Reklama

Mieliśmy po 12 lat i jedno marzenie – żeby Górnik wyglądał tak jak dzisiaj

redakcja

Autor:redakcja

03 sierpnia 2017, 13:49 • 39 min czytania 18 komentarzy

Górnik Zabrze przez sezon spędzony w pierwszej lidze zmienił się nie do poznania i wszystkie znaki krzyczą, że jest to zmiana na lepsze. Dziś o sile drużyny stanowią głównie chłopacy z regionu, którzy przez lata byli przez klub trochę lekceważeni. Bracia Wolsztyńscy to być może najlepszy przykład – od dziecka na trybunach, od wieku juniorskiego w klubie, ale wiecznie bez szansy na debiut będący spełnieniem marzeń. Pogadaliśmy o wyboistej drodze do ekstraklasy. O pierwszych korkach, które ojciec kupił im wbrew woli mamy. O jego wypadku w kopalni. O jeżdżeniu na gapę na Torcidę i sposobach na zapłacenie mandatu. O tym jak to jest, gdy bliźniak zrywa krzyżowe, a ty wolałbyś, żeby kontuzja przytrafiła się tobie. A nawet o disco polo z Maciej Mysiakiem i o tym, dlaczego nie wyrwiesz dziewczyny, gdy grasz w Limance, a mieszkasz w Mordarce. Parafrazując klasyka – oto bracia bliźniacy Łukasz i Rafał Wolsztyńscy, z których większość gra w Górniku Zabrze. 

Mieliśmy po 12 lat i jedno marzenie – żeby Górnik wyglądał tak jak dzisiaj

Który z was jest starszy? 

Łukasz: Ja, o 5 minut.

Czyli od noszenia sprzętu zawsze był Rafał? 

Rafał: Zazwyczaj razem to robiliśmy.

Reklama

Łukasz: Ale jak brakowało jednego, to zawsze on. Hierarchia!

Rafał: Ta, do środka w dziadku zawsze ja musiałem wskakiwać. Niby 5 minut a robi różnicę! Ale z reguły mówią, że Łukasz nie wydaje się starszy o 5 minut, tylko o znacznie więcej. Poważny gość.

Często jesteście myleni? Nawet wasza mama mówiła, że zdarzyło się jej zastanawiać. 

Rafał: Kiedyś notorycznie, a teraz też się zdarza.

Łukasz: Przy pierwszych kontaktach regularnie. Jak ktoś przychodzi do klubu, to zawsze mówi, że nie ma szans, żeby rozpoznawać nas bez pudła, a reszta odpowiada: „no jak?” i wskazuje różnice. Mija tydzień i nowy już też nie ma z tym problemu. Po charakterach łatwo się zorientować – on trochę głupszy, ja normalny!

Musiały być jakieś wpadki z tym podobieństwem związane. 

Reklama

Łukasz: Oj, zdarzały się, nawet z naszymi dziewczynami. Siedzimy w mieszkaniu, robimy sobie obiadek i przychodzi moja Angelika. Chciała się przytulić. Patrzę, a ona… idzie do niego i go całuje!

Rafał: Od tyłu mnie zaszła i: „co tam kochanie?”. Sam się wystraszyłem!

Łukasz: A ja siedzę na kanapie i zastanawiam się, o co chodzi. Nie zauważyła mnie czy co?

Rafał: Teraz po meczu było to samo. Siedzimy sobie na górze i podchodzi do mnie Angelika.

– To co Łuki, jedziemy do domu?
– Nigdzie z tobą nie jadę!

Taka pomyłka drugi raz? Moja Amanda chyba jeszcze nie miała takiej sytuacji.

Łukasz, powiem szczerze, to niepokojące! 

Łukasz: (śmiech)

Rafał: Teraz się śmieje, a później w domu: „co ty robisz?!”.

Trenerom też zdarzało się mylić?  

Łukasz: Raczej nie, na boisku widać różnicę – głównie dlatego, że Rafał jest lewonożny, a ja prawonożny.

Rafał: Ale trener Brosz często wołał: „Wolsztyn”. I teraz pytanie – który?

Łukasz: No raczej ja, bo gram!

Rafał: Ale gdy na początku, jeszcze przed moją kontuzją, trener mówił do nas po imieniu, to wydawało mi się, że nie do końca wiedział, który jest który.

Bracia Makowie mówili kiedyś, że za udane zagrania chwalony był tylko jeden, niezależne od tego, kto był autorem. 

Łukasz: To u nas odwrotnie. Jeśli coś się działo w szkole, to wszystkie bury – bo pochwał raczej nie było – spadały na konto obu.

Rafał: Zawsze było, że Wolsztyńscy. Robił jeden – głównie ja – a wszyscy mówili, że to sprawka Wolsztyńskich.

No i po spotkaniu z Legią Canal+ nominował cię do tytułu „gracz meczu”, choć murawy nie powąchałeś. 

Rafał: Nie tylko oni, w wielu miejscach się pomylili. Generalnie wszystkie możliwe konfiguracje. Najlepszy był profil ekstraklasy na Instagramie – dali moje zdjęcie, Łukasza podpisali, a mnie oznaczyli.

Sami korzystacie z tego podobieństwa? 

Łukasz: Wszyscy od razu pytają o szkołę. Czy pisaliśmy za siebie sprawdziany.

Rafał: Zawsze się z tego śmiejemy. Nie było sensu tego wykorzystywać, bo obaj się dramatycznie uczyliśmy. Co to za różnica, który dostanie jedynkę.

Łukasz: Nie było dramatu z nauką, ale nie postawiliśmy na to i czasem brakowało czasu. No i odciągaliśmy się nawzajem od książek. Jak jeden musiał się do czegoś przygotować, to drugi odpalał FIFĘ i tylko kwestią czasu było to, jak obaj graliśmy.

Rafał: Przy naborze do liceum były jaja. Trenerzy nas zaprosili, bo nas znali, ale liczyły się też testy gimnazjalne. Pojechaliśmy sobie na kolonię z kopalni, w której pracował tata, a mama dzwoni, że Łukasz się dostał, a ja nie, bo miał więcej punktów z egzaminu.

Łukasz: Generalnie w naszej przygodzie z edukacją to mi szło trochę lepiej. Nawet Kangura Matematycznego wygrałem w IV klasie.

Rafał: Dziewczyna ze średnią 5,9 szła jak po swoje, ale Łuki pozamiatał.

Łukasz: Był taki czas, że kochałem matematykę.

Rafał: Ta, przyznaj, że kochałeś nie matematykę a panią od matematyki!

Łukasz: Oj, pani Zemela-Mądry była fajna.

Rafał: Ona Mądry, czyli twoje przeciwieństwo.

Łukasz: Lubiłem jej słuchać i mega się wkręciłem w matematykę. Ona mnie nakłoniła do wzięcia udziału w konkursie. Ze sprawdzianów piątka za piątką, więc przyszła do mnie i nawija mi makaron na uszy: „Łukasz, ja widzę, że ty tę matematykę lubisz, to kosztuje 15 złotych, idź i spróbuj”. Do dziś nie wierzę, że zapłaciłem. Same kujony siedzą, a pośród nich ja. Dwa tygodnie później przychodzą wyniki i na głównej tablicy w szkole wisi, że najlepszy był Łukasz Wolsztyński!

Rafał: W sumie dobrze, że ci przeszło z tą matmą. W trzeciej klasie gimnazjum mieliśmy korepetycje. Udzielała nam ich Angelika, która miała to wszystko w małym palcu. Dziś jego dziewczyna.

Łukasz: Dziś już narzeczona.

Rafał: No tak. I siedzimy w pokoju, ona tłumaczy nam tę matmę i pyta się, czy rozumiemy. Ja, że tak i się stamtąd zawijałem.

Łukasz: Ja też rozumiałem, ale siedziałem, bo mi się podobała.

A co z tą szkołą? Była w ogóle opcja, żeby poszedł tylko Łukasz?

Rafał: Mama zadzwoniła i postawiła sprawę jasno – to są bliźniacy, więc albo idą obaj, albo nie pójdzie żaden. Pani dyrektor mówiła, że tak się za bardzo nie da, bo te punkty są ważne, ale mama była nieugięta. I poszliśmy obaj.

Czyli w Górniku od początku były schody.

Rafał: Mieliśmy chwilę załamania już na samym na początku.

Łukasz: Nie, to nie tak!

Rafał: No jak nie?!

Łukasz: Dobra, daj mi powiedzieć. Przychodziliśmy do Górnika z Concordii Knurów. Tam nie mieliśmy treningów codziennie. W zasadzie to trzeba powiedzieć, że dwa razy w tygodniu coś tam kopaliśmy.

Rafał: Jak padał deszcz, to sześciu przychodziło. Jak fajnie świeciło słońce, to pięciu.

Łukasz: Ale jak jako trampkarze zaczynaliśmy grać w lidze w podokręgu zabrzańskim, to wszystkich łoiliśmy.

Rafał: Przed pierwszym meczem trener był obsrany, bo jechaliśmy na Piast Gliwice. Tam Radek Murawski w składzie i tak dalej, a my jakieś chłopaczki z Knurowa. I czwórkę od nas dostali. Okazało się, że w roczniku trafiła nam się ekipa nie do zajechania. Przez pierwsze trzy lata nie przegraliśmy żadnego meczu.

Łukasz: Ale z roku na rok było coraz gorzej. W ostatnim sezonie nawet ligi nie wygraliśmy. Dużo zawdzięczamy trenerowi Skrzypczykowi z Concordii, ale też trzeba sobie jasno powiedzieć, że już w tamtym wieku potrzebowaliśmy czegoś więcej niż dwa treningi w tygodniu. Pogadaliśmy z tatą, który nam dużo pomagał i też przyznał, że coraz gorzej to wygląda. Trudne były rozmowy na Concordii, chcieli nas zatrzymać za wszelką cenę, obiecywali grę w seniorach. O ile jeszcze przed gimnazjum im się udało, to już przed liceum nie było takiej opcji.

Rafał: Wcześniej mieliśmy iść do Piasta. Zakumplowaliśmy się z Radkiem Murawskim. Nawet jak były jakieś turnieje dzikich drużyn, to zapraszaliśmy go do siebie, bo cienki nigdy nie był.

Łukasz: Jak byliśmy w trójkę w jednej drużynie, to wiedzieliśmy, że ogolimy frajerów! No i już go podpytywaliśmy o tego Piasta, mogliśmy kolegami z klubu.

Ale już wtedy kibicowaliście Górnikowi?

Łukasz: Tak, ale Górnik nie miał klasy sportowej, był tylko ten Promotor Zabrze. A my sobie myśleliśmy, że jak możemy tam przejść, skoro ich goliliśmy w lidze 11-0! Krok w tył, trochę wstyd.

Rafał: Z Piastem też wygrywaliśmy, ale wiedzieliśmy, że tam trochę inaczej to wygląda i że mają dobrego trenera.

Łukasz: Też do nas dzwonił i nas namawiał na przejście. Szczególnie po turnieju w Holandii. Byliśmy z Concordią. Pojechał też Rozwój Katowice z Arkiem Milikiem i Konradem Nowakiem i Piast Gliwice.

Wasza mama opowiadała, że przegraliście w karnych i nie mogliście się z tym pogodzić.

Rafał: Dokładnie. To ten turniej, na którym Łuki nie chciał karnego strzelać, bo kupę miał w majtach!

Łukasz: Nie, że kupę, ale młody byłem i nie chciałem. Ale cały turniej im wygrywałem, więc mogli też dać coś od siebie w tych karnych.

Rafał: W ostatniej akcji meczu Łuki z baniaka strzelił. Wszyscy się popłakaliśmy z radości i poszliśmy tacy zasmarkani na te karne. Bo dla nas to było coś! Pierwszy raz w innym kraju byliśmy! Tata znalazł ogłoszenie w gazecie, że będzie turniej Holland Cup i „dawaj, jedziemy”. Skrzyknęliśmy cały Knurów, ale na końcu pojechali tylko ci, którzy mieli pieniądze, więc ekipa nie była najmocniejsza.

Łukasz: No ale zostaliśmy w Concordii, zamiast iść do Piasta. I tragedia. Były nawet takie momenty, że trener nas na ławkę sadzał.

Rafał: Raz nas posadził, ale myślałem, że się popłaczę! Trener czyta skład i jakiś Paweł Nauka na lewej pompie, a ja siedzę! Co jest grane?! Tata jak nas wyzywał! Wiesz, on przyzwyczajony do zwycięstw, u nas w rodzinie wszyscy przyzwyczajeni, bo każdego łoiliśmy, a tu masz. I to był ten moment krytyczny, bo przecież wszystko na piłkę postawiliśmy.

I tak zaczęła się wasza gra dla Górnika?

Rafał: Też było słabo na początku. Ludzie nam odradzali. Jeszcze przed przyjściem dzwonił do naszej mamy jeden z trenerów i mówił, że mamy tam nie iść, bo on naściągał innych zawodników i nie będziemy tam grali. A mama na to: „no to jeszcze zobaczymy!”.

Łukasz: Sami mówiliśmy, że idziemy i jeszcze im wszystkim pokażemy.

Rafał: I wyszło na to, że z naszego rocznika tylko my zostaliśmy. Ale ciężko było. Pierwszy mecz – Łuki załapał się do osiemnastki, ale ja nie. Wchodzimy do domu – on coś tam pokiwał głową, a ja od razu w płacz i do pokoju.

W płacz? Chłopie, już 16 lat miałeś!

Rafał: No ale wiecznie grałem i byłem chwalony, a tu nagle się do osiemnastki nie łapałem. Taki ambitny byłem, że czasami mnie to zżerało od środka.

Łukasz: Tym bardziej, że widzieliśmy na treningach, że byliśmy lepsi. Ale tam trenerzy brali na mecz gościa tylko dlatego, że miał już 190 centymetrów wzrostu w wieku 16 lat.

Rafał: Jaja były. Trener wyczytał 17 nazwisk do kadry na mecz, a później wziął kartkę, na której byli wypisani wszyscy, którzy trenują w tym roczniku. Nie ogarniał. Patrzy i pyta: „jest tu jakiś Włoczyk?”. No, to ty sobie pojedź na mecz. Byli u nas też inni bliźniacy, ale niepodobni do siebie. Bracia Dębińscy. I trener mówi, że pojedzie Dębiński. A oni zmieszani i pytają który.

Łukasz: A on do nich: „wybierzcie sobie w domu”.

A co by było, gdyby wam tak powiedział?

Rafał: Byśmy się chyba pobili! Marka Górnika przyciągała i dlatego tu ludzie przychodzili tak jak my, ale to był kabaret. Na szczęście mamy mądrych rodziców, którzy nas uspokajali. Mówili, żebyśmy trenowali i walczyli, a po roku zobaczymy co dalej. No i ludzie się wykruszali, a my zostaliśmy.

Łukasz: Powiem jeszcze o tym przeskoku. Z dwóch treningów w tygodniu, zrobiły się dwa dziennie. I cały dzień poza domem. O 5 rano wstawaliśmy. Torba na plecy i o 5:50 na autobus. Z Knurowa to była wtedy godzina drogi, bo kierowca musiał całe miasto najpierw objechać. Na szczęście mieliśmy tatę.

Rafał: Tata przyzwyczajony do takiego wstawania, bo o tej porze na kopalnię wychodził. Wstawał, walił kawkę i czekał na nas, żeby nas wyszykować. Robił nam kanapki i pakował na treningi. Sto razy nas trzepał, żebyśmy się obudziliśmy.

Łukasz: A i tak zawsze biegliśmy za autobusem!

Rafał: A tata za nami! Wsiadał na rower i nas gonił, bo zapomnieliśmy kanapek.

Łukasz: A jak się spóźnialiśmy na autobus, to brał samochód i gonił z Knurowa do Zabrza.

Rafał: W autobusie jeszcze kimaliśmy po godzince. I często było tak, że budziło nas dopiero szarpanie kierowcy.

Łukasz: „Panowie, Zabrze Goethego, wysiadka!”.

Rafał: Czyli zaspaliśmy. I następnym autobusem na Mikulczyce. O 7:15 zaczynał się trening. Po dwóch godzinach szkoła. Jak to w klasie sportowej, wszyscy spali na lekcjach. Niektórzy nawet ją omijali – po treningu od razu do bursy.

Łukasz: My wiedzieliśmy, że gdybyśmy odpuścili, to bylibyśmy zabici przez rodziców. Całe szczęście, że mieli to wpojone, że trzeba.

Rafał: Mimo że wiedzieliśmy, iż dostaniemy jedynki, to i tak musieliśmy iść. Tak zostaliśmy wychowani, że nie było chodzenia na łatwiznę. I potem zawsze wyglądaliśmy przez okno, jak tata wraca z wywiadówki. Jak był papieros, to myślę sobie: ja pieprzę, już po nas! Już 300 metrów przed domem nam wygrażał ręką.

Łukasz: Jak nie było papierosa, to wiedzieliśmy, że tym razem nie ma dramatu. Ale nie było wywiadówki, z której by wrócił, byłoby wszystko w porządku. Zawsze najgorsi! Zawsze!

wolsztyny1

To co wy tam odwalaliście? 

Rafał: Raz po 23 zadzwoniła do naszej mamy jej znajoma z pracy w przedszkolu i mama naszego kolegi. I mówi, że on nie może wstać z łóżka i się zastanawia, czy nie jechać z nim do szpitala, bo my go pobiliśmy.

Łukasz: A my mu nic nie zrobiliśmy tak naprawdę! Poszturchaliśmy go trochę. Nienawidzimy przegrywać, a on puścił jedną czy dwie bramki za dużo i już.

Rafał: A chłop w piłkę w ogóle nie grał, tylko lubił chemię, matematykę i pływać, ale to nieważne. Mama telefon odłożyła, powiedziała tacie, a tata ściągnął pas. Kiedyś na nas działał! Pas i klapek! Albo taka metalowa łyżka do butów. Teraz też czasami z czymś na nas idzie, ale już tylko się śmiejemy.

Łukasz: Silni jesteśmy, już dalibyśmy mu radę! Ale nie ma co kryć, że kiedyś dostawaliśmy.

Rafał: I to było dobre, bo przynajmniej się ogarnęliśmy i wyszliśmy na ludzi. A wtedy bywało różnie – pani psycholog nawet po policję chciała dzwonić. A to kopnąłem i koledze rękę złamałem, a to zaserwowałem na WF-ie i z kolei dziewczynie złamałem. I to jeszcze, że specjalnie!

Wychodzi nam to, że byliście bez winy, tylko cały świat przeciwko wam…

Rafał: Pecha też mieliśmy. Ale wiadomo, że były różne sytuacje. Jak szliśmy do bitki, to zawsze we dwóch. Jak Łuki się z kimś szarpał, to ja podchodziłem i było już: „no dobra, weź, daj spokój”.

Łukasz: Nawet nie to, że tak chcieliśmy, ale mamy coś takiego w głowie, że jeden nie potrafiłby patrzeć z boku, jak drugi się bije. Jak on dostaje, to czuję się, jakby ktoś mnie uderzył. Strasznie dziwne uczucie.

Rafał: Ale bywało też tak, że jak on to ewidentnie sam sprowokował, to mówiłem: „tak chciałeś, to masz. Jak jesteś głupi i sadzisz się bez sensu do silniejszych czy starszych, to sobie radź”.

Często jeden drugiego sprowadzał do pionu?

Rafał: Przeważnie on mnie. Bo zawsze miałem taką głupią gadkę.

Łukasz: Do dzisiaj masz. Czasami jest to tak odbierane, że tych żartów jest za dużo. Bo wiadomo jak to jest w szatni – każdy się pośmieje, ale trzeba znać granicę. A jak ktoś postawi krok za daleko, to przeważnie Rafał.

Rafał: On potrafi się ugryźć w język. Ja jak idę, to już do końca. Gadam i gadam, na boisku to samo. Potem muszę przepraszać, że mnie poniosło.

To, co mówiliście o biciu, przekłada się też piłkę? 

Łukasz: Wiadomo. Jak bratu nie idzie, to jest dramat. Jak Rafał zerwał więzadła, to chyba mocniej to przeżyłem niż on.

Rafał: Przyszedł do nas doktor Kwiatkowski z trenerem i powiedział, jaka jest diagnoza. Ja głowa w dół, a on zaczął ryczeć. Wiedział, że super sezon zagrałem w Legionovii i że wreszcie pojawiła się dla nas szansa w Górniku.

Łukasz: Szczerze? Widziałem na początku, że trener bardziej chce Rafała do grania.

Rafał: Nawet jak z menedżerem gadaliśmy, to była mowa o tym, że ja zostanę w Górniku, a Łuki jeszcze na wypożyczenie pójdzie. A wtedy mówił, że to on wolałby zerwać te więzadła, żebym ja był zdrowy.

Ciężko ogląda się dziś z ławki mecze brata w ekstraklasie? 

Rafał: Strasznie mu zazdrościłem. Czułem, że gdybym nie miał kontuzji, to ja mógłbym tam wskoczyć i prezentować się tak samo. Jeszcze jak strzelał te bramki w I lidze, to myślałem sobie: „no ja pieprzę”. Fajnie się klaskało i w ogóle, ale jak walnął z Tychami w okienko przy 25 tysiącach ludzi na trybunach i leci do kibiców, to masakra.

Łukasz: To nie jest zazdrość, tylko takie poczucie, że to mogłem być ja. I nie ma się co oszukiwać – gramy na tych samych pozycjach, więc może być ciężko, żebyśmy we dwóch występowali, więc jeden będzie musiał to przeżywać.

Rafał: To było po sezonie, gdzie ja byłem półkę wyżej. Miałem takie poczucie, że to mi się bardziej należało.

Łukasz: Strasznie przewrotne jest życie, bo nikt się nie spodziewał, że to ja będę teraz grał, a on czekał. I to się ciągle zmienia. W rezerwach Górnika on strzelał bramki, a nie ja. Poszliśmy na wypożyczenie do Limanovii – ja trafiałem, a on ani jednej.

Rafał: Wróciliśmy do Zabrza. Przyszedł trener Ojrzyński i wziął mnie do pierwszej drużyny, a on ciągle w rezerwach. Jak poszliśmy do Legionowa, to ja wyglądałem lepiej. Ale w I lidze wskoczył Łuki i wystrzelił, a teraz gra w ekstraklasie.

Jak ktoś was chciał, to stawialiście warunek, że albo obaj, albo wcale? 

Rafał: Zawsze.

Łukasz: Myślę, że teraz już nie byłoby takiej sytuacji. Mamy świadomość, że na pewnym poziomie będzie o to ciężko. I że obaj gramy na podobnych pozycjach, co dodatkowo utrudnia sprawę. Wolelibyśmy razem, bo lepiej się czujemy, gdy drugi jest blisko, pewność siebie znacznie rośnie, ale musimy brać pod uwagę, że niedługo już tak nie będzie.

Czytałem jednak, że gdy jesteście razem na boisku, to drużyna czasem cierpi. „Sport” napisał nawet, że wtedy są potrzebne dwie piłki – jedna dla was, druga dla dziewięciu pozostałych. 

Rafał: Ale to jak byliśmy młodsi. Wszystkich goliliśmy, więc tak to sobie ustawialiśmy – ty do mnie, ja do ciebie i jedziemy. W Górniku wziął nas w obroty trener Zieleznik. Dużo mu zawdzięczamy, dzięki niemu w ogóle wróciliśmy do żywych.

Łukasz: Trupami byliśmy na początku. Na początku w Górniku nie wiedzieliśmy, co to jest prawdziwy dwugodzinny trening. Wszyscy sobie biegają i gadają, a my po 10 minutach zlani potem. Trener odpowiadał za przygotowanie fizyczne w pierwszej drużynie i naprawdę mocno nam pomógł. Później w rezerwach wylądowaliśmy na trochę i tam byli Gorawski czy Strąk – ich też mogliśmy podpatrywać.

Rafał: Z „Gorą” do dzisiaj mamy kontakt. Ciągle wisi nam buty!

Jakie buty?

Rafał: Pojechaliśmy kiedyś na b-klasę. „Gora” opowiadał nam o Moskwie, strasznie byliśmy zajarani. A potem do mnie: „młody, dzisiaj po meczu daję ci te buty”. No i tak mi daje do dzisiaj! Cały czas mu o tym przypominam! Widzę, że jak teraz gra na jakichś festynach, to ciągle w tych butach, więc zawsze ma komentarz pod zdjęciem, że mógłby w końcu oddać! Odpowiada że wyśle jak definitywnie skończy grać.

Łukasz: Działały na wyobraźnię spotkania z takim piłkarzami.

Rafał: Jarało nas to, że oni coś w nas widzą. Że już nie tylko my w siebie wierzymy, ale prawdziwi piłkarze również dodają nam tej pewności. Tak samo trener Kostrzewa mówił przy okazji młodzieżowych rozgrywek: „wy tu jesteście, gracie sobie, ale to Wolsztyńscy i tak będą piłkarzami”. Chyba dostrzegali w nas charakter – że się wpieprzymy, że tak to wszystko przeżywamy, że chcemy być perfekcyjni.

Łukasz: Pasję. Że jest tylko piłka i nic więcej.

Rafał: Bo u innych było inaczej. Trening się kończył i ten ma dziewczynę, tamten ma gitarę, a my tylko myśleliśmy o tym, żeby pograć. Oni do parku lansować się z dziewczynami, a my dalej – rąbanka jeden na jednego na całym placu.

Łukasz: Czasy, w których nie wyobrażałem sobie, że mogę mieć dziewczynę!

Rafał: Bo w ogóle gadać z nimi nie umieliśmy.

Łukasz: Bez przesady. Ale zawsze były ważniejsze rzeczy. Przychodzi do mnie dziewczyna pod klatkę i zaprasza na spacer. Jaki spacer?! Piłka pod pachę i jeb – na boisko.

Rafał: Mówiliśmy wtedy, że głowa nas boli. Jak były jakieś szkolne dyskoteki, to i tak byliśmy najważniejsi, ale żeby się umówić w czasie, w którym można pograć w piłkę, to nie było szans!

Jesteście chłopakami, którzy na murawę zeszli z trybun? Chodziliście na Torcidę?

Rafał: Na początku nie na Torcidę. Jak zaczynaliśmy jeździć na Górnik, to pieniędzy w klubie nie było prawie wcale. Wszędzie wokół była bieda, wystarczyło popatrzeć na stadion. Wchodziłeś do kibla, a tam rów wykopany i lejesz w dziurę w podłodze. Ale mimo wszystko ta otoczka była niesamowita. 15 tysięcy ludzi na meczach, na ulicach pełno osób w barwach Górnika. Nie miałeś pieniędzy, ale odkładałeś te kilka złotych dziennie, żeby pójść na Górnika w weekend. Nasz pierwszy mecz na stadionie to było spotkanie z Legią. Kibice akurat bili się z tymi z Warszawy. 80. minuta na zegarze, my na drugiej stronie na piknikach, ale i tak byliśmy zesrani i mówiliśmy tacie, że już chyba musimy jechać do domu.

Łukasz: Tak zaczęła się nasza miłość do Górnika. W składzie Jacek Wiśniewski, Sławik, Moskal, Prokop, Aleksander i tak dalej. Bieda była, ale to nam imponowało, że ci goście nigdy i tak nie odpuszczali i na boisku walczyli, dlatego kibice zawsze w to utrzymanie wierzyli, choć było ciężko.

Rafał: Potem przyszły te lepsze czasy Allianzu. To znaczy niby lepsze, ale tak naprawdę gorsze.

Łukasz: A my już wtedy w młynie. „Górniku jesteśmy z Tobą, nie opuścimy Cię!”. I płakaliśmy, gdy Daniel Mąka z Polonii strzelił w ostatniej minucie, co oznaczało spadek. W tym najgłupszym wieku złapaliśmy największą zajawkę na kibicowanie.

Rafał: Kupiliśmy sobie obaj bluzy „Torcida Knurów” i zabrakło nam hajsu na bilety na autobus. Jedziemy bez nich, przychodzi kanar – po 100 złotych mandatu. Po cichu sprzedaliśmy te bluzy po stówce i zapłaciliśmy. Rodzicom powiedzieliśmy oczywiście dopiero dwa miesiące później.

Łukasz: I od nowa ciułaliśmy grosz do grosza na te bluzy. Kompletnie zafiksowani byliśmy. Nawet na treningi przyjeżdżaliśmy, żeby na piłkarzy popatrzeć i zdjęcie sobie zrobić. Ostatnio gadaliśmy z Mariuszem Przybylskim. Teraz siedzimy razem w szatni i wychodzimy na trening, a kiedyś mieliśmy marzenie, żeby stanąć z nim do zdjęcia.

Rafał: Dlatego jak teraz przychodzą do nas chłopacy, żebyśmy się im podpisali na koszulkach, to zawsze jest radość. Kto wie, czy kiedyś my z nimi nie będziemy szatni dzielili.

Łukasz: Górnik był wtedy całym naszym życiem. Cały tydzień kręcił się wokół meczu. Jak rodzice robili nam prezenty na święta, to musiały być z herbem z Górnikiem. Jak był inny, to fajnie, ale dlaczego nie z Górnika? Ale rodzice byli mądrzy i wiedzieli, że jak będzie coś z klubu, to mają spokój.

Opowiedzcie więcej o roli taty w waszych karierach, bo często przewija się jego postać. 

Rafał: Tata grał w piłkę na poziomie trzeciej ligi w Rawii Rawicz, ocierał się też o Polonię Leszno. Też musiał dojeżdżać kilkadziesiąt kilometrów na treningi.

Łukasz: Inne czasy. Był najstarszym z całego rodzeństwa i musiał pracować na roli z dziadkiem. Zawsze mówił nam, że on to musiał chodzić pieszo kilka kilometrów w śniegu na treningi. I wchodził nam w ten sposób na ambicję, że my teraz mamy luksus, bo robimy problem, żeby godzinę autobusem pojechać pod sam stadion.

Rafał: Całe nasze zainteresowanie piłką to dzięki tacie. Wychodziliśmy na dwór i główki robiliśmy. Później nauczył zwodu na zamach. Ja opanowałem, a on przelatywał zawsze.

Łukasz: Ale ja byłem szybszy. Brałem piłkę, puszczałem obok niego, wyprzedzałem i brameczka.

Rafał: I cokolwiek się działo, tata był zawsze za nami. Jak mama miała jakieś wątpliwości, to on trzymał naszą stroną. Opowiem jak pojechaliśmy po pierwsze buty. Wchodzimy do CCC po srebrne Victory. Tak się cieszyliśmy, że głowa mała! Idziemy do kasy, a tata mówi: „kurde, pochodźmy jeszcze, może inne znajdziemy”. Dwa ostatnie rozmiary były, więc zostawiliśmy pani przy kasie. I wchodzimy do sklepu Nike’a. Też były dwie super pary!

Łukasz: Co z tego, że rozmiar za małe?

Rafał: Tata się upierał, że nie pasują, ale choć cisnęło, to my twardo, że są idealne. I namówiliśmy go. Te Victory były po 50 złotych, a z Nike’a kosztowały po 150. Jak wchodziliśmy do domu, to tata się trząsł, bo wiedział, jak zareaguje mama.

– No pokażcie te buty!

My cali w skowronkach, a tata cisza.

Łukasz: Zarządziliśmy błyskawiczną ewakuację do pokoju, a mama zaczęła z nim jechać.

– Gdzie oni grają, że takie buty im kupujesz? W Barcelonie?!

Rafał: A później tata przychodził do pokoju i puszczał nam oczko, że już jest okej. Zawsze był za nami. Jak trzeba było do Katowic jechać, bo w Zabrzu była tylko jedna para butów, a przecież musieliśmy mieć takie same, to jechał. A to była wtedy wyprawa na cały dzień – raz do roku się jechało. Święto w domu! To samo z autem było. Znaleźliśmy w Myszkowie. Mama mówi: „do 10 tysięcy i ani grosza więcej, bo nie mamy”. Ale pojechaliśmy z tatą i stoi meganka. Za 13.900. Mówiliśmy mu, że odpada, bo mama na pewno nie pozwoli.

Łukasz: A tata stoi i kręci głową…

– Co, fajna, nie?
– Tata, taką mieć! Wzór!

Rafał: Wytargował jeszcze pięć stów. Ale i tak wiedział, że mama go zabije! My zajarni, a on miał później ciężary.

Ale mówiliście też, że to wasz największy krytyk. Wszystko potrafi wytknąć, choćby to było jedyne nieudane zagranie w meczu.

Rafał: Bo sam grał w piłkę i wie, jak to jest. Jak widzi, że coś olewam na boisku, to nie ma przebacz. Wyzywa, ile wlezie! Wszystko inne się nie liczy.

Łukasz: Chyba dzięki temu jesteśmy dziś w ekstraklasie. Bo jakby mówił, że było super, to byśmy spoczęli na laurach, choć nic nie osiągnęliśmy. Wiedział, co na nas działa. Jak na nas krzyczał, to nigdy nam do głowy nie przyszło, że już nie chcemy grać w piłce, tylko odwrotnie – że teraz to my już musimy mu pokazać. Chwalenia nigdy nie było. Strzeliłeś bramkę, to strzeliłeś. Dzięki temu mamy charakter i ambicję.

Wasz tata miał wypadek w kopalni. Najgorsze wspomnienie?

Rafał: Któregoś dnia ktoś przyszedł i zadzwonił do drzwi. W ręku trzymał worek na śmieci z jego ciuchami. Mama złapała się za głowę, a my przerażeni. Gość nie potrafił powiedzieć nic poza: „nic się nie stało”. Dopiero po jakimś czasie wycisnął z siebie, że tatę zasypało. I że leży w Rybniku. Najpierw spadła na niego taka drewniana belka.

Łukasz: I uratowała mu życie, bo gdyby nie ona, to by go całkowicie zasypało. Nie lubimy o tym gadać, bo strasznie wrażliwi jesteśmy, gdy chodzi o rodzinę.

Rafał: Wystarczy składanie życzeń w Wigilię. Niewiele trzeba, żeby się rozkleić, szczególnie u mnie. Słyszę tylko: „żebyśmy byli z ciebie dumni” i już łezka się w oku kręci.

Łukasz: Całe życie domowe było pod nas podporządkowane, więc to naturalne.

Rafał: Wchodzimy do szpitala w Rybniku. Tata leży półprzytomny, brudny, ale nawet nie patrzyliśmy, czy miał jakieś kabelki podłączone, tylko rzuciliśmy się na niego. Jak wtedy gdy wracał z pracy i nie mogliśmy się od niego odkleić.

Łukasz: Jak byliśmy mali, to rzucaliśmy się na podłogę i waliliśmy w ziemię, gdy mama nas wyzywała. Mówiła: „idźcie do taty i mu powiedzcie”, a my ubzduraliśmy sobie, że w taki sposób się z nim skontaktujemy.

Rafał: O 15 kończyli pracę, więc o 15.09 musiał być w domu. Jak go nie było, to znaczy, że z kolegami jest balanga. A ja nie umiałem zasnąć, jak taty nie było w domu i czekałem do pierwszej w nocy. „Puk, puk”, otwieram mu drzwi, a tata zawsze: „tadam!”. Jak jest zrobiony, to zawsze tak. I udaje poważnego.

– A ty jeszcze nie śpisz?!

Łukasz: Ale zawsze była ta nutka niepewności, czy jest z kolegami, czy może coś się stało. A im starsi byliśmy, tym większa była u nas świadomość, co on robi. Po wypadku już nie wrócił do pracy. Pięć lat chodził na komisję, ale nie dali mu zgody, bo kręgi mu uszczerbiło, potrzebna była operacja i było niebezpieczeństwo, że później będzie tracił czucie.

Łukasz, ty też miałeś problemy z kręgosłupem w dzieciństwie. 

Łukasz: Byliśmy na koloniach w Rowach. Dostaliśmy po stówce od mamy i pierwszego dnia poszliśmy na taką wielką poduszkę do skakania. Dzwonek zadzwonił, że już koniec, a my dalej rąbaliśmy. No i w ostatnim skoku chciałem przewrotkę zrobić. Jakoś dziwnie upadłem na głowę. W szpitalu w Słupsku diagnoza, że uszczerbione dwa kręgi i się wysunęły. Dwa tygodnie w szpitalu zamiast kolonii.

Rafał: Mogło być niebezpiecznie, ale skończyło się na strachu. Ja miałem gorzej, gdy jeszcze młodsi byliśmy. Mamy również siostrę, która zawsze nam dokuczała. A my jej i tak w kółko. Siedzimy na parapecie – jedną ręką się opieram, drugą wołam mamę, która kupowała truskawki. I ona mi jeb w tę rękę i poleciałem na łeb przez okno. Pamiętam tylko, jak jakiś gość mnie podnosi. W sumie dobrze, że mieszkaliśmy na parterze! Nic mi nie było, miałem rozciętą głowę tylko, ale widziałem, jak Łuki zagląda przez lufcik do łazienki. I słyszę: „Jezus Maria, Rafi, mój bracie, nie umieraj!”.

Łukasz: Pierwszy raz widziałem, jak komuś się krew z głowy leje! A on później pojechał na dwa dni do szpitala i tylko nażarł się słodyczy.

Rafał: Ale do teraz się śmiejemy z tego „Rafi, nie umieraj!”.

ZABRZE 15.07.2017 MECZ 1. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2017/18: GORNIK ZABRZE - LEGIA WARSZAWA 3:1 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: GORNIK ZABRZE - LEGIA WARSAW 3:1 ARTUR JEDRZEJCZYK LUKASZ WOLSZTYNSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Kiedy poczuliście, że możecie zaistnieć w Górniku?

Łukasz: Pierwszy raz jak kończyliśmy wiek juniora, bo wielu podziękowano i musieli szukać innych klubów, a nas trener Dankowski wziął do rezerw.

Rafał: I lada moment mieliśmy dostać umowy. No a potem była cisza. A zadzwonił do nas trener Darek Dudek, który pracował w Piaście Gliwice u trenera Brosza. I oni nas chcieli już bardziej pod pierwszą drużynę. Brał nas pod włos, że on nie będzie żadnych Maków skądś tam ściągał, bo ma tu Wolsztyskich pod ręką.

Łukasz: A nam do nich wtedy było daleko.

Rafał: Ale fajnie usłyszeć coś takiego. Tata się wkurzył na Górnik, że nas zwodzili. Poszedł do świętej pamięci prezesa Maja. Powiedział, że ma propozycję z Piasta i spytał, ile kosztuje wykupienie naszych kart. Już nie będziemy strzelać, ale to chyba było coś pod 30 tysięcy. A tata powiedział, że weźmie pożyczkę i to zrobi, bo nie może patrzeć, jak nas traktują. I wydaje mi się, że nam wtedy wywalczył po pięć stówek więcej. Bo gadaliśmy później z chłopakami z rezerw i większość miała gorsze warunki.

Łukasz: Ale w Górniku było jak było, więc przez pierwsze osiem miesięcy tych pieniędzy i tak nie zobaczyliśmy. Ale my już wcześniej, jeszcze przed rezerwami, wiedzieliśmy, że kiedyś zaistniejmy. Goście, którzy grali wyżej i jeździli po całej Polsce się z nas śmiali, że liczymy na kariery, a my tylko: „dobra, zobaczymy za 10 lat”.

Rafał: Do dziś nam jeden kolega wypomina, że byliśmy tacy aroganccy. Mówi, że jemu tego zabrakło.

Łukasz: Marcin Leszczyński, nasz trzeci brat. Też zryty beret. Miał papiery, żeby teraz grać w Górniku. Tylko że były problemy w domu. Nam rodzice wszystko zapewnili i mieliśmy spokojną głowę, a on w liceum stracił tatę i musiał zostać głową rodziny. Musiał wybrać między graniem w Górniku, w którym nie płacili, a wyjazdem do Anglii, żeby zarobić na przeżycie. No i wyjechał. A do teraz trenerzy mówią, że to jedyny gość, którego tak naprawdę im szkoda, bo mógł zrobić wielką karierę.

Rafał: Ty jeszcze z nim powalczysz, ale jak mnie bierze na siatkonogę, to goli jak frajera. I się śmieje, że gram w ekstraklasie.

Łukasz: Jeszcze nie grasz!

Rafał: Dobra, jestem w ekstraklasie. W liceum ciągle jeździliśmy do Leszcza na bazę. A stamtąd na imprezy. Trochę nam wtedy odbiło, zaczęły się balangi i dziewczyny.

Rafał, ty już trzy lata temu mogłeś zadebiutować w Ekstraklasie.

Rafał: W sezonie 2013/14 strzeliłem 13 bramek w rezerwach. Za trenera Warzychy zostałem zgłoszony w pierwszej drużynie i mówiło się, że mogę zagrać. Ostatni mecz był w niedzielę, a ja w piątek dostałem sms-a, że jednak jadę na rezerwy, więc mam się nie napalać. Pytano później trenera, czemu nie dał mi szansy. Powiedział, że byłem gotowy na debiut, ale nie na taki mecz, bo grali z Lechią o puchary. W końcu przegrali 0-2, więc pewnie spokojnie mógłbym dostać szansę. Ale wtedy zrobił się szum, zaczęli się odzywać menedżerowie. Tylko że do mnie, a nie do niego Łukiego.

W końcu zostaliście ulubieńcami trenera Wieczorka, za którym jeździliście po Polsce. 

Rafał: Też wiele mu zawdzięczmy. Poznaliśmy się już wcześniej, jak był trenerem ROW-u Rybnik. Pojechaliśmy z tatą pod klub i zaczepiliśmy go na parkingu, jak pakował się do odjazdu.

– Dzień dobry, jesteśmy bracia Wolsztyńcscy i chcielibyśmy grać w ROW-ie Rybnik!

Chyba rzadko trenera spotykają takie sytuacje, bo trochę się zmieszał. Powiedział, że zapisze sobie nasze nazwiska, ale niczego nie obiecuje, bo ma już skład.

Łukasz: Powiedział, że zadzwoni i tak czekamy do dziś na telefon z Rybnika!

Rafał: Później pomógł nam prezes Maj, który znał trenera Wieczorka i też nie zgadzał się z opinią na jego temat, bo był tu w Zabrzu obwiniany za wiele rzeczy. Nam też się wydaje, że to dobry trener, ale ma pecha. Sam warsztat świetny. A jesteśmy zafiksowani na punkcie piłki i potrafimy to ocenić.

Łukasz: Trener wziął nas do Limanovii po testach. Ale nie traktował nas jak młodzieżowców, którzy mieli być uzupełnieniem, tylko normalnie jako gości do gry.

Rafał: Tam Marcin Chmiest, Donczo Atanasow, Mario Poliacek, doświadczeni zawodnicy, ale trener nas zawsze bronił, gdy po nas jechali. Widział, że mamy to antizipiren boiskowe. Że kumamy, o co chodzi!

Łukasz: Opieprzał 35-latków, że to nie tak, że my młodzi mamy na nich robić. Tylko oni na nas, bo jesteśmy ofensywni zawodnikami i nam mogą przytrafiać się straty.

Ciężko było wyjechać z domu do Nowego Sącza, gdzie wtedy mieszkaliście? 

Rafał: Nie, bo mamy ten handicap, że jesteśmy we dwóch.

Łukasz: Nie baliśmy się, jak szatnia nas przyjmie, bo gdyby nikt nie chciał ze mną gadać, to wiedziałem, że zawsze mogę z nim.

Rafał: Jak opowiadam żart, to wiem, że jest przynajmniej jedna osoba na świecie, która się zaśmieje.

Łukasz: Z reguły, że nie było ci smutno! Ale my też jesteśmy tacy, że lubimy innych ludzi, pogadać i się pośmiać, więc dalibyśmy sobie radę wszędzie.

Rafał: W Limanovii była fajna szatnia, ale początki były śmieszne. Siadł na nas Mateusz Mika. Wielki chłop urodzony w Bytomiu, kibol Polonii z wielką dziarą na plecach nawiązująca do klubu. Czyli Górnik to jego największy wróg. My wystraszeni, ani słowa o Górniku, a on cały czas nas cisnął: „idą te, kurwa, Żabole”. A zakończyło się tak, że był jednym z naszych najlepszych kumpli, bardzo nam pomógł np. z mieszkaniem. Nie musieliśmy mieszkać w Mordarce!

Co nie tak jest z Mordarką? 

Rafał: Zawsze się śmialiśmy z Michałem Gruntem, że nie wyrwiesz dziewczyny, jak powiesz jej, że grasz w Limamce, a mieszkasz w Mordarce! Zaprosić dziewczynę do mieszkania w Nowym Sączu to co innego! A w Limance jeden z masażystów był didżejem na imprezach, więc się działo. Czy wygrana, czy przegrana, to do „Dobrej”.

Łukasz: To był taki okres, w którym trochę ruszyliśmy. Traktowaliśmy piłkę poważnie, ale tam był taki klimat i wpływ starszych, że za bardzo się nie przejmowaliśmy porażkami. Nie było: „ej, młodzi, weźmy się w garść”. Było: „ej, bliźniaczki, jedziemy”. I ruszaliśmy na imprezę.

Rafał: Pojechaliśmy na wkupne do Zakopanego i okazało się, że Maciej Mysiak jest królem disco polo. Biała koszulka, garniturek i kręci się na parkiecie przy „Wymarzonej” i „Mojej jedynej”. A my skakaliśmy wokół niego jak jego synki. Ale żeby nie było, w piłkarskich sprawach też nas dużo nauczyli. Tam w ogóle trochę zachłysnęliśmy się tym wszystkim, tak to poważnie wyglądało.

W II-ligowej Limanovii?

Łukasz: Nie zachłysnęliśmy, tylko przemotywowani byliśmy. Za dużo chcieliśmy. Nakupiliśmy sobie tych kreatyn i karnety na siłownię. Trenerzy wiedzieli, co robią, a my chcieliśmy jeszcze więcej. Nażarliśmy się tych proszków i chodziliśmy tacy zamuleni.

Rafał: Na początku puknęliśmy najlepszą drużynę po jesieni 4-0 i myśleliśmy, że będziemy w II lidze golić frajerów. Już wielkie plany – utrzymujemy się, zostajemy na kolejny sezon i robimy awans do I ligi. Nawet pieniądze liczyliśmy! Przyjechaliśmy do domu po meczu i dodajemy: „400 złotych za wygraną, więc tych ogramy, tych ogramy i będziemy mieli”.

Łukasz: A skończyło się na spadku i naprawdę nie wiemy, czego tam zabrakło. Ekipa była taka, że wielu z tych ludzi później poszło i grało w lepszych klubach.

Później jak byliście w Legionowie na wypożyczeniu, to już pewnie na Warszawę ruszaliście. 

Łukasz: Tam już byliśmy mądrzejsi i nas to nie pochłonęło. Mieliśmy dziewczyny. Poza tym, znowu wracaliśmy do trenera Wieczorka z Zabrza z podkulonymi ogonami.

Rafał: Ja grałem w rezerwach Górnika, więc trener Wieczorek mnie chciał, a co do Łukiego, to chciał się zastanawiać po treningach i rozmowach.

Łukasz: Ale trener znowu nam zaufał i tym razem mu się na szczęście już opłaciło.

Rafał: Ale pierwsze trzy mecze w łeb i myśleliśmy, że będzie druga Limanovia. Ja pieprzę – znowu II liga, znowu trener Wieczorek i znowu zawiedziemy?

Łukasz: Wszystko podporządkowaliśmy piłce. W domu cały czas siedzieliśmy, prowadziliśmy się jak ludzie.

Rafał: Trener powiedział w szatni, że znowu zaufał tym samym ludziom i znowu się zawiódł. Czuliśmy, że do nas pije. Ale dał nam kolejną szansę. Wygraliśmy z liderem i później 10 meczów bez porażki, 8 wygraliśmy. Wszyscy zaufali trenerowi Wieczorkowi i były efekty.

Łukasz: Bo trener mówił, że nie ma innej drogi! Cały czas to powtarza. Nawet się śmialiśmy z tego w szatni.

– Gdzie jedziemy zjeść? Do Łasucha?
– Nie ma innej drogi!

Rafał: Trener przyszedł w dzień dziecka do szatni i mówi: „mam taki mały komunikat. Jarek Wieczorek, jesteś moim synem, więc wszystkiego najlepszego, ale pojawiają się takie głosy w szatni, że mam jeszcze dwóch synów – Łukasz i Rafał, również wszystkiego najlepszego!”. Świetny człowiek – i do pracy, i do żartów.

WARSZAWA 23.01.2016 MECZ TOWARZYSKI --- FRIENDLY FOOTBALL MATCH IN WARSAW: POLONIA WARSZAWA - LEGIONOVIA LEGIONOWO 0:5 RAFAL WOLSZTYNSKI KAROL WORACH FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Jednocześnie mocno śledziliście, co się działo w Zabrzu? Czuliście, że spadek może być szansą dla was? 

Łukasz: W ogóle nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że Górnik może spaść. Tym bardziej, że naściągali tych zawodników, a inne drużyny też nie grały super. Zadecydował ostatni mecz. A my w tym czasie graliśmy ze Zniczem Pruszków. I w przerwie wchodzimy do szatni, ukradkiem wzięliśmy komórki i dowiedzieliśmy, że spadek.

Rafał: Musieliśmy sobie przypomnieć, że nasz mecz jest ważniejszy, choć graliśmy wtedy świetnie – ja do przerwy dwie bramki, Łuki jedną. Odpaliliśmy w Legionovii, nauczyliśmy się tam zwycięstw. Tak samo teraz jest w Zabrzu.

Łukasz: Trener Brosz to wpoił, bo widział, że nie ma w drużynie nawyku zwyciężania. Podejście było na zasadzie: „jakoś to będzie”. Raz dwunaste miejsce, raz piąte i się kręci. Nie było wcześniej czegoś takiego, że na każdy mecz trzeba wyjść, żeby za wszelką cenę wygrać. Dopiero teraz tak wychodzimy, bo trener zmienił podejście w klubie.

Nie baliście, że wrócicie do Górnika i znowu będzie powtórka z rozrywki – rezerwy i brak szans? 

Rafał: Baliśmy się. Gadaliśmy z trenerem Wieczorkiem i też tak mówił: „wrócicie i znowu będzie to samo”.

Łukasz: Ale ta miłość zwyciężyła. Wiedzieliśmy, że to Górnik, więc musimy wrócić i spróbować.

Rafał: Niby tak ciągle gadaliśmy, że mamy to w dupie i sobie pójdziemy, skoro Górnik nas nie szanuje.

Łukasz: Ale później jak przychodziło do podjęcia decyzji, to zawsze wracało, że przecież marzyliśmy o tym, żeby tu zadebiutować. Nie cieszyłoby nas to tak bardzo, gdybyśmy poszli do innego klubu ekstraklasy.

Rafał: Ta bramka Łukiego z Tychami po widłach, to było spełnienie marzeń. Że tyle pracowaliśmy na to, ktoś nam ciągle nie pozwalał, ale w końcu doszliśmy do tego, co chcieliśmy.

To prawda, że ta bramka to zasługa twojej narzeczonej?

Łukasz: To dziennikarz trochę podkręcił. Angelika bardzo się interesuje piłką, ciągle siedzi na 90minut.pl i często rozmawiamy w domu. Nawet koledzy z Górnika się śmieją, że to chodząca piłkarska Wikipedia, bo ich zagina, jeśli chodzi o wiedzę. I mówiła mi, że za mało strzelam na bramkę – wiecznie jakieś wcinki daję albo komuś podaję i chciałbym wjechać do pustej bramki. Pomyślałem sobie, że spróbuję. Biorę piłkę i widzę, że Kosznik idzie po lewej, ale nie tym razem. To był 20. metr i idealnie mi piłka naszła.

W ogóle miałeś okres, że wpadało wszystko, co kopnąłeś w kierunku bramki.

Rafał: Nawet w sparingu ze Słowaczkami obrócił się i kopnął, a tu gol z rodzaju stadiony świata. Z Sandecją to samo – przyjął na klatkę i lutnął. Niedługo kopnie z piątki i wpadnie. Ale jeśli chodzi o tego gola z Tychami, to trzeba serdecznie podziękować panom od murawy, że zostawili tę kępkę!

Łukasz: Jak się przyjrzysz, to zobaczysz, że idealnie podskoczyła.

A ty, Rafał, pierwszy sparing po powrocie i zerwane więzadła?

Rafał: Najpierw jeszcze mieliśmy pogadać z trenerem Broszem, bo chcieliśmy wprost wiedzieć, czy nas tu widzi. To miało być po treningu, ale już w trakcie powiedział przy drużynie, żebyśmy nie przychodzili do niego, bo nie ma o czym gadać… Zostajemy! Sytuacja z kontuzją niby niegroźna – wjechał mi bramkarz, wstałem i chciałem dalej grać, ale później się okazało, że zerwane. 5 miesięcy i 20 dni przerwy. Wydawało mi się, że wrócę i dalej będzie ta sama forma, która była. A to wcale tak nie jest. Zacząłem trenować z drużyną, ale ciągle byłem z boku. Trochę się obrażałem na to.

Łukasz: Trenerzy chcieli go spokojnie wprowadzać. A wyniki były dobre, więc ciężko mu było, bo chciał odgrywać większą rolę. A tak to czuł, że ten udział w awansie miał niewielki.

Rafał: Ale już jestem mega gotowy do gry. Zrobiłem taką rehabilitację, że ta noga wygląda tak samo jak ta zdrowa.

Chyba mieliście szczęście, że trafił tu akurat trener Brosz, który po czasie uznał, że to nie te nazwiska są najważniejsze. 

Rafał: Ciężko było po spadku. Wiadomo, jak się gra w I lidze. Takim drużynom jak Górnik z piłkarzami z ekstraklasy jest jeszcze ciężej. Jak jedziesz na taki Kluczbork, to dla nich to jest święto. Każdy chce się pokazać i udowodnić, że to nie jest wcale tak mocna drużyna. Spinają się. Tak samo czasami jest w rezerwach – jak schodzą Plizga czy Kosznik, to ludzie z takiego Pniówka Pawłowice robią wszystko, żeby im pokazać, że oni też by mogli grać w Górniku w ekstraklasie, tylko nie mieli tego szczęścia.

Łukasz: Na każdym kroku trzeba udowadniać, że nie jest się w tym miejscu przez przypadek. I ciężko pracować, żeby dalej w nim być. Zresztą, my też musieliśmy to zrozumieć, bo na początku podchodziliśmy trochę nie fair do tego.

Na pewno mieliście tak samo. Przecież przez lata przez Górnik przewijały się dziesiątki jakichś przypadkowych zawodników, a dla was miejsca nie było. 

Rafał: My przez miłość byliśmy zaślepieni. To jak z dziewczyną – gada ci, że cię nie chce, a ty i tak dalej wysyłasz jej te sms-y i kwiaty.

A ona idzie na policję i zgłasza prześladowanie. 

Rafał: Trudna miłość, ale – tak jak mówiliśmy – ciągle mieliśmy nadzieję, że to będzie nasz moment.

Łukasz: Może trener Brosz zauważył, że ta młodzież potrafi grać w piłkę. Bo na treningach widać, że ci chłopacy podporządkują wszystko temu, żeby zrobić kariery.

Tak jak wy. 

Rafał: To wielki plus tej młodości. Widzieliśmy to na przykładzie Legionovii i Limanovii. W tej pierwszej była młoda szatnia i dla nas zwycięstwo to zawsze było coś, bo każdy chciał zaistnieć w piłce. A w Limanovii byli piłkarze, którzy już w tej piłce byli i szli raczej w przeciwnym kierunku. Kolejny klub, coś tam zarobią. Mecz to nie było święto. A tutaj w Górniku teraz tak jest.

Łukasz: Oczywiście nie można powiedzieć, że w Górniku po spadku nie było przykładania się. Te spekulacje to nieprawda.

No po Kluczborku dostaliście ostro po dupie od kibiców. 

Rafał: No smutno było, jak widzieliśmy, co się dzieje wokół Adama Dancha. Od dziesięciu lat przyjeżdżamy na Górnik i zawsze byliśmy w niego wpatrzeni. Niesamowity gość. Niezależnie od wszystkiego – zawsze zapieprzał dla Górnika. My już zajechani na zajęciach, a on sobie biegnie na luzie i pajacuje. Ma 30 lat prawie, a wygląda tak, jakby się zatrzymał w wieku 17 i cały dzień ganiał za piłką na podwórku – ciągle ma siły. Zawsze chcieliśmy być jak Densiu – tymi młodymi ze Śląska, którzy wchodzą i grają.

Łukasz: Nigdy bym mu nie zarzucił, że się nie stara. Chcielibyśmy kiedyś zyskać taki szacunek. Gadaliśmy z nim później i mówił, że takie życie, ale kurde – może niczego nie zdobył z tym klubem, ale były ciężkie czasy, on mógł odejść, a zawsze tu był i zapieprzał.

Wierzyliście do końca w awans?

Łukasz: Ja zawsze powtarzałem, że awansujemy. Nie wiedziałem, jak to się stanie, ale to było nam pisane. Mówiłem, że wygramy siedem ostatnich meczów i tak się to ułoży, że zagramy w ekstrakalsie.

Rafał: Jak Szymek Matuszek. Ale on bardziej szedł w przypuszczenia, ze musielibyśmy wszystko wygrywać. A my, że wygramy! Niby już na spokoju, ale wiedzieliśmy, że ten skład, który był na końcu już nie odpuści.

Ale z boku wyglądało to tak, że to już ekipa pod nowy sezon w I lidze. 

Rafał: Nigdy nie wiadomo. Może trener już tak myślał, ale się nie przyznał.

Łukasz: Wątpię, ale wyszło na trenera. Ale my też udowodniliśmy, że to, iż ktoś ma zero meczów w ekstraklasie, nic nie znaczy.

Rafał: Jesteśmy takim przykładem, że Górnik przez wiele lat źle postępował. Nie tylko my, ale też Rafał Kurzawa czy Adaś Wolniewicz, bo mogliśmy wchodzić do tej drużyny już znacznie wcześniej, a nie teraz jak mamy 22 czy 24 lata. Adam to w ogóle przykład bezgranicznej miłości do Górnika. Nie chciał nigdzie iść – miał już 23 lata, ale dalej rezerwy, bo to Górnik.

Łukasz: Widać miłość do klubu na boisku i poza nim. Tutaj całe nasze rodziny tym żyją. Mamy po 3-4 bilety na mecze z klubu, ale kupujemy po 15. Jak są zamówienia na koszulki, to płacimy po tysiąc złotych, bo wszyscy chcą mieć. Jak mieliśmy po 12 lat, to mieliśmy jedno marzenie – żeby tak wyglądał Górnik.

Rafał: Czujemy też na ulicach to wszystko. Ludzie na rozpoznają i sympatycznie zaczepiają. Jak mnie widzą, to mówią: „patrz, to jest ten brat Łukasza!”. Jemu to nawet stawiają, jak ostatnio kawę.

Łukasz: Gość się mnie pytał, czy Łukasz czy Rafał. Jak usłyszał, że ja, to powiedział, że mi postawi!

Czymś cię zaskoczyła ekstraklasa?

Łukasz: Widać większą kulturę gry. Szczególnie z Legią. Miałem trochę więcej miejsca na boisku niż w pierwszej lidze. Tam jest ostrzej i defensywni pomocnicy do końca idą za tobą. Tutaj więcej szachów. Więcej boiskowych elegantów, mniej harpaganienia. Teraz po kolejnych meczach widzę, że trochę się to będzie zacierać. Może też Legia trochę nas zlekceważyła? Może myśleli, że wygrają nawet jak przejdą obok meczu. W Jadze i w szczególności w Wiśle już widzieli, że nie jesteśmy frajerki. Wiadomo, że też się nas uczą. Jak zderzyłem się z takim Arkiem Głowackim, to nie było przyjemnie. Widać klasę od razu.

Rafał: 16 razy się turlałeś po boisku!

Łukasz: Ale to 80 kilo, więc mnie przestawiał.

Angulo taki kozak, jak widzieliśmy w pierwszych kolejkach? 

Rafał: On nawet jak ma słabsze mecze, to widać klasę. Każdy się kiedyś musi zaciąć, czego mu nie życzę, ale…

Ta, nie życzysz…

Rafał: Wiadomo, że jest rywalizacja. Ale pod bramką to naprawdę kozak. Na treningach jest dokładnie tak samo jak w meczach. Kręci tą nóżką, a później włoży dokładnie tam, gdzie chce.

Łukasz: Jak inni napastnicy idą sam na sam, to tak trzy na pięć sytuacji wpada. Jak on idzie, to wiadomo, że będzie bramka. Gdy przychodził, to było takie zastanowienie, czy on rzeczywiście taki dobry, żeby go aż z Hiszpanii sprowadzać, ale nie był w treningu i potrzebował chwili. Dwa mecze i wiedzieliśmy, że jest gość i sporo nas nauczy. Jeszcze niejednego zaskoczy.

To kiedy pierwsza bramka wypracowana przez braci Wolsztyńskich? 

Łukasz: Oby na Lechii. Jak najszybciej!

Rafał: Mama nas prosiła, żebyśmy koszulki wzięli od braci Paixao, bo ich uwielbia. I ciśnie mi: „widzisz, trzeba było się uczyć języków, to byś powiedział, że chcesz się wymienić, a tak złapiesz się na koszulkę i będziesz mu tam machał!”.

Łukasz: Jak zauważą, że my też bliźniacy, to może będzie łatwiej.

Rafał: No i co tam dla nich trzy stówy za koszulkę! A może to oni nam zaproponują?

Łukasz: Na razie to my jeszcze nie wiemy, czy na Lechię pojedziemy!

To kto w szatni będzie puszczał disco polo, jak was nie będzie?

Rafał: Jesteśmy jednymi z tych, którzy odpowiadają za to. Zawsze muszę mieć naładowaną komórkę. Przyjęło się, każdemu się podoba. Na początku Grzesiu Kasprzik się opierał i zawsze gadał: „wyłącz to rzępolenie jakiegoś frajera”. A teraz pierwszy skacze!

 Jak długo trwała impreza po awansie? Tydzień?

Łukasz: Dwa dni, bo zaraz wszyscy na wczasy. Wiedzieliśmy, że ta przerwa będzie bardzo krótka.

Rafał: I wszyscy wiedzieli , że jest ekstraklasa i nie ma co odpływać. Tym bardziej, że jesteśmy na dorobku i dla niektórych premia czy wygrany mecz, to znacznie więcej niż wypłata.

Znacznie?

Łukasz: Może byś nie uwierzył, ale jeszcze nie wszyscy zarabiają pieniążki ekstraklasowe. Ale to nie o nie chodzi. To jest właśnie najfajniejsze, że wszyscy są świadomi. Jasne, cieszymy się z tego co jest, bo jak wygramy z Legią czy Wisłą, to jest święto, ale dalej wiemy, że dużo nam brakuje do tych najlepszych. A my chcemy być najlepsi.

Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI

Fot. FotoPyK/Instagram chłopaków

ROKI KONIEC

Najnowsze

Weszło

Komentarze

18 komentarzy

Loading...