Poważnie zaczęliśmy się zastanawiać, czy Kamil Stoch nie ma przypadkiem wykupionego abonamentu na podium w Wiśle. Przed rokiem dwa razy tutaj wygrał, wczoraj był drugi z drużyną, a teraz na tym samym miejscu wylądował w zawodach indywidualnych. Nasz lider odwalił dziś kawał dobrej roboty, a przy okazji już na starcie sezonu pokonał najgroźniejszego rywala, czyli Stefana Krafta. Kamil, zasłużyłeś dziś na browar. Jeśli lubisz, może być i… kraftowy. Pierwsze miejsce niespodziewanie dla Junshiro Kobayashiego.
Dzisiaj w Wiśle znów było bardzo głośno i kolorowo, ale dość długo trochę nudnawo. Dla wielu skoczków osiągnięcie granicy 120 metrów jawiło się jak zdobycie Himalajów, dlatego na początku pierwszej serii kibice rozkminiali, co działo się w innych zakątkach obiektu. A działo się naprawdę sporo.
A skoro jesteśmy już przy samym obiekcie, to czekając na poważne skoki w odmętach internetu wygrzebaliśmy zdjęcie, jak w latach 30. wyglądała ponoć stara skocznia w Wiśle. Gdyby zobaczył ją słynący z bezwzględności szef Pucharu Świata Walter Hofer, zapytałby pewnie, a gdzie są tory lodowe, a gdzie siatki wiatrochronne, a gdzie droga przeciwpożarowa…
Dziś jednak na szczęście organizacja była jak należy. Włącznie z formą biało-czerwonych, bo po pierwszej serii aż pięciu z nich znalazło się w czołowej dziesiątce. Najwyżej, czwarty, po skoku na odległość 125 m był Dawid Kubacki. Z kolei na miejscach od 7. do 10. plasowali się kolejno Maciej Kot, Kamil Stoch, Piotr Żyła i Stefan Hula. Prowadził Richard Freitag (126 m) przed Stefanem Kraftem (126,5 m) i Junshiro Kobayashim (124 m).
Szkoda było przede wszystkim Stocha, bo z naszej piątki skoczył najkrócej – raptem 121 m. W przerwie Adam Małysz najwyraźniej kazał mu wsunąć banana razem ze skórką, bo w drugiej serii odpalił aż 129,5 m, co wywindowało go ostatecznie aż na drugie miejsce. Drugie, bo swoje próby – mimo wszystko – lekko spieprzyli Kraft i Freitag. Ciśnienie wytrzymał tylko Japończyk, który po skoku na odległość 126,5 m zapewnił sobie pierwszą wygraną w karierze. Oprócz miejsca na podium Stocha cieszy także to, że już w pierwszym indywidualnym konkursie pokazał on plecy Kraftowi (trzecie miejsce), czyli gościowi, który broni Pucharu Świata.
Ostatecznie z czołowej dziesiątki wypadł Kot. Żyła z Hulą wspólnie zajęli siódme miejsce, Kubacki z kolei dziesiąte.
Dobra, co wiemy po premierowym weekendzie sezonu olimpijskiego? Po pierwsze, nasi bez wątpienia są w gazie, a lider Stoch, choć momentami nierówny, to już teraz potrafi odpalić petardę. Po drugie, wspomniany już Kraft wciąż jest w formie i chyba nie robił sobie jaj mówiąc przed sezonem, że chce wygrać wszystko co się da. Po trzecie, siedzący na wieży trenerskiej Stefan Horngacher wciąż ogląda skoki naszych zawodników – nawet udane – z miną Andrzeja Poniedzielskiego.
No ale w sumie najważniejsze, żeby największą radochę miał za niecałe trzy miesiące w Pjongczang. I występy naszych na początku sezonu pozwalają wierzyć, że kto wie, może na igrzyskach będzie mógł uśmiechnąć się już od ucha do ucha?
Fot. 400mm.pl