Reklama

Jeszcze w kwietniu miała problemy z chodzeniem. Teraz może wygrać US Open

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

09 września 2017, 12:11 • 5 min czytania 0 komentarzy

Jeszcze nie tak dawno nie była w stanie chodzić. W lutym przeszła operację stopy i dopiero dwa miesiące później zaczęła stawiać pierwsze kroki. Do gry wróciła po jedenastomiesięcznej przerwie, znajdując się w czwartej setce rankingu. W Nowym Jorku osiągnęła największy sukces w karierze  – awansowała do finału US Open, wyrzucając z turnieju Venus Williams. Poznajcie Sloane Stephens, 24-latkę z Florydy.

Jeszcze w kwietniu miała problemy z chodzeniem. Teraz może wygrać US Open

Mimo że w Tourze regularnie występuje już od sześciu lat, jej nazwisko dla niedzielnego kibica tenisa brzmi pewnie dość tajemniczo. Stephens do tej pory uchodziła bowiem za zawodniczkę utalentowaną, ale wciąż pukającą do drzwi ścisłej światowej czołówki. Dotychczas najlepszy wynik na Wielki Szlemie osiągnęła na początku 2013 roku, gdy jako 19-latka awansowała do czołowej czwórki Australian Open. W ćwierćfinale sensacyjnie pokonała wówczas Serenę Williams. W tym samym roku osiągnęła również najwyższy w karierze ranking – awansowała na jedenaste miejsce – po czym… nieco spuściła z tonu.

Dwa kolejne sezony w jej wykonaniu były mocno przeciętne. Stephens nie potrafiła przejść czwartej rundy w turniejach Wielkiego Szlema, poniżej oczekiwań radziła sobie także w mniejszych turniejach. Fatalnie spisywała się zwłaszcza na US Open, gdzie ewidentnie nie radziła sobie z presją. Mimo bycia wyraźną faworytką, rok po roku odpadała kolejno w swoim drugim i pierwszym spotkaniu na tym turnieju. Rozczarowująca była zwłaszcza ta druga porażka, w starciu z Coco Vandeweghe. Stephens przystępowała przecież do nowojorskiego turnieju świeżo po wygraniu swojego pierwszego tytułu w karierze (w Cincinnati) i wydawało się, że na Flushing Meadows może namieszać.

Sezon 2016 w jej wykonaniu idealnie opisuje przysłowie „miłe złego początki”. W trzy miesiące wygrała trzy turnieje WTA, w rankingu wróciła do czołowej dwudziestki, a przed sobą miała Roland Garros – imprezę, na której jak dotąd była bardzo regularna. W grze Stephens coś się jednak zacięło, na dwóch kolejnych Szlemach docierała ledwie do trzeciej rundy, a w turniejach poprzedzających Igrzyska Olimpijskie odpadała już na starcie. Po odpadnięciu z Wimbledonu grała jednak z kontuzją stopy, której nabawiła się w dramatycznym spotkaniu z Swietłaną Kuzniecową. Mimo towarzyszącego bólu, Amerykanka zdecydowała się na wyjazd do Rio. Tam jednak również zawiodła – w pierwszej rundzie gładko uległa koleżance z dzieciństwa, Eugenie Bouchard. Ten mecz – jak się później okazało – był jej ostatnim przed trwającą wiele miesięcy przerwą od tenisa.

Pod koniec sierpnia 2016 Sloane oficjalnie wycofała się z US Open z powodu kontuzji lewej stopy. Do końca roku nie zagrała już w żadnym spotkaniu, ale jednocześnie nie zdecydowała się na operację. Gdy w styczniu wycofała się również z Australian Open, media informowały o jej możliwym powrocie do gry już w lutym. O tym, jak bardzo się pomyliły, przekonaliśmy się kilka tygodni później. Na Facebooku Stephens wrzuciła post, w którym poinformowała o udanej operacji stopy i rozpoczęciu rehabilitacji. Cel? Powrót do gry latem 2017 roku.

Reklama

16681765_1267656439982400_4821474491766085849_n

Gdy pod koniec kwietnia światowa czołówka przygotowywała się do turnieju z cyklu Premier Series w Madrycie, Stephens opublikowała kolejny raport na temat swojego stanu zdrowia. Amerykanka wrzuciła na Twittera krótki filmik, na którym stawia pierwsze kroki po operacji. Aż trudno w to uwierzyć, że niecałe pół roku później ta sama osoba jest w stanie grać na tak dużej intensywności w jednym z najważniejszych turniejów tenisowych na świecie.

Po skończonej rehabilitacji nie bawiła się w półśrodki i do gry wróciła od razu na Wimbledon. Dostała się na niego dzięki zamrożonemu rankingowi – w momencie powrotu zajmowała bowiem dopiero 336. pozycję na świcie.

– Czuję się podekscytowana, nie mogę się doczekać występu w Londynie. Oczywiście nie grałam przez wiele miesięcy, dlatego nie mam dużych oczekiwań. Muszę być cierpliwa i po prostu ciężko pracować – mówiła przed rozpoczęciem turnieju. I zgodnie z oczekiwaniami, odpadła z niego już po pierwszym meczu. Za mocna okazała się Alison Riske.

Reklama

Na twardej nawierzchni Stephens błyskawicznie wróciła jednak do wielkiego grania. Wprawdzie w Waszyngtonie znowu odpadła na starcie (0:2 z Simoną Halep), ale podczas dwóch kolejnych turniejów US Open Series docierała do półfinału, ogrywając naprawdę uznane tenisistki. W pokonanym polu zostawiła m.in. Petrę Kvitovą, Angelique Kerber czy Lucie Safarovą, a w ostatnim rankingu przed US Open została sklasyfikowana na 83. pozycji.

W Nowym Jorku wygrała już sześć meczów z rzędu. Z turnieju wyrzuciła m.in. Julię Goerges, Ashleigh Barty czy Dominikę Cibulkovą. Wczoraj w nocy, po prawdziwym thrillerze w trzecim secie, odprawiła Venus Williams. Po pokonaniu 37-latki i osiągnięciu największego sukcesu w karierze zachowała klasę i oddała rywalce należny szacunek.

To jedna z najlepszych zawodniczek na świecie i jestem naprawdę zaszczycona, że mogłam dzielić z nią kort i grać w tym samym czasie, co ona – powiedziała na gorąco.

Stephens powalczy o tytuł z dwa lata młodszą Madison Keys, która w 68. minut zdemolowała w półfinale Coco Vandeweghe. Dla niej również będzie to pierwszy w karierze finał Wielkiego Szlema. Obie tenisistki znają się od lat, przyjaźnią i chętnie spędzają wolny czas w swoim towarzystwie. W przeszłości wiele razy grały przeciwko sobie na turniejach juniorskich, jednak w seniorskim tenisie mierzyły się ze sobą tylko raz. W marcu 2015 roku Stephens ograła w Miami młodszą koleżankę 6:4 6:2. Mimo niekorzystnego bilansu, to jednak Keys uznawana jest za faworytkę do zdobycia trofeum.

Za zwycięstwem Madison przemawiają nie tylko kursy bukmacherów, ale również statystyki. W trwającej od 1968 roku erze Open w finale nowojorskiego turnieju dwie Amerykanki spotykały się ze sobą dziewięć razy. Aż w sześciu przypadkach lepsza okazywała się młodsza z tenisistek. Taki scenariusz miał również miejsce przy okazji ostatniego amerykańskiego finału USO w 2002 roku, gdy Serena Williams pokonała rok starszą siostrę w dwóch setach. Czy teraz będziemy świadkami podobnego scenariusza?

WIKTOR DYNDA

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...