luz, potrafi robić rzeczy, które niektórym nie przejdą przez myśl – wspomina Robert Kądzior.

Gornik Zabrze - Wigry Suwalki

A trzeba powiedzieć, że praktycznie przez całą piłkarską karierę ten spryt, ta umiejętność wymyślenia rozwiązania kompletnie nieoczywistego, Damianowi bardzo się przydawała. Nie rósł bowiem tak szybko jak rówieśnicy. Okazało się, że jego wiek biologiczny jest o dwa lata niższy od wieku faktycznego. Nie to jednak spędzało chłopakowi sen z powiek, a fakt, że długo nie rósł. I obawa, że nie przerośnie nawet swojego – i tak filigranowego – ojca.

– To zagrożenie, ta obawa była przede wszystkim w jego głowie. Do momentu poważnej kontuzji był taki właśnie delikatny. Zdjęcia pokazują, jaki był zawsze szczuplutki, malutki. Ale po kim ma być wysoki, jak ojciec z metra cięty, dziadek też niewysoki? Damian miał zawsze jakieś obawy, męczył nas “mamo, tato, chodźcie, spróbujemy zrobić jakieś badania”. Nie wiem, czy ktoś mu podpowiedział z boku, czy miał takie młodzieńcze nastawienie, że wszyscy rosną szybko, a on powolutku. Był taki moment, że zastanawiał się: “tato, czy ja chociaż będę od ciebie wyższy?”. Ale jak widać urósł. Ostatnio w windzie jak jechaliśmy, to się śmiał: “tato, patrz, o pół głowy jestem wyższy od ciebie” – mówi ojciec zawodnika.

IMG_0823

IMG_0822Damian pierwszy z prawej w środkowym rzędzie. Na turnieje szkolne ekipa była konkretna, na zdjęciu znajdziecie też choćby Karola Mackiewicza (pierwszy z lewej w tym samym rzędzie)

– Wszyscy powtarzają, że Damian już jest wiekowo “stary”. Że późno trafił do ekstraklasy, bo w tym roku kończy 26 lat. Ale ja jestem przekonany, że on jeszcze długo będzie grał w piłkę. Mężnieje, ale na 26-latka to on cały czas nie wygląda, fizycznie nie jest na ten wiek gotowy. Oczywiście cały czas dorasta, dojrzewa, również emocjonalnie, bo myśli coraz poważniej o swojej przyszłości, o jakichś inwestycjach. Ale oceniłbym go na jakieś 24 lata, nie na 26 – dodaje Robert Kądzior.

Dojrzewa także piłkarsko. Choć jeszcze nie tak dawno trener Dominik Nowak mógł mieć pretensje, że o ile Damian znakomicie gra do przodu, o tyle z tyłu wygląda to znacznie gorzej, teraz nie ma wątpliwości, że jego były podopieczny te dwie rzeczy potrafi pogodzić. Z korzyścią dla drużyny.

– Wcześniej był zawodnikiem, który z defensywą miał problem. Kiedy zaczął to poprawiać, dużo o tym rozmawialiśmy, jak ważne jest u skrzydłowego również bronienie dostępu do własnej bramki. Zawziął się i nie tylko poprawił ten element, ale też gra do przodu na tym kompletnie nie ucierpiała. Chciał być liderem zespołu, być za niego odpowiedzialny. I koniec końców tym odpowiedzialnym, stuprocentowym liderem się stał – mówi Nowak.

No właśnie. Odpowiedzialność. Kolejna cecha, o której nie sposób zapomnieć przy przygotowaniu charakterystyki Kądziora jako człowieka.

– Przez 15 lat wychowywał się z psem, cockerem spanielem i dzięki niemu zrobił się obowiązkowy. Był jedynakiem, więc pies był w domu jego najlepszym przyjacielem. Wiedział, że po szkole nie może iść z kolegami na osiedle, że najpierw musi wrócić do domu, wyprowadzić psa, dać mu jeść, pobawić się z nim i dopiero później będzie mógł wyjść. Jak szedł grać w piłkę, zabierał go ze sobą – wspomina tata Damiana.

KRAKOW 2017.08.18 EKSTRAKLASA PILKA NOZNA SEZON 2017 / 2018 06 KOLEJKA CRACOVIA KRAKOW - GORNIK ZABRZE NZ SERGEI ZENJOV CRACOVIA DAMIAN KADZIOR GORNIK FOT MICHAL STAWOWIAK / 400mm.pl FOOTBALL EKSTRAKLASA SEASON 2017 / 2018 ROUND 06 CRACOVIA KRAKOW - GORNIK ZABRZE MICHAL STAWOWIAK / 400mm.pl

Ogromną rolę w karierze Kądziora, w jego drodze do pokonywania kolejnych, coraz wyższych poprzeczek, odgrywa także jego narzeczona Aneta. O czym sam mówił w wywiadzie dla Weszło tuż przed otrzymaniem pierwszego powołania do kadry:

– Odkąd zacząłem być z Anetą, cały czas idę w górę. Przede wszystkim rozumie to, że jestem sportowcem i w stu procentach poświęcam się piłce. Nie ma do mnie pretensji, że nie chodzimy na imprezy czy że na wesela musi chodzić sama, bo ja mam mecze. Jest bardzo wyrozumiała, wspiera mnie, pomaga w zdrowym prowadzeniu. Wie, co powinienem jeść a czego nie tykać. Czasami musi we mnie wpychać jedzenie przed meczem, bo ma świadomość, że to mi pomoże.

Znaczenie Anety podkreśla nawet Robert Kasperczyk, który przecież trenował Damiana Kądziora ładnych parę lat temu. – Poukładane życie prywatne, rodzinne, emocjonalne, jest bardzo istotne. Miałem różne przykłady zawodników, którym tego brakowało, zostali przyhamowani w pewnym momencie.

Damian zaś cały nieustannie prze do przodu, ostatnio wręcz przeskakując kolejne stopnie. Od ostatniego meczu w I lidze do powołania do reprezentacji minęło zaledwie 118 dni. Okazało się, że ponad transferem do ekstraklasy wcale nie znajduje się szklany sufit. A jeśli nawet tam był, to Kądzior przebił go w błyskawicznym tempie, stając się jednym z liderów rewelacji jesieni – Górnika Zabrze.

– Coś, co dziś może jeszcze nie być w jego zasięgu, jutro już będzie dzięki sumiennej, ciężkiej pracy mieć na wyciągnięcie ręki. Taki jest jego charakter, jego największy atut – chwali swojego podopiecznego Marcin Brosz.

Debiutu w kadrze Kądzior wciąż się jednak nie doczekał. Wciąż nie może odhaczyć go na liście wiszącej na drzwiach lodówki. Na domiar złego po powołaniu do kadry na mecze z Nigerią i Koreą Południową, gdy sytuacja ze skrzydłowymi w zespole Adama Nawałki była dramatyczna i wszystko wskazywało na konkretne minuty dla skrzydłowego Górnika, przypałętała się kontuzja, która nakazała odpuścić marcowe zgrupowanie.

– Zadzwonił do mnie po meczu i powiedział, że ma problem z kolanem. Uznaliśmy, że skoro w Górniku pracuje lekarz reprezentacji, to on najlepiej mu doradzi. W niedzielę zadzwonił, że nie da rady. Przypomniałem mu tylko, że w jego życiu wielokrotnie coś takiego miało miejsce, że musiał się cofnąć, żeby wrócić silniejszy. W juniorach pojechał na obóz Młodej Ekstraklasy, z którego musiałem go zabrać, bo obciążenia były tak duże, że po dwóch-trzech dniach nie dał rady chodzić. Z Jagiellonii też musiał się cofać do III ligi. Nie ma tego złego, co by w końcu na dobre nie wyszło. Wiem, że ta reprezentacja to jego marzenie, że cały czas trzyma na nią kurs. Co chwilę dzwoni: tato, idę na trening. Na basen. Na siłownię. Na rower. On nigdy nie przestanie marzyć – chwali swojego pierworodnego Robert Kądzior. I dodaje: – Nie ma lepszego uczucia niż bycie ojcem takiego chłopaka. Damian co chwilę dorzuca nam kolejne wisienki na torcie, kolejne świeczki do zdmuchnięcia. Nie mógłbym sobie wymarzyć lepszego syna.

Można się tylko domyślać, jakie jeszcze cele znajdują się, albo już wkrótce zostaną zapisane na wiszącej na lodówce kartce w domu Damiana Kądziora. Wyjazd na mistrzostwa świata. Mecz na mundialu. Europejskie puchary. Transfer do zagranicznego klubu. Pierwszy skład reprezentacji. Jednego można być pewnym – jeśli coś już się tam znajdzie, Damian zrobi absolutnie wszystko, a nawet więcej, by za jakiś czas móc postawić obok kolejny plusik. W ostatnim czasie musiał to czynić naprawdę wiele razy.

SZYMON PODSTUFKA

fot. FotoPyK/400mm.pl/NewsPix.pl/własne

Najnowsze

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

4 komentarze

Loading...