Dokładnie siedem lat temu opublikowaliśmy na Weszło reportaż o Krzysztofie Baranie – jednym z najlepszych polskich napastników lat 80., jednocześnie człowieku poturbowanym przez życie. Myślał o samobójstwie. Zaczął chorować. Odeszła od niego żona. Zebrały się nad nim wszystkie plagi egipskie. Strzelec gola na Santiago Bernabeu miał nieco ponad 400 złotych zasiłku i zamiatał podłogi.
A jeszcze w 1988 roku mógł być architektem jednej z największych sensacji w historii polskiej piłki. Gdy Górnik podejmował Real, nie wierzyła w niego nawet… Telewizja Polska, która nie pokazała tego meczu na żywo, uznając, że na dobry wynik i tak nie ma szans, a koszty transmisji z poślizgiem są znacznie niższe.
– Byliśmy wtedy o krok od sprawienia sensacji. Brakowało nam tylko skuteczności. Sytuacje, w których nie strzelaliśmy, były niesamowite. Inna sprawa, że ich bramkarz, zgodnie z dzisiejszymi przepisami, wyleciałby z boiska. Wyszedłem sam na sam, mijam go, a on mnie łapie za nogi i dostaje tylko żółtą kartkę. No cóż, dzisiaj mogę tylko sobie powspominać. Skończyło się 2:3 dla Realu, choć w dwumeczu na pewno nie byliśmy gorsi. Ale sam mecz rewelacja – opowiadał Baran.
Kilka lat później wyjechał do Grecji. Wrócił całkowicie rozbity psychicznie, popadł w alkoholizm – Do Polski wracałem z drobnymi oszczędnościami. Starczyło na rok, bo trybu życia nie zmieniłem. Czułem się coraz gorzej. Frustracja narastała. Myślałem o samobójstwie. Był rok 1997. Zacząłem chorować, żona odeszła. No i co? Człowiek sam, co miałem zrobić? Zaczęło stukać. Może to już? Może czas kończyć? Akurat mieszkałem w 11-piętrowym bloku. Zastanawiałem się, czy nie wejść na dach i nie skoczyć. Zastanawiałem się nad tym, ale w końcu odpuściłem. Zresztą, żona mamiła mnie jeszcze obietnicami, że jak się uspokoję i przestanę pić, to może do mnie wróci.
– Czasami jeszcze sięgam po piwo. Ale znam umiar. Nie walę już piętnastu dziennie. Jak ktoś mnie gdzieś zaprosi, to wolę się napić coca-coli. Bo to tak jest. Jedno piwko, drugie, trzecie, a potem sięgasz po coś mocniejszego i wpadasz w cug. To już nie te czasy. Przed laty jak kelner się pytał, co podać, odpowiadałem krótko: piwko. Przecież nie zaszkodzi. Teraz potrafię sfolgować. No i nie mam już tak mocnej głowy, jak kiedyś. Swego czasu potrafiłem wypić piętnaście i nawet więcej piw, a potem normalnie iść na trening. I nie było po mnie widać, że piłem. Nie zataczałem się. A teraz już przy trzecim kręci mi się w głowie – wspominał Baran.
Warto odświeżyć sobie tę historię, bo to niestety nie pierwszy przypadek piłkarza, któremu wydawało się, że będzie grał wiecznie, a został z ręką w nocniku. Greckie plaże i Santiago Bernabeu musiał zamienić na zmiotkę i szufelkę…