Reklama

Hej, hej, piszę dla was z trybun NBA (odcinek 2)

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

20 listopada 2017, 16:59 • 6 min czytania 14 komentarzy

Pamiętacie jak przy okazji pierwszego artykułu z meczu Celtics w Bostonie wspominałem o ciągłych cierpieniach nowojorskiego Wertera i częstych ucieczkach poza Nowy Jork przed meczami Knicks? Tym razem nieco złamałem tę zasadę – mam wrażenie jednak, że powód był konkretny, bo przecież nie tylko drużynę da się w końcu oglądać (czy ja naprawdę piszę o NYK?!), ale też sama Madison Square Garden od jakiegoś czasu błyszczy i po kilkuletnich odnowach – w końcu! – przypomina obiekt godny  XXI- wieku…

Hej, hej, piszę dla was z trybun NBA (odcinek 2)

Pewnego deszczowego, listopadowego poranka wychodząc z biura, które dosłownie znajduje się dwie minuty spacerem od MSG, nie czułem jeszcze takiej zajawki, jak podczas wizyty na meczu w Bostonie z Brianem kilka tygodni wcześniej. Wynikało to zapewne z faktu, iż wcześniej “stara” MSG kojarzyła mi się raczej tylko z historiami zapalonych fanów NBA, pamiętających “złote” lata Knicks. Niestety, tak się składa, że ten okres przypadał na dekady, w których moi rodzice jeszcze nie myśleli o potomstwie.

Szybkim tempem przeszedłem przez bramkę dla VIP-ów (a dokładnie przez wejście dla fanów, którzy… nie mają dużych torebek, wiem – dziwne). Dzięki temu eleganckim łukiem ominąłem kolejeczkę dla 3 klasy Titanica i nieco ponad minutę później to już nie na mnie lał deszcz.

Kiedyś odwiedzający Nowy Jork turyści narzekali na wszechobecny brud i syf oraz wielkie szczury, pochłaniające z ulicy kawałki pizzy. MSG też kojarzyła się kiepsko, teraz o świątyni NBA nie można powiedzieć złego słowa. Wszystko przez renowację hali, która jeszcze jakiś czas temu była zagrożona wyburzeniem. Lokalne władze zastanawiały się, czy nie zastąpić „dinozaura” z lat 60. nowym, modernistycznym budynkiem. Skończyło się jednak na mozolnym, trzyletnim remoncie, podczas którego latem eksmitowane z Madison Square Garden kobitki z New York Liberty  (też nie oglądam WNBA i nie wiem po co ta liga jeszcze istnieje). Po jego zakończeniu oglądający w telewizji Knicksów kibice wreszcie nie mają wrażenia, że drużyna gra na Torwarze.

Ale do rzeczy – wchodzimy do środka, a tam już na dzień dobry czeka na nas nie lada gratka, zupełnie nowy sklep z gadżetami:

Reklama

1

2

Warto dodać, że zarząd NYK przygotował specjalne, „militarne” wersje t-shirtów, czapeczek oraz innych bajerów. Wszystko to oczywiście ze względu na Dzień Weterana, który w Stanach odbywał się 11 listopada. Całkiem dobry pomysł, ale biorąc pod uwagę, ile tych gadżetów wyprodukowali, za kilka tygodni zapewne zaleją one wyprzedaże.

Po przejściu przez bramki biletowe i zaliczeniu spotkania z wykrywaczem metalu, którego nie powstydziłoby się Okęcie, jesteśmy już prawie na trybunach. Ściany korytarzy w MSG przypominają jedno wielkie muzeum z pamiątkami. Kiedy szedłem do mojego sektora, natknąłem się na dziesiątki koszulek, figurek, wycinków z gazet i starych biletów. Szczerze to atmosfera była tak wspaniała, że poczułem się jak dziecko w fabryce czekolady. Obszedłem więc wszystko dwa razy, na dłuższą chwilę zatrzymałem się przy gablotach związanych z historycznymi koncertami oraz tymi, które są poświęcone New York Knicks.

3

4

Reklama

W “starej” MSG fani tak naprawdę nie mieli specjalnie powodu, żeby przyjść na mecz dużo wcześniej. Teraz sytuacja zmieniła się diametralnie. Godzinkę oczekiwania na spotkanie śmiało można zabić nie tylko oglądając powyższe pamiątki, ale też dzięki czytaniu o historii obiektu i jego zmianach przez ostatnich 50 lat. Są też nowocześniejsze sposoby na przyciągnięcie kibica sporo przed meczem – można pyknąć sobie kilka szybkich meczyków w NBA 2K18 na Playstation. Takiego bajeru nie widziałem jeszcze w żadnej innej hali.

5

Po zaliczeniu wszystkich tych atrakcji do rozpoczęcia meczu pozostało jeszcze 30 minut i kilka dolców plątających się w portfelu. Zdecydowałem się więc na szybkie piwko, które z pewnością okazało się najdroższym browarem w moim życiu. $ 12,75 za butelkę Bud Light! (tylko proszę, nie oskarżajcie mnie o picie byle gówna, pani w sklepiku powiedziała, że Corony były, ale się skończyły, a „normalny” Budweiser nie dojechał, bo… to początek sezonu). Pomyślałem sobie, że to chyba jakaś republika bananowa, a nie Nowy Jork, mimo wszystko byłem jednak w miarę szczęśliwy, ponieważ sprzedawczyni zapewniła mnie, że w tę horrendalne cenę  jest już wliczony napiwek. Humor poprawił mi się już totalnie, gdy zobaczyłem coś, co praktycznie nie istnieje w NBA – krzesełka barowe, nieponumerowane, niezajęte przez nikogo, sprawiające, że człowiek czuje się jak w irlandzkim barze, w dodatku z dobrym widokiem na parkiet. Rzuciłem się na jedno z nich jak Reksio na szynkę i kulturalnie sączyłem złocisty napój.

6

Chwilę potem zdziwiłem się jeszcze bardziej, bo kilka rzędów poniżej mojego krzesełka dostrzegłem w jednym z sektorów… zainstalowane małe ekraniki ledowe. Najlepsze, że nikt nie oglądał na nich skrótów meczów Knicksów, zamiast tego wszyscy gapili się na baseballowe spotkania, które to zawsze kojarzą mi się z piknikiem dla dziadziusiów.

Na trybunach w Nowym Jorku generalnie często dzieje się więcej niż na samym parkiecie, to efekt tego, że spora część ludzi na meczu to turyści. Obok mnie jakaś małolatka gada na Facebooku z chłopakiem i pokazuje mu halę, kawałek dalej wujek z Arizony najpierw robi sobie selfie, a potem odbiera telefon z akcentem godnym bohatera westernów. Po lewej widzę nagle zgraję Włochów i czuję się, jakbym był na meczu Interu w Mediolanie, po prawej parka Francuzów komentuje coś z takim zaangażowaniem, że jestem pewien, iż pierwszy raz są na meczu NBA.

7

Kiedy na początku Knicks przegrywali dosyć wyraźnie z Hornets, chyba mało kto z tych kibiców odważyłby się postawić dolara na miejscowych. A jednak, znakomity Porzingis zniwelował prowadzenie Charlotte dzięki czemu hala ożyła. Francuzi, Włosi, Polacy i cała reszta turystów zwiedzających Wielkie Jabłko wstała, zaczęła klaskać, a tym samym przestała skupiać się na swoich hot-dogach i coli. Mecz wreszcie się dla nich zaczął.

Ciekawym zjawiskiem, o którym nie miałem okazji pisać wcześniej, jest innowacyjna architektura wnętrz MSG. Po tych niekończących się remontach jako pierwszy obiekt w NBA Madison Square Garden ma tzw. „chase bridges”, czyli najzwyczajniej w świecie szklane, podwieszane dodatkowe trybuny. Dla mnie wygląda to komicznie, szczególnie, że ceny biletów pod samym dachem wcale nie są niższe od tych w sektorach poniżej.  W niektórych miejscach wygląda to tak, że wyższe rzędy mają parkiet na drugim planie, bo na pierwszym, tuż przed ich nosem, rozpościerają się te „mosty”. Nie jestem ich zwolennikiem, ale w NY doszli do wniosku, że to dobry sposób na zwiększenie przychodów z biletów w obiekcie, którego nie da się już inaczej rozbudować.

9

Atrakcją dla tych wszystkich turystów-kibiców były też… wielkie armaty, które w trakcie czwartej kwarty „wypluwały” tanie t-shirty w trybuny. Choć pewnie niektórym bardziej podobały się cheerleaderki, które tańczyły nieopodal, trzeba Knicksom oddać jedno – mają największe strzelby w lidze, dlatego koszulki dolatują w najdalsze zakątki hali. Szansa na złapanie takiego trykotu ma w sumie jeden kibic na dwa tysiące osób, więc facet, który siedział dwa rzędy pode mną powinien zacząć grać w Mega Millions, czyli amerykańskiego totka. Swoją drogą gość cieszył się ze swojej zdobyczy jak szaleniec, niestety nie byłem w stanie zrozumieć w jakim języku. Tu muszę się pochwalić – gdy wychodziłem z MSG, to…natknąłem się na jeden z tych t-shirtów. Może też puszczę kuponik? Jak wygram, to usiądę w pierwszym rzędzie obok Kevina Harta i cyknę dla was tekst z zupełnie nowej perspektywy. A właśnie – on wyszedł z hali z pustymi rękoma i zachrypniętym gardłem, bo darł się najgłośniej jak tylko możecie sobie wyobrazić.

10

 

UP NEXT: przepraszam za brak tekstu z meczu Clippers podczas wizyty w Los Angeles. Nie dałem rady go napisać, bo byłem zawalony robotą. Obiecuję, że jakoś niebawem spróbuję wybrać się do Filadelfii lub za rzeczkę, na Brooklyn. Stay tuned, przypominam też, że mój pierwszy tekst na Weszło możecie przeczytać tutaj

Z lekkim przymrużeniem oka, Michał Kaleta, Nowy Jork. (bez akcentu Maxa Kolonko)

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

14 komentarzy

Loading...