Reklama

Paweł, dziś powinieneś organizować niezłą bibę…

redakcja

Autor:redakcja

26 stycznia 2018, 11:44 • 14 min czytania 14 komentarzy

Normalnie właśnie szykowalibyśmy się do złożenia telefonicznych życzeń, które rozciągnęłyby się w półgodzinną rozmowę, zahaczającą o sytuację kadrową Odry Opole, topnienie lodowców i tradycje Majów. Normalnie odkładalibyśmy słuchawkę z pewnością, że czeka nas ciekawy wieczór, kto wie, może nawet ciekawy weekend. Ale 57. urodziny Paweł Zarzeczny będzie spędzał gdzieś na górze w lepszym towarzystwie.

Paweł, dziś powinieneś organizować niezłą bibę…

Jakim Paweł był człowiekiem? Możecie swoje wnioski wyciągnąć ze wspomnień jego bliskich. Tak pisał Krzysztof Stanowski:

Paweł bywał różnym człowiekiem, takim z krwi i kości, upadającym i wstającym, ale w ostatnich latach – dobrym. Takim naprawdę dobrym. Ciepłym. Kiedyś – zimny skurwiel, cynik. Ale potem nastąpiła przemiana. On naprawdę zaczął wszystkim wokół życzyć dobrze. I wybaczał, godził się, nie chował urazy. Mówił: „winy przeciwko mnie są nieprzedawnione”, a potem z automatu przedawniał wszystkie.

Poznaliśmy się w „Przeglądzie Sportowym”. Miałem pewnie z 16 lat, już dobrze nie pamiętam, i o dziwo w „PS” wylądowałem przed nim. On przyszedł jako uznana postać, od razu na stanowisko zastępcy redaktora naczelnego. Byłem zdziwiony, że gdy nas sobie przedstawiono, wiedział o moim istnieniu.

Cztery lata później wysłał mnie na finały mistrzostw świata do Korei i Japonii. Nie dlatego, że mnie lubił, bo nawet mnie jakoś dobrze nie znał, a z innymi biesiadował. Po prostu wiedział, że mu ten mundial dobrze obsłużę. Przyślę dużo tekstów, wszystkie na czas, będzie wstęp, rozwinięcie i zakończenie, przecinki gdzie trzeba. Bo to, że Paweł nie uznawał świętości objawiało się w każdym wycinku jego życia – nie uznawał na przykład takich świętości, że polecieć powinien ktoś z większym stażem i zasługami. On, jako osoba odpowiedzialna za gazetę, chciał mieć święty spokój i możliwie najlepsze artykuły. Hierarchię miał w dupie jak wszystko inne, za wyjątkiem wyników sprzedaży.

Reklama

– U mnie demokracja nie istnieje. Ja rządzę, a jak coś wam nie pasuje, możecie sobie popierdolić o tym w kuchni – mówił.

Różny był wtedy „Przegląd Sportowy”. Bywał świetny, bywał fatalny, Paweł jak we wszystkim w życiu, tak i w robieniu gazety potrafił się zatracić i przekroczyć granicę dobrego smaku („Sraczka w Legii” na okładce), ale trzeba było przyznać jedno: to była gazeta z zębem. Czasami gryzła za mocno i nie zawsze właściwą osobę, ale chociaż gryzła, zamiast przeżuwać.

Bo jak sam Paweł mówił: „Najgorsza jest obojętność. A jeśli czytelnik we wszystkim się z gazetą zgadza, to jest to dla gazety duży problem”.

*

W tamtych czasach stosował taktykę rodem z boksu: przypierdol i odskocz. Mówił: – Dobra, dzisiaj go skrytykowaliśmy, to jutro pochwalmy, żeby sam nie wiedział, o co chodzi.

Ale takie tylko wydawał rozkazy. Sam zdecydowanie częściej wolał soczyście przypierdolić. Tylko że z wdziękiem, ze swadą. Jak wtedy, gdy w chwili triumfu Jerzego Engela i jego kadry napisał prorocze słowa, których nikt inny nie odważyłby się puścić drukiem w gazecie: „Panowie, jeszcze nie czas na lizanie się po fiutach”.

Reklama

*

To był geniusz słowa, erudyta. Musielibyśmy się wszyscy drugi raz urodzić, by przeczytać tyle książek, ile on przeczytał – i jeszcze ze cztery razy, by tyle ich zapamiętać, ile on zapamiętał. Nie wiem, jak on magazynował w głowie te wszystkie postaci, cytaty, wydarzenia, którymi mógł rzucać z niebywałą lekkością. I co najważniejsze – zawsze we właściwym momencie. Dalibyście mi tydzień na dobranie cytatu do jakiegoś zdarzenia i bym nie dał rady tego zrobić tak dobrze, jak on robił to od ręki. Komputer w głowie.

Chociaż jeśli chodzi o czytanie, przypomina mi się taka scenka…

– A wiesz, miałem teraz sporo wolnego czasu. Uznałem, że przeczytam jeszcze raz tych wszystkich Mickiewiczów, Słowackich, Sienkiewiczów… No, walnąłem komplet przez wakacje. I wiesz co? – zapytał.
– Co?
– Okazało się, że jak sam nie napiszę, to nie poczytam. Chała.

Siedzieliśmy wtedy przed jego domem, w Zalesiu, Paweł sprowadzał do poziomu gówna wszystkich największych polskich pisarzy. Z kolei jego pies – z wyglądu groźny jak diabli – biegał sobie po okolicy. Podszedł wnerwiony sąsiad.

– Dlaczego ten pies biega bez kagańca?
– A dlaczego ma biegać w kagańcu?
– Bo może kogoś pogryźć!

W duszy przyznałem rację sąsiadowi, ten pies to było bydle.

– A dlaczego pan jest bez kagańca? – zapytał nagle Paweł.
– Słucham?!
– Statystycznie rzecz biorąc, ludzie na ludzi napadają znacznie częściej niż psy na ludzi, więc zgodnie z tym rozumowaniem pan pierwszy powinien założyć kaganiec.
– Co pan powiedział?!
– No sam pan widzi, kto tu jest agresywny – skwitował Paweł i sięgnął po piwko.

*

W środowisku piłkarskim nie ma osoby, która nie miałaby z Pawłem barwnej historii. Michał Listkiewicz:

Paweł potrafił zrobić tak, że ze złotówką potrafił wyjechać na parę dni na mecz, być na nim, dobrze zjeść, wypić, przenocować i jeszcze z tą złotówką wrócić. Tak trafiał do człowieka, że nikt nigdy go nie prosił, by płacił za obiad czy kolację. Ale ze swojej strony był hojnym człowiekiem. Dzielił sie tym, co miał.

Nasze drogi momentami się rozchodziły, ale po miesiącu czy dwóch i tak znów się schodziły. Wspominam jednak tylko te dobre chwile. Przyszło nam współpracować nawet zawodowo, w Orange Sport. Paweł miał tam kapitalne programy, ja zaś pełniłem rolę eksperta. Po programie zawsze zostawaliśmy na godzinkę czy dwie, szliśmy gdzieś na piwko, żeby pogadać. Obaj byliśmy takimi przybranymi synami Kazimierza Górskiego. Wiem, że pan Kazimierz darzył go szczególnym szacunkiem. Do niego zawsze było „Pawełku”, a do mnie „Panie Misiu”.

Paweł był jedną z nielicznych osób, które na ulicę Madalińskiego do pana Kazimierza miały wstęp zawsze. Pan Kazimierz wbrew pozorom nie był bowiem osobą, która od razu ze wszystkimi się bratała. Jak ktoś wkradł się do jego łask, było to wielkie wyróżnienie. Takich ludzi było, nie wiem, może dwudziestu. Miałem przyjemność wraz z Pawłem do tego elitarnego grona się zaliczać. Kiedy byśmy nie weszli do małego mieszkanka na Madalińskiego, to od razu pani Marysia wstawiała pierogi, a pan Kazimierz sięgał do barku po Metaxę i biesiadowaliśmy.

Pamiętam Pawła jeszcze z bardzo młodych lat, jak na Legii miał praktyki wojskowe. Jak się chciało wejść na Legię to zawsze stał w mundurku podchorążego i robił groźne miny. Praktykowałem wówczas jako dziennikarz i nie chciał mnie wpuścić. Wszystkim powtarzał, że „nie wolno”. Mówię mu „Paweł, nie pierdziel”. „Nie no, wiadomo, że tobie wolno”, odpowiedział. Oczywiście tylko udawał, kto chciał, ten wchodził. Puszczał oko i się z tego śmiał. „Ale w razie czego pamiętajcie, że mam broń!”.

Żelisław Żyżyński:

Dobrze, że nikt nie robi z Pawła świętego, hagiografia rozczarowałaby go jeszcze bardziej niż słaby tekst. Ja mam dwa rodzaje wspomnień związanych z PeZetem: dziennikarskie i imprezowe. Tylko dwa. Właściwie wszystko opisał już Krzysiek Stanowski. Obrazek z wesela, gdy Paweł, jako jedyny pijący piwo, a nie mocniejsze alkohole, przygląda się tańczącym w wężyku gościom stojąc „w Warsie”, jak okreslił to Kowal, a opisał Stanek, należy do moch ulubionych. Chyba właśnie takim go zapamiętam.

Huczne pożegnanie wyrzuconego z Przeglądu Krzyśka Stanowskiego zaczęło się wczesnym wieczorem, a skończyło, gdy wiele osób siedziało już w pracy. Ścisły finał, podziemia Dworca Centralnego, jakaś 24-godzinna knajpa, do której Paweł zaciągnął mnie i Krzyśka. Mówi praktycznie tylko jedna osoba, wiadomo która, my już ledwo żywi, bo nikt się alkoholowo nie oszczędzał. Paweł opowiada, opowiada, nagle przerywa, zerka na zegarek i stwierdza: – Dobra chłopaki, uważajcie na siebie. Muszę jeszcze coś w banku załatwić. Wstaje, otrzepuje się i wychodzi, jakby właśnie szedł do roboty po przyjeździe do centrum pociągiem podmiejskim.

„Rozmówkę co najwyżej napisałeś, a nie wywiad. Wywiady to pisała Oriana Fallaci” – w czasach Dziennika Paweł powtarzał to zdanie setki razy, każdemu. Do dziś zostało mi w głowie. Podobnie jak tekst do jednej z koleżanek redakcyjnych: „To, że trafiasz jakoś w klawisze nie znaczy jeszcze, że potrafisz coś ciekawego napisać. Ludzie w tramwajach o tym tekście rozmawiać nie będą.” Odporność na Pawła krytykę i dystans do samego siebie, a czasami nawet wręcz gróboskórność – bez tego ciężko by z nim było pracować.

Z Pawłem jako szefem poniedziałkowego dodatku Dziennika – do dziś uważam, że najlepszego, jaki gazety dołączały po weekendzie – pracowało się ogólnie dobrze, ale bywały też trudniejsze momenty. Uparł się czasami i trwał przy swoim, nawet gdy sam wiedział już, że pomysł dobry nie jest. Wysłał mnie kiedyś na reportaż do Stalowej Woli, żebym napisał, jak… zmieniło się miasto, a także życie sędziego Antoniego Fijarczyka rok po zatrzymaniu za korupcję. Przez kilka dni nie przekonałem Pawła, że to bez sensu – że odnaleźć Fijarczyka jakoś się uda, ale on pogadać na pewno nie będzie chciał, itd, itp. Bez efektu – gdy Paweł zaczął rzucać teksty w stylu: „Jak ci się nie chce pracować, możesz się zwolnić”, uznałem że trzeba ruszać. Ostatecznie wyjechaliśmy o świcie z Łodzi z wkurzonym fotoreporterem, który miał płacone od zdjęcia (a przeczuwał, że nic raczej nie upoluje…) po to, by oczywiście pocałować klamkę przed działką Fijarczyka i zacytować panią z warzywniaka oraz trenera i prezesa jakiegoś klubu z niższej klasy, któremu Fijarczyk zaczął pomagać, a do czego się nie przyznawali. Zrobiliśmy co się dało, wróciliśmy do Łodzi w środku nocy, tekst miał góra 2500 znaków i gdybym nie musiał, wolałbym go nie pisać. Paweł oczywiście zrobił z niego czołówkę.

Do Dziennika, gdzie Paweł z doskonałym Stanisławem Żółkiewskim (jak on nad nami panował – do dziś nie rozumiem i jestem pełen podziwu. I żałuję, że tyle lat się do Stasia nie odzywałem, Paweł widać musiał nas umówić na przyszły tydzień, szkoda że okazja taka smutna) stworzyli jeden z najciekawszych i najlepszych zespołów redakcyjnych, ściągnął mnie właśnie Paweł z Krzyśkiem Stanowskim. Z Przeglądu odchodziłem niechętnie, sentyment do tej gazety miałem i będę mieć zawsze. Paweł nawet nie podejmował dyskusji, gdy usłyszał, że się waham: – Wymyśl sobie sumę, która sprawi, że o sentymentach zapomnisz. W Warszawie będziesz pojawiał się na dyżurze raz w tygodniu, pracować będziesz z domu, na luzie i z fajnymi ludźmi. Nie rób jaj, zbieramy najlepszych. Pisz wypowiedzenie i widzimy się u nas. Miał dar przekonywania, decyzja o przenosinach do Dziennika była doskonała.

A do Pawła przez parę dobrych lat dzwoniłem w grudniu z życzeniami świątecznymi – żeby się pośmiać, przypomnieć. Ryzyko było tylko jedno – że trafię na moment, gdy pisze któryś felieton i jakoś mnie w nim wspomni. Problem w tym, że umieszczając w historyjce troszkę lub bardziej mijającej się z prawdą, lub prawdziwej, ale… w rzeczywistości niezwiązanej ze mną. Zdarzało się, nie tylko mnie.

W starym dodatku do piątkowego „Przeglądu”, wtedy nosił już chyba tytuł „Tempo”, na ostatniej stronie był rodzaj ankiety personalnej, z dość osobistymi pytaniami do piłkarzy. Wymyśliłem, że przepytam Kazia Węgrzyna i wyszło to zupełnie przyzwoicie. Zapamiętałem tę rozmówkę, bo w poniedziałek zadzwonił do mnie, wręcz rycząc ze śmiechu Paweł: – Słuchaj Żyży, ten kwestionariusz z Węgrzynem dało się nawet czytać, coś tam z niego wyciągnąłeś. Spodobało mi się na tyle, że podszedłem do tego nudziarza – tu następowało imię, ale nie pamiętam już czyje – i pogratulowałem, że pierwszy raz napisał coś ciekawego. Mówię do chłopa, że jednak potrafi i żeby częściej trzymał taki poziom. A on czerwony stwierdza, że autorzy mi się pomylili i to twój kawałek był, a nie jego. Także – ten, tego – nie zdziw się, jak gość będzie na ciebie dziwnie patrzył i miał pretensje. A ja jednak dobrze oceniłem, że nic takiego by nie napisał, ha!

Kamil Gapiński:

Od lat mam taki zwyczaj, że proszę ludzi, których cenię, by podsuwali mi ważne dla siebie książki. Kiedy napisałem w tej sprawie do Pawła, dostałem taką wiadomość (pisownia oryginalna): „dwie dobre lektury to llosa, pantaleon i wizytantki, oraz sergiusz piasecki, zapiski oficera armii czerwonej. obie dostepne”. Potem regularnie podrzucał mi różne tytuły nie szczędząc przy okazji – a jakże by inaczej – złośliwości.

– Z czasem to sam coś napiszesz!

– Z moim talentem to co najwyżej instrukcję obsługi snopowiązałki.

– Nie przeceniaj się!

Jednym z autorów, którego Paweł  bardzo cenił, był amerykański felietonista Art Buchwald.

– Mógłbyś poczytać Gapciu jego teksty, ale niestety są nie do zdobycia.

Oczywiście przesadzał, jak to on. Dwa dni szukania i jedna z książek Buchwalda znalazła się w moich dłoniach, już nie pamiętam, czy kupiłem ją na Allegro, czy w antykwariacie. W każdym razie PZ nie mógł się nadziwić, że tak szybko ją zdobyłem. Kilka miesięcy później postanowiłem mu ją sprezentować. Czułem, że kiedy ją otrzymał, był naprawdę wzruszony. Dziękował kilka razy, nigdy wcześniej nie widziałem, żeby to robił. Radość Pawła wynikała z prostego faktu – ciekawą lekturę cenił równie wysoko, a kto wie, może nawet wyżej, niż alkohol.

Janusza Basałaj:

Kiedyś do właściciela jednego z klubów wypalił: wie pan co, pan to wydaje te pieniądze na jakieś rzekome wzmocnienia i inne glupoty. A skoro ma już pan pieniądze, to czemu nie wykupiłby pan konkursu Miss Polonia? Przynajmniej miałbym na co popatrzeć, a nie na tych kolejnych, słabych zawodników.

***

Kiedyś napisałem tekst o tym, jak w szatni reprezentacji Polski bardzo źle zachował się Araszkiewicz, selekcjoner Wojciech Łazarek miał o to do mnie pretensje. Przyszedł Paweł, powiedział mi: „Janusz, może nie ma sensu ścigać się dla jakiejś ciekawostki, newsa, po to, żeby potem tracić dobre relacje”. To był wczesny Paweł, w 1988 albo 1989 roku… Jakby dzisiaj mi coś takiego powiedział, to bym nie uwierzył. Od tamtego czasu nieco zmienił poglądy w tej sprawie. (śmiech)

***

Jechaliśmy na trasie Barcelona – Monako, dwa Mercedesy, w nich różne osoby ze środowiska, między innymi Paweł, ja i przede wszystkim Bogusław Cupiał, który stwierdził, że jest głodny, musimy się zatrzymać i coś zjeść. Padło na stację benzynową gdzieś we Francji, kupiliśmy sobie hot-dogi. To było coś absolutnie naturalnego, byliśmy w trasie, najlepszym miejscem do zjedzenia czegoś była stacja, więc się zatrzymaliśmy. Paweł sprzedał potem tę historię w programie, mówiąc coś w stylu, że Cupiała stać na to, żeby kupić sobie pięciogwiazdkową restaurację, a zajadał się hot-dogiem na stacji…

***

Jakiegoś razu Paweł zadzwonił do prezesa Bogusława Leśnodorskiego z prośbą o bilty na mecz, bo przyjechała do niego rodzina, chciał wszystkich zabrać. Idą na stadion odebrać bilety, okazały się, że Paweł dostał bilety, ale na sektor rodzinny. A to nie do końca mu się spodobało… (śmiech)

Wspomnienia ekipy Orange Sport:

Paweł miał wyjątkową „manianę” językową, potrafił ustrzelić zdanie, które lawirowało na granicy poezji, narcyzmu i bukowszczyzny. TU wybieraliśmy wyjątkowo kwieciste cytaty:

16. Jestem bydlakiem. Kawałem chama. Grubą świnią. Cynikiem. Nic mnie nie rusza, ani mordy, ani bandytyzm, ani wasze chamstwo, bo ja was stworzyłem przecież. Ale od soboty płaczę. Naprawdę nie sądziłem, w najśmielszych marzeniach, że kompletnie nie umiejąc grać w piłkę nożną ogramy mistrzów świata. W Warszawie, Niemców. Tu jest klucz do tych łez.

17. Jak zastanawiam się nad Tarantino, to się cieszę, że widzę kogoś genialniejszego od siebie. Tak przebiegłego, tak chytrego, tak fajnego, że myślę sobie – kurwa, ja bym tak nie wymyślił, jak Boga kocham. A to jest przyjemne, nie ma tu zazdrości, bo myślisz sobie: Jezu, chciałbym być geniuszem. I myślisz sobie: tych geniuszy jest więcej. Tych geniuszy jest pełno.

18. Jedną rzecz nauczyłem się dobrą, każdemu polecam: słuchać mądrych ludzi i zapamiętywać pewne frazy, które potem sprzedajemy jako własne. Trzeba mieć ucho i słuchać mądrych ludzi. Czyli teraz można słuchać mnie.

19. Tylu już znawców piłki przybyło, a tylu piłkarzy ubyło, że zastanawiam się czy moja pisanina ma jakikolwiek sens. Pisanina o kretynach dla kretynów, po kretyńskich meczach. Aha, kretyn to ty. Możesz mnie opluć, bezimiennie, to twoje kretyńskie prawo. Ale ja nie jestem Miecugow. Wstanę i oddam.

20. Będziecie mi zazdrościć. Nawet porażek, bo ja przegrywam przepięknie.

21. Pycha jak zwykle przeze mnie przemawia, jasne, ale to też poszerzanie – pewności siebie, inaczej nigdy nie zdobyłbym żadnej pięknej kobiety. A zapewniam – jestem w tej dziedzinie choreografem.

22. Pamiętajcie, bez świetnych nauczycieli nie nauczycie się niczego. Popatrzcie na swoich – chcecie być takimi cymbałami, nieudacznikami, pechowcami?

23. Czasem gdy czegoś nie rozumiecie, pomyślcie, że nie wiecie. Ale ponieważ jesteście młodsi, wszystko przed wami. Ja też nie urodziłem się doskonały i taki nie jestem, wciąż podpatruję, wciąż mam swoich idoli (w świecie sportu nikt, niestety).

24. No więc czego się boję? Ludzi nieutalentowanych. Ja potrzebuje mieć władzę absolutną.

25. Lepiej wszelkich mądrych spostrzeżeń nie mówić głośno, bo spalą na stosie, jako heretyka.

26. Tylko mi nie gadajcie, że się powtarzam, mądre historie trzeba utrwalać, a to naprawdę moje odkrycie.

27. Głupia kobieta myśli „grubas, ciągle pije piwo”. A mądra zastanawia się, skąd on ma na to piwo.

***

Paweł sam się śmiał, że występuje we wszystkich telewizjach świata, ośmiu jednocześnie, i wielką sztuką jest, że nigdy się nie pomylił do której pojechać. Ostatnie lata był tytanem regularności. OMS wjeżdżało na Weszło każdego dnia. To niesłychanie trudna sztuka, dzień po dniu produkować się na wizji, a mimo to ciągle mieć coś świeżego w zanadrzu. Oczywiście nie będziemy wam ściemniać, że każde One Man Show było godne prime time w BBC i CNN jednocześnie, ale jako całość jest zapisem unikalnym. Niektóre odcinki to prawdziwe perełki:

Odcinek pierwszy…

…i pięćsetny.

Paweł o tym, skąd i za co był wyrzucany z redakcji…

… i roastujący Tomasza Lisa.

Najlepszego Paweł. Choć wiemy, że zaraz powiedziałbyś, iż życzyć ci najlepszego to niezręczność, bo już masz wszystko, co najlepsze.

Ktoś chce dzisiaj powspominać Pawła i wypić jego zdrowie? Jest taka możliwość nie tylko w zaciszu domowym:

Screen Shot 01-26-18 at 10.43 AM

Najnowsze

Komentarze

14 komentarzy

Loading...