Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

04 października 2017, 14:31 • 10 min czytania 63 komentarzy

Na pewno nie dam rady. Jestem za słaby, to jest zbyt wielki temat, zbyt poważne sprawy. Sadomek i Roki mają bliżej, Leszek się do tego lepiej nadaje, ja czuję się kompletnie bezradny. 31 lipca, dzień przed uroczystościami związanymi z rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego dostałem chyba najbardziej wymagającą propozycję, odkąd nauczyłem się pisać. Dziewięć tygodni powstania, dziewięć tygodni wspomnień jego uczestników. Dziewięć wywiadów z weteranami, dziewięć rozmów o najtrudniejszych decyzjach, o śmierci, o cierpieniu, o euforii i zawiedzionych nadziejach. Znalazłem dziewięć tysięcy wymówek, ale ostatecznie nie udało mi się przerzucić tego zaszczytu na innych.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Od początku sierpnia poznałem kilkunastu uczestników powstania oraz masę wspaniałych ludzi, którzy dbają, by pamięć o bohaterach nie przeminęła. Każde spotkanie było inne, każdy z rozmówców miał osobną historię. Dla jednych walka skończyła się już po kilku dniach a największe tragedie widzieli na własne oczy w obozach i więzieniach – niemieckich, ale i komunistycznych, do których trafiali po wojnie. Inni spędzili te 63 dni w Warszawie, najpierw przeżywając razem z całą stolicą euforyczną radość z każdej wywieszonej na ulicach polskiej flagi, potem zaś coraz większy zawód, gdy zaczynało brakować nie tylko amunicji czy broni, ale też prowiantu czy miejsc, w których da się ukryć przed bezustannymi bombardowaniami.

Było jednak sporo cech wspólnych, które moim zdaniem powinny stanowić swego rodzaju drogowskaz dla tych, którzy znaleźli czas, by przeczytać wspomnienia naszych bohaterów. Pomijam spojrzenie na współczesną politykę i świat – choć kilkakrotnie musiałem na wstępie tłumaczyć, że nie mam nic wspólnego z pewnymi stacjami informacyjnymi czy koncernami medialnymi. To było łatwe do przewidzenia. Bardziej zaskakujące było dla mnie podejście do ich misji, która mimo tylu lat na froncie, w ich mniemaniu jeszcze się nie zakończyła.

Panów “Tomka” i “Janusza” spotkałem w Katowicach, gdzie uświetnili swoją obecnością uroczyste nadanie imienia Stanisława Sieradzkiego “Śwista” jednej z lokalnych drużyn harcerskich. Każdorazowo oburzali się, gdy ktoś ze sceny używał wobec nich określenia “pan”.

– Chcieliśmy podziękować panom kombatantom…
– DRUHOM!
– Chcieliśmy podziękować panom druhom…

Reklama

Gdy znaleźli się między młodziutkimi harcerzami, opowiadali nie tylko o sobie, o swoich dokonaniach i przeżyciach, ale o tym, jakie wnioski można z ich historii wyciągnąć. Obaj chętnie dołączali do śpiewów, obaj wytrwale tłumaczyli dzieciakom, jak wyglądało harcerstwo w okupacji, czym były Szare Szeregi, w jaki sposób podjęli walkę. Pani “Heban” co prawda przyjęła mnie niemalże prosto po wyjściu ze szpitala, ale zakomunikowała na wstępie, że ta krótka kontuzja nie zmieni jej planów. Ma już bowiem umówione spotkania w Ministerstwie Edukacji oraz u prezydenta Andrzeja Dudy, gdzie walczy o przywrócenie blasku swojemu ukochanemu harcerstwu. Corocznie organizuje mszę, na której wspomina powstanie, ale przede wszystkim ducha, panującego wśród przedwojennej młodzieży, tak bezlitośnie zmuszonej do przyspieszonego dojrzewania. Pan “Bocian” aktywnie walczy z relatywizacją – podkreśla, że strzelał do Niemców, a nie żadnych ponadnarodowych nazistów. Równolegle próbuje ścigać oprawców – dzięki jego zeznaniom w 2012 roku wyrok otrzymał jeden z komunistycznych oprawców, kapitan Kędziora. Profesor Kieżun zapowiada butnie, że nie zamierza umierać przed ukończeniem stu lat – a do setnych urodzin ma do dokończenia trzy książki, które właśnie tworzy. Major Pastewka analizuje losy swoich kolegów, z którymi dzielił więzienną celę, bo po wielu z nich nie został nawet ślad w aktach. Pan “Wilk” ma w domu małe muzeum z kompletem odznaczeń, kserokopiami meldunków, zdjęć i raportów.

Wszyscy pozostają na każde skinienie młodzieży – to zresztą słychać. Przygotowując się do wywiadów czytałem wiele poprzednich rozmów – powtarzały się nie tyle wątki, co oczywiste, ale nawet poszczególne zdania, szyk wyrazów. Opowieści powtarzane nie setki a tysiące razy. Przed jednym ze spotkań zapowiedziałem telefonicznie, że chciałbym zająć około dwóch godzin. – Proszę pana, ja znam tematykę powstania całkiem nieźle. Opowiem panu wszystko w zwięzły sposób w trzy kwadranse.

I pewnie gdybym nie przerywał opowieści, tak by to wyglądało.

Co jeszcze łączyło całą dziewiątkę? Z pewnością skromność. Kilka razy słyszałem “ze mnie to słaby powstaniec, ledwie pięć, osiem, piętnaście dni”. Kilka razy słyszałem, że “każdy na moim miejscu by się tak zachował”. “To było dla nas coś oczywistego”. Jednocześnie jednak – wiem, że zabrzmi to tandetnie i tanio, ale tak było! – emanowali jakąś wewnętrzną siłą. Oburzali się, gdy proponowałem jakąkolwiek pomoc, sami uparcie parzyli herbatę, cały czas stali prosto, z wysoko uniesionymi głowami. To swoją drogą też było interesujące przeżycie. Za każdym razem spodziewałem się, że zobaczę niezłomnych herosów w aureolach i pancerzach husarii. Za każdym razem witali mnie po prostu sympatyczni i serdeczni, starsi ludzie. Za każdym razem już po kilku minutach ich historii sympatyczni i serdeczni, starsi ludzie zmieniali się w moich oczach w tych niezłomnych herosów.

Łączyło ich wszystkich wychowanie, nie mam co do tego wątpliwości. Niezależnie z jakich rodzin pochodzili – wspominając dzieciństwo odwoływali się do patriotycznej poezji z tamtych lat, do udziału w harcerstwie czy innych, nieformalnych grupach, których główną treścią był patriotyzm. Sami wydają się świadomi, jak ważne było to w ich historii. Jak ważne było wpojenie młodym ludziom, że są coś winni Polsce, że Polska jest czymś więcej niż tylko państwem, które ściąga z ich rodziców podatki. Ale to tylko wierzchołek. Im dalej w rozmowę, tym wyraźniej było widać, że zostali nauczeni szacunku także do tradycji, do rodziny, do wiary. Nie wspominam o takich banałach jak kultura wypowiedzi, bo to można mimo wszystko podciągnąć pod życiowe doświadczenie.

Co jeszcze mnie zaskoczyło? Wyjątkowe ożywienie, gdy przyznawałem, że jestem kibicem. Wbrew temu, co pisze wielu – sami weterani doceniają udział kibiców zarówno w uroczystościach poświęconych ich bohaterstwu, jak i po prostu, w życiu codziennym. U kilku szaliki Legii wisiały w honorowych miejscach, pan “Bocian” zaś zaszczycił swoją obecnością Łódź, na zaproszenie Stowarzyszenia Kibiców ŁKS-u. Najbardziej zresztą oczy zaświeciły mu się, gdy opowiadał, jakie samochody po niego przysłano, by przewieźć go do mojego miasta. Ja zaś byłem wtedy naprawdę dumny, że jestem częścią tego środowiska.

Reklama

To też zresztą interesujące – większość z nich nie żyje w luksusowych willach, dominują bloki. Nie mają emerytur, za które są w stanie kupić sobie średniej wielkości klub piłkarski. Kto ich wspiera? Panu “Bocianowi” opiekunkę na etat zatrudniła firma… “Red is bad”. Nie wiem, ile opiekunek na etat zatrudniają ci, którzy najgłośniej krzyczą w komentarzach, jakim skandalem jest “patriotyzm koszulkowy”, ale zakładam, że o jedną mniej (fundacja ma czterech podopiecznych, pomaga także finansowo). Kto zawozi ich na uroczystości? Kto wspiera przy organizacji spotkań? Poza tytaniczną pracą Muzeum Powstania Warszawskiego, organizacji kombatanckich czy harcerstwa – kibice. Ludzie od koszulek. Legia. Wydaje mi się to zresztą dość naturalne, skoro bohaterowie najchętniej mówią o patriotyzmie, Bogu czy Ojczyźnie.

Ich testament jest dość krótki – to przede wszystkim dbanie o ducha narodu. Sam zastanawiałem się, co to właściwie oznacza w okresie tak dynamicznej globalizacji, gdy w kieszeniach mam te same urządzenia, co połowa świata, gdy oglądam te same filmy i słucham tej samej muzyki, co koledzy z Londynu, Sydney i Chicago. Nie potrafię na to jednoznacznie odpowiedzieć, ale chyba właśnie świadomość bohaterstwa tych, którzy byli tu przed nami. Świadomość przyczyn tego bohaterstwa – solidnego wychowania, silnej więzi z rodziną, mocnych wzorców w domach. Świadomość jego konsekwencji – uczciwej pracy, przede wszystkim samodoskonalenia. To też warte podkreślenia, bo pojawiało się w niemal każdej rozmowie – za okupacji cała starszyzna, całe wojsko i całe harcerstwo nakazywało młodzieży i dzieciom przede wszystkim się uczyć. Poznawać historię, języki, matematykę, nauki przyrodnicze. Uprawiać sport, poznawać działanie broni, uczyć się radzenia sobie w każdej sytuacji – tak w lesie bez ognia, jak i na salonach w towarzystwie dam.

Oczywiście wielu z nich to lekceważyło, dopytując każdego dnia starszych kolegów, kiedy będzie można iść z pistoletem na Niemców. Ale całym swoim życiem, postawą, poglądami, decyzjami – pokazują, że nie spali, gdy mądrzejsi zalecali naukę i ćwiczenia zamiast samobójczych ataków.

Nadal mam wrażenie, że byłem za słaby na wykonanie tej serii, że inni zrobiliby ją lepiej. Ale dałem z siebie naprawdę wszystko. Wypada jeszcze podziękować tym, bez których cyklu by nie było – Marcinowi Czaplińskiemu (jego Twitter, kawał pasjonata), Radkowi Hołodniukowi i organizacji Mohort Pamięci (KLIK!), pani Małgorzacie Żółcińskiej, córce weterana, no i Krzyśkowi Stanowskiemu, na którego nie podziałały moje wymówki. Dzięki też wszystkim, którzy przeczytali i zrozumieli, co powstańcy chcą nam przekazać.

***

Powstanie, cztery obozy i więzienie w PRL-u. Historia Jerzego Wojciewskiego

Walczył w Powstaniu Warszawskim na lotnisku bielańskim, potem na Dworcu Gdańskim. Przeżył osiem miesięcy w czterech obozach, podczas wyzwolenia ważył 29 kilogramów. Przesiedział 8 miesięcy w więzieniu PRL. Jerzy Wojciewski, ps. Strzała.

O sanitariuszce, która uratowała się od obozu. Historia Ireny Paprockiej

Gdyby mogła podzielić się swoją skromnością – pewnie wystarczyłoby na 3/4 Warszawy. – Ja w tym właściwie nie uczestniczyłam – deprecjonuje własne zasługi, choć dwukrotnie stawiała się na wezwanie z sieci alarmowej polskiego podziemia i przesiedziała kilkanaście dni pod samym niemieckim bunkrem w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego, następnie zaś wywinęła się z obozu sprytnie wykorzystując stały ekwipunek sanitariuszki. Irena Paprocka, ps. Irena.

Nasz oprawca dostał 3 lata więzienia. W 2012 roku! Historia Wacława Sikorskiego

Choć w powstaniu uczestniczył krótko, jego losy to i tak materiał na film. Mimo że brał udział w działaniach przygotowujących Powstanie Warszawskie, a następnie po jego szybkim zdławieniu na Pradze musiał uciekać z Warszawy, najgorsze zaczęło się dla niego dopiero trzy lata po wojnie – gdy jako członek Organizacji Wolność i Niezawisłość trafił do aresztu. Wyrok? Kara śmierci. Wacław Sikorski, ps. Bocian.

Produkcja broni i gazu łzawiącego pod nosem Niemców. Historia Edwarda Żółcińskiego

Gdyby poszukać postaci fikcyjnej, z którą można by utożsamiać Edwarda Żółcińskiego, prawdopodobnie byłby to Q znany z przygód Jamesa Bonda lub MacGyver z telewizyjnego serialu. Już jako nastolatek pan Edward naprawiał a z czasem również produkował broń dla Powstania Warszawskiego, wcześniej zaś pod samym nosem Niemców, w niemieckiej fabryce, produkował gaz łzawiący na potrzeby małego sabotażu. Zdobywca Nordwache, uczestnik walk na Powiślu, po wojnie wieloletni wykładowca i nauczyciel. Edward Żółciński, ps. Korsarz.

Jak rozbroić czternastu Niemców z zaciętą bronią? Historia Witolda Kieżuna

Rozbrojenie czternastu Niemców dysponując jedynie zaciętym pistoletem maszynowym. Zdobycie budynku Poczty Głównej. Virturi Militari jeszcze przed zakończeniem Powstania Warszawskiego. Uwięzienie przez NKWD, obóz w Turkmenistanie, wreszcie pośrednictwo handlowe między… japońskimi i rosyjskimi jeńcami. Profesor Witold Kieżun specjalnie dla Weszło opowiedział swoją historię, rozpoczynającą się od zdobywania broni na początku okupacji, a kończącą w ubeckich więzieniach. Witold Kieżun, ps. Wypad.

Mam jego zdjęcie. Trochę dziurawe, bo do niego strzelałem. Historia Stefana Pastewki

Na zabudowanym balkonie znajduje się liczba medali i odznaczeń, którymi można by obdzielić cały batalion. Do tego trochę pamiątek, replika granatu i zdjęcia. Na jednym – pułkownik Piotr Kożuszko wiszący do góry nogami. Na drugim ten sam komunistyczny zbrodniarz z dziurą idealnie na głowie. – Zdjęcie jest trochę dziurawe, bo do niego strzelałem. Moja zemsta – żartuje major Stefan Pastewka. Powstaniec warszawski, żołnierz „Szarych Szeregów”, ofiara terroru komunistycznych władz. Stefan Pastewka, ps. Jurek.

Pomyślałem: dam radę przeskoczyć. I dostałem w płuco. Historia Stanisława Rumianka

Gdy zgłosił się do powstańców z chęcią niesienia pomocy, początkowo mieli go odesłać jako zbyt młodego. Przekonał ich znajomością Starego Miasta. Od tej pory, od 1 sierpnia, aż do 3 października, mimo postrzału w płuco oraz zaledwie 15 lat, był przewodnikiem i łącznikiem oddziałów w walczącej Warszawie. Przeszedł cały szlak bojowy, często na pierwszej linii, pod ciągłym ostrzałem. Z harcerza „Szarych Szeregów” stał się strzelcem odznaczonym Krzyżem Walecznych. Stanisław Rumianek, ps. Wilk.

Nad nami był sufit z ognia. Historia Jakuba „Tomka” Nowakowskiego

Sufit z ognia na Dworcu Gdańskim, euforia podczas zdobycia ciężarówki granatów, przedarcie z rozkazem kapitulacji. Rola harcerstwa, rola młodzieży, strzelanie i walka do ostatniej kropli krwi. Po wojnie Maczków, polskie miasto poza granicami oraz obawy przed powrotem do kraju. Jakub Tomasz Nowakowski, ps. Tomek.

„Teraz chcę już walczyć z Niemcami”. Historia Hanny Szczepanowskiej

– Miałam mieć dyżur w punkcie obserwacyjnym od siódmej, ale ktoś mi przybiegł powiedzieć, że jednak zmiana dopiero o ósmej. Kwadrans później w budynek trafiło działo, wszystko legło w gruzach – opowiada Hanna Szczepanowska, ps. „Heban”, uczestniczka Powstania Warszawskiego, która przez pełne 63 dni pozostawała w Warszawie, którą opuściła dopiero z kapitulującym wojskiem.  Hanna Szczepanowska, ps. Heban.

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Felietony i blogi

Komentarze

63 komentarzy

Loading...