Reklama

Nieważne jakie. Ważne, że jest – przełamanie Śląska Wrocław

redakcja

Autor:redakcja

15 kwietnia 2018, 20:33 • 3 min czytania 7 komentarzy

Jeśli do drużyny, która za danego trenera nie wygrała od 21. spotkań, przyjeżdża inna, legitymująca się serią 22. meczów bez zwycięstwa, to po prostu nie możesz oczekiwać, że zobaczysz starcie na wysokim poziomie. Nawet gdy jedna, czyli Śląsk Wrocław, ucieka przed strefą spadkową, a druga, to jest Sandecja, znajduje się w niej, mając nóż na gardle i do tego jeszcze czkawkę. Prędzej spodziewaliśmy się „typowego meczu walki”, ale nawet tej uświadczyliśmy jak na lekarstwo.

Nieważne jakie. Ważne, że jest – przełamanie Śląska Wrocław

Nic z tego, że obie ekipy celnie podawały i wydawały się wykazywać cierpliwość w budowaniu akcji. Albo raczej „akcji”, wszak ich problem polegał jednak na tym, iż niewiele z tego wszystkiego wynikało. Szczególnie ze strony gości, którzy od 30. do 80. minuty nie stworzyli sobie praktycznie żadnej okazji. Ba, nie oddali nawet jednego strzału! Jakby to powiedział Franz Smuda – tak właśnie walczy się o spadek. I tym razem wyjątkowo nie popełniłby błędu logicznego w swojej wypowiedzi.

Tylko pierwszy kwadrans z hakiem był całkiem niezły w wykonaniu Sączersów, bo właśnie wtedy największy dym z przodu robił Pawło Ksionz, dryblując skutecznie, a także groźnie uderzając. W środku pola dominować próbował Wojciech Trochim, który raz nawet popisał się podaniem a’la Andrea Pirlo, znajdując wcześniej wspomnianego Ukraińca, ale ten w sytuacji sam na sam uderzył w słupek. Potem musieliśmy czekać gdzieś z godzinę, by obejrzeć interweniującego Słowika po strzale Macieja Małkowskiego, albo Szufryna niecelnie uderzającego głową na bramkę Wojskowych. A w międzyczasie totalne flaki z olejem z pojedynczymi zrywami Koseckiego lub Cholewiaka, z których jednak też niewiele wynikało.

Inna sprawa, że taki przebieg meczu był zdecydowanie na rękę Tadeuszowi Pawłowskiemu oraz jego podopiecznym. Już w pierwszej minucie padł bowiem gol, który dał gospodarzom duży komfort w grze. My nie spodziewaliśmy się takiego rozwoju wydarzeń, a co dopiero Sączersi? Zaskoczony był już Patrik Mraz, którego pod linią końcową ograł Dankowski. Michał Chrapek również, kiedy zamachnął się nogą, by oddać strzał, ale jedynie przeciął powietrze. A potem już wszyscy – nieliczni kibice na trybunach, ci sprzed telewizorów, my, chyba wszyscy na boisku… Bo na turlającą się poza pole karne ni stąd, ni zowąd nabiegł Roberto Carlos i soczystym strzałem na długi słupek pokonał Gliwę. A nie, sorry! To był Mateusz Cholewiak. Wybaczcie nam pomyłkę, ale były gracz Stali Mielec przyładował z lewej nogi tak mocno, a zarazem precyzyjnie, że sam Brazylijczyk by się nie powstydził.

Gdyby nie Piotr Lasyk, arbiter tego spotkania, wrocławianie powinni dostać okazję do podwyższenia prowadzenia z rzutu karnego, lecz pomimo skorzystania z technologii VAR, sędzie nie zdecydował się przyznać im jedenastki. A to dziwne, ponieważ Benga ewidentnie nie dotknął piłki, wycinając w polu karnym Michała Chrapka, jednocześnie powodując u niego kontuzję. Natomiast w chwili, gdy wyrzucał z boiska Sito Rierę za idiotyczny faul, Hiszpan uderzył go głową. Nie wiemy, czy ta historia będzie miała swój dalszy ciąg, ale chyba dobrze byłoby nieco ostudzić temperament pomocnika Śląska.

Reklama

Podopiecznym Tadeusza Pawłowskiego udało się dowieźć do końca ten jakże minimalistyczny wynik i jeśli zaraz po końcowym gwizdku usłyszeliście huk, to właśnie spadł kamień z serca trenera Wojskowych. W końcu przełamał się on, a także jego zespół, który powoli zaczął już zapominać jak smakuje zwycięstwo. W teorii więc będzie dziś spał spokojnie, ale im bliżej będzie do następnej kolejki, tym nerwy pojawią się większe, wszak w Niecieczy nie będzie mógł skorzystać ze wcześniej wspomnianego Riery oraz wykartkowanego na żółto Koseckiego. Czyżby nadchodziła kolejna szansa dla młodzieży?

[event_results 441652]

Fot. FotoPyK/400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

7 komentarzy

Loading...