Luty 2013. Trzej chłopcy z podsłupskich Sycewic pakują do toreb swoje piłkarskie buty i lecą do Barcelony, by pokazać się na oczach trenerów z La Masii, najlepszej szkółki na świecie. Tak mogłaby zaczynać się kolejna seria filmów pod tytułem „Gol”, pewnie doskonale znacie ten już trochę ograny motyw. Solidny scenarzysta na pewno ukręciłby z tego coś znośnego – na przykład poprowadził ich losy tak, że jeden z nich, jako piekielnie zdolny 17-latek, właśnie debiutowałby u boku Leo Messiego. Jednak Karol Czubak, Patryk Szabat i Aleks Hendryk w stolicy Katalonii naprawdę byli. A o tym, że to nie film, przypominają ich dalsze losy.
Gdybyście odpalili Google i poszukali informacji na temat dzieciaków z Polski testowanych przez wielkie kluby, moglibyście powiedzieć, że młodzi sycewiczanie to tylko jedni z wielu. Sęk w tym, że w tamtych przypadkach mówimy o wybitnie uzdolnionych jednostkach, w których ktoś w młodym wieku dostrzegł potencjał. W Sycewicach bardziej widać efekt pracy trenera Ryszarda Hendryka. Bo o jego młodej Sparcie głośno bywało dość często. Piłkarze z popegeerowskiej wsi, w której mieszka jakieś tysiąc osób:
a) wygrali turniej z „Podwórka na stadion” o Puchar Tymbarku, czyli zostali mistrzami Polski w kategorii U-10,
b) triumfowali w jeszcze kilku silnie obsadzonych zawodach,
c) w meczu sparingowym pokonali rówieśników z wielkiego Milanu na ich terenie,
d) pojechali, już w znacznie węższym gronie, na wspomniane testy do Barcelony.
Można powiedzieć, że to przypadek. Można, ale trzeba liczyć się z wyśmianiem.
Dlaczego nie Barcelona?
– Trener zadzwonił do mojego taty o pierwszej w nocy i powiedział, że jedziemy. Nie mogłem zasnąć. Kibicowałem Barcelonie i trudno było w to wszystko uwierzyć – mówi Karol Czubak. Trudno, choć starania o wyjazd chłopaków do Katalonii rozpoczęły się już kilkanaście miesięcy wcześniej. Tam jednak nie wchodzi się z ulicy. Tyle trwało oczekiwanie na zgodę ze strony Barcelony, bo postępy Aleksa, Patryka i Karola były dokumentowane i przesyłane do klubu. Sprawę na miejscu monitorowali pośrednicy, dwaj słupszczanie mieszkający na co dzień w Barcelonie.
Tydzień w Hiszpanii. Trochę czasu na zwiedzanie miasta, ale prócz tego praca. W jednej z filii La Masii, a także w Espanyolu, który korzystając z okazji również postanowił przyjrzeć się chłopcom. Wspomnienia? – Szczerze mówiąc, zdziwiłem się, że byłem na podobnym lub nawet lepszym poziomie niż chłopacy stamtąd. Co jeszcze zapamiętałem? To, że gdy tam byliśmy, pierwszy raz od dawien dawna spadł śnieg – wspomina Patryk Szabat. – W mojej pamięci utkwiła ich cierpliwość. Było tylko kilka ćwiczeń, ale pracowano nad nimi do perfekcji. Choć kompleksów w porównaniu z tamtejszymi zawodnikami na pewno mieć nie musieliśmy – to z kolei mówi Aleks Hendryk. – Ale na pewno byli bardziej agresywni. Grali dobrze, ale do tego kosa, kosa, kosa – uzupełnia Karol.
Przyszło jeszcze jedno zaproszenie, tym razem do już głównej siedziby La Masii. Jednak nie dla wszystkich. Gorzej od kolegów wypadł Czubak. – W Polsce mrozy, a tam dużo stopni na plusie. Dostał migreny i ciężko było mu się pokazać – tłumaczy swojego podopiecznego Ryszard Hendryk. – Miałem taką przypadłość, że nawet jak jeździliśmy na turnieje, to pierwszego dnia nigdy nie byłem sobą – potwierdza Karol.
Ciężka sprawa. Do wspomnianego sprawdzianu sycewiczanie ostatecznie nie przystąpili. – Podjąłem decyzję, że wszyscy albo żaden. Z perspektywy czasu myślę, że może powinienem postąpić inaczej, ale wtedy szkoda mi było chłopaka i wydawało się, że to słuszna decyzja – wspomina Hendryk senior. Niemniej jednak szansa powrotu chłopaków do Barcelony ciągle była, aktualne pozostawało zaproszenie na letnie sprawdziany. – Nasi organizatorzy wzięli sobie za dużo na głowę, powiązali tę sprawę z innymi inicjatywami. W końcu doszło do tego, że wyjazd zaczął być uzależniony od czegoś innego. A jak nie wypaliły ich sprawy, to nie wypaliły też testy. Nie powinno tak być, nie podobało mi się to, ale nie chcę już w to wnikać i roztrząsać – kończy wątek trener.
Szkoda. Każdy z rozmówców oczywiście używa tego słowa, ale nie widać po nich wielkiego żalu. Przeżyli coś, czego nigdy nie doświadczą ich rówieśnicy, a teraz trzeba dalej pracować, by tam, do wielkiego świata, wrócić. Już na innych zasadach.
Dlaczego nie Bałtyk?
Ich życie po wyjeździe zmieniło się o tyle, że postrzegani byli jako „ci z Barcelony”. Z reguły pozytywnie, bo każdy ma świadomość, że to wyróżnienie. – Niektórzy nie dowierzają, że tam byliśmy, trzeba wtedy pokazać artykuły – mówi Karol. Stało się, że chłopcy, którzy właśnie mieli rozpocząć naukę w gimnazjum, muszą wyjechać z Sycewic. Ryszard Hendryk otwarcie przyznawał, że nie ma warunków, by kontynuować z nimi pracę. Sam też planował zakończyć swoją misję, jednak ciągle wychowuje młodych Spartan. – W tym roku obchodziłem trzydziestolecie pracy trenerskiej, rodzice przygotowali mi niespodziankę, co było bardzo miłe, bo generalnie nie docenia się tej roboty. Czasami mam dość tej harówki, ale kocham to, więc co zrobię? Teraz znów trafił mi się bardzo obiecujący rocznik, który przypomina mi chłopaków, więc jeździmy na turnieje i pracujemy.
Wtedy wybór padł na szkółkę z regionu. Cała trójka wraz z kolegą, którego w Barcelonie nie było, przeniosła się do Koszalina, by grać dla Bałtyku. Tylko dwóch z nich wytrzymało cały sezon w tamtejszej bursie. – W moim przypadku mama nalegała, bym wrócił. Za młodzi byliśmy, by mieszkać samemu. A tam wszyscy żyliśmy na kupie z kilka lat starszymi chłopakami i działy się różne rzeczy, które wynikały z tego, że było dużo swobody – mówi Czubak. Wtóruje mu Szabat: – Bałtyk nie spełniał oczekiwań zarówno naszych, jak i rodziców, szczególnie jeśli mówimy o internacie. Ustaliliśmy, że najlepiej będzie wrócić.
Ryszard Hendryk: – Powiem panu, co mnie mierzi w tym szkoleniu przez większe kluby niż ten nasz. Nie wiem, czy do końca mają tam na sercu dobro zawodnika. Taka sytuacja – kilkunastoletni chłopak tylko biega po boisku, a trener krzyczy: „podaj”, „przerwij”, „wróć”, „wślizg”. I tak w kółko. Kiedy dzieciak mając na karku dwóch zawodników, wyszedł ze zwodem, założył przeciwnikowi siatkę, trener go… zmienił. Bo „ty nie jesteś od zakładania siatek”! To nic, że w tej sytuacji po prostu musiał spróbować, by nie stracić piłki. Przed pójściem do tego większego klubu chłopaka szkolono, by grał kreatywnie. Jednak później już się bał, bo nikt nie chce siedzieć na ławce. Mają grać jak roboty, a później nie radzą sobie z boiskowymi wydarzeniami, przegrywają, ale co tam – takiego trenera stać na ściągnięcie kolejnych.
Tu drogi naszej trójki się rozchodzą. Patryk i Karol wrócili do domu i trafili do Jantaru Ustka. Aleks Hendryk wylądował w akademii Pogoni Szczecin.
I liga, II liga, okręgówka
Dziś mają po 17 lat i marzeń o dużej piłce nie odkładają na półkę. Próbują się do niej dostać różnymi drogami, zmagają się z dość typowymi dla uzdolnionych chłopaków z wiosek problemami. O niektórych nie chcą gadać, można się tylko domyślać, że chodzi o układziki. I w sumie ciężko stwierdzić, któremu idzie najlepiej.
Aleks Hendryk jest piłkarzem pierwszoligowego Druteksu-Bytovii Bytów. Jeszcze nie został zgłoszony do rozgrywek na zapleczu ekstraklasy, ale na co dzień trenuje z takimi piłkarzami jak Michał Stasiak, Krzysztof Bąk, Filip Modelski czy Jakub Wilk. – To był mój cel, chciałem już spróbować sił w piłce seniorskiej. Akademia Pogoni na pewno zalicza się do najlepszych w Polsce, jest świetnie zorganizowana, ale to jednak nie to samo. W tygodniu uczę się od doświadczonych piłkarzy, a w weekendy gram w IV-ligowych rezerwach. Po cichu liczę na debiut w pierwszym zespole, ale wiem też, że mam jeszcze dużo czasu.
Tata na przygodę z piłką syna również patrzy spokojnie. Jest zadowolony z miejsca, w którym teraz się znajduje, choć gdy popatrzy w przeszłość, ma też trochę żalu. – U nas wszyscy mówią, że wynik jest nieważny, ale to guzik prawda. Każdy się napina, nikt mi nie powie, że trener nie chce się utrzymać w pracy. Przeważa trenowanie a nie szkolenie, a to wbrew pozorom jest duża różnica. Dlatego Aleksowi zawsze było trochę ciężej, bo był drobny i szczupły, a woli się silniejszych chłopaków.
Ten temat pojawił się również, gdy potencjał Aleksa dostrzegł selekcjoner kadry U-15. – Na konsultacji dowiedziałem się, że jestem za słaby fizycznie. Byłem trochę niższy i chudszy niż teraz, ale dużo nad tym pracowałem i nadrobiłem braki – mówi piłkarz Bytovii. A jego tata dodaje: – Uważam, że powinno się powołać dodatkowo Reprezentację Piłkarskich Nadziei i prowadzić w niej te wszystkie perełki, które dziś są skreślane ze względu na brak centymetrów i kilogramów. Wielu takich i tak później wypłynie, ale jeśli nie zwrócimy na nich uwagi, to większość się zrazi i zrezygnuje. Nie każdy jest jak Lewandowski, który też był „Bobkiem”, ale miał w sobie dużo determinacji.
Patryk Szabat zamienił Jantar na słupskiego Gryfa, którego młoda drużyna rywalizowała w poprzednim sezonie w Centralnej Lidze Juniorów. Nie utrzymała się w niej, ale sam piłkarz wpadł w oko trenerom Gwardii Koszalin, która wywalczyła awans do II ligi. 17-latek jest najmłodszym piłkarzem w zespole, ale dostał już szansę, by pokazać się publiczności na trzecim poziomie rozgrywkowym – wchodził z ławki w spotkaniach z Olimpią Elbląg i Wartą Poznań. – Swój debiut uważam za udany, ale myślę, że stać mnie na więcej. To, że mogę trenować i grać na tym poziomie zawdzięczam trenerowi Hendrykowi, który trenował mnie od dziecka. – Na razie ma kłopoty ze zdrowiem, ale jeszcze się pokaże, gdy wróci. To waleczny chłopak z dynamiką i dobrym odejściem – charakteryzuje go szkoleniowiec.
Karol Czubak w tej chwili występuje najniżej, ciągle jest piłkarzem Jantaru. – Zależało mi, żeby na razie być jak najbliżej domu. Grałem w juniorach, ale szybko, bo jeszcze przed tym, jak ukończyłem 16 lat, pojawiła się też szansa występów w drużynie seniorów. Dziś gram w nich już regularnie – mówi młody piłkarz. Pomimo gry w tak małym klubie, Karol był powoływany na konsultacje reprezentacji narodowej swojego rocznika. A o tym, że ligę okręgową przerasta, najlepiej świadczy fakt, że w 10 meczach strzelił w niej 23 bramki. – Na razie jestem zadowolony, że gram, ale mam nadzieję, że po sezonie zgłosi się jakaś drużyna.
Do zmiany klubu zachęca go też były trener, który boi się, że chłopak utknie na niższym poziomie. – Z całym szacunkiem dla Jantaru, ale to tylko okręgówka. Powinien gdzieś pójść, bo za chwilę przestanie się rozwijać. A warunki ma świetne, szczególnie jeśli chodzi o grę tyłem do bramki. Może też w pewnym momencie trochę za dużo tego u niego było? No bo futsal, piach, seniorzy, juniorzy… – zastanawia się trener. I dodaje: – Aleks jest moim synem, ale to też moje piłkarskie dzieci. Z Karolem dużo ćwiczyłem indywidualnie, szczególnie pracowaliśmy nad wykończeniem i wachlarz ma naprawdę szeroki. Boisko mamy koło drogi i zawsze jak jechał piękny samochód, to śmiałem się i mówiłem: „strzelaj, to menedżerowie jadą”. A on strzelał – z różnych pozycji, po okienkach, z przewrotki.
***
– Na początku było trochę zawiści, zazdrości, szczególnie u rodziców innych chłopców z naszej drużyny, oczywiście „anonimowo”. Koniec końców jednak sam wyjazd był bardzo pozytywnie odbierany. Jeździłem zarówno po okolicy, jak i po Polsce, więc słyszałem, że nasz przykład był dla innych drogowskazem – skoro my mogliśmy coś zrobić w małej miejscowości, to uwierzyli, że warto być ambitnym i się starać.
Mateusz Rokuszewski
Fot. archiwum prywatne