Wczoraj minęły cztery lata od dnia, w którym zmarł Gerard Cieślik, legendarny napastnik Ruchu Chorzów, autor 168 goli w najwyższej klasie rozgrywkowej. Można się jednak zastanawiać co w przypadku 45-krotnego reprezentanta Polski było bogatsze – dorobek strzelecki czy życiorys? Część drugiej z tych rzeczy postanowiliśmy dziś przypomnieć. Po jego śmierci przygotowaliśmy specjalny alfabet, który w całości znajdziecie TUTAJ. A poniżej kilka wybranych haseł.
A – Aberdeen
Dziesięć tysięcy funtów, które proponowano mu za transfer do „granitowego miasta”, na polskie warunki były wówczas fortuną. Pamiętajmy, że zarabiał w Ruchu grosze, musiał codziennie stawiać się do pracy, żeby móc wyżywić rodzinę, choć był przecież jednym z najlepszych piłkarzy w kraju. W Aberdeen mógłby skupić się wyłącznie na futbolu, a także gdyby szło mu dobrze otworem stała cała piłkarska Europa. Dokąd by zaszedł? Może dziś wspominałaby go cała Europa? Lepsze perspektywy, nieporównywalnie lepsze pieniądze. Ale wybrał Chorzów. Wybrał swój ukochany klub, swoje miasto, swoich ludzi. Choć nie podchodźmy do sprawy płasko: może po prostu bał się o swoją rodzinę? On mógł zostać w Szkocji, owszem, ale przecież władze polskie uznałyby go za zdrajcę. Na pewno nie pozwoliłby mu sprowadzić do siebie bliskich. Miałby po swojej stronie klub, pieniądze, może zdołałby ich „przeszmuglować”, ale przecież byliby też pilnowani, bo partia by się tego spodziewała.
H – Hajs
Futbol w latach 40-tych i 50-tych był zasadniczo amatorski. Cieślik był reprezentantem Polski, gwiazdą, bożyszczem tłumów, ale na co dzień normalnie pracował jak tokarz. Przed meczem z ZSRR kapitan reprezentacji Henryk Reyman obiecał, że wszyscy dostaną po pięćset złotych, jeśli mecz zakończy się zwycięstwem. Taka suma fortuną nie była, ale to nikt taką sumą nie pogardził. Jak to z pieniędzmi jednak bywa, wszystko skończyło się na obietnicach: – Jak czekaliśmy wtedy na te pieniądze, tak do dziś dnia czekamy. Jakby były z tego odsetki, to bym teraz był bogatym człowiekiem. Ostatecznie dostałem tylko dietę w wysokości 38 złotych. Przyszedłem do domu, chciałem je dać żonie, wkładam rękę do kieszeni… a tam nie ma. Miałem dziurę i te pieniądze zgubiłem – powiedział w wywiadzie dla TVS.
Ł – Łaba
Cieślik bynajmniej nie zamierzał umierać za cofający się, rozbity do cna Wermacht, którego nienawidził do kości. Dlatego po kilku miesiącach na froncie próbował przedostać się do Amerykanów wraz z kilkoma innymi Ślązakami. Musieli w tym celu przeprawić się przez Łabę. Zrobili tratwę ze skrzynek, desek, czego się dało. Pan Gerard praktycznie nie umiał pływać, więc na szyi miał dętkę samochodową, która na wszelki wypadek w kryzysowej sytuacji miała pomóc. Wykryto ich i istotnie, kryzys nadszedł. Przeprawa stała się piekłem. Ostrzeliwani, znoszeni przez silne prądy, w końcu zmuszeni do skoku do wody. Dętka na wiele się nie przydała, zawodnik zaczął się topić, był o krok od śmierci. Uratował go Teodor Wieczorek, później również gracz reprezentacji Polski. Do Amerykanów dotarli po wielkich wysiłkach, sukces? Nie, tylko wielkie rozczarowanie. Rano Jankesi przekazali uciekinierów Rosjanom. Ci skierowali ich do obozu jenieckiego w Brandenburgu, a Cieślik po latach nazywał cudem fakt, że w ogóle go przeżył.
U – „Urban legend”
Futbolowy mit, jakoby Cieślik złamał poprzeczkę z ZSRR krążył przez wiele lat, a pewnie i do dziś wielu zapytanych odpowiedziałoby, że to prawda. Ale przecież to tylko i wyłącznie historia, która „wydarzyła się” się w filmie „Piłkarski Poker”, gdzie poprzeczkę połamał Laguna. Jedyny znany nam przypadek, gdy poprzeczka została złamana w trakcie gry miał miejsce w Anglii. Stało się to jednak nie z przyczyny strzału, ale z powodu blisko 150-kilogramowego bramkarza Williama Foulkea, a który nudził się i postanowił podciągnąć na poprzeczce.
Z – Związek Radziecki
Ledwie trzy dni przed swoim najsłynniejszym meczem zgłosił się na zgrupowanie, bowiem został na nie specjalnie dowołany. Wciąż, nawet w tym szczytowym dla siebie okresie, pracował także normalnie jako tokarz. Zainteresowanie starciem było ogromne: prawie pół miliona osób zamówiło bilety, cały naród przy radioodbiornikach. A wszystko mimo że naszym nie dawano żadnych szans, ZSRR było aktualnym mistrzem olimpijskim. Ale sto tysięcy osób śpiewających hymn na Śląskim wlało w naszych nadzieję, a sowietom jakby zmiękły kolana. Do tego mieliśmy „trzech przyjaciół z boiska”, czyli, Szymkowiaka na bramce, Brychczego i Cieślika z przodu.
Od pierwszych minut Polacy rzucili się rywalom do gardeł. Tuż przed przerwą pierwszy raz legenda Ruchu pokonała Jaszyna, chwilę po przerwie poprawiła głową i zrobiło się 2:0. ZSRR zmniejszyło rozmiary porażki do 2:1, ale i tak w tamtym momencie był to jeden z największych futbolowych sukcesów od wielu, wielu lat. Nie wspominając już o wymierza pozasportowym, który bynajmniej nie był bez znaczenia i dla samych graczy. Większość miała burzliwą historię wojenną i na pieńku z Rosjanami, również zniesiony na rękach Cieślik. – Nic w tym momencie nie było ważniejsze od pokonania „Ruskich” – tak po latach wspominał bohater meczu.