Reklama

Mocny jak beniaminek po awansie!

redakcja

Autor:redakcja

30 listopada 2017, 21:22 • 20 min czytania 5 komentarzy

Dziś na dalekiej północy meczem Stomilu Olsztyn z Wigrami Suwałki miała skończyć się gra na niższych poziomach ligowych w Polsce (ostatecznie mecz z uwagi na warunki atmosferyczne odwołano). I-ligowcy, II-ligowcy i piłkarze z jeszcze słabszych klas rozgrywkowych i bez tego rozjechali się na mniej lub bardziej zasłużone urlopy (albo po prostu skupili się na pracy), a media powoli zapełniają wszelkiej maści analizy. Bez wątpienia jednym z dominujących tematów tej zimy będzie trend, który widoczny jest także w Ekstraklasie. Niewiarygodna moc beniaminków.

Mocny jak beniaminek po awansie!

Na różnych etapach rundy dało się to usłyszeć. Beniaminek liderem Ekstraklasy i I ligi. Beniaminkowie liderami I ligi i II ligi. Beniaminkowie obsadzili ponad połowę czołowych miejsc w II lidze. Teraz jednak mamy nieco pełniejszy obraz – nie tylko dlatego, że Górnik Zabrze po maratonie spotkań z najsilniejszymi klubami w Polsce utrzymał się na pozycji lidera, ale przede wszystkim z uwagi na zakończenie rundy w pozostałych klasach rozgrywkowych. I tak:

– na podium pierwszej ligi zimować będzie dwóch beniaminków, Odra Opole i Raków Częstochowa
– na dwóch czołowych lokatach drugiej ligi zimę spędzi dwóch beniaminków, GKS Jastrzębie i ŁKS Łódź

A można jeszcze dodać, że tabelę pierwszej ligi zamknie dwóch spadkowiczów z Ekstraklasy.

Czy to tylko entuzjazm po awansie, siła rozpędu i ogólna euforia towarzysząca zmianie ligi na wyższą, czy jednak jakaś szersza prawidłowość? By to sprawdzić, najlepiej rzucić okiem na obecną sytuację i domniemane przyczyny takiego stanu rzeczy.

Reklama

GÓRNIK ZABRZE

Idąc od góry, zacznijmy od Górnika Zabrze. Oczywiście naiwnością byłoby stwierdzenie, że za sukcesem lidera Ekstraklasy stoi wyłącznie trener, ale mimo wszystko nie jest przesadą teza, że większość pochwał dotyczących zabrzan powinna być kierowana pod adresem Marcina Brosza. To on już wiosną dokonał cudu, rzutem na taśmę, w momencie, gdy już nikt nie wierzył w powodzenie tego planu, wprowadził Górnik na miejsce premiowane awansem. Jak? Wiadomo, swoje zrobiła atmosfera napędzana kolejnymi zwycięstwami, ale to ledwie wisienka na torcie, który najpierw wypiekał przez długie tygodnie Brosz. Żelazna dyscyplina. Świeżynki ze świata technologii, które wprowadzane są właśnie za sprawą innowatorskiego podejścia trenera. Do tego dwie śmiertelne bronie fantastycznego beniaminka, w których widać bardzo mocno odciśniętą dłoń szkoleniowca – stałe fragmenty gry i kontrataki. Z pierwszych 22 goli Górnika w Ekstraklasie w tym sezonie, aż 21 padło po kontrach/stałych fragmentach. A dodajmy do tego pojemne płuca Żurkowskiego, który sam podkreśla, jak wiele zawdzięcza trenerowi. Dodajmy, że część piłkarzy wywalczyła sobie miejsce w drużynie właśnie zimą, gdy Brosz przewietrzył szatnię, wymieniając m.in. Dancha, Kosznika czy Plizgę na dzisiejsze gwiazdy najwyższej ligi.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Legia Warszawa - Gornik Zabrze. 19.11.2017

Odpowiedzialny za personalia, za sposób, w jakie te osoby dziś się prezentują, wreszcie za taktykę, która przynosi kolejne ligowe punkty i sukcesy w Pucharze Polski. Nie, nie staramy się uczynić z Brosza nowego Alexa Fergusona, jedynie zaznaczyć, że w przypadku Górnika nie chodzi o żadną siłę rozpędu beniaminka, ani tym bardziej fortunę właściciela, który przebija kilkakrotnie budżetem niższą ligę, by potem rozdawać karty po awansie. To nie AS Monaco Dmitrija Rybołowlewa, które już wygrywając Ligue 2 rywalizowało na wartości kontraktów z topem najwyższej francuskiej klasy rozgrywkowej. Nie, w Górniku akurat sukcesy to nie kwestia sprawnych działaczy i hojnych sponsorów, ale właśnie pionu sportowego, który – nie bójmy się takiego stwierdzenia – zrobił coś z niczego.

Tak, gdzieś w tle jest doskonała frekwencja, fantastyczne miasto żyjące klubem, przepiękna historia. To jednak tylko ornamenty – głównym autorem sukcesu Górnika wiosną, ale też jego jesiennej dyspozycji jest osoba trenera. Wystarczy porównać, jak wyglądał Górnik chwilę przed jego zatrudnieniem i jak wygląda dziś.

ODRA OPOLE

Reklama

Jeszcze wiosną 2016 roku, czyli niecałe półtora roku temu, opolanie wciąż kopali na III-ligowych boiskach (czwarty poziom rozgrywkowy). I była to szara rzeczywistość, do której w ostatnich latach miejscowi – czy to kibice, czy pracownicy klubu – po prostu przywykli. Nawet taksówkarz wiozący mnie z dworca na stadion zdziwił się celowi mojej podróży. – To teraz jest mecz? – dopytywał zaskoczony. Czyżby więc w Opolu do tego stopnia odwykli od wielkiego futbolu, że Odra stała się pasją jedynie garstki zapaleńców? Pan Henryk po chwili wyprowadza mnie z błędu: – Awansowaliśmy do I ligi. Pierwszy mecz wygraliśmy 3:0 z Górnikiem Łęczna, później wygraliśmy 2:1 w Siedlcach, a teraz przyjeżdża Miedź. Ale nie wiedziałem, że grają już o 12:30. Ja nie chodzę na mecze, ale syn jest na każdym, u nas w Opolu i na wyjeździe. Wszystko dokładnie mi opowiada. Ja sam chodziłem, ale na ekstraklasę, a to było w czasach, kiedy prowadził nas młody Piechniczek.

Rany, młody Piechniczek… Czy w kontekście Odry w ekstraklasie trzeba dodawać cokolwiek więcej? Niebiesko-Czerwonych nie ma już na najwyższym szczeblu od 36 lat, a w tak zwanym międzyczasie częściej niż na bezpośrednim zapleczu oglądano ich właśnie w niższych ligach. Błyskawiczny przeskok – sezon po sezonie – do I ligi zaskoczył nawet największych sympatyków, co słychać także przed stadionem.

To fragment naszego reportażu z pierwszych meczów Odry Opole po wielkim powrocie na szczebel zaplecza Ekstraklasy (KLIK!). Na czym polega tajemnica tego beniaminka? Generalnie nie ma wielkiej filozofii – ot, rzetelna praca od podstaw, determinacja i zawzięcie szeregu ludzi, w szczególności młodych i oddanych klubowi, bo to oni dźwigali Odrę jako “Oderkę” z samego dna. Po bankructwie z 2009 roku została garstka sfrustrowanych fanatyków, którzy zamiast meczu z Widzewem zobaczyli spektakularny upadek swojej miłości. Jeden z nich wspominał na Wykopie:

– W 2009 meczu w gronie kilku osób chodziłem po murawie stadionu przy Oleskiej, kiedy Odra wycofała się z 1 ligi nie ukończywszy sezonu. Przepadł nam mecz z Widzewem Łódź. Upadał klub z którym związałem się na lata już w 1994 roku, mając 9 lat, a potem czynnie działajac w ruchu kibicowskim od 2001. Trzeba było się zabrać do pracy i zbudować Odrę na nowo, klub, który zachowa stare barwy, ale wprowadzi nowe zasady. To wtedy przygotowałem plan “Oderka Opole – stare barwy, nowe zasady”, które przedstawiłem przed opolskim biznesem i Prezydentem Opola – Ryszardem Zembaczyńskim. Przemawiałem przez elitą biznesowo-polityczną Opola, a po wszystkim usłyszałem, że tak – “nowa Odra” znajdzie wsparcie. I tak odbudowaliśmy klub od 4 ligi, czyli piątego szczebla rozgrywkowego – opowiadał w przededniu awansu do I ligi. W przededniu powrotu w miejsce, z którego osiem lat temu Odra spadła przede wszystkim z uwagi na problemy organizacyjne. – Klub odbudowaliśmy ogromną pracą 4 osób. Oprócz mnie blisko klubu została jeszcze tylko jedna z nich. Razem pracujemy nad tym, aby powstała niedługo Sportowa Spółka Akcyjna i wprowadziła nas tam gdzie pragnęliśmy się znaleźć od 35 lat – do Ekstraklasy. Te 8 lat temu powstała flaga “Najwierniejsi”, do której stworzyłem hasło “Nigdy nie zginie to co żyje w nas, MY nie odejdziemy, jeszcze przyjdzie czas…”. Ci, z którymi stałem wtedy na tej murawie, w 2009, zostali na trybunach do dzisiaj. W większości, bo “Pasibrzucha” zabrał nam zawał serca – kontynuuje w swoich wspomnieniach.

Pilka nozna. Sparing. Wisla Krakow - Odra Opole. 01.07.2017

Dlaczego przywołujemy te obrazki? Bo tak naprawdę mówią wszystko o sukcesie Odry Opole. Prezesem jest niespełna 30-letni człowiek, który nawet nie zarabia na pracy w klubie. Karol Wójcik, syn znanego sędziego Ryszarda, to zupełnie inna kategoria działacza piłkarskiego, niż ten, który przychodzi na myśl, gdy mówimy o prezesie pierwszoligowego beniaminka. Zresztą, stereotyp opasłego dziadka w brązowym garniturze, względnie biznesmena, który puszcza przelewy z Wiednia jest już trochę nieaktualny, bo tak naprawdę dzisiaj na zapleczu Ekstraklasy dominują ludzie bliżsi Karolowi, niż choćby Ireneuszowi Królowi. Co wyróżnia Odrę? Że oni ciągną ten wózek już od 2009 roku, od początku mierząc się z tymi samymi wyzwaniami – przede wszystkim finansowymi i organizacyjnymi. Nie ma bogatych wujków, jest łażenie od firmy do firmy. Nie ma kominów płacowych, jest polityka zrównoważonego budżetu. Największym szaleństwem jest chyba Matsui, ale…

– Szczerze? Sam nie wiem, co on tutaj robi. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o tym pomyśle, uznałem że to żarty – z rozbrajającą szczerością przyznaje prezes. – Na pewno nie jest tu dla pieniędzy. My oczywiście daliśmy mu dobry kontrakt jak na warunki naszego klubu, ale… Orientujemy się jakie pieniądze płaci się w I lidze, to wąskie środowisko. Nasz dzisiejszy rywal, Miedź to jeden z głównych kandydatów do awansu, a tacy piłkarze jak Garguła czy Łobodziński – tak strzelam – zarabiają tam 3-4 razy więcej od Japończyka.

Wymowne? Z pewnością, jeśli dodamy, że to stała strategia Odry. Okej, fajnie, że masz tyle i tyle występów w Ekstraklasie, ale szukamy umiejętności, nie nazwisk. Odra Marca, Kuchty czy Niziołka pokonała 1:0 GKS Tychy z Ćwielongiem czy Radzewiczem, wywiozła komplet z Grudziądza (Kaczmarek, Kowal, Nildo), wygrała w Siedlcach z Pogonią Żytki, Zjawińskiego i Paluchowskiego. Przy rozmowie o sile beniaminków da się zresztą to zauważyć – rzadko da się tam wyszukać jakichś spektakularnych grajków z doświadczeniem w najwyższych ligach czy nawet europejskich pucharach. Zamiast tego robią im grę ludzie, którzy byli skłonni zgodzić się wcześniej na grę szczebel niżej, często walcząc o swoją przyszłość. Przykład? A choćby i Mateusz Bodzioch, który po odbiciu się od Piasta i Korony w Ekstraklasie, przez Zdzieszowice i Rybnik trafił do III-ligowej Odry. Jesienią grał prawie od deski do deski, wyłączając urazy, w drużynie wicelidera zaplecza Ekstraklasy, z którym przechodził przez kolejne szczeble. Od kartoflisk z czwartego szczebla do boisk najwyższej ligi? Kto wie, kto wie! Ale w takim właśnie kierowaniu się potencjałem, umiejętnościami, stosunkiem ceny do jakości i zdrowym rozsądkiem objawia się mądrość Odry Opole.

RAKÓW CZĘSTOCHOWA

Znów odwołamy się do naszego reportażu, całość TUTAJ.

Jak powiedział kiedyś jakiś mądry facet, spopularyzował bohater popularnej komedii, a później milion razy powtórzono na szkoleniach motywacyjnych w każdym korpo: jeśli czegoś nie da się zrobić, potrzebny jest ktoś, kto o tym nie wie – przyjdzie i to zrobi.

Tym kimś w Rakowie jest Michał Świerczewski. Na ostatnim roku studiów informatycznych wraz z kolegami założył salonik z komputerami. Po 15 latach jest prezesem firmy, która należy do liderów sprzedaży sprzętu IT, jej obroty wynoszą miliard złotych. Człowiek osiągnął sukces w biznesie i postanowił sprawdzić się na innym polu – nie on pierwszy i nie ostatni. Sympatia do Rakowa była drogowskazem.

– Gdy staram się przekonać zawodników do transferu, opowiadam im o prezesie – mówi trener Marek Papszun, też oryginał, ale o tym wkrótce. Na razie dodaje: – To człowiek z innej bajki, jeśli chodzi o kulturę i wartości czysto ludzkie, bo na przykład jego skromność jest wręcz porażająca. Czasami aż czuję się nieswojo, bo środowisko piłkarskie jednak jest inne, bardziej ordynarne. Nie mówię, że mam szefa idealnego, a wszyscy inni są źli. Nie było jednak takiej sytuacji, że pozostawał głuchy na moje argumenty – jeśli je miałem, to udawało mi się go przekonać do swoich racji. Boiska, wyjazdy, obozy, zgrupowania przedmeczowe, które nie są w I lidze normą – mamy wszystko, czego potrzebujemy, ale za każdą z tych spraw stoi rzeczowa rozmowa.

Być może słyszeliście o tej sympatycznej akcji – prezes klubu obiecał kibicom, że zwróci im pieniądze za karnety, jeśli drużyna nie wywalczy awansu do I ligi. Albo o tej – prezes klubu obiecał kibicom, że jeśli drużyna nie utrzyma się na zapleczu ekstraklasy, nie tylko zwróci im pieniądze za karnety, ale też zapłaci drugie tyle. Nawet jeśli Świerczewski nie popadłby w tarapaty finansowe, gdyby do tego doszło, nawet jeśli wykonał cwany ruch, ryzykując nie tak wiele, a kupując sobie zarówno zainteresowanie ludzie w regionie, jak i atencję ogólnopolskich mediów, świadczy to o myśleniu wychodzącym poza schemat. Łatwo wyciągnąć wniosek, że jako osoba spoza środowiska wniósł trochę świeżości.

Raków Częstochowa myśli i działa tak jak główny sponsor, szef firmy x-kom, Michał Świerczewski. Jak był potrzebny prezes, a w środowisku wolni pozostawali głównie ludzie znani z przejadania miejskich pieniędzy, to po prostu zamieścił ogłoszenie. I znalazł rzutkiego menedżera z Warszawy, odpowiedzialnego głównie za wprowadzanie jego wizji. Trener? Jeszcze lepszy agent, dzisiaj obszerny wywiad z nim ukazał się w cyklu 15 rund z Rokim (TUTAJ).

Czasami problem piłkarzy polega właśnie na tym, że uważają, iż są od innych lepsi, a na związany z tym brak szacunku nigdy nie będzie mojej zgody. Ale wiem, skąd ten posmak braku poszanowania w wywiadach, których udzieliłem. Bierze się zapewne stąd, że ciągle powtarzam, iż piłkarz powinien być dobrze przygotowany do zawodu i leży to w jego gestii. Jeśli zarabia swoim ciałem, to musi je mieć sprawne. To jest jego narzędzie. Jak zatrudniam kominiarza, żeby przeczyścił komin, to nie kupuję mu drabiny i reszty przyrządów. Przyjeżdża, wchodzi na dach, robi swoje, a ja mu płacę. Tak samo klub płaci piłkarzowi za to, że jest przygotowany, wychodzi na boisko i robi swoje. Krytykuję tylko tych piłkarzy, którzy nie myślą w ten sposób i nie dopełniają swoich obowiązków.

(…)

Musimy sobie odpowiedzieć na jedno pytanie – czy chcemy piłkarzowi płacić za to, że będzie się bawił, czy za to, by przygotował się do tego, co będzie w sobotę? No bo co lubią zawodnicy? Postrzelać, pograć w dziadka, zaliczyć jakąś gierkę. A na przykład ile strzałów oddaje w meczu obrońca? Czyli to, co im się podoba najbardziej, nie występuje w warunkach meczowych. Trzeba sobie powiedzieć jasno – trening ma doprowadzić do realizacji celu. Wdrażamy, powtarzamy i doskonalimy te działania, które są stosowane w meczu. Skoro większość z nich jest bez piłki, to tak wygląda trening. Niekiedy trenerzy, co wiem z doświadczenia, po prostu stają się zakładnikami tego, że chcą, by piłkarzowi się podobało. Przy czym sam nie chcę, żeby mnie źle zrozumiano – to nie tak, że u mnie cały czas szlifuje się taktykę, ciągle tylko przesuwamy i ma być pełna koncentracja. To jest droga donikąd. Trzeba znaleźć balans. Może być efektywnie, ale też się podobać.

Pilka nozna. Puchar Polski. Swit Nowy Dwor Mazowiecki - Legia II Warszawa. 20.05.2015

Widać, na czym polega różnica między Rakowem Częstochowa, a niektórymi klubami z zarządzaniem rodem z poprzedniej epoki? Tutaj w jednym miejscu i jednym czasie spotkała się banda ludzi patrzących na całą piłkę na tyle świeżo, że od kilku sezonów zawsze biją się w czubie, niezależnie od ligi. Okej, to kiepski przykład, bo oznacza, że dwa razy przegrali w końcówce awans do I ligi (raz w barażach, raz na pierwszym miejscu za barażami), ale mimo wszystko – to też jest świadectwem pewnej ciągłości myślenia. Ile bowiem było klubów z mottem “wyższa liga, albo śmierć”. Nie chodzi o to, że nie chcemy się już pastwić nad GKS-em Katowice i dlatego nie wymieniamy ich nazwy – po prostu pokusa awansu za wszelką cenę, choćby i na kredyt, choćby i w wyższej lidze miało się głodować, nie jest (nie była?) obca w wielu miastach w Polsce.

Raków konsekwentnie dążył do realizacji swoich celów, co nie może dziwić, gdy za sterami są Świerczewski i Papszun. Goście, którzy wnoszą świeżość, którzy wjeżdżają z buta w drzwi, które wydawały się zamknięte na trzy spusty. Sam fakt, że Raków w kilka miesięcy zebrał 36 mniejszych sponsorów pokazuje, jakiego rodzaju działalność prowadzą częstochowianie. Jeszcze jedna smaczna historia od Rokiego.

Skauting trenerów w Polsce praktycznie nie istnieje, kluczowa jest baza kontaktów w telefonie. – Prezesi po prostu wykręcają numer i oferują pracę wybranemu trenerowi. W ekstraklasie zdarza się, że oni nawet nie byli w mieście, w którym będą pracować. Pojawiają się tam dopiero, by podpisać kontrakt – zgadza się Papszun. – Moi koledzy po fachu są w szoku, gdy opowiadam im, jaką drogę przeszedłem w Rakowie. To była bardziej taka typowo korporacyjna, wieloetapowa rekrutacja. Z prezesem Świerczewskim spotykaliśmy się w Warszawie, wiem też, że obserwował moją pracę. Do wszystkiego był bardzo dobrze przygotowany. W kolejnym etapie przyjechałem do Częstochowy. Dostałem zagadnienia do opracowania, przygotowałem prezentację multimedialną, którą musiałem przedstawić, czemu przyglądała się psycholog i musiałem się zmierzyć z pytaniami.

Tak, Raków w czubie nie może dziwić, nawet z uwzględnieniem, że to beniaminek.

GKS 1962 JASTRZĘBIE

– To bardzo źle świadczy o lidze, skoro my, typowo amatorska drużyna dostaje się do ćwierćfinału. To jest najbardziej przerażające – że na boisku nie widać jakiejś wielkiej różnicy. Wręcz odwrotnie, bo to my długimi momentami byliśmy tą drużyną chcącą grać w piłkę. Można wygrać niekiedy jeden mecz na dziesięć, jak przeciwnik zdecydowanie ma przewagę, dominuje, a tobie się coś udało, bo oni nie wykorzystali dziesięciu sam na sam. To jest straszne, bo mówi się, że poziom się zrównał. No tak. W dół się zrównał, z tym się mogę zgodzić – tak komentował dokonania swoich podopiecznych Jarosław Skrobacz, trener GKS-u Jastrzębie, a wcześniej między innymi szkoleniowiec Młodej Ekstraklasy w Odrze Wodzisław Śląski. Robił to w momencie, gdy III-ligowy GKS ogrywał Górnik Łęczna, robiąc awans do ćwierćfinału Pucharu Polski. Miało to miejsce… rok temu.

szymon

Tak, zaledwie rok temu Skrobacz mówił o GKS-ie jako o “typowo amatorskiej drużynie”. Minęło dwanaście… No, dobra, trzynaście miesięcy i tenże GKS Jastrzębie jest zimowym liderem II ligi z pięcioma punktami przewagi nad ŁKS-em Łódź, na kursie, wiodącym wprost na zaplecze Ekstraklasy.

– Przy tak młodym zespole, wiedząc że nie trenujemy zawodowo, że piłkarze godzą granie w piłkę z pracą, kryzys musi przyjść. I jeżeli wyjdziemy z niego szybko, jeżeli uda nam się go przezwyciężyć, to tak – wtedy będzie można mówić, że walczymy o awans. 

To z kolei wypowiedź prezesa Dariusza Stanaszka. Dotyczy oczywiście awansu do II ligi, który GKS wygrał w ubiegłym roku, do końca ścigając się z Ruchem Zdzieszowice. Trzeci w tabeli Rekord Bielsko-Biała tracił do lidera 13 punktów. Kto w GKS-ie spodziewał się wówczas, że kolejną rundę jastrzębianie spędzą w podobnym położeniu, czyli na szczycie tabeli?

Paradoksalnie – prezes. Choć w poprzedniej wypowiedzi był wyjątkowo skromny, to jednak gość z głową na karku.

– Klub doszedł do III ligi jeszcze przed jej reorganizacją, pojawił się dylemat, czy to ciągnąć – brak pieniędzy zadłużenie. Przejąłem go w lipcu ubiegłego roku, chcąc przywrócić w nim zdrowe funkcjonowanie. Nie było sekretarki, nie było nikogo w biurze. Powoli staraliśmy się powprowadzać pewne rzeczy, by całość uruchomić tak, by mogło to normalnie, z dnia na dzień działać. Restrykcyjnym zarządzaniem, racjonalnym wydawaniem pieniędzy udało nam się krok po kroku wyjść z tej sytuacji. Zmian jest sporo – mamy jasną strategię odnośnie powstania akademii piłkarskiej, chcemy by powstała szkoła mistrzostwa sportowego, mamy też nadzieję, że uda się rozwiązać sytuację z MOSiR-em, skąd sporo chłopaków odchodzi do innych klubów, bo umówmy się – GKS przez ostatnie lata nie był jakoś bardzo dobrze kojarzony, młodzi chłopcy nie garnęli się do gry tutaj. Pracy jest sporo, ale mamy rozsądną wizję i to powinno zaprocentować w kolejnych latach.

Powinno zaprocentować i procentuje. Okazuje się bowiem, że szczególnie w II lidze nie potrzeba wcale wiele więcej nakładów i umiejętności, niż w o poziom niżej. W końcu przy reorganizacji wielu II-ligowców nagle stało się III-ligowcami, choć w tabeli dzieliły je bardzo niewielkie różnice. Od reformy wszystko jeszcze się “układa”, porządkuje, ci mniej zdeterminowani lecą niżej, ci bardziej ogarnięci idą do góry. Okazuje się, że wyścig z Ruchem Zdzieszowice nie był trudniejszy, niż rywalizacja z ROW-em Rybnik czy Rozwojem Katowice.

Co przykuwa uwagę? Znów nie znajdziemy zasłużonych weteranów. Największe doświadczenie w Ekstraklasie ma… Kamil Adamek, który swego czasu coś tam zagrał w Podbeskidziu. Łącznie piłkarze GKS-u mają całe 20 występów na najwyższym szczeblu ligowym – 17 Adamek (dwa w lidze czeskiej), 2 Szymura (ogony w Górniku Zabrze) i jeden… Uwaga, to jest mocne. Wojciech Caniboł, który zagrał w swojej karierze całe 90 ekstraklasowych minut w barwach Odry Wodzisław Śląski w sezonie 2004/05. Zdobywca dwóch goli w decydującym o awansie GKS-u meczu z rezerwami Miedzi Legnica i trzech goli tej jesieni. Znów bowiem mamy do czynienia z klubem, który nie przeszedł wcale rewolucji. W ostatnim starciu tej rundy II ligi, pewnym 3:0 z Gryfem Wejherowo, wzięło udział 9 piłkarzy, którzy wystąpili też we wspomnianym spotkaniu o awans z Miedzią.

Konsekwencja, mądrość, ciągłość pracy? Jakkolwiek to nazwać – jak GKS górował w III lidze, tak i dominuje w II.

ŁKS Łódź

Na koniec przypadek jeszcze bardziej wyrazisty – bo ŁKS swojej III ligi nie wygrał, zajął drugie miejsce. W teorii można było sądzić, że wejście o poziom wyżej kuchennymi drzwiami to samobójstwo, albo w najlepszym wypadku – wejście na konia wyższego, niż rzeczywisty potencjał drużyny. Co na to praktyka?

ŁKS z jedną porażką w 19 meczach zajmuje drugie miejsce i pewnym krokiem towarzyszy GKS-owi na ścieżce do I ligi. W jaki sposób osiągnięto to w ŁKS-ie? Napiszecie, że się powtarzamy, ale tu również na pierwszy plan wychodzi stabilizacja, trzymanie się planu i miarowy rozwój. W obszernym reportażu o dwukrotnym mistrzu Polski wypowiadał się Tomasz Salski, prezes i główny sponsor. Wspominaliśmy z nim mecz przeciw Ursusowi, w którym ŁKS przegrał awans – bo trzy punkty w Warszawie dawały mu promocję z 1. miejsca.

Świat się zawalił wielu ludziom, ale… nie prezesowi, który w teorii stracił najwięcej – bo pieniądze z własnej kieszeni.

– Podchodziłem do tego meczu z dużą pokorą, bo na stadionie Ursusa zawsze grało nam się ciężko – wspomina Tomasz Salski, prezes ŁKS-u. – Czyniliśmy starania, by przenieść to spotkanie do Łodzi, udało się nawet mimo negatywnej opinii policji uzyskać zgodę na organizację imprezy masowej. Ursus jednak, tak jak i my, grał o swój cel do ostatniej kolejki. Co czułem w 90. minucie? Ja oceniając dyspozycję poszczególnych zawodników w pierwszych 45 minutach, ich sposób gry, ich formę w tym konkretnym dniu, nie miałem złudzeń już w przerwie. Wiedziałem, że my tego meczu po prostu nie wygramy. Miałem czas na analizę, co zrobiliśmy źle, gdzie się pogubiliśmy. Cała ta złość, cały żal – rozłożył się na pełną godzinę i później, podczas smutnej drogi do Łodzi. Trudno nawet mówić o złości, po tylu latach śledzenia piłki nożnej nauczyłem się podchodzić do tego wszystkiego z dużym spokojem.

Spokój. Słowo-klucz, którego próżno było szukać u kibiców. Zwolnić trenera, kierownika, dyrektora, wyrzucić pół składu – to najczęstsze reakcje po przegranym w ten sposób awansie. Zresztą, od Ekstraklasy po niższe ligi to bolączka nie tylko fanatyków, ale i właścicieli klubów, często działających nerwowo, raptownie, pod wpływem silnych emocji.

– Nie, ja od początku studziłem i hurraoptymizm, który pojawił się po doskonałej w naszym wykonaniu rundzie jesiennej, i smutne nastroje po zakończeniu sezonu. Wiadomo, że klub ocenia się przede wszystkim po wynikach pierwszego zespołu. Ale ja chcę budować klub, a nie jedynie jego pierwszy zespół. Organizację, struktury, korzenie. Wiedziałem, że to bardzo źle, że nie ma awansu, ale z punktu widzenia tego, co robimy u podstaw – to nie rzutowało na odbiór sezonu. Utrzymanie w Centralnej Lidze Juniorów, ogromna praca w akademii, próba przywrócenia jakości szkolenia, z której ŁKS przez lata słynął. Jeśli zestawimy wspomniane wcześniej 6 drużyn juniorskich, w tym najstarszą walczącą o miejsce w CLJ, jedno kiepskiej jakości boisko ze sztuczną murawą i kawałek biura z tym, co dziś ma ŁKS… Nie można zapominać o drodze, jaką przebyliśmy przez ostatnie kilka lat, tak jak i nie można zapominać, że to nadal dopiero pierwsze próby budowania poważnej organizacji.

W biurze prezesa paniki nie było, tym bardziej, że w Nowym Mieście Lubawskim przebąkiwało się już wiosną o problemach ze stadionem na II ligę. Skład budowano z myślą o stworzeniu jak najsilniejszej drużyny, niezależnie od poziomu rozgrywkowego. Filip Burkhardt chociażby wspominał, że kontrakt dogadywał w momencie, gdy ŁKS szykował się powoli do kolejnego sezonu w III lidze. Kilkadziesiąt godzin później zapadła decyzja, że przygotowania trzeba będzie rozpocząć wcześniej – bo to łodzianie zagrają szczebel wyżej.

Równocześnie budowano na trzech frontach. Praktycznie do odbioru jest nowa baza treningowa, na której grać będzie cała Akademia, ponadto ŁKS cały czas walczy o dobudowanie trzech trybun do swojej “protezy stadionu”, jaką jest osamotniona trybuna na 5100 osób. Trzeci front to oczywiście boisko, na którym – znów – nie było rewolucji. Największym wzmocnieniem był chyba tak naprawdę… Piotr Pyrdoł, wychowanek z CLJ-tki, syn byłego trenera ŁKS-u, Marcina i wnuczek… byłego trenera ŁKS-u, Andrzeja. Dopóki trenerem był tata, Piotrek łapał minuty w ogonach. Dziś jest jednym z podstawowych zawodników, strzelcem trzech ważnych goli, na wagę punktów z GKS-em Jastrzębie i Garbarnią Kraków.

Pierwszoplanowe role odgrywają architekt awansu, Żenia Radionow, czy występujący w ŁKS-ie już trzeci sezon Przemysław Kocot i Patryk Bryła. Do tego Michał Kołba, Kamil Rozmus… Bohaterowie się nie zmienili, zmienił się tylko poziom ligowy. Nawet miejsce w tabeli to samo – drugie. Tylko że tym razem drugie jest “biorące” i bez licencyjnego szaleństwa. Ale stabilizacja to nie tylko ci sami piłkarze. To przede wszystkim takie wiadomości, jak ta, która gruchnęła wśród kibiców ŁKS-u dzisiaj. Według Gazety Wyborczej po raz pierwszy od czasów Antoniego Ptaka, premie zostały wypłacone… przed terminem. W nagrodę za udaną rundę.

Jeszcze kilka lat temu sensacją byłoby wypłacenie ich w całości zamiast zawierania kolejnych ugód. Dziś sytuacja finansowa pozwala na wyprzedzenie terminów.

***

Recepta beniaminków jest prosta. Nie patrzeć na nazwiska. Nie wydawać na nazwiska. Nie obrażać się na boisko, za to tworzyć wokół klubu całe zaplecze, marketing, pozytywną atmosferę. Zbierać małych sponsorów, dbać o rozwój młodzieży, dbać o infrastrukturę. Nie załamywać się w przypadku niepowodzeń. Zawsze grać do końca.

Brzmi jak z poradnika młodego akwizytora? Trochę tak, ale porównując wszystkie te kluby, które robią furorę po awansie o szczebel wyżej – one się po prostu stosują do tych banalnych, prostych zasad. I dlatego trzymamy kciuki, by pięły się jeszcze wyżej.

Fot. FotoPyK/400mm.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Media: Transferowy niewypał na dniach ma odejść ze Śląska Wrocław

Bartosz Lodko
0
Media: Transferowy niewypał na dniach ma odejść ze Śląska Wrocław

Komentarze

5 komentarzy

Loading...