Adrian Zieliński mógł bać się dzisiejszego dnia bardziej niż Patryk Vega recenzji krytyków filmowych po premierze „Botoksu”. Panel dyscyplinarny przy POLADZIE miał bowiem podjąć decyzję, czy utrzymać czteroletnią dyskwalifikację sztangisty, która de facto oznaczałaby zakończenie jego kariery (nie miałby szans na występ na IO w Tokio). Zamiast ostatecznego wyroku usłyszeliśmy jednak, że zgromadzi się raz jeszcze, w listopadzie.

Patrząc na facebookowy profil Adriana trzeba powiedzieć, że dzisiejsze wydarzenie ucieszyło go chyba nie mniej niż zdobycie olimpijskiego złota w Londynie:
Przypomnijmy o co chodzi – 16 października sztangista przedstawił światu wyniki badania wariografem, z których wynikało, że w sposób świadomy nie przyjmował dopingu. Zieliński miał nadzieję, że Panel Dyscyplinarny weźmie je pod uwagę, co też się stało. Na jego miejscu zdecydowanie nie otwieralibyśmy jednak szampana. Michał Rynkowski, a więc gość pełniący obowiązki dyrektora POLADY, stwierdził bowiem, że na na dziś nie widzi przesłanek, aby skrócić karę Adriana.
– Badanie wykrywaczem kłamstw może być traktowane jako dowód pomocniczy a nie rozstrzygający – mówi nam Rynkowski. Innymi słowy: fajnie, że Zieliński przedstawił te wyniki, ale nie jest to na tyle mocna rzecz, by zmienić decyzję. Dlaczego więc styczniowa dyskwalifikacja mistrza olimpijskiego z Londynu nie została utrzymana? Rynkowski:
– Panel uznał, że konieczne jest przesłuchanie świadka, który dziś się nie stawił. To osoba, która podawała Adrianowi witaminę B12 podczas zgrupowania w Mroczy, kiedy to wykryto u niego niedozwoloną substancję. Nieprzesłuchanie jej byłoby błędem. Dziś miało dojść do połączenia Skypem, ale jednak nic z tego nie wyszło.
O ile wspomniany człowiek nie przedstawi na posiedzeniu jakiegoś zajebistego game changera, raczej ciężko uwierzyć w to, że Panel Dyscyplinarny skróci karę Zielińskiego do dwóch lat, o zmniejszeniu jej do nagany jej nawet nie wspominając. Gdyby ostateczna instancja w polskim prawodawstwie postawiła krzyżyk na sztangiście, tonący Adrian może złapać się jeszcze ostatniej brzytwy – przysługuje mu odwołanie do międzynarodowego Trybunału Arbitrażowego do spraw Sportu w Lozannie. Biorąc pod uwagę, jak bardzo zmotywowany jest, by dalej startować, w ciemno można zakładać, że w razie czego skorzysta z tej opcji.
Fot. FotoPyk
Zieliński nie walczy o powrót do sportu tylko o emeryturę. Wg nowego projektu o emeryturach olimpijskich do pobierania świadczenia ma być upoważniona osoba, która „nie była karana dyscyplinarnie za doping w sporcie w wymiarze jednostkowym większym niż 24 miesiące dyskwalifikacji”. Czyli jak zmniejszą mu karę za doping na 2 lata to ma dożywotnią emeryturę. Jak utrzymają 4… to bida.
Treść usunięta
Też tak kiedyś myślałem, ale sprawa nie jest tak oczywista. Na wynikach sportowca zależy nie tylko jemu samemu, ale też ludziom którzy chcą się na nim wypromować, np. sponsorom. Oni mają w dupie zdrowie zawodnika i jego przyszłość, emeryturę itd.
Treść usunięta
Przecież wariograf w żadnym sądzie nie jest brany na poważnie.
Kiedy znajdziemy się na zakręcie, co z nami będzie? Świat rozpędzi się niebiezpiecznie, co z nami będzie? Jeśli życie dawno zna odpowiedź, może lepiej, że nam teraz nic nie powie.