Robert Lewandowski jest na dobrej drodze do strzelenia pięćdziesięciu bramek w 2017 roku. Kapitan reprezentacji Polski na tym etapie (21. 09) jeszcze nigdy nie miał tak wielu trafień.
FAKT
Szalenie wielkie zaskoczenie: Lewy znów zmierza do pobicia jakiegoś rekordu.
Polak od trzech lat strzela z regularnością szwajcarskiego zegarka, a w 2017 roku utrzymuje zdecydowanie najwyższe tempo w karierze. Dla klubu i reprezentacji zdobył już 38 bramek. Rok temu na tym etapie (liczymy do 21 września) miał 30 goli, a skończył z 47, strzelając 17 pozostałych w 21 spotkaniach. W najlepszym dla siebie 2015 r. zatrzymał się na liczbie 49. (…) Wniosek jest prosty. W tym roku “Lewy” idzie na nowy rekord i jeśli nagle nie straci instynktu strzeleckiego, pierwszy raz w karierze przekroczy barierę 50 goli.
Dwuznaczny tytuł w Fakcie: Gumny wybrał piłkę zamiast laski.
Trener młodych hokeistów na trawie Warty błagał rodziców Roberta Gumnego (19 l.), żeby chłopak został przy tej dyscyplinie, bo ma wielki talent i zrobi karierę. Czwartoklasista nie chciał jednak o tym słyszeć, ciągnęło go do futbolu. Dziś jest podstawowym obrońcą młodzieżowej reprezentacji Polski. (…) Przechodził obok murawy Poznaniaka i zagadnął ojca, czy by go nie zapisał do tego klubu. Tata to zapalony kibic Lecha, od wielu lat chodzący do “Kotła”, czyli sektorów zajmowanych przez szalikowców. – Albo idziesz do poważnego klubu, albo w ogóle – odpowiedział krótko. Tak wylądował przy Bułgarskiej.
GAZETA WYBORCZA
Dziś czytamy o planie Juve na Wojciecha Szczęsnego.
Wojciech Szczęsny miał przecierpieć rok jako zmiennik, by potem przejąć od Gianluigiego Buffona pierwsze rękawice Juve. To była inwestycja w przyszłość – ryzykowna, bo nigdy nie ma całkowitej pewności, czy 39-letni Włoch jednak nie przełoży przejścia na emeryturę, a zarazem kosztowna, bo uziemiony bramkarz właściwie traci szanse na grę na mundialu. Nawet jeśli Szczęsny obiecywał, że pogra na tyle dużo, by utrzymać formę reprezentacyjną, to Łukasz Fabiański, jego konkurent do podstawowego składu polskiej kadry, skacze między słupkami Swansea regularnie.
Poprzedni zmiennicy Buffona byli niemal niewidzialni. Wyręczali go albo w zdecydowanie najmniej prestiżowym Pucharze Włoch, albo w meczach bez znaczenia Ligi Mistrzów – ze słabymi rywalami, gdy awans z fazy grupowej mieli turyńczycy zagwarantowany. Mówiło się, że stanie za Buffonem oznacza rezygnację z jakichkolwiek ambicji, więc idealnie nadają się do tej trzecioplanowej rólki drepczący ku schyłkowi karier weterani (jak Marco Storari, przedstawiciel rocznika 1977, odgrywający ją w latach 2010-15). Żywy pomnik w bramce Juve wytrzymywał bowiem grubo ponad 40 meczów w sezonie. Tymczasem Szczęsny bronił już w dwóch kolejkach Serie A, przy trzech występach Buffona. Trener Massimiliano Allegri działa inaczej niż w minionych latach – w ubiegłym roku kapitan drużyny przez początkowe dwa miesiące rozgrywek opuścił bramkę tylko na 45 minut. Profilaktycznie, wskutek podejrzenia, że doznał urazu.
SUPER EXPRESS
Dziennik dotarł do bramkarza, któremu… Lewy strzelił swojego pierwszego karnego w karierze.
Wydarzyło się to 10 lat temu, dokładnie 11 sierpnia 2007 r. podczas meczu drugiej ligi. Lewandowski był wówczas piłkarzem Znicza Pruszków, który grał na wyjeździe z ŁKS Łomża. W 41. minucie, przy stanie 2:1 dla gospodarzy, “Lewy” wykonywał jedenastkę. – Strzelił inaczej, niż robi to teraz – opowiada Chachuła. – Wtedy nie stosował jeszcze takiego jak obecnie zwolnienia rytmu biegu, ale zmylił mnie kompletnie. Poszedłem w mój lewy róg, a on strzelił w drugi. To był silny strzał po ziemi. Nie patrzył mi w oczy, nie zagadywał. Podszedł i pewnie uderzył. Gdybym nawet poszedł w ten róg, to miałbym marne szanse, aby to wybronić, bo strzał był silny, precyzyjny.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka:
PS rozwija tekst z Faktu o nadchodzącej (miejmy nadzieję) pięćdziesiątce Lewego i opisuje jego aktualną sytuację w klubie.
Lewandowskiego irytuje fakt, że nie wszyscy zrozumieli przekaz wspomnianej rozmowy z wpływowym niemieckim tygodnikiem, co było widać w jego pomeczowych wywiadach na antenach Canal+ i Eleven. Wydaje się, że odpowiednia wiadomość dotarła za to do jej adresatów: władz Bayernu i Carlo Ancelottiego. Chwilę po publikacji napuszył się Karl–Heinz Rummenigge, ale Polaka nie ukarano finansowo jak miało to miejsce w przypadku wywiadu Philipa Lahma w 2009 roku. Nikt nie powiedział czegoś, co mogłoby tę sytuację zaognić. Zupełnie zignorował sprawę trener. Zamiast słów, Włoch wybrał czyny i być może dał odpowiedź, na której zależało Lewandowskiemu. Wtorkowy mecz z Schalke 04, wygrany gładko 3:0, był bowiem najlepszym w tym sezonie mistrzów Niemiec.
Pierwszy raz grając w systemie 4–2–3–1 Ancelotti zrezygnował z wystawienia w podstawowym składzie Arjena Robbena i/lub Francka Ribery’ego, a zastąpił ich Jamesem Rodriguezem i Kingsleyem Comanem. Kolumbijczyk, najlepszy w spotkaniu w Gelsenkirchen, dał dużo kreatywności, nowe opcje rozegrania akcji, zaliczył gola i asystę. Za to 21-letni skrzydłowy był powiewem świeżości przy starszych o ponad dekadę Holendrze i Francuzie. Thomas Müller, który z Lewandowskim stworzył w sezonie 2015/16 jeden z najskuteczniejszych duetów w historii Bundesligi (50 goli, 4. miejsce w tabeli wszech czasów), był ustawiony bliżej partnera. Niemiec złapał rytm i odpędził krytykę z ostatnich tygodni. W takim układzie Lewandowski czuł się dobrze. Był aktywny, wymieniał podania, cieszył się grą, nie rozkładał rąk, jak zdarzało mu się w momentach frustracji. Bayern wreszcie nie był przewidywalny. Tę drużynę, po ostatnich turbulencjach, negatywnej obecności na łamach mediów, chciało się oglądać. Trudno powiedzieć, czy Ancelotti buduje coś trwalszego, a może tylko rotuje. Na pewno pokazał, że drużyna ma zaplecze, jednak gdyby mocniej postawił na nowe twarze, pewnie musiałby poradzić sobie z frustracją egocentrycznego Robbena czy Ribery’ego.
Obok widzimy rozmówkę z Łukaszem Piszczkiem.
Trener Bosz jest kojarzony z ofensywną grą. Wy też gracie ofensywnie. Jak to się dzieje, że jednocześnie tak zdecydowanie poprawiliście grę w obronie?
Staramy się szybko, już z przodu, wywierać presję na przeciwnikach. Na tym polega duża różnica, w porównaniu do zeszłego sezonu. Od samego początku, po stracie piłki, cała drużyna atakuje rywali. To całkiem nieźle nam wychodzi, choć w niektórych meczach mogłoby to jeszcze wyglądać lepiej. Sami wiemy jednak, że jesteśmy w takiej fazie, że gramy co trzy dni. Nie wszystko da się zrobić od razu. Musimy zaakceptować, że w danym meczu możemy mieć z tym problem. Najważniejsze, żebyśmy mieli cały czas w głowach kierunek, do którego mamy dążyć.
Pan osobiście jest zadowolony z tego, że Borussia znów gra czwórką obrońców, co oznacza, że jest pan na powrót prawym obrońcą?
Nie podchodzę tak do tego. Zawsze staram się wykonywać zadania trenerów. Zresztą, w trójce obrońców, jako półprawy stoper, też grało mi się całkiem dobrze. Teraz gram dla bardziej naturalnej dla siebie pozycji. Mam więcej możliwości podłączania się do akcji ofensywnych, więc jestem zadowolony. W Hamburgu miałem nawet sytuację na pierwszego gola w sezonie. Strzeliłem jednak z woleja trochę za lekko. Szkoda, bo fajnie się znalazłem w tej sytuacji, ale mam nadzieję, że już wkrótce coś wpadnie.
W dodatku ligowym wita nas duży tekst o Robercie Gumnym.
Kiedy w marcu meczem przeciwko Legii (0:2) zadebiutował w ekstraklasie, koszulkę z tego spotkania wręczył ojcu. Do dziś wisi na honorowym miejscu w domu. Senior rodu to zresztą surowy krytyk poczynań syna. Zdarza im się spierać. – Nie tyle się z nim nie zgadzam, co nie odpowiadam na jego uwagi – żartuje 19-latek. – Ciągle słyszę tylko: „Musisz więcej do przodu biegać, nie tylko stać w obronie”. Ja wolę jednak słuchać trenera – dodaje piłkarz. Mógł załatwić tacie bilety na sektory wzdłuż linii bocznych. On jednak nie chce, woli spotkać się z kolegami za bramką. – Gdybym nie grał, to też pewnie chodziłbym do „Kotła”. Tam, oprócz samego meczu, można się też świetnie pobawić – mówi „Guma”, który niedawno zdał maturę. Na studia na razie się nie wybiera. Gra w ekstraklasie sprawia, że nie ma na to czasu.
Pochodzi z Łazarza, dzielnicy o złej sławie. Wywodzą się z niej też byli lechici Damian Nawrocik oraz Szymon Drewniak. – Gdy koledzy do mnie przyjeżdżali, często mówili, że na pobliskich ulicach nie brakuje penerów – śmieje się Robert, który lubi w wypowiedzi wplatać słówka z gwary poznańskiej. Pener to według słownika menel, lump, żul. Nic dziwnego, że od razu stawiano mu pytania, czy się nie boi. – A czego mam się bać? Przecież ja ich wszystkich znam od dziecka – wyjaśnia, bo wciąż jest wierny temu fyrtlowi, czyli zakątkowi stolicy Wielkopolski. Możliwe, że zimą podejmie decyzję o wyprowadzce od rodziców i usamodzielnieniu.
Dariusz Czykier oprowadza PS po Warszawie.
Robimy przystanek w restauracji U Szwejka przy Placu Konstytucji. Od obrazków z przeszłości nie da się uciec. Czykier patrzy przez okno, wskazuje na kamienicę. – O, tutaj mieszkałem, wynajmowałem mieszkanie po Leszku Piszu – kończy zdanie i nagle… wstaje od stolika. Wróci po kwadransie – poszedł odwiedzić sąsiada, Mikołaja, z którym nie widział się ze 20 lat. Miał szczęście, zdziwiony gospodarz otworzył drzwi i w ekspresowym tempie zdali sobie raport, co się u nich wydarzyło. (…) Zbliżamy się do Łazienkowskiej. Po drodze odwiedzamy miejsce kojarzące się z Legią lat 90. “Garaż”. Restauracja przy wejściu do Łazienek, w której legioniści spotykali się po treningach. Już nieczynna, złoty okres przeżywała, kiedy upatrzyli ją piłkarze. – Wtedy to była nora, trzy na trzy metry i dwa stoliki w środku. Zrobiliśmy z niej restaurację. U nas była grupa stała: ja, Kowal czy Zbyszek Robakiewicz i dochodzący. Piliśmy po kilka piw i rozjeżdżaliśmy się do domów. Gdyby nawet dziś “Garaż” był otwarty, to Czykier po piwo nie sięgnie. Nie pije od pięciu miesięcy. Mówi, że nie potrzebuje. Znajomi wiedzą o postanowieniu, nie namawiają. Tym razem ich druh nie może się złamać.
Swoją historię opowiada stoper Korony, Andan Kovacević.
Prosta nie jest też gra w piłkę, a już na pewno uczciwe podpisywanie umów. Po czterech latach w NK Travnik Kovačević doszedł do wniosku, że czas na zmiany. Jego szefowie uważali inaczej i byli w stanie zrobić wszystko, żeby obrońca dalej występował w ich zespole. Podrobili podpis piłkarza, byle tylko zatrzymać go u siebie. – Otworzyłem gazetę i przeczytałem, że przedłużyłem umowę o cztery lata. Od razu zadzwoniłem do swojego menedżera i zaczęliśmy działać – wspomina.
Sprawa potoczyła się szybko. Kovačević wynajął grafologa, który stwierdził, że to nie jego podpis. Sąd nie miał żadnych wątpliwości i unieważnił kontrakt. Kilka dni później podpisał umowę z FK Sarajevo. Pobyt w klubie ze stolicy mógł zacząć się lepiej, bo Kovačević nie zdążył zadebiutować w nowych barwach, a już musiał się tłumaczyć przed kibicami.
O swoich losach opowiada też Romario Balde.
Młodzieżowy odpowiednik Champions League to dla wielu młodych zawodników trampolina do wielkiej kariery. Tak było również w przypadku Balde. – Rozwinąłem się piłkarsko. Miałem 17 lat, a grałem z rówieśnikami i starszymi zawodnikami ze szkółek najlepszych klubów Europy. To cenne doświadczenie. Taka lekcja jest bardzo pożyteczna – podkreśla. Dwa lata temu został gwiazdą internetu. W ćwierćfinale Youth League przy stanie 1:0 dla Benfiki w meczu z Szachtarem Donieck nie wykorzystał rzutu karnego. Przestrzelić jedenastkę – nic wielkiego, zdarza się każdemu. Tyle że Balde chciał zabawić się z bramkarzem i uderzył w stylu Antonina Panenki. Wyszło komicznie. Filmik z tym zdarzeniem na YouTube zatytułowany jest: „Najgorszy karny w historii”.
– Nie mam problemu z tym, że ludzie śmieją się ze mnie. Wiem, że zawiodłem drużynę, ale koledzy mocno mnie wtedy wsparli. Mogliśmy prowadzić 2:0, a przegraliśmy po rzutach karnych. Sami się dziwili co, się stało. Przecież na treningach często strzelałem a la Panenka i zawsze wpadało… – wspomina nieszczęsną jedenastkę. I przywołuje nazwiska innych piłkarzy, którym zdarzyło się w ten sposób chybić z jedenastego metra. – Zobacz sam: Antonio Pirlo w meczu Ligi Mistrzów Milan – Barcelona, Cristiano Ronaldo. Zwykły niefart. Ludzie zawsze będą żartowali z takich strzałów. Nie zamierzam się tym przejmować. Nie mam takiego daru od Boga jak Cristiano, Messi, czy Ronaldinho. Jestem zwykłym piłkarzem – puszcza oko i przypomina, że nawet Zinedine Zidane w finale mundialu 2006 roku miał sporo szczęścia, bo trafił dopiero od poprzeczki.
Fot. FotoPyK