Słyszeliście o gościu, który nazywa się Joonas Suotamo? No dobra, jeśli nie jesteście fanami fińskiej koszykówki, to raczej nie. Teraz zamiast kariery na parkiecie Jonaas odnalazł się w zupełnie innych okolicznościach przyrody, dokładniej mówiąc: „dawno temu, w odległej galaktyce”. Fiński koszykarz robi karierę w „Gwiezdnych Wojnach” i tym samym dołącza do tłumu sportowców, których wciągnął także świat filmu.
No dobra, z tym „robi karierę” to może trochę przesada. Joonas jest przystojnym młodym mężczyzną, ma ponad 2 metry wzrostu i niebieskie oczy. To o tyle ważne, że właśnie wzrost i ich kolor były w tym przypadku kluczowe. Kwestia urody – już zupełnie nie. Bo Joonas gra Chewbaccę, czyli wielkiego, kudłatego wojownika i wiernego przyjaciela Hana Solo. Jedyne, co widać spod kudłatej fizjonomii to właśnie łagodne, niebieskie oczy.
Wymuszona zmiana na stanowisku Chewiego
Przez długie lata w rolę Chewiego wcielał się Peter Mayhew, mierzący 221 centymetrów były angielski pielęgniarz. Teraz jednak aktor dobija do siedemdziesiątki, ma protezę kolana i coraz częściej miał problemy z odgrywaniem niektórych scen. W poprzedniej części sagi postanowiono zatrudnić dla niego dublera. Wymagania: bardzo wysoki i z niebieskimi oczami. Joonas Suotamo nadał się znakomicie, bo miał jeszcze dodatkowe atuty: przez 3,5 roku studiował na Wydziale Sztuki Uniwersytetu w Pensylwanii. Od dziecka chciał grać w koszykówkę (nie został wybrany w drafcie do NBA w 2009 roku) i być aktorem. Jest także muzykiem, sprzedawcą ubezpieczeń i reżyserem. Aha, i w międzyczasie zdążył odsłużyć obowiązkową służbę w fińskiej armii. Teraz służy w zupełnie innej formacji – jako pilot Sokoła Millenium.
Zawsze był fanem „Gwiezdnych Wojen”. Kiedy trafił na kurs dla scenarzystów, prowadzący poprosił każdego uczestnika o wypisanie na kartce pięciu ulubionych filmów. Suotamo napisał tylko: „Star Wars”. Po kilku latach, kompletnie niespodziewanie, sam trafił do kultowej sagi.
– O castingu powiedział mi trener reprezentacji. Wiedział, że myślę o aktorstwie i spytał, czy jestem zainteresowany. Nie mówił jednak, o jaki film chodzi. Wyjaśnił mi tylko, że muszę nagrać krótki filmik, na którym gram jaskiniowca. Spodobał się producentom i zaprosili mnie na dwa spotkania do Londynu. Po kilku dniach dostałem telefon. Dopiero wtedy powiedziano mi, jaką rolę mam zagrać i w jakim filmie. Akurat prowadziłem samochód. Natychmiast zjechałem na pobocze, bo nie mogłem w to uwierzyć – opowiada nowy Chewbacca. Fin bardzo dużo czasu poświęcił na analizę ruchów i zachowań poprzedniego odtwórcy tej roli. Roli, dodajmy, mocno specyficznej. Nie dość, że z całej jego twarzy widać tylko oczy, to jeszcze kwestie wypowiadane przez kudłatego wojownika ograniczają się mnie więcej do „warghwarrrrr” i „grrragggggrrrhh”.
Joonas Suotamo właśnie dołączył do sporej grupy sportowców, którzy odnaleźli się także na wielkim ekranie. Przypadków było mnóstwo i trzeba przyznać, że były bardzo zróżnicowane. Mieliśmy do czynienia z epizodami w wykonaniu największych gwiazd sportu. Czasem kariera aktorska była po prostu planem B dla zawodników, którym albo nie powiodło się w sporcie, albo musieli zakończyć karierę. Wiele przypadków to po prostu chłodna kalkulacja twórców: weźmy wielką gwiazdę, dajmy jej epizod i zobaczmy, o ile więcej biletów dzięki temu sprzedamy. W polskim kinie także często na ekranie widzimy osoby znane wcześniej z ringów, boisk, czy hal sportowych.
I’ll be back!
Chyba najgłośniejszą filmową karierę spośród byłych sportowców zrobił Arnold Schwarzenegger. Austriacki kulturysta, czterokrotny zwycięzca Mr. Universe, Hollywood wziął siłą. Dosłownie. Warsztatu aktorskiego, przynajmniej na początku przygody z filmem, nie miał w zasadzie w ogóle. Był surowy jak dowcipy Karola Strasburgera. Jego mięśnie były tak napompowane, że utrudniały mu nawet zwykłe, codzienne czynności, nie wspominając nawet o sprawnym wywijaniu mieczem w debiucie w filmie „Conan Barbarzyńca”.
Na domiar złego, Arnie miał koszmarny austriacki akcent, który doprowadzał twórców filmu do furii. Ostatecznie bardzo ograniczono liczbę wypowiadanych przez niego kwestii. Jak mocno? Po prostu wypieprzono wszystkie, poza absolutnie niezbędnymi. Podobnie było zresztą dwa lata później, kiedy Schwarzenegger grał Terminatora. Wtedy w całym filmie znalazło się raptem 18 jego kwestii. Ale jedną z nich była ta najbardziej kultowa: „I’ll be back!”.
Co ciekawe, w drugiej części Conana, filmie „Conan Niszczyciel”, u boku Arnolda zagrał Wilt Chamberlain, jeden najwybitniejszych koszykarzy w historii i jedyny gracz, który zdobył 100 punktów w meczu najlepszej koszykarskiej ligi świata.
Po „Conanie” i „Terminatorze” przyszły dziesiątki produkcji, wielomilionowe gaże i globalna popularność. Schwarzeneggerowi tak spodobało się wcielanie w różne role, że aż postanowił zagrać… gubernatora Kalifornii! Jego praca na tym stanowisku została przez wyborców oceniona na tyle dobrze, że został wybrany także na drugą kadencję. Z kolei w 2019 roku czeka go kolejna kadencja na stanowisku Terminatora w filmie „Terminator 6”.
Es Tarzan de la jungla
Schwarzenegger nie był pierwszym sportowcem z Austrii, który zrobił dużą karierę w Hollywood. Zanim jeszcze Arnold przyszedł na świat, gigantyczną gwiazdą był Johnny Weissmuller. Urodzony na terenie Austro-Węgier, od małego mieszkający w USA, był jednym z najlepszych pływaków lat dwudziestych XX wieku. Na igrzyskach w Paryżu (1924) i Amsterdamie (1928) zdobył pięć złotych medali na 100 i 400 metrów oraz w sztafetach. Do tego dołożył jeszcze brąz w piłce wodnej. Po zakończeniu kariery podpisał 7-letni kontrakt z wytwórnią Metro-Goldwyn-Mayer, na mocy którego miał grać Tarzana w serii filmów. W sumie powstało ich sześć, ale to wcale nie był koniec. Na mocy następnej umowy, tym razem z wytwórnią RKO, nakręcono kolejnych sześć części przygód chłopaka wychowanego w dżungli. Weissmuller zarobił na 12 obrazach około 2 milionów dolarów, co na tamte czasy było gigantyczną kwotą.
Rola Tarzana przyniosła mu niesamowitą popularność, która kiedyś uratowała mu życie. W 1958 roku, podczas rewolucji, wybrał się z przyjaciółmi na Kubę. Grali w golfa, kiedy nagle zostali otoczeni przez uzbrojonych i agresywnych żołnierzy. Weissmuller próbował powiedzieć kim jest, ale nie został zrozumiany. Wtedy wskoczył na wózek golfowy i wykonał znany z filmów okrzyk Tarzana. Rewolucjoniści od razu odpuścili. Zaczęli wołać: „Es Tarzan, Es Tarzan de la jungla”. Weissmullerowi i jego ekipie nie spadł włos z głowy. Co więcej, żołnierze odwieźli ich bezpiecznie do hotelu.
Zmarł w wieku 80 lat. Kiedy spuszczano trumnę do grobu, spełniono ostatnie życzenie Weissmullera: trzykrotnie puszczono nagranie jego słynnego krzyku Tarzana. Następnie, na wniosek prezydenta Ronalda Reagana, nastąpiła salwa honorowa (21 strzałów).
Gdzie do cholery jest mój tygrys?
Schwarzenegger i Weissmuller zostali aktorami na pełen etat. Wiele gwiazd największego formatu miało w Hollywood swoje epizody. Taki na przykład Mike Tyson, najmłodszy w historii mistrz wagi ciężkiej, potraktował kino jako łatwy sposób na zarobienie dodatkowej kasy. Trudno się dziwić, z setek milionów dolarów po latach szalonego życia nic nie zostało. Przypomnijmy, że „Żelazny Mike” przylatywał do Polski, reklamować napój energetyczny za kwotę, za jaką kilkanaście lat wcześniej nie wyszedłby nawet z hotelu. Propozycja zagrania w „Kac Vegas”, znacznie bliżej domu i za znacznie lepsze pieniądze, spadła mu jak z nieba.
Tyson zaskakuje bohaterów filmu i widzów oryginalnym wykonaniem „In the air tonight” oraz próbuje się dowiedzieć, co się stało z jego tygrysem. Rola jest zabawna, choć występ w filmie miał też smutne konsekwencje. – Dzieciaki myślą, że jestem aktorem z „Kac Vegas”, nie pamiętają już moich występów w ringu – żalił się niedawno. Nie przejmuj się, Mike, my pamiętamy…
Kariera z półobrotu
Jeśli ktoś dorastał w czasach Tysona, nie może też nie pamiętać Chucka Norrisa. Gość, który potrafi zrobić wszystkie pompki, żuje krążki hokejowe zamiast gumy, a jego kop z półobrotu znajduje się na liście dziedzictwa UNESCO, ma także za sobą imponującą karierę sportową. W 1968 roku zdobył mistrzostwo świata w karate, a tytuł utrzymał przez kolejnych sześć lat. Jego występy wpadły w oko Bruce’owi Lee, który był pod tak dużym wrażeniem, że zażądał od producentów filmu „Droga Smoka”, żeby to właśnie Norris zagrał jego głównego wroga. Tak się zaczęło, potem poszło już z górki, czy może raczej wypadałoby powiedzieć: z półobrotu…
Są też przypadki gwiazd filmu, które zaczynały od sportu, ale tam nie osiągnęły większych sukcesów. Tak było na przykład z Jasonem Stathamem, który przez 12 lat był zawodnikiem brytyjskiej reprezentacji w skokach do wody, ma na koncie nawet występ na Igrzyskach Wspólnoty Brytyjskiej. Potem dopiero zajął się modelingiem, zagrał w kilku teledyskach i został wypatrzony przez reżysera Guya Ritchiego, który pomógł mu w zrobieniu globalnej kariery.
Deyna z Sylvestrem Stallone
Wspaniałą aktorską przygodę miał okazję przeżyć Kazimierz Deyna. Legendarny polski piłkarz został zaproszony do udziału w wyjątkowym filmowym projekcie. Nagrany w 1981 roku „Escape to Victory” to opowieść o meczu pomiędzy drużyną złożoną z aliantów przetrzymywanych w obozie jenieckim, a zawodowymi niemieckimi piłkarzami. Obok grona zawodowych aktorów, takich, jak Michael Caine, Sylvester Stallone czy Max von Sydow, zagrali w nim prawdziwi piłkarze. I tak, oprócz Deyny wystąpili między innymi Pele oraz Bobby Moore.
W mniejszej, ale nie mniej istotnej w historii polskiego kina produkcji zagrali za to bokserscy mistrzowie olimpijscy Jerzy Kulej oraz Jan Szczepański. W filmie „Przepraszam, czy tu biją” bokserzy wcielają się w role inspektorów milicji, Milde i Górnego. I trzeba powiedzieć, że grają tak, jak radzili sobie w ringu: znakomicie.
Czy jest tu jakiś cwaniak?
W ogóle połączenie boksu z polskim filmem wypadało zawsze bardzo dobrze. Poza wspomnianymi wcześniej rolami Kuleja i Szczepańskiego, w dwóch filmach Andrzeja Wajdy zagrał Leszek Drogosz, trzykrotny mistrz Europy i medalista olimpijski. – Drogosz, Kulej i Szczepański mieli sporo luzu. Cała trójka świetnie czuła się przed kamerami – wspomina Daniel Olbrychski, który z kolei w filmie „Bokser” zagrał Mariana Kasprzyka, mistrza olimpijskiego.
Z zabawnych epizodów znani są inni znakomici pięściarze. Wicemistrz z Moskwy, Krzysztof to uczestnik słynnej scenki z „Chłopaki nie płaczą”.
W tym samym filmie jest jeszcze jeden sportowy epizod. Pamiętacie policjanta Władzia, tego od „Jerzyk, to my mamy pilnować porządku w tym kraju, nie będziemy jeździć po pijaku”? To przecież Grzegorz Skrzecz, medalista mistrzostw świata i Europy, znany zresztą z małych ról w kilku innych filmach i serialach.
Jakby nie patrzeć, Kosedowski, czy Skrzecz może w skali globalnej nie zrobią takiego zamieszania, i nie zarobią tyle pieniędzy, co Joonas Suotamo. Ale przynajmniej nie występują w kudłatej masce i mają coś zabawnego do powiedzenia, a nie tylko „Awwwwwrrrrghhh”.
JAN CIOSEK