Dostać od mistrza Bułgarii. Wciąż nie brzmi to zbyt dumnie, ale od momentu gdy Łudogorec Razgrad pokazał się w Lidze Mistrzów, tę gorzką pigułkę przełknęlibyśmy z mniejszym obrzydzeniem. Jednak w 1999 roku? No, to dźwięczy w uszach już koszmarnie, a takiego gonga przyjął Widzew.
Jego rywalem w eliminacjach do Ligi Mistrzów był Litex Łowecz. Wtedy w Widzewie grali Wichniarek, Łapiński czy Michalski, a więc paka niegłupia. Miało być łatwo, a przynajmniej dość łatwo. Tymczasem Bułgarzy postawili łodzianom bardzo trudne warunki. Już pierwszą połowę Widzewiacy zakończyli z jedną bramką do tyłu. Na pięć minut przed gwizdkiem zapraszającym na przerwę, Svetoslav Todorov pokonał Sławomira Olszewskiego i dał prowadzenie gospodarzom. Jednak tak naprawdę spotkanie rozkręciło się w samej końcówce. 78. minuta, Todorov kompletuje dublet, już 240 sekund później jest 3:0 po golu z rzutu karnego. Na całe szczęście Wichniarek również wykorzystał „jedenastkę”, dzięki czemu bramka w ostatniej minucie dla Liteksu wcale nie odbierała naszym szansy.
W Łodzi Widzew wygrał 4-1 i pomimo gry w dziesiątkę od początku dogrywki, przetrzymali Liteks i doprowadzili do serii rzutów karnych. W nich lepsi znów okazali się Polacy. A czy ktokolwiek wierzył w taki obrót spraw, gdy obudził się 29 lipca 1999 roku, na totalnym kacu, zapijając smutki? Odpowiedź nasuwa się sama: raczej nie.
Ten triumf nad Bułgarami miał być dopiero początkiem świetnej przygody Widzewa z europejskimi pucharami w 1999 roku. Jednak losowanie dla wicemistrzów Polski (zastępowali wykluczoną Wisłę) było bezlitosne – w trzeciej rundzie trafili na Fiorentinę. Chiesa, Rui Costa, Cois i spółka nie dali żadnych szans ekipie Grzegorza Laty i marzenia o awansie trzeba było przełożyć na później.