Kiepsko zakończyła nam się sobota z Ekstraklasą, bo dość niespodziewanie w Gdańsku obejrzeliśmy najsłabszy jak na razie mecz w tej kolejce. Lechia i Wisła nie grały jakiejś wyjątkowej padliny (jak na nasze ligowe realia), nie zamierzały pałować do przodu, ale przyjmując kryterium „przyjemność z oglądania”, tutaj było jej zdecydowanie najmniej. Sama walka i dużo biegania od pierwszej do ostatniej minuty to dla nas trochę za mało.
A z punktu widzenia widowiskowości zaczęło się obiecująco. Dusan Kuciak wznowił grę w taki sposób, że…. podarował piłkę będącemu na trzydziestym metrze Rafałowi Boguskiemu. Ten podał Carlitosowi na sam na sam, a Hiszpan technicznie to wszystko wykończył. Kuciak jesienią miał kilka odpałów i jak widać, jeszcze się z tego nie wyleczył.
Chwilę wcześniej prowadzić mogła Lechia. Aktywny Sławomir Peszko dośrodkował do Marco Paixao, którego strzał głową sprawił nadspodziewanie dużo problemów Michałowi Buchalikowi. Później jedyne zagrożenie ze strony gospodarzy to właśnie Peszko. Oddał jeszcze dwa celne uderzenia, była też niecelna główka, no i oczywiście bramka, kiedy trafił do „pustaka” po płaskim zagraniu Pawła Stolarskiego, który zasuwał jak mały samochodzik i wcześniej chyba zjadł za dwóch, zabierając obiad Kuciakowi.
Prawy obrońca gospodarzy był chwalony za poprzednią rundę i zaczyna robić wiele, żeby dalej z chęcią sięgać do pomeczowych relacji z notami. Stolarski w tyłach był bardzo solidny, a przy każdej możliwej okazji podłączał się do ofensywy i co ważne – nie chodziło o sztukę dla sztuki. To można było zarzucić debiutującemu Filipowi Mladenoviciowi, który w schematach był poprawny, ale jak należało dobrze dośrodkować, zaczynały się schody.
O ile pierwszą połowę dało się jakoś oglądać, o tyle druga to już klasyczna męka dla oczu. Z tego chaosu niespodziewanie w 71. minucie wyłoniła się stuprocentowa okazja dla Wisły. Tomasz Cywka chciał jedynie zażegnać niebezpieczeństwo kontry i ponownie posłał piłkę w pole karne. Wyszło tak, że Jesus Imaz stanął sam przed Kuciakiem i… był bardzo daleko nawet od tego, żeby trafić w bramkę. Hiszpański pomocnik po wejściu na boisko głównie notował straty, do tego to pudło, a mimo wszystko komentatorzy go chwalili, puentując, że „dał trenerowi do myślenia tym występem”. Może i dał, tyle że w inny sposób. Jeśli nie to panowie mieli na myśli, to chyba oglądaliśmy inne mecze.
Udanie w wyjściowym składzie Lechii zadebiutował Adam Chrzanowski. 19-letni obrońca wcześniej w Ekstraklasie zagrał jedynie 12 minut wiosną 2016 roku. Dziś nie było widać, że to jeszcze taki nieopierzony kurczak. Pierwszy piłkarski egzamin dojrzałości zdany.
Joan Carrillo pracę w Polsce zaczął od przedłużenia passy Wisły do pięciu z rzędu wyjazdowych meczów bez porażki. Lechia w ostatnich czterech kolejkach aż trzy razy remisowała, grupa mistrzowska cały czas daleko.
[event_results 413674]
Fot. Wojciech Figurski/400mm.pl