Stadion pamiętający panowanie ostatnich Jagiellonów, na stadionie mniej niż dwa tysiące ludzi, na boisku dwie drużyny z dolnej połówki tabeli. Toteż jeśli ktoś pilotem zawędrował właśnie do Płocka, by oglądać starcie Wisły Płock z Sandecją, to albo jest masochistą, albo lubi ryzyko i poszukuje futbolowych wrażeń tam, gdzie nikt o zdrowych zmysłach nie miałby ochoty się zapędzić. Jednak wiecie co? Masochiści oglądając ten mecz, nie doświadczyli wielu wrażeń, a ryzykanci mogli triumfować, bo dziś w Płocku działo się naprawdę dużo.
Przede wszystkim zaskoczyła nas pozytywnie Sandecja. Nowej miotły jeszcze nie ma – zespół prowadził Janusz Świerad – starą odstawioną w kąt, więc można było sądzić, że goście pozostaną w zawieszeniu i ich gra dalej będzie nijaka. Nic z tych rzeczy, przyjezdni od pierwszych chwil meczu byli agresywni, szybko doskakiwali do rywala, chcąc Wisłę najzwyczajniej w świecie zdominować. Nagrodę za taką postawę wypracowali sobie szybko, bo już po kilkudziesięciu sekundach lewą stroną urwał się Mraz, dograł w szesnastkę, tam znalazł się Kolew i po rykoszecie wpakował piłkę do siatki. Nawet gdy – uprzedźmy fakty – Sandecja wpadła w tym meczu w dołek, to znów się nie poddała, tylko walnęła drugą bramkę. Uderzenie z woleja zza pola karnego jeszcze ugrzęzło w nogach piłkarzy, futbolówka jednak została w polu karnym, dopadł do niej Danek i po długim nie dał szans Kiełpinowi.
Był to gol jedynie wyrównujący, bo tak jak napisaliśmy: Sandecja miała dziś też gorsze chwile, które w pierwszej połowie kosztowały ją dużo. Gospodarze w trzy minuty dziabnęli ich dwukrotnie. Najpierw Stilić poszedł w szesnastkę jak do siebie, nikt się nim nie zaopiekował, więc posłał piłkę wzdłuż pola karnego, nikt z gości nie myślał też o opiece nad piłką i Merebaszwili załadował ją do siatki. Drugi gol dla gospodarzy też był dość dziwaczny. Wrzucił Varela i napisalibyśmy, że zgrywał Uryga, ale to byłoby trochę naciągane – wrzutka się od niego odbiła (choć asystę trzeba zaliczyć) i spadła pod nogi Szymańskiego. Ten stał bliziutko bramki Gliwy, więc co miał zrobić? Dzień dobry i pod ladę, bramkarz gości nie miał nic do powiedzenia.
Błędy popełniane przez Sandecję bolały ją mocno, ale właśnie, nie zwiesili nosów na kwintę i powalczyli o remis przed drugą połowę. Po przerwie trwało przeciąganie liny, musielibyśmy mieć pistolet przy głowie, by postawić ciut większe pieniądze na którąś ze stron, gole mogły padać dla jednych i drugich. Trochim miał idealną piłkę przed polem karnym, ale uderzył słabo, tylko w środek bramki. Z drugiej strony główka Kante minęła celu może o kilkanaście centymetrów, a setkę z ostatnich chwil meczu zmarnował Szymański, nie trafiając z pięciu-sześciu metrów w posterunek strzeżony przez Gliwę.
Stanęło na 2:2 i pewnie żadnej z drużyn punkcik specjalnie nie raduje. Jednak swojej postawy nie muszą się wstydzić i do ostatniego meczu rundy mogą podejść z podniesionym czołem.
[event_results 388297]