– Zakwaterowano nas – mnie i jednego Bośniaka – w jakimś hotelu pod Łęczną. Pierwszy dzień przesiedzieliśmy tam, bo… zapomnieli nas zabrać na trening! Wyobrażasz to sobie? Ekstraklasowy klub i niby tak bardzo mnie chcieli! Bośniak spakował się i po prostu wyjechał, ja chciałem zrobić to samo, ale menedżer mnie przekonał i zostałem – wspomina Fedor Cernych. Jego początki w Polsce może nie należały do wymarzonych, ale z czasem stał się jednym z najlepszych piłkarzy w naszej lidze, a w reprezentacji Litwy zaczął nawet nosić opaskę kapitana.
Jaki jest prywatnie? Taki, że nie było sensu pisać “śmiech” w nawiasie, bo liczba znaków w wywiadzie skoczyłaby zbyt drastycznie. Co dostaną reprezentanci Litwy, jeśli będą walczyć? Jakie kary wymyślał piłkarzom Michał Probierz? Dlaczego do dziś wzdryga się, gdy widzi opony? Z jakich względów nie dosięgnęła go fala w Mohylewie? I jak to się stało, że do Jagi przekonał go Vassiljev, którego… nawet nie znał? To tylko początek długiej listy tematów. Zapraszam!
Stwierdziłem, że najwyższa pora się spotkać i pogadać, bo za chwilę pewnie nam stąd uciekniesz.
Domyślam się, że nie to chcesz usłyszeć, ale… wszystko się może zdarzyć. Mam kontrakt do czerwca, więc w teorii to ostatnia szansa, żeby klub sprzedał mnie za jakąś kasę. Ale mogę go jeszcze przedłużyć lub wypełnić. Naprawdę nie wiem, co się wydarzy. Jest jeszcze kilka meczów, dopiero później usiądziemy i pogadamy.
Przez te wszystkie lata byłeś łączony już z tyloma klubami, że zabrakłoby palców, żeby je wszystkie policzyć.
U większości piłkarzy po dobrym roku czy nawet po niezłej rundzie jest sporo ruchu w interesie. Wszyscy dzwonią i pytają, ale to niewiele znaczy. Do jakichkolwiek konkretów w moim przypadku dochodziło tylko trzy-cztery razy.
Była oferta, przy której mocno żałowałeś, że nic z tego nie wyszło?
Latem mogłem trafić do tureckiego Alanyasporu. W zasadzie byłem prawie pewien, że tam odejdę. Kasę wyłożyli taką, że za kilka lat mógłbym już skończyć karierę i się bawić!
No nie gadaj.
Żartuję, ale to fakt – na takie warunki tutaj nigdy nie mógłbym liczyć. A Alanya to też fantastyczne miejsce. Rozmawiałem na ten temat z Darvydasem Sernasem, który tam grał, bardzo mocno polecał mi przyjęcie tej oferty i nie ukrywam, że chciałem tego transferu. Ale nie udało się, więc trudno. Nie rozpamiętuję tego, bo jestem takim człowiekiem, że się nie obrażam, tylko zawsze staram się do wszystkiego podchodzić pozytywnie.
Myślałem, że powiesz o Middlesbrough.
Kilka razy oglądały mnie kluby z Championship. Jakieś gadki były i to tyle. Ale Przegląd dał artykuł, że już za kilka godzin podpiszę kontrakt w Anglii, bo widzieli mnie na lotnisku! A ja wstaję rano w swoim mieszkaniu w Wilnie i mam ze trzydzieści nieodebranych połączeń, po kilkadziesiąt sms-ów i wiadomości na Facebooku z gratulacjami i ofertami pomocy, gdybym czegoś w Anglii potrzebował. Dopiero jak odpaliłem internet, wyjaśniło się skąd to całe zamieszanie.
Zacząłem od potencjalnej przeprowadzki również dlatego, że los ciągle rzucał cię w różne miejsca. Urodziłeś się w Moskwie i miałeś rosyjski paszport, większość kariery spędziłeś na Białorusi, jesteś kapitanem reprezentacji Litwy. Sam przyznajesz, że to pogmatwane. Opowiadaj!
Nie wiem, czy mamy tyle czasu. Będę skracał! Mój dziadek był wojskowym i jeździł do pracy po całym Związku Radzieckim. Gdy razem z rodziną trafił do Wilna, podupadł na zdrowiu i został na dłużej. Dzieci podrosły i trójka wyjechała do Moskwy – w tym moja mama, żeby studiować ma uniwersytecie. Tam poznała mojego tatę i urodziłem się ja. Moi rodzice rozstali się jednak, gdy byłem dzieckiem i razem z mamą wróciłem do Wilna. Ostatnio rozmawiałem z nią o tym, czy mam jakieś wspomnienia z Moskwy, w której mieszkałem przez sześć lat. Pamiętam nasze mieszkanie, sklepy z bułkami, które uwielbiałem, basen i Park Gorkiego, do którego czasem chodziliśmy. Czyli po Moskwie bym was raczej nie oprowadził.
Piłka pojawiła się dopiero na Litwie?
Tak, dziwnie wyszło. Wszyscy wiedzą, że na Litwie sportem narodowym jest koszykówka. To właśnie w nią gra się na prawie każdym podwórku. Na moim królowała jednak piłka, bo wychowywałem się z Polakami i Ruskimi. Gdybym mieszkał na innym osiedlu, pewnie grałbym w kosza jak wszyscy.
A jak wielki jest ten dystans dzielący na Litwie koszykówkę i piłkę?
Myślę, że na ulicy więcej ludzi zaczepiłoby przeciętnego koszykarza niż na przykład mnie, czyli kapitana reprezentacji. Czasami się zdarza, że ktoś prosi o zdjęcie czy autograf, ale tak generalnie to bardziej rozpoznawalny jestem w Białymstoku.
A do hokeja nigdy cię nie ciągnęło?
Lubiłem oglądać, ale jeśli chodzi o grę, to tylko piłka nożna. U nas zresztą nawet za bardzo nie było gdzie grać w hokeja. Dopiero później otworzyli Akropolis, gdzie było lodowisko.
Pytam, bo w Przeglądzie przeczytałem, że mocno wspierasz brata, który wybrał tę drogę.
Nie chciał grać w piłkę, choć go namawiałem. Nie widział się w bramce, bo bał się piłki, a w polu było mu szkoda sił! W wieku dwunastu lat stwierdził, że chce być hokeistą. Trenował i gdy skończył osiemnaście, musiał już trafić do jakiegoś zespołu. A na Litwie jest tylko jeden, który gra w białoruskiej ekstraklasie, więc młodemu ciężko się przebić. Miał jednak możliwość wyjazdu do akademii w Stanach Zjednoczonych. Trzeba było tylko zapłacić coś koło 10 tysięcy euro. Grałem wtedy w Łęcznej, więc z czasem udało mi się to pokryć. Drugi rok miał już za darmo, bo zrobił postęp. Później podpisał kontrakt w Hiszpanii.
W Hiszpanii?
No co, grał przeciwko FC Barcelonie! Ja nie mogę się czymś takim pochwalić. Teraz przeniósł się do kolejnej mocnej ligi – gra w Holandii. Ale najważniejsze, że jest zadowolony. Próbowałem się bawić w jego menedżera i umieścić go w Polsce, pomagał trener Szatałow i trener Probierz, ale na razie bezskutecznie. Jednak jest młody, ma dobre warunki fizyczne, bo pił dużo mleka i będzie jeszcze grał na dobrym poziomie.
Wracając do ciebie – też łatwych początków nie miałeś, prawda?
Z osiedlowej drużyny, w której grałem ze starszymi kolegami, wzięli mnie do najlepszej szkółki w Wilnie. To był mój pierwszy transfer – kosztowałem dwie piłki.
Nie w kij dmuchał!
Żebyś wiedział, bo o piłki nie było wtedy tak łatwo jak teraz. Każda na wagę złota!
Wychowywałeś się z Polakami, więc – po pierwsze – pewnie od małego z bliska śledziłeś trudne relacje polsko-litewskie, a po drugie – przy okazji nauczyłeś się naszego języka.
Tak szczerze mówiąc, to nie wiem, skąd bierze się to przeświadczenie, że Litwini nie lubią Polaków i odwrotnie. To samo mówi się u nas o Ruskich. A ja przez całe życie nie spotkałem się u mnie z sytuacjami, które mogłoby to potwierdzać. Musimy oddzielić politykę od życia zwykłych ludzi. Gdy pojedziesz do Wilna i zaczepisz kogoś na ulicy, dowiesz się, że ma kolegę Polaka, Ruska i nie widzi żadnego problemu. A jeśli chodzi o język, to prawda – znałem wiele polskich słów.
Te dwie piłki okazały się dobrą inwestycją?
Prezes Breikstas, którego znacie z ŁKS-u, zbierał do akademii wszystkie talenty z całej Litwy. Trafiłem do starszego rocznika. Pierwszego dnia podzielono nas na cztery drużyny – do pierwszej szli ci najlepsi, trochę słabsi do drugiej, jeszcze słabsi do trzeciej, a do ostatniej same odrzutki. Oczywiście wylądowałem w tej czwartej. Jak mieliśmy treningi na hali, to dzielono ją między trzy drużyny, a my mogliśmy tylko stać w rogu i grać w dziadka! Śmieszne, że w tej drużynie wylądowałem właśnie ja i Egidijus Vaitkunas, który dziś też gra w kadrze i jest kapitanem Żalgirisu. Gdzieś po roku zrozumiałem, że za bardzo tam na mnie nie liczą.
Przez to wyjechałeś na Białoruś?
Gdy kończyliśmy juniorską karierę, pojawił się pewien bogaty człowiek, który postanowił zrobić z nas drużynę w drugiej lidze i wysyłać na testy. No i niektórzy jeździli na Łotwę i tak dalej. Ja za to nigdzie, bo do dziś wszyscy wspominają, że byłem tylko chucherkiem w koszulce Lokomotiwu Moskwa, któremu kibicuję. Potrafiłem coś zrobić z piłką, ale byłem mikrusem i nie miałem szybkości. Dopiero później potrafiłem w cztery miesiące urosnąć siedemnaście centymetrów. Raz przyjechał do nas trener reprezentacji i pytał się, kim jest ten nowy chłopak!
I od razu trafiłeś do kadry?
Już wcześniej coś się działo w tym temacie. Gdy miałem czternaście lat, trener poprosił, żebym zmienił obywatelstwo, bo chce mnie powołać. Wszystkie procedury trwały dwa lata, a gdy się skończyły, uznał, że… jestem niepotrzebny! Jednocześnie na jednym z turniejów spodobałem się w Dnieprze Mohylew. Pytali się w klubie, ile kosztuję.
Pewnie już ze cztery piłki. Albo nawet siedem!
Trochę więcej! Chciały mnie wtedy też Vetra i Żalgiris, ale tylko do drugiej drużyny. I oferowali mi 400 dolarów miesięcznie. A na Białorusi dawali 1500 i trenowanie z pierwszą z drużyną!
Czyli łatwy wybór.
No tak, a śmiali się ze mnie, że kontrakt na pięć lat podpisałem. A gdyby mi wtedy podsunęli taki na dziesięć, to podpisałbym na dziesięć! Śmiałem się później z prezesa, że głupi był, iż tak nie zrobił. Po jakichś pięciu meczach w rezerwach, zadebiutowałem w lidze i w ciągu dwudziestu minut strzeliłem dwie bramki. Od tej pory byłem już członkiem pierwszego zespołu.
To nie miałeś źle. U nas często myśli się, że poza BATE i Dinamem liga białoruska jest pół-profesjonalna.
To na pewno nie jest słaba liga, bo wszystkie drużyny są świetnie przygotowane fizycznie. Zgrupowania trwają wiele tygodni. Najczęściej odbywają się w jakimś w lesie, w śniegu, gdzie wszyscy biegają, skaczą i przerzucają opony. Mnie do dzisiaj skręca, gdy je widzę!
Skoro zgarniałeś 1500 dolców na Białorusi w takim wieku, to pewnie porządziłeś…
Ale czasami nie płacili po pięć-sześć miesięcy! Mieszkałem w bazie położonej w lesie jakieś 15 kilometrów za miastem. W starym obozowisku dla dzieciaków zrobili dwa boiska, trzy razy dziennie nas karmili, więc spokojnie można było przeżyć. Starałem się nie narzekać nawet, gdy nie płacili, ale wiadomo, że inni mieli dzieci i rodziny, więc byli w innej sytuacji. Problem był zimą, gdy brakowało ogrzewania. Spaliśmy w ciuchach i na własną rękę kupowaliśmy grzejniki elektryczne. Niestety i tak musieliśmy się zmieniać, bo gdy podłączyliśmy wszystkie w tym samym czasie, to strzelały korki. Tak więc pytałeś, czy u kolegi się nagrzało i zabierałeś do siebie. Gdy bywało bardzo zimno, nie chciał odpalić nasz autokar. Wtedy trzeba było iść kilka kilometrów w śniegu przez las na przystanek i czekać na autobus do miasta. Byli z nami przez jakiś czas Kameruńczyk czy Nigeryjczyk, oni przeżyli szok.
A ciebie jak tam przyjmowano? W końcu też byłeś obcokrajowcem.
Jak się u was mówi, gdy w wojsku starzy ganiają młodych?
Fala.
Tam było tak, że po meczach starzy zamykali się i pili, a my, młodzi, chodziliśmy spać. W środku nocy przychodzili i wysyłali nas na stację paliw. Też trzeba było iść kilka kilometrów przez las i lepiej było nie wracać z pustymi rękami! Jeśli powiedziałbyś „nie”, to mogło być nieprzyjemnie. Ja kilka razy poszedłem i nie miałem z tym problemu. Starsi mnie szanowali i z czasem nawet przestali prosić. Miałem też o tyle łatwiej, że przywoziłem im rzeczy z Wilna. Jak wracałem do domu, to dostawałem całą listę zakupów. Na Białorusi ciężko było na przykład o kurtki czy jeansy, a tam wchodziłem do Zary i tyle. Tak samo z niektórymi alkoholami, więc wracałem obładowany. To był bardzo fajny czas, do tej pory mam z niektórymi kontakt. Po pięciu latach to była moja druga rodzina. Można powiedzieć, że mnie wychowali.
No właśnie – na boisku się wyróżniałeś, ale nigdy nie trafiłeś do lepszego białoruskiego klubu.
W Mohylewie nie miałem źle, bo po roku zarabiałem 3000 dolarów, a w ostatnim sezonie dostałem jeszcze jedną podwyżkę i dostawałem 4500. Raz czy dwa mogłem odejść do Dinama Mińsk, ale nie byłem przekonany, że na pewno mnie chcą. A BATE robiło pode mnie podchody sześć czy siedem razy, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Ostatni raz dzwonili, gdy byłem już po słowie z Górnikiem Łęczna.
Mogłeś również grać na Ukrainie.
Ale mi przypomniałeś, to było jak jakiś „X Factor”! Byłem w Karpatach, spodobałem się i kazali wrócić w styczniu, żeby przygotowywać się z drużyną przez tydzień i podpisać kontrakt. Jak przyjechałem, okazało się, że było tam ze trzydziestu nowych! Powiedzieli, że są jeszcze cztery miejsca na obóz w Turcji i trwała o nie walka. Poszliśmy na testy medyczne, odpadło kilku. Później beep test i kolejni do domu. Sparing z drużyną z Kijowa – zostało nas chyba 15. Każdy miał zagrać po pół godziny. W pierwszej tercji mnie nie było, w drugiej też nie, w trzeciej siedziałem na ławce. Pomyślałem sobie, że nic już z tego nie będzie i nawet nie chciało mi się wychodzić na boisko. Zagrałem kwadrans od niechcenia i na takim luzie strzeliłem bramkę, dałem asystę i wygraliśmy 2-1.
Czyli miej wyjebane, a będzie ci dane.
Wiem, że tak się u was mówi, ale nie chciałem tak wprost! Na meczu był prezes i powiedział, że mam koniecznie jechać do Turcji. Później były różne perturbacje, zmiana trenera, chcieli mnie, ale nie dogadali się. Pewnie poszło o pieniądze, bo o co innego? Może prezes Mohylewa chciał za dużo. Łącznie moje testy trwały 40 dni, z Kostewyczem tak się poznałem, że do teraz mnie pamiętał! Aż chcieli mi pensję płacić.
Ale nie ma tego złego, bo trafiłeś do Polski.
Trochę później, ale tak. Mieliśmy mecz z waszą reprezentacją w Gdańsku, a po nim zadzwonił do mnie agent. Mówił, że Jagiellonia i GKS Bełchatów zapraszają na testy, a w Górniku Łęczna mam tylko przyjechać i pokazać się trenerowi, jak wyglądam. Pojechałem więc tam. Pamiętam, że zakwaterowano nas – mnie i jednego Bośniaka – w jakimś hotelu pod Łęczną. I teraz najlepsze – pierwszy dzień przesiedzieliśmy tam, bo… zapomnieli nas zabrać na trening! Wyobrażasz to sobie?
Policzek.
Nie mogłem tego pojąć. Niby tak bardzo mnie chcieli! Bośniak spakował się i po prostu wyjechał, ja chciałem zrobić to samo, ale menedżer mnie przekonał. Na treningu następnego dnia byłem smutny, ale trener Szatałow starał się to wyprostować. Szybko się do mnie przekonał, bo mieliśmy testy wytrzymałościowe i wypadłem najlepiej. Tylko trochę śmiesznie się zrobiło, gdy kazał mi zostać po treningu, postawił na bramce Serka Prusaka i chciał, żebym strzelił po pięć razy prawą i lewą nogą, później kilka razy musiałem podbić piłkę i dopiero po tym wszystkim zapytał, czy chcę zostać w Łęcznej.
A opowiedz jeszcze, jak wyglądała twoja droga do Łęcznej.
Wiem, o co ci chodzi! Najpierw wsiadłem w autobus z Wilna do Warszawy. Łęcznej nie znałem. Usłyszałem tylko, że to koło Lublina, chciałem więc sprawdzić to w internecie. Tak się jakoś jednak złożyło, że zamiast Łęcznej koło Lublina wyszukałem… Leszno koło Lubina! Już nawet chciałem kupować bilety, ale zadzwonił do mnie menedżer i powiedział, że mnie podrzucą. No i zdziwiłem się, że jedziemy w drugą stronę. Wyobraź sobie, co by było, gdybym pojechał to 600 kilometrów na zachód…
– Już jestem, gdzie mam się stawić?
A pojechałbym tam za moje ostatnie pieniądze!
A pamiętasz, jaki rekord pobiłeś w barwach Łęcznej?
Trzeba było wysłać sygnał, że jestem! No wiesz – nieważne jak mówią, byle nazwiska nie przekręcali. A chodzi o to, że zobaczyłem najszybszą kartkę w historii waszej ligi. Tomasz Nowak powiedział mi, żebym od razu zdecydowanie poszedł do przodu, to poszedłem, a przeciwnik nie odstawił nogi i stało się. Jak się zwijał z bólu, to myślałem, że czerwona, a to była może piąta sekunda… Przez następne dwadzieścia minut bałem się cokolwiek zrobić, żeby nie wylecieć. Później mi mówili, że będę gwiazdą na YouTube w filmikach z najgłupszymi kartkami! Moje pierwsze mecze w roli napastnika generalnie były ciężkie, ale strzeliłem kilka bramek i poszło.
Bardzo szybko zainteresowały się tobą większe kluby.
A kontrakt z Górnikiem miałem podpisany na dwa lata. Od razu chciałem dłuższy, ale chyba aż tak we mnie nie wierzyli. Po roku prezes oferował dużo pieniędzy, by później mnie sprzedać za więcej, ale nie przedłużyłem umowy i kupiła mnie Jagiellonia. Wiesz, kto mnie przekonał do Jagi? Kosta Vassiljev, choć nawet go nie znałem!
Jak to?
Na Białorusi cały czas oglądaliśmy ligę rosyjską. Zawsze zachwycałem się jego przeglądem pola i podaniami, gdy grał w Amkarze Perm. Zdziwiłem się, że później poszedł do Piasta, ale tam też do Wilczka dobrze dogrywał. Zawsze myślałem sobie, że fajnie byłoby z takim piłkarzem pograć. No i trafił do Jagiellonii, więc gdy później chciała też mnie, to długo się nie zastanawiałem. No i tak współpracowaliśmy, że prawie spadliśmy z ligi!
Ale później byliście jednym z najlepszych duetów.
Dużo bramek strzeliłem do zimy, on też, ale później trener przesunął mnie na bok i już nic. Było trochę dziwnie, ale trzeba szanować zarówno ten pomysł trenera, jak i każdy inny.
A było nerwowo w tym pierwszym sezonie, w którym zawodziłeś?
Pierwszy raz w karierze spotkałem się z presją. A kiedyś się nawet zastanawiałem nad tym, jak to jest, że piłkarz opowiada w wywiadach, że sobie z tym nie radzi. Wtedy myślałem, że to tylko wymówka, i że jak ktoś jest dobry, to wszędzie da sobie radę. Jak przyjechałem do Białegostoku, to pierwsze mecze miałem niezłe, ale nie strzelałem. Każdy pytał, kiedy wpadnie, pojawiło się myślenie, że skoro za mnie zapłacili, to powinienem strzelić z 15 goli i tak to się nakręcało. Coś przestawia się w głowie i wydaje ci się, że musisz. I zaczynasz się za dużo analizować, boisz się wziąć piłkę i tak dalej. Były takie myśli, żeby odejść po pierwszym roku, ale wszystko sobie przemyślałem. Trener Probierz też powiedział, że we mnie wierzy. I że w następnym roku pójdziemy na mistrza!
Serio?
Ciężko było mu wtedy uwierzyć, ale tak mówił! Później w kadrze strzeliłem Łotwie i Estonii, wróciłem do klubu, strzelałem w sparingach, później Legii i jakoś poszło. A trener tylko nieznacznie się pomylił.
Probierz to chyba generalnie lubił was zaskakiwać.
Trzeba było uważać! Zawsze mógł wziąć cię do tablicy i sprawdzić, czy znasz skład drużyn z ekstraklasy. Gdy przychodziłem, była taka sytuacja, że jeden piłkarz nie znał i za karę musiał kupić… książki dla całej drużyny! Raz jeden chłopak miał wypisać skład Górnika Łęczna, ale nie potrafił. Już nie pamiętam dokładnie szczegółów i nazwisk, ale wyglądało to mniej więcej tak, że trener kazał mu pisać..
– Zubas w bramce.
– Ano tak, zapomniałem!
– Dalej Dresio.
– No jasne!
(śmiech)
Trzeba było się pilnować, ale to było fajne. Ja nigdy nie byłem przy tablicy. Chyba raz też miałem wypisać Łęczną, ale to nie miało sensu, bo przed chwilą tam grałem. Jeśli chodzi o kary, to trener Probierz w ogóle wymyślał ciekawe. Raz na obozie w Turcji mieliśmy ustawić piłki na połówce i trafić w bramkę.
– Jeśli nie wpadnie przynajmniej połowa, to będzie kara.
I była. Trener przyniósł nam… puzzle. Tysiąc elementów.
Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić dwudziestu dorosłych facetów przy jednych puzzlach.
Na początku myśleliśmy, że to lajtowa kara. Chwila i z głowy! Trenerzy szli na mecz, więc mieliśmy za moment do nich dołączyć. Oj, była szyderka jak wracali. Poszliśmy na taras, wysypaliśmy je podłogę… Każdy sobie nawzajem przeszkadzał, gorąco, plecy bolą, bo trzeba się było wyginać. To była nauczka!
To jeszcze mniej wesoły temat. Reprezentacja Litwy, której jesteś kapitanem.
Dlaczego niewesoły? Reprezentacja to zawsze jest dla mnie pozytywny temat. Nie mamy super piłkarzy, nie jesteśmy super drużyną, ale prawie wszyscy znamy się od dzieciństwa, jesteśmy jak bracia i to fajne, że teraz reprezentujemy razem nasz kraj. Dla mnie każdy mecz to wielki zaszczyt.
Pewnie tym bardziej, że jak byłeś w tej czwartej drużynie, to nie myślałeś, że kiedyś będziesz zgarniał tytuły dla piłkarza roku.
Dzisiaj wszyscy się śmieją z tego, że kiedyś byłem tak lekceważony. Jak były jakieś testy, to miałem iść sobie gdzieś pobiegać. Jak robili zdjęcia, to mi mówili, że nie muszę przychodzić! Potem wyjechałem na Białoruś i jak wróciłem na kadrę młodzieżową i się pokazałem z niezłej strony, już inaczej do mnie podchodzili.
Ostatnie eliminacje mieliście bardzo słabe.
Początek mieliśmy bardzo dobry, a zakończenie bardzo słabe. Przed eliminacjami przyszedł trener Edgaras Jankauskas i wiążemy z nim duże nadzieje. To najlepszy piłkarz w historii Litwy – z Porto wygrał Ligę Mistrzów i Puchar UEFA, pracował z Mourinho – i nowoczesny trener. Odmienił treningi, pracuje nad naszą mentalnością i zebrał sztab młodych trenerów, którzy wprowadzają wiele fajnych rzeczy. I przede wszystkim nie chce, abyśmy grali jak zawsze, czyli tylko się bronili i prosili o jak najmniejszy wymiar kary. Pierwsze mecze pokazały, że potrafimy grać. Musicie dać nam trochę czasu.
Ale remis z Maltą to jednak wstyd.
Ukraina też tam grała i przegrała! To już nie jest Gibraltar – mają tam piłkarzy z włoskich lig, jeden grał na Cyprze z Sheridanem… Jesteśmy lepszą drużyną i powinniśmy wygrać, ale wcale nie jest tak łatwo, w poprzednich eliminacjach inne drużyny też gubiły tam punkty. Z nami strzelili ładnego gola i się zamurowali. Mieliśmy później nieprzyjemną rozmowę z kibicami, musiałem im tłumaczyć, że nie zrobiliśmy tego specjalnie, ale chyba wszystko sobie wyjaśniliśmy.
Zawsze miałeś zadatki na kapitana?
Nigdy! Przynajmniej tak mi się wydawało. To zaskakująca decyzja trenera. Zawsze byłem spokojny. Lubię pożartować w szatni i tak dalej, ale nie myślałem, że mogę nosić opaskę w kadrze czy w dobrym klubie. Nowy selekcjoner postawił na mnie od pierwszego meczu, a w kadrze ciągle byli zawodnicy po 30-tce, bardzo doświadczeni i mocno to przeżywałem. Długo zastanawiałem się, co mam powiedzieć drużynie przed pierwszym meczem. Na rozgrzewce ciągle o tym myślałem, do tego był stres związany z debiutem nowego trenera i tak dalej. No i powiedziałem takie rzeczy, że… wszyscy ryczeli ze śmiechu.
Ale chyba nie taki był twój cel, prawda?
No nie, ale wystarczy pomylić kilka słów o podobnym brzmieniu i nieszczęście gotowe. Miałem powiedzieć, że jak będziemy walczyć, to osiągniemy dobry wynik. Powiedziałem, że jak będziemy walczyć, to każdy… dostanie loda. I to nie takiego z lodówki! Moja pierwsza przemowa jako kapitana! Ale okazało się, że to było potrzebne. Już w hotelu gdy piliśmy piwko do kolacji, trener wstał i powiedział, że jeszcze nie widział, by z drużyny tak szybko zszedł cały stres. Po tym wszystkim już chyba nie mógł zabrać mi opaski!
Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI
Fot. FotoPyK/400mm.pl