Reklama

Jak co poniedziałek… WUJO!

redakcja

Autor:redakcja

11 września 2017, 13:48 • 7 min czytania 14 komentarzy

Autorem tekstu jest osoba niezwiązana z polską piłką, podobieństwo do wszelkich faktycznie istniejących osób – przypadkowe, a fabuła – fikcyjna. Tekst ma charakter żartobliwy i w żaden sposób nie ma na celu urażenie kogokolwiek.

Jak co poniedziałek… WUJO!

*

Powinienem rozpocząć od zwrotu veni, vidi, vici. W poprzednią niedzielę zameldowałem się w hali przylotów na lotnisku Chopina. Następnie wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Taksówka, hotel, pokojowy minibarek, hotelowy bar, pokojowy minibarek, i sru! Rano wyruszyłem na ostatni, przedmeczowy trening kadry. Powiem jedno: jak mnie chłopaki zobaczyli, jak dotarło do nich, że ich nie opuszczę w potrzebie… dla takich chwil warto było pójść w trenerkę.

Nie wtrącałem się Adamosowi w taktykę. Zresztą nigdy nie byłem przesadnym fanem taktyki. Zawsze wyżej stali u mnie piłkarze, którzy bardziej jeździli na dupach, niż rozumieli wszystkie nowinki rozpisane na tablicy, a na przerwę schodzili w stroju czystym jakby szli do pierwszej komunii. Niemniej jednak miałem okazję spotkać się z chłopakami, i porozmawiać z nimi po swojemu. I co? Pazdek jak mnie zobaczył, to nagle powrócił do formy. Wiedział, że jak coś spierniczy, to przede mną nie ucieknie nawet na osiedle Dywizjonu 303 w swojej rodzinnej Nowej Hucie. I nagle chłopak z karasia znów stał się piranią! Do Arka podszedłem i mówię:

–  Areczku, miałem kiedyś takiego napastnika, nazywaliśmy go Nędza. W jednym meczu, przez 40 minut ten Nędza nawet strzału nie oddał. Przywołałem go do linii bocznej, i powiedziałem „Nędza, jak mi, kurwa, w pięć minut, nie oddasz chociaż strzału na bramkę, to będziesz zapierdalał dwa kółka wokół boiska, i dopiero później wrócisz na plac gry.” I wiesz co? Trzy minuty później chłopak zdobył bramkę.

Reklama

-No, Pan Trener to miał ciekawe metody, nie powiem – roześmiał się Młody.
-Misiu, pamiętaj, że te metody w każdej chwili mogą wrócić. Bo tak się składa, że ja z Nawałkinem żyję nawet lepiej, niż Ty z Jessicą.

Chłopak zrobił oczy jak pięciozłotówki. Wtedy dotarło do niego, że ja nie żartuję. Na meczu był tak przejęty, że na oczach całego Narodu i połowy Europy może biegać wokół boiska, że jak dostał pierwszą setkę, to od razu zapakował do bramki. Po tej bramce widać było że się rozluźnił, bo co dochodził do piłki, to partaczył. Ale bramę strzelił, tak go zmotywowałem.

Mecz oglądałem w doborowym towarzystwie: z szefem mafii prezesem związku Zibim, oraz jego prawą ręką, Sekretarzem. Przez bitą godzinę Zibi nawijał mi makaron na uszy, jak to polska piłka nie poszła do przodu. A to że szkolenie wspaniałe, że reprezentacja osiąga wyniki, a to że natrzepali do związku tyle kasy, że mogą sobie nią palić w kominkach. Jakby tak mówił do końca meczu, to by mi jeszcze powiedział, że dzięki niemu z kranów w siedzibie związku płynie Johnnie Walker, a co weekend jest średnia hawajska dla każdego na koszt firmy. Aż tu przyszła 73. minuta i cały czar prysł. Lewy podchodzi do wolnego, uderza perfekcyjnie, piłka przekracza linię bramkową, sędzia nie gwiżdże gola. Wybuchłem wtedy śmiechem, i powiedziałem do Rudego:

– No ładnie, Misiu-Zbysiu. Finanse, szkolenie, pierdolenie o Chopinie. A jak przychodzi co do czego, to banda Pastuchów nas kręci. W Warszawie, na Narodowym! I my chcemy na Mundial…
-Wujo, ale co Ty do mnie w ogóle mówisz. Jest fajna reprezentacja, jest fajny trener, Adam, i będziemy losowani z pierwszego koszyka. Te mistrzostwa nie mogą się nie… udać.
– Zibi, zdejmij na chwilę różowe okulary i posłuchaj. Mistrzostwa odbędą się u Kacapów. Nasz trener jest niepijący, nasz kapitan jest niepijący (chociaż tyle, że nauczyłem go w Zniczu jak kopnąć piłkę, żeby leciała do bramki), a Sławek sam na tylu Ruskich nic nie poradzi. Jeszcze jak się zacznie awanturować, i go zgarną w nocy, to z Peszkina zrobi nam się Puszkin. W dodatku, jak widzę, Polski Związek Pieprzonych Nieudaczników nie potrafi nawet podzwonić, żeby sędzia nie kręcił u nas lodów. To po co my do tej Rosji pojedziemy, matrioszki otwierać?
– Janusz, dziś to są zupełnie inne czasy. Dawniej, to różne rzeczy się działy. Teraz się liczy boisko, wyszkolenie, bazy treningowe, przygotowanie fizyczne, mentalne, psycholodzy. Twoja szkoła jeszcze była taka, że dzwoniłeś i miałeś… wynik. Ale nie obrażaj się o to, co powiedziałem. Nawet Twój syn, Kowal, mówi że masz przestarzałe metody, nie na dzisiejsze… czasy.
– Moje metody nie na dzisiejsze czasy?! – odpowiedziałem zbulwersowany. – W takim razie daj mi 10 minut. A z Kowalem to sobie, kurwa, pogadam jak go spotkam! – po czym wstałem z loży i poszedłem w jedynym słusznym kierunku: do baru.

Cała wiara była zajęta meczem, kolejek przy barze nie było. Dlatego postanowiłem je zrobić, i zamówiłem pięć. Wypiłem jedną, drugą, rozglądam się… a tam plecami do mnie siedzi taki wypacykowany typek. Włoski siwe, zadbane, sztruksowa marynarka, i popija winko. W pierwszej chwili pomyślałem, że to Jacek. Zebrałem się w jego kierunku, żeby wygarnąć mu wszystko to, co mi leży na wątrobie. Z całej siły chwyciłem go za bark, i już miałem nagadać mu do rozumu, kiedy usłyszałem:
– Ałła, Janusz, no puść mnie człowieku!

Odwróciłem delikwenta, i moim oczom ukazał się… Listek.
– Misiu! Listku! Z nieba mi spadłeś, jakby była jesień!
– Też się cieszę, Janusz, że Ciebie widzę, ale nie musiałeś od razu próbować miażdżyć mi barku – powiedział Michał z grymasem bólu na twarzy. Przebywanie na europejskich salonach zabrało mu trochę krzepy, ale za to dodało więcej ogłady, choć tej mu nigdy nie brakowało (oczywiście jak na piłkarskiego działacza).
– Misiu, cicho, cicho, nie teraz. Sprawę mam. Ty teraz przewijasz się przez te salony, na których brylują sędziowie emeryci, tak?
– Tak, obecnie pracuję w porozumieniu z czeską federacją, w której…
– Dobra, dobra, fajnie, że się powodzi. Słuchaj, powiem krótko: wiesz gdzie jest obserwator tego meczu?
– No pewno że wiem, przyleciałem z nim jednym samolotem. Wujo, przecież my z Markiem razem w loży siedzimy. Bardzo sympatyczny, pogodny Belg.
– To gadaj gdzie ta loża! – krzyknąłem na cały bar.
– O tam – powiedział, leniwie pokazując ręką w kierunku korytarza. – Trzecie wejście na prawo.
– Barman! Kolejka szkockiej dla tego Pana!

Reklama

W 81. minucie zameldowałem się w loży obserwatora meczu. Dosiadłem się do Belga i z perfekcyjnym, flamandzkim akcentem powiedziałem:
– Mam dla Was złą wiadomość.
– Jakich „Was”? – odparł zaskoczony Belg.
– Ciebie i szanownego grona sędziowskiego. Wymeldowali Was z hotelu. Ale nie martwcie się. Związek dba o swoich gości. Przecież nie spędzicie ostatniej nocy w jakiejś trzygwiazdkowej spelunie, w której spaliście do tej pory. Apartament Paderewski w pięciogwiazdkowym hotelu Bristol już czeka na nowych gości. Zrelaksujecie się trochę, odpoczniecie. Oczywiście, pokrywamy wszystkie dodatkowe atrakcje. Tylko szkoda, że tej bramki Lewego nie uznali…
– Słuchaj, fiucie, nie wiem kim jesteś, ale za takie akcje wylatuje się z branży. Co ty myślisz, że mnie nie stać wynająć sobie hotel za 100 euro, żeby się przespać z czystym sumieniem? – odpowiedział obserwator. Wkurwiony był jak chuj.
– Za jakie akcje? Przecież ja się tylko domagam sprawiedliwości. A hotelu nie znajdziecie, zaufaj mi, jestem z tego miasta. Ale nie martw się, warszawski dworzec nocą jest piękny! A jaki przyjazny dla turystów – mrugnąłem oczkiem do mojego rozmówcy. Minę miał nietęgą. – Misiu, wyciągaj krótkofalówkę i przekaż technicznemu swoje uwagi.

Wtedy szanowny pan obserwator już zupełnie zdębiał.

– Myślałeś że ja nie wiem, że cały czas jesteś z nimi w kontakcie? Wielka mi, kurwa, tajemnica poliszynela! Kelner! Szampan dla tego Pana, bo mu chyba w gardle zaschło!- Po czym poklepałem go po ramieniu i ruszyłem do Zibiego. Na zegarze zaczynała się 83. minuta.
Gdy dotarłem do loży prezesa, powitał mnie gwizdek sędziego. Gwizdek tak intensywny, że niemal krzyczący „nie chcę spędzić w tym mieście nocy z dworcowymi lumpami”.
– Karny? Nie no, fajnie że jest, ale za co?- dziwił się Zibi.
– Za Apartament Paderewski w hotelu Bristol, i okoliczne atrakcje, oczywiście na koszt związku. I przede wszystkim: za sprawiedliwość! – odparłem Rudemu, podnosząc szklankę.

Rudy spojrzał na mnie, po czym odwrócił się do Sekretarza i dał mu znak do działania. Myślę, że trochę wtedy zaimponowałem Rudemu.
Po meczu odwiedziłem razem z Listkiem grono sędziowskie w ich nowym przybytku. Noc upłynęła nam w bardzo miłej atmosferze. Listek miał rację, Mark, obserwator z Belgii, to bardzo sympatyczny, wygadany człowiek. Zasiedzieliśmy się na tyle, że związek musiał przedłużać pobyt delegacji do środy. Bo widzicie, drodzy Czytelnicy, piłka niby się zmieniła. Lepsze ośrodki treningowe, profesjonalizacja, szybsze buty. Ale ludzie na górze pozostają tacy sami. Mają te same wady, zalety oraz potrzeby. Nie dorównamy do najlepszych, jeśli nie zrozumiemy tej prostej zasady, która działa od wielu, wielu lat.

O Legii nic nie napiszę. Niestety, dalej nie jestem w drużynie. Prezes Darek posłuchał trenera Jacka, który stwierdził, że sam ogarnie ten burdel. Wypada mi życzyć tym misiom powodzenia. Chociaż mam dziwne przeczucie, że to może nie wystarczyć, i skończy się na szukaniu strażaka. Pytanie tylko, czy wtedy będzie jeszcze co gasić.

WUJO

[Zdjęcie główne: Apartament Paderewski w hotelu Bristol, najlepszy apartament w Warszawie. Fot. Matthew Shaw]

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Najnowsze

Komentarze

14 komentarzy

Loading...