Reklama

Ergo Arena weryfikuje zainteresowanie sportami walki w Polsce. KSW i długo, długo nic

redakcja

Autor:redakcja

03 lipca 2017, 13:07 • 4 min czytania 28 komentarzy

Trójmiejska Ergo Arena, ostatnia sobota. Po raz piąty gości u nas czeczeńska organizacja ACB. Ta sama, dla której walczyć ma Mamed Khalidov. W oktagonie nie brakuje Polaków. Z Andym DeVentem mierzy się znany z KSW Piotr Strus, w bratobójczym boju wygrywa kojarzony z UFC Piotr Hallmann, a w walce wieczoru Karol Celiński jest lepszy od Vinny’ego Magalheasa. Wszystko to na oczach… pięciuset osób. Kilka godzin później, 13 tys. kilometrów na południowy wschód od Gdańska sensacyjnej porażki doznaje Manny Pacquiao. Na Suncorp Stadium obserwuje to na żywo 50 tys. widzów.

Ergo Arena weryfikuje zainteresowanie sportami walki w Polsce. KSW i długo, długo nic

Ok, w Polsce nie walczył nigdy jedenastokrotny mistrz świata ośmiu kategorii wagowych. Ale rzecz nie tylko w tym, że na emeryturę udał się wreszcie elektryzujący Andrzej Gołota.

Tydzień wcześniej, znów Ergo.

W roli promotora boksu debiutuje Mateusz Borek. Ceniony komentator piłkarski ma zjednoczyć głęboko podzielone środowisko boksu, tego oczekują kibice. Po gali dowiadujemy się, że polski boks jest na totalnym dnie (słowa dyrektora Polsatu Mariana Kmity) i rządzą nim ludzie bez zasad, szczury (promotor Mariusz Grabowski). Mimo wzorowej promocji (cotygodniowe raporty wideo z obozów przygotowawczych pięściarzy, wielokrotna zapowiedź gali w telewizji, wzmianki w programach śniadaniowych, dwójka uczestników imprezy u Kuby Wojewódzkiego), na PBN 7 niemal co drugie krzesełko było puste.

Nie powalają także frekwencje na FEN i na imprezach KnockOut Promotions. Na dwóch ostatnich galach z udziałem byłego dwukrotnego mistrza świata Krzysztofa Włodarczyka daleko było do kompletów. Nawet, jak Polak toczył bój z niepokonanym Noelem Gevorem o miano oficjalnego pretendenta federacji IBF. Według niektórych, na imprezę w Poznaniu sprzedano zaledwie 600 biletów. Tych danych nie potwierdza współwłaściciel KnockOut Promotions Andrzej Wasilewski. Doświadczony promotor mówi o ponad trzech tysiącach osób śledzących pojedynek „Diablo”.

Reklama

Ale odnośnie liczby 600… Dokładnie tyle wejściówek sprzedał ostatnio sam Robert Parzęczewski (kojarzycie kogoś takiego?), oferując je rodzinie i znajomym. Rozprowadzanie biletów przez samych zawodników to na dziś bodaj jedyna droga, aby uratować rentowność imprez. Ludzie nie przyjdą na boks czy MMA nie czując emocjonalnej więzi ze sportowcem.

W Anglii wszystko zaczyna się od pojęcia „local heroes”. Robimy show dla kilku chłopaków z Brighton, albo dla dwóch-trzech pięściarzy z północnego Londynu. I oni wypływają dzięki temu, że na ich walki chodzi cała dzielnica. Od znajomych ze szkoły po sąsiadów – mówi mieszkający przez kilka lat w Wielkiej Brytanii Marcin Marczak. – Tak prowadzi się zawodnika do rekordu, powiedzmy, 15-0. Chłopaka przejmuje później ktoś z wyższej półki, np. Frank Warren. Jest to już rozpoznawalny zawodnik, z grupą wiernych kibiców. Wystarczy spojrzeć na karierę Derecka Chisory.

Jak to wygląda w naszym kraju? Ledwie wyróżniający w boksie amatorskim pięściarze debiutują od razu na większych galach. – A na poziomie olimpijskim nie mamy pół boksera – atakuje Marian Kmita. – Tych, którzy mogą wypełnić halę czy marzyć o walce o międzynarodowe trofeum, mamy pięciu na krzyż.

Wątpliwy poziom sportowy sprawia, że rozsądniejsi promotorzy sportów walki organizują imprezy w mniejszych halach (Mirosław Okniński, PLMMA) lub w kameralnych, oryginalnych ośrodkach (Tomasz Babiloński).

Chwalone przez wszystkich KSW sprzedaje je na zasadzie wydarzeń rozrywkowych. U Martina Lewandowskiego i Macieja Kawulskiego równie ważne co emocje w klatce są występy artystyczne. Na galach UFC tego brakuje, dlatego te średnio interesują przeciętnego kibica sportu. Na debiut w Polsce organizacji Dany White’a nie przyszły tłumy, a prestiżowy polsko-polski pojedynek Jędrzejczyk-Kowalkiewicz obejrzały na żywo w telewizji zaledwie 252 osoby.

borrrr

Reklama

Problem biznesu bokserskiego polega na tym, że satysfakcja finansowa zaczyna się dopiero na wysokim poziomie sportowym – powiedział mi dwa lata temu Andrzej Wasilewski. Według niego wyprodukowanie dobrego pięściarza kosztuje od 500 tys. do miliona dolarów, w dodatku wymaga czasu (7-8 lat). Promotor Włodarczyka, Sulęckiego i Szpilki podkreśla, że w boksie nie ma miejsca dla freak fightów. Jego zdaniem walka aktora z piosenkarzem wyglądałaby komicznie. A przecież piosenkarz przychodzi z własną widownią, podczas gdy młody pięściarz musi konsekwentnie budować ją występami w ringu. – W między czasie może się rozmyślić, mogą przytrafić mu się poważne kontuzje, różne przygody życiowe, wypadki drogowe – sytuacje, których jako grupa nie jesteśmy w stanie przewidzieć – zauważył „Don Wasyl”.

Kilka lat temu, wiedzieliśmy, że inwestycja, na którą porwał się Wasilewski jest niepewna, dzisiaj wydaje się wręcz, że była nietrafiona. Jak wytłumaczyć bowiem fakt, iż przed walką polskiego mistrza świata Krzysztofa Głowackiego z mistrzem olimpijskim Aleksandrem Usykiem ludzie nie tłoczą się pod kasami, bilety nie sprzedają się na pniu? W Ergo Arenie we wrześniu 2016 stawiło się 8 na 15 tysięcy widzów.

Ludziom sportów walki nie brakuje kreatywności. Organizowane są walki rycerze, kiboli, po wakacjach do klatki MMA wejdzie, po raz drugi, tancerz erotyczny. Ale może po prostu ludzi nie interesuje już bijatyka? Albo gorzej – bijatyka wciąż interesuje, lecz już tylko ona?

HK

Najnowsze

Komentarze

28 komentarzy

Loading...