Reklama

Największa celebrytka wśród tenisistek czy największa tenisistka wśród celebrytek?

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

27 października 2017, 18:47 • 6 min czytania 6 komentarzy

Jej kariera jest jednym z najdziwniejszych zjawisk w najświeższej historii tenisa. Najwyżej w rankingu znajdowała się na ósmym miejscu, nigdy – jako singlistka – nie zagrała w finale Wielkiego Szlema, ba, nigdy nie wygrała choćby żadnego turnieju WTA. Mimo tego zarobiła znacznie więcej niż tenisowe mistrzynie, a jej sława nie przemija do dziś – 14 lat po zakończeniu kariery. Oto Anna Kurnikowa.

Największa celebrytka wśród tenisistek czy największa tenisistka wśród celebrytek?

– Okazjonalnie mogę wystepować jedynie w spotkaniach towarzyskich, ale nie daję rady z rygorystycznym planem w czasie głównych turniejów. Nie chcę grać, dopóki fizycznie nie będę gotowa w stu procentach. Pod koniec dnia najważniejsze jest dla mnie moje zdrowie i nie chcę ryzykować jego utraty – mówiła w październiku 2003 roku, gdy kontuzje poważnie zahamowały jej karierę. Przez cały sezon zagrała jedynie dziesięć spotkań, dwa kolejne oddawała walkowerem. Diagnoza? Brzmiała jak wyrok. Chroniczny uraz dolnego odcinka kręgosłupa i koniec tenisowej przygody w wieku 22 lat.

Choć w singlu nie zdążyła niczego wygrać, to deblistką była znakomitą. Świadczy o tym 16. zdobytych tytułów WTA – w tym dwóch na Australian Open – oraz pozycja światowej jedynki, na której utrzymywała się przez wiele tygodni. Zamiłowanie do gry podwójnej pokazywała kilkukrotnie już po zakończeniu kariery, biorąc udział w charytatywnych „pokazówkach”.

Fenomen Kurnikowej pod koniec minionego i na początku XXI wieku był niesamowity. O młodziutkiej Rosjance pisano w mediach, o jej wizerunek zabiegały ogromne marki, a na meczach Anny ciężko było znaleźć wolne krzesełko. Wdzięk Kurnikowej był niepodrabialny, szybko zyskała popularność nawet u ludzi niemających pojęcia o tenisie. Jej obecność w kobiecym Tourze sprawiła, że coraz więcej stacji telewizyjnych zdecydowało się na tę dyscyplinę w swojej ofercie. Była jednym z pierwszych sportowców, który podbił Internet – przez kilka lat jej nazwisko było najczęściej googlowane na całym świecie. Dziś jej profil na Facebooku lubi 3,3 mln widzów – ponad trzy razy więcej, niż Agnieszki Radwańskiej!

Duża sława to jednak również duże problemy. Mnóstwo zawodniczek z Touru było zazdrosne nie tylko o rozpoznawalność Kurnikowej, ale i specjalne traktowanie względem jej osoby. Lepsze tenisistki często nie miały tylu przywilejów od organizatorów turniejów, co będąca gwarantem kompletu na trybunach Rosjanka. Nick Bollettieri, założyciel słynnej akademii, z której wywodzi się również Kurnikowa, opowiadał: – Gdy byliśmy na dużych turniejach, a na korcie głównym nie grał nikt „z nazwiskiem”, wszyscy woleli oglądać trenującą Annę. Ona dawała show, po prostu.

Reklama

Poza sportem, Kurnikowa była przede wszystkim chodzącą maszynką do zarabiania pieniędzy. W 2003 roku została twarzą firmy produkującej bieliznę dla sportowców. Decyzję tę – oczywiście poza względami finansowymi – tłumaczyła tym, że ponad połowa kobiet w Wielkiej Brytanii aktywnie uprawiających sport jest narażona na nieodwracalne uszkodzenie piersi. – One nie wiedzą, że ten problem dotyczy nie tylko dyscyplin o najwyższej intensywności. Większość kobiet nie zdaje sobie sprawy ze szkód, jakie wyrządzają sobie przez noszenie niewłaściwych biustonoszy – powiedziała w czasie konferencji promującej akcję. Na bilbordach Kurnikowa, ubrana w sportowy stanik, zalotnie spoglądała do potencjalnych klientek, a obok niej prezentował się mocny napis: Tylko piłka powinna podskakiwać.

article-2426834-181ED45200000578-701_634x360

Ogromne pieniądze zarobiła również na reklamie Adidasa i Omegi. Aktywność jej menedżera sprawiła, że dysproporcja jej zarobków – sportowych i marketingowych – była naprawdę spora. W trakcie swojej kariery na korcie zgarnęła 3,5 miliona dolarów, podczas gdy kampanie reklamowe gwarantowały jej 10 milionów zielonych… rocznie. Miazga, zwłaszcza, że mówimy o czasach, gdy w radiu furorę robiło „Maybe” zespołu Brainstorm.

Olbrzymią popularność Kurnikowej wykorzystał również 20-letni student z Holandii, który z „pomocą” Rosjanki trollował właścicieli prywatnych komputerów. Wysyłał ludziom e-maile z załącznikami, w których miały znajdować się atrakcyjne zdjęcia tenisistki. Po otwarciu pliku zamiast fotki uruchamiał się jednak skrypt, który przekazywał maila dalej, do wszystkich kontaktów ofiary. Na szczęście wirus nie miał na celu uszkodzić danych na zaatakowanym komputerze. Co ciekawe, motyw virala z Kurnikową został wykorzystany w jednym z odcinków serialu „Przyjaciele”, jednak twórcy zdecydowali się przedstawić go jako dużo bardziej złośliwego, niż był w rzeczywistości.

Śmiało można powiedzieć, że już w trakcie kariery była celebrytką. W 2000 roku zagrała epizodyczną rolę w filmie „Ja, Irena i ja” z Jimem Carreyem i Renee Zellweger, trzy lata później poprowadziła galę World Music Awards. Znajdowała się na okładkach magazynów, była wybierana najseksowniejszą kobietą na świecie według „For Him Magazine”. W 2002 roku wzięła udział w zdjęciach do teledysku piosenki „Escape” autorstwa jej partnera, Enrique Iglesiasa. Po dwóch wcześniejszych, burzliwych związkach z rosyjskimi sportsmenami, Kurnikowa wreszcie się ustatkowała. Z piosenkarzem – choć bez ślubu – jest do dziś, choć oboje unikają brylowania na ściankach i wspólnego pokazywania się publicznie.

204983.max-620x600

Reklama

W przeciwieństwie do wielu kolegów i koleżanek z branży, po zakończeniu kariery nie pozostała w tenisowym światku. Jak sama przyznała – z wiekiem nabrała dojrzałości i mądrości. Przez kilka lat wycofała się z działalności publicznej, mało jej było w mediach. Wróciła w 2011 roku jako trenerka w „The Biggest Loser”, show, w którym uczestnicy rywalizowali o to, który z nich straci najwięcej na wadze. Stacja NBC zrezygnowała jednak z jej usług już po jednym sezonie. Z nieoficjalnych źródeł dało się dostrzec głosy, że praca z nią była koszmarem, a sama Kurnikowa była bardzo nieprzyjemna dla swoich otyłych podopiecznych.

Od wielu lat jest zaangażowana w rozmaite akcje charytatywne. Z Iglesiasem mieszka w Miami, gdzie mają rezydencję na prywatnej wyspie. – Uwielbiam Miami, ponieważ tu jest większy luz. To nie jest takie wielkie miasto, jak Nowy Jork czy Los Angeles, gdzie trzeba się odpowiednio ubierać i tak dalej. W Miami mogę chodzić nawet nago. Tu nie ma tylu czyhających fotografów. W Los Angeles są wszędzie – mówiła w 2009 roku.

Kilka lat wcześniej została ofiarą stalkera. Bezdomny mężczyzna, legitymujący się nazwiskiem William Lepeska, latem 2004 roku zaczął wysyłać jej erotyczne listy, podobne wiadomości umieszczał również na jej stronie internetowej. Kilka miesięcy później zdecydował się przypłynąć… nago do jej posiadłości. Pomylił jednak adres, zauważyła go trzyletnia córka sąsiadów. Przed sądem tłumaczył, że nie miał na sobie ubrań, bo liczył, że tenisistka zostawiła mu suche ciuchy w mieszkaniu. Dodatkowo, na prawym bicepsie wytatuował sobie napis „Anna”. Za prześladowanie i włamania Lepeska otrzymał wyrok pięciu lat więzienia.

Dziś mówi się o niej znacznie mniej, choć serwisy plotkarskie co jakiś czas próbują zaglądać jej do sypialni. Główne informacje dotyczące jej osoby w mediach stanowią bowiem plotki o jej rzekomym ślubie z Iglesiasiem, czy spekulacje na temat ciąży. Sama przyznaje, że sformalizowanie związku nie jest jej do niczego potrzebne. Mimo że publicznie deklaruje chęć posiadania potomstwa, wciąż się go nie doczekała. Być może duży wpływ na to ma Iglesias, który przed laty miał rozstać się z Kurnikową twierdząc, że nie jest jeszcze gotowy na ojcostwo.

Największa celebrytka wśród tenisistek czy największa tenisistka wśród celebrytek? Chyba jednak to drugie, choć sama Kurnikowa przyznaje, że kilkanaście lat temu była innym człowiekiem. Gorszym, smutniejszym, wyrachowanym. Twierdzi, że nie poznałaby siebie z tamtych czasów. – Dziś lubię siebie dużo bardziej. Bardzo się zmieniłam, dorosłam, stałam się bardziej tolerancyjna. I bardzo mi ta zmiana odpowiada. Choć muszę przyznać, że fajnie byłoby mieć wciąż twarz dwudziestolatki.

WIKTOR DYNDA

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

6 komentarzy

Loading...