Jeszcze w zeszłym sezonie mecze Sandecji Nowy Sącz z Górnikiem Zabrze były rozrywką zarezerwowaną dla fanów pierwszoligowego stylu życia. Obie drużyny wniosły jednak do ekstraklasy tyle jakości, że chętnie rozważylibyśmy zwiększenie liczby spadkowiczów i awansujących. Zabrzanie to powiew świeżości, którego dawno nie czuliśmy. W ekipie z Nowego Sącza co prawda mnóstwo jest znajomych twarzy, ale całkiem przyjemnie się je ogląda w tym zestawieniu. Zakończony dogrywką dreszczowiec z Pucharze Polski też podpowiadał nam, że spędzenie sobotniego wieczoru w towarzystwie beniaminków nie będzie stratą czasu.
I co? I działo się sporo. A w porównaniu do wcześniejszego meczu w Krakowie to było piłkarskie święto. Choć mówimy nie tylko o scenach, w których piłkarska jakość wylewała się z ekranu.
Obejrzeliśmy na przykład bodaj najgorszą połówkę Górnika od momentu powrotu do ekstraklasy. Do przerwy Sandecja na tle zabrzan wyglądała tak, jakby z Juventusem łączyły ją nie tylko podobne stroje. Już w 2. minucie sędzia Paweł Gli powinien gwizdnąć karnego po tym, jak Wieteska powalił w szesnastce Filipa Piszczka. Chwilę później z byłym obrońcą Legii starł się jeszcze Trochim. Poradził sobie, zagrał wzdłuż bramki, ale do piłki nie dopadł ani zastępujący Kolewa Piszczek, ani Danek. Na bramkę gospodarzy musieliśmy poczekać do 30. minuty. Piter-Bucko wykończył wrzutkę z wolnego Cetnarskiego. Stałe fragmenty to najgroźniejsza broń Górnika, ale tym razem to oni oberwali w ten sposób (zresztą po raz enty w tym sezonie, stojąca piłka to dla zabrzan miecz obosieczny). A był jeszcze choćby strzał Brzyskiego z wolnego i strzał Danka po akcji Piszczka, który przeleciał minimalnie nad bramką.
Okej – do tego, że defensywa Górnika to nie jest najlepsza tego typu formacja w lidze już się przyzwyczailiśmy. Ale że ofensywa nie potrafi zaskoczyć Kraczunowa z Piterem-Bucko to jednak nowość. Strzał Kurzawy, z którym na raty poradził sobie Gliwa i… w zasadzie to tyle.
Jak pewnie doskonale wiecie, nie przepadamy za rozdmuchiwaniem znaczenia jednego piłkarza dla całego zespołu w ekstraklasie. Rozumiemy, że Hiszpanie używają terminu „Messidependencia”, ale gdy w Polsce mówiło się, że Lech jest “Trałkozależny” reagowaliśmy raczej szyderczym uśmiechem. Wspominamy o tym dlatego, że ciekawie układają się ostatnio losy Górnika w zależności od tego, czy na boisku jest Szymon Żurkowski.
Gdy z urazem opuszczał boisko w spotkaniu przeciwko Koronie, Górnik prowadził 3-1. Bez niego zabrzanie stracili dwa gole.
Gdy pierwszą połowę meczu z Sandecją oglądał z ławki, jego drużyna wyglądała blado i przegrywała. Z nim na murawie odwróciła losy spotkania.
Niestety jeszcze raz z pomocą sędziego. Suarez celowym zagraniem ręką przerwał kontrę gospodarzy. Miał już na koncie żółtą kartkę. Powinien zobaczyć drugą.
Oczywiście bez pomocy arbitra Gónik też sobie radził. O ile jeszcze pierwsza bramka była trochę wymęczona, bo Matuszek wepchnął do siatki piłkę, którą Gliwa odbił po strzale Angulo, o tyle druga sytuacja to już popis Hiszpana. Zabrał na karuzelę dwóch stoperów grających dobre zawody, a później wpakował piłkę obok Gliwy. Takie zabawy to raczej styl Carlitosa, ale dziś bardziej doświadczona z ligowych gwiazd pozamiatała. Warto było na to czekać! Sandecja miała jeszcze swoje okazje, ale pewny był dziś Loska. Gliwa odpowiedział kapitalną interwencją, gdy Żurkowski wyłożył piłkę Angulo.
Dobry mecz. Więcej takich beniaminków! Kiedyś po meczu w Niecieczy Górnik spadał z ligi. Dziś po spotkaniu na tym stadionie wskakuje na fotel lidera ligi. Kilkanaście miesięcy, niby szmat czasu…
[event_results 374693]