Możecie wierzyć albo nie, ale stosunkowo sporadycznie zdarza się, by na czwartoligowców presję nakładał prezes krajowego związku.
Możecie wierzyć albo nie, ale stosunkowo sporadycznie zdarza się, by na czwartoligowców presję nakładała legenda światowego futbolu.
Oba te zdarzenia miały jednak miejsce w tym tygodniu w Łodzi, gdy Zbigniew Boniek podczas premiery filmu o meczu z Brondby powiedział tak:
“Mam nadzieję, że ta dzisiejsza premiera będzie takim momentem przełomowym i Widzew zacznie grać na poważnie w piłkę. W III lidze ci zawodnicy nie mają prawa przegrać żadnego meczu. Zapomnijmy o tym, co się stało w sobotę. Jeśli są na sali gracze Widzewa, to niech wiedzą, że piłkarzem jest się 24 godziny na dobę. Za nimi kryją się kibice, normalni ludzie, którzy po pracy chcą mieć trochę satysfakcji z tego, co robi ich ukochana drużyna. Panowie, nie wypada nie wygrywać, bo jesteście w tej lidze najlepsi. Ale musicie to udowodnić na boisku, a nie na treningach”.
Możecie wierzyć albo nie, ale stosunkowo sporadycznie zdarza się, by na czwartoligowców presję nakładał bity rundę w rundę rekord sprzedanych karnetów.
Możecie wierzyć albo nie, ale stosunkowo sporadycznie zdarza się, by na czwartoligowców presję nakładało kilkanaście tysięcy zdzierających gardło na własnym stadionie kibiców.
Widzew ma piękny stadion w brytyjskim stylu, z którym wyjątkowo mu do twarzy – stadion już za mały, choć przecież gościć będzie w tej rundzie GKS Wikielec, a nie Borussię Dortmund. Widzew nawet w czasach robienia ostatnich mistrzostw Polski, gdy każdy na podwórku nie tylko w Łodzi chciał być Citką, potrafił w boju na frekwencję przegrać ze Stomilem Olsztyn.
Źródło: www.european-football-statistics.co.uk
Dziś cały region jeździ na RTS. Wybuchł prawdziwy boom, największy od czasów, gdy Majak marnował setkę na Vicente Calderon.
Widzew w czasach awansu do Ligi Mistrzów nie był tak stabilny finansowo, jak jest teraz, w czwartej lidze (oczywiście wymagania kosztów nieporównywalnie mniejsze, ale fakt jest faktem). Widzewiacy rzadko w ostatnich dwóch dekadach tak mało musieli myśleć o przelewach, a tak wiele mogli myśleć o boisku.
Symbolem stanu dzisiejszego Widzew jest jacuzzi w szatni. Czy jacuzzi w szatni jest waszym zdaniem niezbędnym elementem walki o awans z czwartego poziomu rozgrywkowego? Nie, ale to jacuzzi jest, bo czemu miałoby go nie być na nowoczesnym stadionie, spełniającym wysokie europejskie standardy.
Jacuzzi w szatni jest symbolem tego, że widzewiakom niczego nie brakuje. Mają nie po korek, ale jeszcze im się wylewa. Jakby jutro Smuda uznał, że w ramach budowania formy potrzebne jest odżywianie się krokodylim mięsem, Widzew byłoby stać. Ale jest jeden zasadniczy problem:
To wszystko, co na pierwszy, drugi i osiemnasty rzut oka należałoby uważać za najmocniejsze punkty obecnego Widzewa, zarazem jest moim zdaniem przyczyną jego boiskowej słabości.
Słabości bezdyskusyjnej i upiornej, bo Widzew nie przegrał w ten weekend ze Świtem Nowy Dwór. On Świtowi, zespołowi z dołu tabeli, myślącym o utrzymaniu, dał się zdominować. On ze Świtem – wybaczcie – po prostu ordynarnie przepierdolił. Mimo, że to już kolejna runda pod znakiem odsiewania ziarna od plew. Pod znakiem robienia wzmocnień, pod znakiem “teraz już będziemy wygrywać wszystko po 5:0”.
Ale moim zdaniem Widzew nie będzie wygrywał po 5:0 w trzeciej lidze, nawet jeśli w niej zostanie na przyszły rok, czyli nawet jeśli znowu będzie mógł odsiewać ziarna od plew. Bo Widzew jest w patowej sytuacji, w której będzie się męczył, dopóki nie doczłapie się do rywali, z którymi nie będzie totalną kompromitacją przegrać.
Zabrzmi to jak skok do wody na główkę, bo przecież dzisiejsi piłkarze RTS to najłatwiejsi chłopcy do bicia, ale spróbujmy wyobrazić sobie z jakim nastawieniem wychodzi na boisko szeregowy widzewiak. Wie, że skompromituje się jeśli zremisuje. Wie, że wyleją na niego cysterny pomyj jeśli przegra. Wie, że razy zbierze ze wszystkich możliwych stron, nawet od prezesa PZPN włącznie. Wie, że zarabia lepiej od rywala, wie, że ma znacznie lepsze warunki od rywala, więc musi to udowodnić na boisku, bo inaczej kolejna hańba. Za jego plecami osiemnaście tysięcy kibiców, którzy patrzą czy będzie się męczył z obrońcą MKS-u Ełk – dla którego ten mecz to przygoda życia – czy też nie.
A przecież ta drużyna wciąż w dużej mierze składa się z ludzi, która największą próbę presji przeszła do tej pory podczas egzaminu prawa jazdy. Na boisku kopali głównie przed swoją rodziną, przyjaciółmi, a także kilkoma osobami, które akurat przechodziły obok stadionu. Oni wszyscy są kompletnie nieprzygotowani do – jakkolwiek by to zabrzmiało – aż TAK DOBRYCH warunków, a to dlatego, że skutkuje on brakiem jakiegokolwiek marginesu błędu. Są kompletnie nieprzygotowani do takich wymagań. Tu jest ściana, na którą wpadają. Tu jest mecz, którzy sami ze sobą przegrywają. Bo na tym poziomie nie mogą przegrać z rywalem – mogą tylko z własną głową. Ktoś mądrze powiedział: ci, co myślą, że w piłkę gra się nogami, myślą też pewnie, że w szachy gra się rękami. Widzew nie przegrywa meczów ze Świtem czy ŁKS-em Łomża, Widzew przegrywa z tą zasadą.
Wszyscy widzewiacy, co do jednego, złapali pana Boga za nogi podpisując kontrakt w Widzewie. Gdzie jeszcze przed taką publiką mógłby za gwiazdę uchodzić Demjan? Gdzie jeszcze w tak intensywnej piłkarskiej otoczce mógłby znaleźć się Kwiek? Dla ilu to jedyna szansa, by zaistnieć w piłce? Wraz z Widzewem pójść w górę? Ilu, jeśli wypadnie z Widzewa, będzie tułać się po klubikach, gdzie nie da się wyżyć z boiska? Dla ilu doświadczonych dobra gra to ostatnia szansa na naprawdę ważną, emocjonującą przygodę, a także ważny, emocjonujący kontrakt?
Nie przyjmuję argumentu, że Widzewowi brakuje determinacji. To się po prostu nie trzyma kupy, nie ma w tym żadnej logiki, nawet jej cienia. Ci ludzie mają do stracenia cały świat.
Moim zdaniem jest dokładnie odwrotnie – widzewiacy są przemotywowani. W jednym objawia się to w oczywisty sposób, w innym mniej, ale moim zdaniem wszyscy wychodzą na spętanych nogach. Tak bardzo muszą, tak bardzo ze wszystkich stron, a nawet z głębi rozumu i serca czują, że muszą, że za cholerę nie chce to wyjść. Stara jak świat zasada, że gdy bardzo, ale to bardzo chcesz, i ta myśl przyćmiewa wszystkie inne, to wywrócisz się już o własną sznurówkę na wejściu. Dla widzewiaków jest to szansa życia, ale też potencjalna gilotyna, na domiar Big Brother. Presja zżera ich do kości. Stres towarzyszy każdemu meczowi, każdemu podaniu, każdej próbie strzału.
A ci piłkarze, choć faktycznie mają największy potencjał w lidze, nie mają go znowu o tyle więcej, by nawet w stresie radzić sobie chociaż z większością rywali, którzy na domiar na żaden mecz w sezonie nie spinają się tak, jak na ten z Widzewem.
Nawet gdy Pogoń czy Lechia wygrzebywały się z dna, nie towarzyszyła im taka presja. Tutaj zbiegło się wszystko: nowy, piękny stadion, sponsor godny Ekstraklasy, nawet zatrudnienie Smudy, klubowej legendy. Oczekiwania po prostu nie mogłyby być większe. Ostatnim czwartoligowcem, na którego nałożono takie oczekiwania, był drugi klub, któremu kibicuję: Glasgow Rangers.
I wiecie co? Glasgow Rangers, szkocki potentat, też się męczył. Choć dzieliło go od rywali jeszcze więcej, niż od Widzewa.
Choć na Ibrox chodziło wtedy 45 tysięcy widzów, The Gers męczyli się momentami straszliwie.
Moim zdaniem Widzew też będzie się straszliwie męczyć. Jeśli awansuje będzie się męczyć, jeśli zostanie w III lidze będzie się męczyć tak samo. Jest na to skazany, bo to jest patowa sytuacja. Kibice, duma klubu, mają prawo wymagać wyników. Słono płacący sponsor ma prawo wymagać wyników. Wszyscy mają święte prawo wymagać od widzewiaków wyników.
Ale wątpię, by dało się je robić, bo futbol to w dużej mierze gra decyzji, a bez spokoju w głowie nie podejmuje się decyzji dobrych, a bez odrobiny luzu nie podejmuje się decyzji odważnych.
Fot. FotoPyK