Eduardo króluje od wczoraj w polskich mediach i trudno się dziwić, bo rzadko takie nazwisko spogląda na polską ligę i nawet nieważne, że z początkiem rundy wiosennej stuknie mu 35 lat. Natomiast co się rzuca w oczy przy kolejnych artykułach: trudno znaleźć eksperta, który powiedziałby, czego można się spodziewać po piłkarzu, bo tego… nikt nie wie. Eduardo przecież grywał od święta i jest kotem w efektownym, ale jednak worku. Zadzwoniliśmy więc do Bartłomieja Rabija, który wie wszystko o futbolu w Ameryce Południowej, by powiedział nam, jak ten transfer odbierany jest w Brazylii i jak wyglądała niedawna przeszłość napastnika.
– Media w Brazylii odnotowują ten transfer, bo nikt nie gra, dlatego informacje się pojawiają, ale głównie w tych mediach z Południa, przez to że Eduardo grał w Paranaense. Jak jest karuzela transferowa, to w Brazylii mamy do czynienia z ogromną regionalizacją mediów, nie jest tak, że w Rio de Janeiro mówi się o transferach – chyba że głośnych – z Belo Horizonte. Eduardo nigdy nie był w Brazylii taką postacią, by robić wokół niego ogromne zamieszanie. Pamiętam, że jak wracał do Brazylii w lutym 2017, to nie było na to hype’u. Tam podniecenie jest, jak wraca Robinho czy Rivaldo, a jak wraca Eduardo, którego Brazylijczycy zobaczyli dopiero w kadrze Chorwacji, to trudno o ekscytację. Statusu gwiazdy nie miał, na pewno uznawano go za dobrego zawodnika, ale to tyle, w kraju pięciokrotnego mistrza świata trzeba się trochę nakopać.
– Piłkarze, którzy wracają do Brazylii z Europy po latach gry, mają bardzo dobre pensje, nie jest tak, że pracują za 20 tysięcy złotych miesięcznie w przeliczeniu na nasze. Poniżej 60-70 tysięcy, a nie mówię o gwiazdach, nie schodzą. Podejrzewam, że Eduardo około miliona dolarów rocznie brutto mógł dostawać, tyle że tam są wysokie podatki, pi razy drzwi 40% odpada.
– Brazylijscy menadżerowie są znani z tego, że są mistrzami w sprzedawaniu dymu. Carlos Eduardo, którego też Legii ktoś wciskał, był mega talentem. Jak go Hoffenheim ściągało, to po wielkiej bitwie z Interem i innymi klubami. Potem miał dwa razy zerwane Achillesy, 21 i pół miesiąca nie grał, dla sportowca to jest praktycznie koniec kariery. Wrócił do Brazylii bez formy, bez biegania, to było nie do wiary, że to ten Carlos Eduardo. Natomiast mimo wszystko, co jakiś czas trafia na krótkie kontrakty, jako free agent, gdzieś tam próbują go wcisnąć. Obawiam się, że tutaj jest podobna sytuacja. Eduardo ma 35 lat, jak był młody, to miał gaz. Ale 35 lat i gaz? To trochę sprzeczne.
– W Brazylii jest teraz szczyt upałów, 40 stopni, Eduardo przyjeżdża więc z totalnej plaży. Choć o profesjonalizm byłego gracza Arsenalu bym się nie martwił.