Dla wielu klubów ekstraklasy największym koszmarem jest wizja degradacji. Wizja odcięcia od finansowej kroplówki płynącej z tytułu praw telewizyjnych i spadek na zaplecze, z którego potem bardzo trudno się wyrwać. W teorii nie ma więc nic dziwnego, że poszczególne ekipy robią co w ich mocy, by uniknąć relegacji, w tym sięgają po dwa najbardziej sprawdzone środki, którymi są zmiana trenera oraz zimowe transfery w dużej liczbie, zwłaszcza zza granicy. I widać to także w obecnych rozgrywkach. Tymczasem może być i tak, że to właśnie nerwowe zachowania w walce o utrzymanie stanowią największy problem, a sam spadek nie jest jeszcze sam w sobie wielką tragedią. Przeciwnie – może być dla klubu wręcz wybawieniem.
Najlepszy przykład tej tezy zobaczymy dziś o 18 w Zabrzu, gdzie Górnik zmierzy się z Zagłębiem Lubin. Są to bowiem dwa kluby, które w ostatnim czasie przeszły podobną drogę do oczyszczenia, która wiodła właśnie przez I-ligowe boiska. Zagłębie z 2014 roku oraz Górnik z 2016 roku to ekipy, na których wspomnienie robi nam się słabo. Przepompowane zagranicznym szrotem (wymowny jest chociażby fakt, że obie łączyła osoba Pawła Widanowa) oraz zblazowanymi ligowymi wyjadaczami, na których grę patrzyło się z bólem. Spadek tamtych zespołów z pewnością był korzyścią dla całej ligi, tak jak i korzyścią dla nie jest, że dziś oba – zupełnie odmienione – ponownie w niej występują.
I nie są to występy dyskretne, a przynajmniej nie zawsze takie były. Górnik jest przykładem świeższym i właściwie trudno nie pamiętać kapitalnej jesieni w jego wykonaniu. Co więcej, wcale nie jest powiedziane, że podopieczni Marcina Brosza powiedzieli w tym sezonie ostatnie słowo. Z kolei w Lubinie najmilej wspominają wiosnę 2016 roku, w trakcie której Zagłębie było obok Legii najlepiej punktującą drużyną w lidze (10 zwycięstw w 16 meczach). Lubinianie zapewnili sobie tamtą dyspozycją brązowy medal mistrzostw Polski oraz awans do europejskich pucharów. Jakkolwiek spojrzeć, taki też cel przed dzisiejszym Górnikiem stawiają tamtejsi działacze i kibice.
Ważniejszy od pięknych serii, jakie w ostatnim czasie zaliczyły oba zespoły, wydaje się jednak zdrowy fundament, jaki wylano przy przeorganizowaniu klubów. Patrząc na liczby po jesieni, Górnik był drużyną, w której grali najmłodsi piłkarze w lidze (średnia wieku 24,45 roku), natomiast Zagłębie był 3. najmłodszą drużyną (ustępując jeszcze Cracovii), ze średnią 26,46 roku. Podobnie sprawy się mają w kwestii udziału Polaków w grze – Górnik ponownie był tu najlepszy (80,7%), natomiast Zagłębie – po Wiśle Płock, Arce i Sandecji – zajęło piątą lokatę (66,6%). Innymi słowy, mamy tu do czynienia z dwoma projektami, z którymi lokalnemu kibicowi stosunkowo łatwo się utożsamiać, a przy tym udało się uniknąć sprowadzania tabunów podstarzałych obcokrajowców. Co najważniejsze, wszystko obyło się bez sportowego obniżenia poziomu drużyny.
To, co Górnik i Zagłębie zabrały dla siebie z 1-ligowych rozgrywek, to także zaufanie do piłkarzy z niższego szczebla. Raz, oba zespoły nie dokonały kadrowej rewolucji po awansie do ekstraklasy, ale postawiły na piłkarzy, którzy w największej mierze ten awans wywalczyli. Dwa, w ogóle nie boją się tam transferów z pierwszej ligi, które od razu mają stanowić wzmocnienie pierwszej jedenastki. No i trzy, już wypromowały wielu zawodników z I ligi, którzy dziś albo należą do ligowej czołówki, albo z tej ligi już wyjechali. Tylko w tym sezonie Górnik zasilił Ekstraklasę takimi ludźmi, jak Angulo, Kurzawa, Kądzior, Żurkowski czy Loska, natomiast Zagłębie wzbogaciło ligę Świerczokiem, Czerwińskim czy Kopaczem. A najlepszą laurką jest tutaj fakt, że po część tych piłkarzy już zdążył sięgnął selekcjoner Adam Nawałka.
Wiadomo, oba zespoły nie uniknęły kryzysu i obecnie zdają się notować dołek formy. Patrząc jednak czy to na ich kadry, czy to na poszczególnych zawodników, mam przeświadczenie graniczące z pewnością, że prędzej czy później z tego dołka się wygrzebią. Sam fakt, że dziś obejrzymy bezpośrednie starcie o umocnienie pozycji w górnej ósemce ligi jest dosyć wymowny. Gdyby co roku beniaminkowi wnosili tyle do ligi, co obecnie Górnik i niegdyś Zagłębie, nasza liga byłaby o wiele, wiele dalej.
I niech przykład zespołów z Zabrza i Lubina służy kolejnym klubom, które są dziś na krawędzi. Co więcej, jak tak dziś patrzymy na Piasta, Śląsk czy nawet Lechię (zwłaszcza po zatrudnieniu Stokowca, który przecież odbudowywał Zagłębie w I lidze), to wydaje nam się, że oczyszczenie się na zapleczu wcale nie musiałoby być dla nich jakimś zupełnie beznadziejnym pomysłem…
Fot. FotoPyK