W Peru jestem już od trzech tygodni. Nie jest to czas, który pozwala poznać kulturę i obyczaje miejscowych, ale wystarcza do tego, by stwierdzić jedno. Ten kraj oszalał! Na punkcie futbolu oczywiście. O mundialu mówi każdy i wszędzie. I ci, którzy pamiętają ostatni udział w nim i ci, którzy 36 lat temu nie byli jeszcze nawet w planach swoich rodziców.
– Skąd jesteście? – zapytał pierwszy kierowca, który wziął nas z granicy Ekwador-Peru.
– De Polonia.
– Polonia jedzie na mundial, tak?
– Jedzie, jedzie.
– Peru też! – powiedział wyraźnie dumny i od razu zaczął gadać o piłce.
To był pierwszy kierowca, jaki zabrał nas na stopa. Jeśli myślicie, że następni rozpoczynali rozmowę podobnie, to tak – zgadliście. Praktycznie każdy spotkany przeze mnie i Magdę człowiek opowiadał nam o swojej reprezentacji i o tym, w jak wyjątkowy sposób Peru awansowało na mundial. O frajerach roku z Chile, którzy sami wykopali się z mundialu już pisałem, ale kto nie wie o czym mówię, zapraszam tutaj.
Nim dotarłem do Ameryki Południowej wielokrotnie słyszałem, że nigdzie na świecie ludzie nie kochają piłki tak jak na tym kontynencie. Przejeżdżając przez Amerykę Środkową, mocno się zawiodłem. Tam klimat dupy nie urywał. Pierwsze oznaki tego, że w Południowej może być ciekawiej otrzymałem w Kolumbii. Derby Medellin to jak dotąd był najlepszy od strony kibicowskiej mecz, na jakim byłem w życiu. W Peru liga aktualnie ma przerwę, więc wiele nie zobaczę, ale tutaj nie potrzeba meczu, żeby czuć atmosferę piłkarskiego święta. Starzy, młodzi, kobiety, mężczyzny i dzieci – gada o tym każdy. Informacje o wyjeździe do Rosji. W każdym małym miasteczku i wielkiej metropolii pełno koszulek z hasłami wspierającymi piłkarzy. A przecież cały czas do turnieju jest ponad pół roku!
Peru na mistrzostwa pojedzie pierwszy raz od 36 lat. Pierwszy raz od pamiętnego dla nas turnieju w Hiszpanii, podczas którego zajęliśmy trzecie miejsce, a w fazie grupowej zlaliśmy właśnie Peruwiańczyków aż 5:1. Dla nas strzelali Smolarek, Boniek, Lato, Buncol i Ciołek, a dla Latynosów honorowo trafił La Rosa. Przy dwóch bezbramkowo zremisowanych meczach z Włochami i Kamerunem ta bramka La Rosy była ich jedynym trafieniem na mundialu. Na Paolo Guerrero i spółce spora presja, bo jak już wracać na salony, to z przytupem. Takie jest tu nastawienie.
A właśnie… Paolo Guerrero. Człowiek, który w Peru w moim odczuciu ma dużo większy fejm niż Lewandowski w Polsce. Myślicie, że przesadzam?
– Chciałbym kupić koszulki dwóm braciom z okazji świąt Bożego Narodzenia – powiedziałem do Magdy, z którą podróżuję już od dłuższego czasu. Dziewczyna nie ma zielonego pojęcia o piłce nożnej. Nie znała nawet Maradony gdy się o niego pytałem, a Messi i Cristiano prawdopodobnie są dla niej Hiszpanami. Jednak podróżując ze mną dowiaduje się coraz więcej futbolu w Ameryce Południowej.
– Jakie koszulki? – odparła zaciekawiona.
– Reprezentacji Peru.
– Paolo Guerrero? – zapytała.
– Co?! Skąd ty znasz to nazwisko? – zapytałem, gdy udało mi się pozbierać myśli.
– Jak byłam dzisiaj na zakupach, jedna pani próbowała mi wcisnąć jego koszulkę opowiadając historie, jakim to on nie jest wielkim piłkarzem.
Chodząc ulicami Limy spotkasz kilka razy więcej osób w jego koszulce niż w Warszawie ludzi w t-shircie „Lewego”. Guerrero w Peru jest bogiem! Bogiem, który nie jest jednak nieskazitelny. W październiku, po meczu z Argentyną wzięto go na kontrolę dopingową, która dała wynik pozytywny. FIFA zawiesiła napastnika najpierw na 30 dni, a następnie po zapoznaniu się ze sprawą ustanowiła wyrok – rok absencji. Peru zamarło! 8 grudnia FIFA podpisała na kraj wyrok, który jednak po upływie niecałych dwóch tygodni – tuż przed świętami Bożego Narodzenia zmniejszyła do jedynie sześciomiesięcznego zawieszenia. W Peru ta informacja trafiła na pierwsze strony wszystkich dzienników. A wcale nie było to osobiste, bo zbiegło się z najpoważniejszym w ostatnich latach kryzysem politycznym, wystąpieniem prezydenta Pedro Pablo Kuczyńskiego przed kongresem i masowymi protestami w Limie. Co tam jednak prezydent, co tam protesty czy jakiś tam kongres!
„Mundial z kapitanem” – pisał El Popular.
„Prezent mundialowy dla ciebie, Paolo” – wtórował Libra.
W ProContra napisali po prostu „Pojedzie do Rosji”.
Peru oszalało ponownie! Mundial znowu zaczął mieć sens. Może radości aż tak dużej jak ta po awansie w dwumeczu z Nową Zelandią nie okazywali, ale w całym kraju słychać było jak potężny głaz spada z położonego wysoko w górach serca Limy – Cuzco i toczy się w stronę oceanu.
Jak już jesteśmy przy meczu z Nową Zelandią… Krąży w Peru plotka, że w trakcie fiesty, która wówczas miała miejsce w całym Peru, sejsmografy zanotowały wstrząsy podobne do tych w trakcie trzęsienia ziemi. Bawili się bowiem wszyscy. Peru tego dnia spać nie poszło. Ja byłem jeszcze w Kolumbii, już na miejscu się doinformowałem w kwestii tego, co działo się w Limie tamtej nocy. Projekt X, ale nie w chacie, z której na weekend wyjechali rodzice, a w całym kraju.
– Mati, to było niewiarygodne. Czegoś takiego w swoim życiu jeszcze nie przeżyłam. Nie wiem, jak się świętuje zdobycie mistrzostwa świata, ale nie wyobrażam sobie, że można być bardziej spontanicznym i radosnym niż Peruwiańczycy po awansie – powiedziała mi znajoma Justyna. Przy okazji tego meczu warto jeszcze wspomnieć o biletach. Powiedzieć, że te rozeszły się jak świeże bułeczki to jak nie powiedzieć nic. Zgłoszeń na wejściówki było kilkanaście (!) razy więcej niż miejsc na Estadio Nacional.
Pamiętam atmosferę przed wielkimi turniejami w Polsce, ale przecież ta podgrzewana do granic czerwoności była dopiero na maksymalnie dwa miesiące przed imprezą. A tutaj Paolo Guerrero wyskakuje mi już nie tylko z lodówki, tylko zewsząd. Zaglądam gdziekolwiek – o, siema Paolo! Każda rozmowa, którą tu prowadzę i tak w pewnym momencie schodzi na temat futbolu, a potem już leci. O Chile, składzie, zawieszeniu Guerrero, eliminacjach i o grupie. Ta łatwa dla Peruwiańczyków nie będzie. Francja, Dania i Australia mogą w czerwcu mogą nieco oziębić ich zapał. Chociaż z całego serca życzę Peru, by grupę wygrali i zaszli na turnieju jak najdalej, bo piłkę kochają tak bardzo, że fajnie gdyby piłkarze wynagrodzili im wsparcie w jak największym stopniu. Jednego jestem pewny. Mimo że to biedny kraj, a ludzie częściej klepią biedę niż pławią się w luksusach, to do Rosji zawita ich wielu, bo jeśli w Nowej Zelandii zajęli wszystkie przeznaczone dla nich sektory to latem nie będzie inaczej. Dawajcie już ten turniej!
Mateusz Koszela z Peru,
Autostopem w świat sportu