Reklama

Piję, żeby zapomnieć…

redakcja

Autor:redakcja

08 grudnia 2017, 21:01 • 3 min czytania 29 komentarzy

Gdy Sandecja Nowy Sącz po raz ostatni wygrywała mecz w ekstraklasie, termometry w Polsce pokazywały nawet ponad 20 stopni Celsjusza, Igor Angulo miał na koncie jedynie 10 goli, a Piotr Nowak mógł stracić posadę trenera Lechii Gdańsk tylko i wyłącznie pod warunkiem propozycji objęcia reprezentacji Polski (przynajmniej tak twierdził Adam Mandziara). No szmat czasu. Niedługo miną trzy miesiące od tego wydarzenia, w trakcie których beniaminek ekstraklasy pięć razy przegrał oraz pięć razy zremisował. No i chyba możemy również postawić sprawę w ten sposób – stawał się coraz poważniejszym kandydatem do szybkiego powrotu na zaplecze. Tylko ludzie, którzy ostatnie tygodnie spędzili w śpiączce, mogą mieć w głowie pozytywny obraz drużyny Radosława Mroczkowskiego. 

Piję, żeby zapomnieć…

Jasne, zdarzają jej się mecze niezłe, w których ma trochę pecha. Tak było tydzień temu z Legią czy wcześniej z Piastem Gliwice. Jednak z reguły oglądanie meczów Sandecji jest przyjemne jak wyrywanie zęba bez znieczulenia u początkującego dentysty. Masz ochotę uciec z fotela i już nigdy nie wracać. A gdy jeszcze rywal zaproponuje niewiele wyższy poziom, jest ciężko. Tak było dzisiaj, bo choć Jagiellonia punktuje regularnie, to jej gra porywa coraz rzadziej.

Czy to dziwi? No nie do końca. Popatrzmy choćby na graczy środka pola – Kasprzak, Piter-Bucko, Trochim, Kwiecień, Grzyb, Świderski. By nikogo nie urazić, ujmijmy to tak – czterech z tych gości w szkolnym przedstawieniu grałoby co najwyżej drzewa, bo to mniej więcej taki poziom artyzmu. Szczególnie męczył się jeden z dwóch nominalnych stoperów w tym towarzystwie, Bartosz Kwiecień. A my razem z nim. Mniej więcej 80% kontaktów z piłką tego zawodnika śmierdziało groźną stratą. Jeśli chodzi o technikę, jest on prawie tak surowy jak mięso na tatara. I mamy wrażenie, że z czasem sam wyczuł, iż białostockim Pirlo nie zostanie, więc po prostu trochę unikał gry.

Byłyby jaja, gdyby to akurat on sprawił, że ten mecz stałby się przyjemniejszym widowiskiem. Była na to szansa w 63. minucie przy 0-0, gdy urwał się przeciwnikowi i sieknął minimalnie nad poprzeczką. Z kolei kilkanaście minut później podbił swoją kandydaturę w wyborach najgorszego aktora tego “spektaklu” – sfaulował w polu karnym Małkowskiego i “Jaga” mogła stracić punkty. Mogła, ale Kelemen jeszcze raz pokazał, że jedynie jego wiek może sugerować rychłe przejście na emeryturę.

Wcześniej przewagę Jagiellonii udokumentował Novikovas. Również po rzucie karnym – tym razem to słabiutki Szufryn sfaulował Sekulskiego. Mamy lekki problem z oceną Litwina. To był najaktywniejszy gość na placu, momentami wydawało się, że nawet jedyny, któremu zależy na zadowoleniu tych 724 osób, które przyszły na ten mecz (serio, to oficjalne dane). Jednak pod bramką, ale podejmował nietrafione decyzje, albo strzelał źle/bardzo źle/fatalnie. Jedno z jego uderzeń wylądowało na aucie – to mówi wszystko. Wtórował mu również Karol Świderski, a chłopak znajdował się w naprawdę niezłych sytuacjach i mógł w tym meczu sporo wygrać.

Reklama

Jagiellonia wygrała trochę szczęśliwie, ale zasłużenie. I jest to zwycięstwo tym cenniejsze, że ten skład tylko stał obok optymalnego zestawienia. A Sandecja… no cóż. Jeszcze tylko mecz z Wisłą Płock na wyjeździe oraz z Lechią w Niecieczy i będzie można zrobić to, co sugerujemy w tytule, który jest rzecz jasna nawiązaniem do popularnego mema (na miejscu Szufryna bardzo chcielibyśmy wyrzucić ten mecz z pamięci). Żeby zapomnieć o ostatnich trzech miesiącach.

[event_results 386878]

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

29 komentarzy

Loading...