Reklama

West Ham United. Jak z gonienia króliczka uczynić sztukę

redakcja

Autor:redakcja

19 września 2017, 18:08 • 9 min czytania 11 komentarzy

Gdy w 2010 roku nastąpiła zmiana właściciela klubu West Ham United, nad wschodnim Londynem miało zaświecić słońce. Duet David Gold & David Sullivan wydawał się idealny do prowadzenia tego typu klubu. Gold, wychowany w bezpośrednim sąsiedztwie stadionu, przez pewien okres życia mieszkaniec słynnej za sprawą głośnego filmu Green Street, w dzieciństwie grał w młodzieżowych zespołach „Młotów”, jego ojciec zaś był znanym gangsterem z tej części miasta. Sullivan mieszkał i studiował w okolicy, przy przejęciu zaś przekonywał, że czekał na ten dzień całe swoje życie. 

West Ham United. Jak z gonienia króliczka uczynić sztukę

Oczywiście lojalnością oraz kibicowską miłością do zarządzanego przez siebie klubu nie da się nakarmić występujących w nim piłkarzy, jednak już pierwsze ruchu obu panów wskazywały na dość mocarstwowe ambicje. Początkowo celem była dawno niewidziana w tej części miasta stabilizacja – wyczyszczenie długów, przeprowadzka na Stadion Olimpijski w Londynie oraz stałe i pewne miejsce w Premier League. Pierwsze? Udało się w miarę szybko, bo ledwie po czterech latach klub spłacał ostatnie zaległości, których pozbycie się było warunkiem przed przeniesieniem na obiekt pozostały po Igrzyskach Olimpijskich. Następnie wprowadzono w życie projekt „olimpijski West Ham”, który zaowocował pożegnaniem wysłużonego Upton Park. Sportowo? Ostatni spadek to okres przekształceń właścicielskich, od awansu w 2012 roku „Młoty” trzymają się w środku tabeli angielskiej elity.

Sęk w tym, że mniej więcej od czterech sezonów bezustannie twierdzą, że chcą o wiele więcej. Że ich ambicje są o wiele wyższe, że transfery uprawniają do myślenia o lepszej grze, że spokój, ale przede wszystkim rozwój struktur klubu wymusza podniesienie poprzeczki. Trudno zresztą odmówić logiki władzom klubu. Uporządkowali kwestie finansowe, wystarali się o najbardziej wypasiony obiekt w stolicy, po czym zadbali też o wzmocnienia. Już w sezonie 2013/14 pograli całkiem grubo, wyciągając z Liverpoolu duet Stewart Downing – Andy Carroll za 23 miliony euro. Także w kolejnych okienkach, w sezonie 2014/15 wydano sporo kasy – łącznie ponad 30 milionów euro, ściągając między innymi Ennera Valencię za 15 baniek. Przełomowy był jednak sezon 2015/16.

Przełomowy – bo ostatni na historycznym obiekcie Boleyn Ground. Przełomowy – bo otwarty zakupami za niemal 50 milionów euro. Przełomowy – bo z pierwszym od prawie dekady występem w europejskich pucharach.

Dimitri Payet, Mihail Antonio, Angelo Ogbonna i Pedro Obiang. Może nie są to transfery, którymi żyje cała Europa, ale mimo wszystko – „Młoty” zrobiły sporo, by mówić o nich nie tylko w kategoriach zespołu środka tabeli. Co prawda początek sezonu był tragiczny – występy w eliminacjach do Ligi Europy (West Ham United wygrał klasyfikację fair-play sezon wcześniej) zostały tak koncertowo spaprane, że przez moment zastanawialiśmy się, dlaczego West Ham nie wystawił do tych rozgrywek swojego zespołu juniorów. Pisaliśmy tak:

Reklama

Rzuty karne w meczu Ligi Europy z Birkikarą, anonimami z miejsca, które futbolowo właściwie nie istnieje. Oczywiście, Bilić od początku sugerował, że kompletnie nie interesują go wycieczki po Kłajpedach czy innych gruzińskich stepach, odpuszczenie europejskich pucharów było aż nazbyt czytelne, ale jednak. To klub Londynu walczący z Maltańczykami. Z takimi przeszkodami powinni sobie radzić nie tylko juniorzy WHUFC, ale i trzeci zespół pobliskiego Wimbledonu. West Ham awans wymęczył, ale już w kolejnej rundzie został wyeliminowany przez Astrę Giurgiu. Astrę Giurgiu! Oni swego czasu ściągnęli do siebie Huberta Wołąkiewicza!

Męki z Maltańczykami, odpadnięcie z Rumunami. Brzmi jak dorobek czwartego z pucharowiczów z Polski, a nie klubu z ambicjami z ligi angielskiej. A jednak, „Młoty” po tym kompromitującym początku zaliczyły jeden z dwóch najlepszych sezonów w XXI wieku. Ostatni raz, gdy grali tak wysoko w lidze, w ich składzie straszył rywali Paolo di Canio, do drużyny powoli dołączali 20-letni wychowankowie, Michael Carrick i Joe Cole, zaś w tyłach rządził dziś 53-letni Nigel Winterburn.

Jak do tego doszło? Cóż, połowa sukcesu to Dimitri Payet, nie ma sensu się oszukiwać. 15 goli, 17 asyst, niesamowita technika, doskonałe stałe fragmenty, napędzanie kolejnych akcji ofensywnych. Prawdziwy diamencik, który mimo 28 lat eksplodował jak nigdy wcześniej – i wypada też dodać: „jak nigdy później”. Payet ciągnął cały wózek, ale miał też doborowe towarzystwo – Carroll był zdrowy przez 2/3 sezonu, jak na niego to prawdziwy cud. Chłopaki bawili się ze sobą na tyle dobrze, że wysoki napastnik przycelował nawet hat-trick z Arsenalem. Świetnie do zespołu wkomponowali się Lanzini i Antonio. Siódme miejsce – nad Liverpoolem i Chelsea, tuż za plecami Manchesteru United – stało się faktem.

Pożegnanie z Upton Park było godne, nawiązywało do lepszych czasów londyńskiego klubu, gdy reprezentował Anglię na kontynencie. Pisaliśmy wówczas:

Siedem porażek. Tyle co Arsenal, mniej w tym sezonie mają tylko Leicester i Tottenham. Oba kluby z Manchesteru schodziły z boiska pokonane po dziesięć razy. Między innymi w meczach z „Młotami”. To właśnie to ostatnie spotkanie, West Ham United – Manchester United na Upton Park było kwintesencją tego sezonu. „Czerwone Diabły” mogły odczepić wreszcie natręta z Londynu, odgonić się od gryzącego po kostkach klubu ze stolicy. I to w jakich okolicznościach! Zepsucie pożegnania z ukochanym domem, zepsucie wielkiej imprezy z udziałem legend klubu, poniżenie na terenie rywala i bezpośredniego przeciwnika w walce o miejsce w piątce.

Po odrobieniu straty z pierwszej połowy i dwóch golach Martiala – było blisko. Od czego jednak Bilić ma Payeta. Dwie dokładne, dopieszczone piłki na głowy kolegów i dwie bramki. Od 1:2 do 3:2 w kilka minut. Na oczach między innymi stuletniej fanki regularnie odwiedzającej stadion.

Reklama

Pożegnanie, o jakim The Irons nie śmieli marzyć, z zachowaniem szans na miejsce w piątce. Przy obrazkach, które są zwyczajnie wzruszające.

Co prawda ostatecznie londyńczycy wylądowali na siódmym miejscu, ale i tak wydawało się, że West Ham po cichutku, bez napinki i przesadnego szumu wokół klubu, dobił do największych w lidze. A najlepsze było przecież dopiero przed nimi, przeprowadzka na Olimpijski, finansowo i organizacyjny skok w nową rzeczywistość, nowe perspektywy, szanse. I… tyłek zbity.

W tym momencie, podczas emocjonalnego pożegnania z Boleyn Ground, skończył się dynamiczny rozwój.

Ile w tym winy melodramatu w wykonaniu Payeta, który nagle zatęsknił za Marsylią? Ile w tym winy kolejnej bezsensownej wędrówki po Europie, zakończonej po czterech meczach, w których Anglików zdołali oklepać i Słoweńcy z NK Domżale, i – drugi raz w przeciągu dwóch lat! – Rumuni z Astry Giurgiu? Ile w tym winy kombinującego z ustawieniem Slavena Bilicia? A ile po prostu siły konkurentów, którzy po szalonym sezonie z Leicester City w roli mistrza, solidnie wzmocnili się przed kolejnymi rozgrywkami?

Teraz można dopisywać teorie do faktów, te są jednak dla „Młotów” bezlitosne. Andre Ayew, na którego wydano prawie 25 milionów euro, wypadł praktycznie na pół sezonu – najpierw łapiąc kontuzję w pierwszym meczu, która wyeliminowała go z gry niemal do listopada, później wyjeżdżając na mecze Pucharu Narodów Afryki, opuszczając cały styczeń i kawałek lutego. Robert Snodgrass, ściągnięty za 12 milionów z Hull, ostatniego ligowego gola strzelił 2 stycznia. W 35 spotkaniach zdobył łącznie 7 bramek. Simone Zaza zagrał w ośmiu meczach i się połamał, zimą oddano go do Valencii. Gokhan Tore w wyniku kontuzji wypadł w październiku i jeszcze nie wrócił do gry. No i wisienka na torcie. Alvaro Arbeloa. Zagrał cztery mecze, przestał się łapać do składu, skończył karierę po sezonie.

Do tego doszły zamieszki i przepychanki na trybunach, pomiędzy starymi kibicami przyzwyczajonymi do sporej wolności na Upton Park oraz stewardami ze Stadionu Olimpijskiego, przyzwyczajonymi do goszczenia sympatyków rzutu młotem. Do tego doszły rozczarowujące występy w lidze. No i wolta Payeta.

Sezon 2016/17 West Ham zakończył na kiepściutkim 11. miejscu w tabeli, z 16 punktami straty do siódmego Evertonu oraz zaledwie 5 „oczkami” przewagi nad siedemnastym Watford. Jak na klub, który w ostatnich latach każdego roku wskakiwał na wyższy szczebelek – słabo. Jak na klub, który właśnie miał oczarować nowych kibiców na ogromnym nowym stadionie – fatalnie. Jak na ambicje właścicieli – wystarczająco źle, by latem znów otworzyć szerzej portfel. I faktycznie – „Młoty” znów ruszyły na zakupy. Marko Arnautović – 22 miliony. Javier Hernandez – 17 milionów. Do tego Joe Hart i Pablo Zabaleta, wyciągnięci z samego Manchesteru City, pierwszy na wypożyczenie, drugi po zakończeniu kontraktu. Na papierze wszystko wyglądało lepiej niż solidnie, a Payet został nie tyle godnie zastąpiony, co po prostu podmieniony kilkoma graczami. Na pierwszy mecz Premier League wybiegł kwartet ofensywny, Ayew, Edimilson Fernandes, Arnautović, Chicharito – praktycznie każdy ściągany za grube pieniądze, w charakterze potencjalnej gwiazdy drużyny. Z ławki wszedł jeszcze Sakho, a pauzowali kontuzjowani Carroll (naprawdę?!), Lanzini i Antonio.

W kolejnym meczu wrócił Antonio. W jeszcze następnym z ławki wszedł Lanzini. Zmianie nie uległy jednak wyniki – plecy, plecy, plecy. Londyńczycy zaczęli od trzech porażek, tracąc w tych spotkaniach 10 goli, zdobywając zaś zaledwie dwie bramki. Udało im się oklepać dopiero Huddersfield, gdy do gry wrócił też Carroll, ale w ten weekend znów zagrali na 0 z przodu, w meczu z WBA.

Cztery gole w pięciu meczach mając do dyspozycji taki arsenał ofensywny to klęska. Dodając do tego, że West Ham – do spółki z Evertonem – broni najgorzej w lidze…

W Londynie zastanawiają się – czy to wina przestrzelonych transferów? Może Slavena Bilicia, który dostaje sporo czasu i zaufania, jednak nadal nie potrafi sprawić, by ustawienie z trójką obrońców porządnie odpaliło? A może to po prostu wciąż za mało, w galopującej Premier League trzeba robić transfery nie za 20, ale za 120 milionów, by się w ogóle liczyć w grze o czołówkę?

Na razie pewne jest jedno – mocno śledzone będą ruchy nowych napastników. W nowej erze, od sezonu 2014/15, gdy zaczęto przygotowywać się intensywnie do przeprowadzki, zakupiono już 7 zawodników ofensywnych powyżej 10 milionów euro. O ile Payet odpalił bez problemu i dał jeszcze klubowi zarobić, o tyle pozostali prezentują się tak:

Arnautović – 0 goli w 3 meczach
Valencia – 10 goli w 72 meczach
Snodgrass – 0 goli w 15 meczach
Hernandez – 2 gole w 6 meczach
Lanzini – 15 goli w 74 meczach
Ayew – 8 goli w 32 meczach

Przypomnijmy – ta szóstka kosztowała łącznie około 90-95 baniek. I nadal nie ma kto strzelać.

***

West Ham United po pięciu meczach ma 4 punkty, przed sobą zaś ciężki mecz z Tottenhamem. Zamiast ganiania się z wielką szóstką, zapowiada się mozolne wygrzebywanie z dna tabeli i kolejny sezon w środku stawki. Ile pieniędzy muszą spalić w kotłach „Młoty”, by wreszcie zacząć realizować ambicje właścicieli, którzy przenieśli klub na największy ligowy londyński stadion (ustępuje pojemnością jedynie Wembley oraz Twickenham, gdzie gospodarzem są rugbiści)? Ile porażek musi ponieść Bilić, by wreszcie obudzić uśpionych strzelców? Ile wreszcie zniosą kibice, którzy od lat przyzwyczajani są do bylejakości? Chyba tylko o tych ostatnich nie ma co się martwić. W końcu ich klub przez 122 lata nie zdobył ani jednego mistrzostwa. Mogą jeszcze poczekać, mają czas.

Najnowsze

Hiszpania

Kibice Barcelony znów uderzają w Viniciusa. Obrzydliwe obrazki [WIDEO]

Piotr Rzepecki
1
Kibice Barcelony znów uderzają w Viniciusa. Obrzydliwe obrazki [WIDEO]
Hiszpania

Bellingham: City? Gdy przyszedł Real, nawet się nie zastanawiałem

Szymon Piórek
1
Bellingham: City? Gdy przyszedł Real, nawet się nie zastanawiałem

Anglia

Anglia

Polak w Anglii wypożyczony na tydzień. „W piątek przyjechałem, w sobotę grałem”

Przemysław Michalak
11
Polak w Anglii wypożyczony na tydzień. „W piątek przyjechałem, w sobotę grałem”

Komentarze

11 komentarzy

Loading...