Część z nich porobiła naprawdę fajne, nierzadko międzynarodowe kariery. Inni zaś może nie do końca spełnili oczekiwania kibiców, ale i tak widzieli w futbolu tyle, że swoim doświadczeniem mogliby obdzielić kilkudziesięciu kolegów po fachu. Rok w rok przez piłkę przewija się generalnie tyle nazwisk, że siłą rzeczy niektóre z nich, nawet jeśli miały swoje pięć minut, z czasem usuwają się w cień, a opinia publiczna zwyczajnie wymazuje ich z pamięci. Postanowiliśmy więc stworzyć ranking kilkunastu polskich piłkarzy, którzy – naszym zdaniem – niestety, ale zostali już nieco zapomniani.
Andrzej Rudy
Dziś międzynarodowa kariera naszych rodaków jest w zasadzie czymś normalnym, naturalną konsekwencją tego, że polska piłka idzie do przodu. W przeszłości jednak nie zawsze bywało tak kolorowo i często emocjonowaliśmy się choćby pojedynczymi epizodami zawodników znad Wisły za granicą. Tym bardziej zadziwia, że tak rzadko wspominany jest Rudy, który przecież zwiedził kilka naprawdę mocnych klubów i sporo widział. Grał w Kolonii, w Bochum, z belgijskim Lierse zdobył zupełnie niespodziewanie mistrzostwo Belgii, a w trakcie dwuletniej przygody z Ajaxem spotkał całą gamę gwiazd. Bracia de Boer, Jari Litmanen, Benni McCarthy czy Edwin van der Sar. Obcować w tak ekskluzywnym towarzystwie? Czysta przyjemność.
Generalnie kariera naprawdę różnorodna i ciekawa, a przy tym zaskakująco mało spotkań rozegranych na poziomie reprezentacyjnym, bo ledwo 16 meczów i 3 zdobyte gole.
Andrzej Rudy jest też autorem jednej z najgłośniejszych ucieczek w historii polskiej piłki, którą swego czasu wspominaliśmy w ten sposób.
Jest rok 1988, Mediolan. Najlepsi piłkarze z ligi polskiej mają rozegrać spotkanie pokazowe przeciwko gwiazdom Serie A. Nagle ktoś w hotelu oznajmia „Andrzej Rudy zniknął”. Rozpoczynają się gorączkowe poszukiwania – gdzie jest napastnik GKS Katowice. Wojciech Łazarek dorobił się już nawet stanu przedzawałowego, a w korytarzu słychać krzyk: – Proszę trenera, Janka Urbana też nie ma! To oczywiście dowcip. Pewnie, gdyby okazał się prawdziwy, trener Łazarek zszedłby z tego świata. Zwiał tylko Rudy. – Zrobił to po śniadaniu. Przeczuwałem, że może się tak zdarzyć. Zawodników jakoś to nie przejęło. Bardziej martwili się działacze – wpadli w panikę. Zaczęli dochodzić, jak to możliwe, że ktoś uciekł, czy wszystkim nam zabrali paszporty i nie do końca wiedzieli, co mogą jeszcze zrobić – opowiada Ryszard Tarasiewicz.
Większy problem miały władze GieKSy. Za transfer Rudego zapłaciły 50 milionów złotych. Zawodnik podpisał z nimi dwuletnią umowę, a jednym z warunków kontraktu stała się praca dla partnerki. Była nią śliczna modelka – Anna Dąbrowska. – To ona miała wpływ na ucieczkę, namawiała go. Sam w życiu nie podjąłby takiej decyzji –przekonuje Tarasiewicz. Widocznie posada w TVP Katowice Dąbrowskiej nie wystarczyła. Marzyła o karierze, a w Polsce – jak sama twierdzi – nie dało się jej zrobić. Praca fotomodelki ograniczała się do balansu na krawędzi gwałtu. Dlatego dziesięć dni przed ucieczką ukochanego, wyjechała polonezem do RFN. Pieniądze na samochód pochodziły z kasy GKS.
Andrzej Woźniak
Legendarny „Książę Paryża”, jak został okrzyknięty po znakomitym występie przeciwko reprezentacji Francji na Parc des Princes, gdy obronił między innymi rzut karny egzekwowany przez Bixente Lizarazu, a Polska wywiozła remis 1:1. Sam jednak w krótkiej rozmowie z nami miał do tego dość zdystansowany stosunek.
Zdarza się panu jeszcze obejrzeć ten mecz?
– Tego meczu, proszę mi wierzyć, do dzisiaj nie widziałem. Jak syn chce puścić skrót, to spoglądam jednym okiem i odchodzę.
Jak to?
– Nie żyję przeszłością. Nigdy nie kolekcjonowałem pamiątek, nie zbierałem pucharów, ani koszulek.
Mówimy o pana najlepszym występie w karierze.
– Tu się zgadzam. I to nie tylko dlatego, że był to mecz reprezentacji Polski w eliminacjach mistrzostw Europy albo odbił się największym echem. Ja rzeczywiście nigdy lepszego meczu nie zagrałem. Kiedyś tylko powiedziałem, że gdyby nie puszczona bramka – nie zostałbym Księciem Paryża, a Cesarzem Francji.
Generalnie jednak zachodniego świata nie podbił, bo pobył chwilę w Porto, sezon też w Bradze, po czym powrócił do ojczyzny. A w Polsce? W Polsce grał przede wszystkim w ŁKS-ie i Widzewie, ale zaliczył też epizody w Poznaniu i Bełchatowie.
Tomasz Kos
Rozegrał bardzo dużo meczów za naszą zachodnią granicą w dwóch klubach – Norymberdze i Erzgebirge Aue (bywał tam nawet kapitanem), choć miał też epizod w ówcześnie drugoligowym FC Guetersloh. Nieco zapomniany jest może jednak przez to, że gdy walczył często na zapleczu Bundesligi, to znacznie częściej mówiło się choćby o Tomaszach – Hajcie i Wałdochu, którzy dotarli na wyższy pułap w piłce niemieckiej.
Tak czy owak jednak Kos w Niemczech spędził ponad dekadę, łącznie wykręcając aż 314 spotkań. Nie potrafił jednak przełożyć swojego doświadczenia na to, by dobić się do drzwi reprezentacji. Tylko trzy razy bowiem miał przyjemność usłyszeć przed meczem hymn Polski, w tym dwukrotnie – przed meczami towarzyskimi. Jedynym oficjalnym spotkaniem, który rozegrał w kadrze było to przeciwko San Marino z eliminacji do ME 2004.
Sławomir Majak
Nazwaliśmy go kiedyś specjalistą od kluczowych bramek i trudno się temu określeniu dziwić. Jego przygodę z Widzewem można bowiem upchnąć w kilku naprawdę szalenie istotnych golach.
Nie był na Piłsudskiego przesadnie długo, ale jednak zapisał niezwykle ważne karty: to on strzelił bramkę kontaktową na Łazienkowskiej w pamiętnym 3:2 dla Widzewa. Bohater meczów z Broendby: to on strzelił na 2:0 w Polsce, a potem był bohaterem akcji wieńczącej awans. Klasyka „panie Turku, kończ pan ten mecz!” Tomka Zimocha nie byłoby, gdyby nie Majak.
A i już w samej Champions League wpisał się na listę strzelców pokonując bramkarza Steauy Bukareszt.
Ale to, rzecz jasna, nie koniec istotnych trafień autorstwa Majaka. Po Widzewie przyszedł czas na Hansę Rostock i między innymi gol, który temu zespołowi dał utrzymanie w lidze. Potyczka z Bochum, Polak melduje się na placu i ładuje gola na 3:2. Kapitalny scenariusz.
Piotr Soczyński
Do pewnego momentu jego kariera układa się wspaniale. Regularnie grał w reprezentacji, miał przyjemność terminować w Coventry i Arsenalu, wystąpił na San Siro, podpisał umowę z Fenerbahce i zarabiał kupę kasy. A to wszystko w wieku raptem 25 lat. W pewnym momencie jednak złapał paskudną kontuzję łąkotki i wszystko się posypało. Nieco odbudował się w ówcześnie II-ligowej Olimpii Poznań, powrócił na chwilę do Turcji, do Vansporu, ale wkrótce znowu wrócił do kraju. Chwilę pograł w Dyskobolii, potem w Świebodzinie, Poznaniu i Aleksandrowie Łódzkim po czym skończył karierę. Ostatecznie licznik jego meczów reprezentacyjnych stanął na liczbie trzydzieści.
Wiesław Cisek
Zaczynał w Resovii, kolejno trafił do Legii, ale jego kariera nabrała rozpędu dopiero wtedy, gdy przeniósł się do Widzewa Łódź. W ramach rozliczenia w drugą stronę powędrował Dariusz Dziekanowski i obie strony wyszły na tym korzystnie. Cisek w Łodzi spędził kolejne dziewięć lat po których opuścił klub na rzecz niemieckiego VfB Oldenburg.
Uzbierał 12 występów w zespole biało-czerwonych, ale większość to głównie mecze towarzyskie. W spotkaniu o punktu zagrał tylko raz – 23 września 1987 roku, kiedy Polacy pokonali Węgrów 3:2 w ramach eliminacji do EURO 1988. Jedyne swoje dwa trafienia w drużynie narodowej zaliczył zaś pół roku później wpisując się na listę strzelców przeciwko Rumunom. – W spotkaniu z Rumunią, w którym strzeliłem dwie bramki, trener Łazarek wpuścił mnie na boisko w drugiej połowie jako pomocnika. Później w miejsce Dariusza Wdowczyka przeszedłem do obrony. Pierwszą bramkę strzeliłem z akcji, a drugą ze stałego fragmentu gry, po rzucie rożnym. Zremisowaliśmy 2-2 – wspominał kiedyś tamten mecz w rozmowie z portalem resoviacy.pl
Andrzej Lesiak
Pierwsze skojarzenie polskiego kibica z Ligą Mistrzów w sezonie 1996/1997? Widzew Łódź. Nie był to jednak jedyny nasz akcent w tych elitarnych rozgrywkach, bo równolegle, w barwach Rapidu Wiedeń, walczył o wyjście z grupy Andrzej Lesiak. Grupy jednak Austriacy najprostszej nie mieli i koniec końców zmagania zakończyli oglądając plecy Juventusu, Manchesteru United i Fenerbahce. Temu pierwszemu jednak Polak dał się we znaki, kiedy w meczu u siebie potężną bombą z rzutu wolnego wpisał się na listę strzelców (od 1:25).
Lesiak generalnie lwią część swej kariery spędził w Austrii, bo tak jak w 1992 roku opuścił GKS Katowice, tak do Polski już nie wrócił. Grał we wspomnianym Rapidzie, Tirolu Innsbruck, Austrii Salzburg czy SV Reid, ale zahaczył też o wschodnie Niemcy i Dynamo Drezno. W międzyczasie też uzbierał sporo, jak na naszych bohaterów, występów z orzełkiem na piersi, bo aż 18-krotnie pojawiał się na boisku w biało-czerwonej koszulce.
Włodzimierz Ciołek
Młodsi kibice raczej tego nazwiska nie kojarzą, natomiast Włodzimierz Ciołek ma na swoim koncie blisko 30 występów w drużynie narodowej, w tym aż cztery na mundialu z 1982 roku. Na tamtym turnieju zresztą trafił też do siatki w spotkaniu z Peru, a był to jego jeden z raptem czterech goli w reprezentacji (od 0:39).
Ciołek miał też jeden świetny sezon w lidze polskiej, kiedy w 1984 został królem strzelców w barwach Górnika Wałbrzych. Chwilę później przeniósł się do szwajcarskiego FC Grenchen i tam zakończył karierę.
Mirosław Waligóra
Srebrny medalista z Igrzysk w Barcelonie, który dekadę swojej kariery spędził w belgijskim Lommel SK. W sezonie 1991/1992 do spółki z Jerzym Podbrożnym sięgnął po trofeum króla strzelców I ligi. Co ciekawe – w pierwszej drużynie narodowej nawet nie zadebiutował, za to uzbierał aż siedemnaście występów w reprezentacji olimpijskiej.
Waligóra to generalnie legenda krakowskiego Hutnika w którego barwach wystąpił w ponad 100 spotkaniach i jednocześnie autor pierwszego gola w ekstraklasowej historii klubu (28 lipca 1990, mecz ze Stalą Mielec w Krakowie). Tu zaś jedno z jego archiwalnych trafień przeciwko Legii:
Tomasz Dziubiński
Były król strzelców ligi polskiej jeszcze w barwach Wisły Kraków i – podobnie jak Rudy – wieloletni zawodnik zespołów belgijskich. Z Club Brugge zgarnął dublet, grał też w Molenbeek czy francuskim Le Mans. Również nie poszalał natomiast za bardzow koszulce z orłem na piersi, co swego czasu tłumaczył zresztą w obszernej rozmowie z nami.
Ale generalnie w pana przygodzie z piłką pojawia się też wątek reprezentacji.
To było jeszcze przed transferem do Brugii. Pierwszy mecz rozegrałem pół roku przed wyjazdem na Zachód. W lutym odbył się mecz towarzyski w Belfaście z Irlandią Północną, przegraliśmy 1:3, zagrałem 45 minut. Później było jeszcze tournee w Chinach o którym napomknąłem. To trwało bodajże trzy tygodnie, udało mi się tam strzelić gola w jednym z meczów, ale były to spotkania nieoficjalne, występowaliśmy jako reprezentacja ligi polskiej czy coś takiego.
No i jeszcze zwycięstwo z Finami.
Powołanie na ten mecz dostałem po udanych występach w Lidze Mistrzów. Potoczyło się to wszystko trochę tak, że mam do siebie cień pretensji. Wygraliśmy 2:1, przy pierwszym golu Marka Leśniaka asystowałem, a potem on chciał mi się zrewanżować tym samym. Dał mi dwie znakomite piłki, ale żadnej nie wykorzystałem. Po meczu asystent trenera, Lesław Ćmikiewicz, powiedział mi: „Cholera, Dziubek, jakbyś którąś z nich strzelił, to byłbyś powołany na San Marino”. A co było potem? Wymęczyliśmy z San Marino 1:0, Furtok strzelił ręką, a moja kariera w drużynie narodowej dobiegła końca.
Dziś Tomasz Dziubiński trzyma się na uboczu. Mieszka w rodzinnym Radomiu, sędziuje mecze niższych lig i szuka swojej drogi w trenerskim fachu.
Roman Dąbrowski
Turecki futbol zna jak własną kieszeń – w końcu spędził tam ponad 20 lat. Nic więc dziwnego, że od momentu kiedy opuścił Ruch Chorzów w roku 1994, miał okazję rozegrać ponad 300 spotkań nad Bosforem. I choć najwięcej występów uzbierał w barwach Kocaelisporu to walczył też dla publiki Antalyasporu i samego Besiktasu.
Dąbrowski to w ogóle bardzo ciekawa postać, bo jego długoletni pobyt w Turcji sprawił zresztą, że przyjął tamtejsze obywatelstwo i przyjął personalia Kaan Dobra. Z pewnością w dzisiejszych czasach o piłkarzu robiącym taką furorę w obcym kraju byłoby w Polsce o wiele głośniej, ale i sam zainteresowany po latach nie narzeka na życie, które przeniosło go w ’94 z Chorzowa do Kocaelisporu. Jak wspominał przed laty w rozmowie z „Onetem”: – Z Turcją to był ślepy los. Działacze Koceli zgłosili się niespodziewanie, zaproponowali bardzo dobre warunki dla mnie i dla Ruchu. Żaden inny klub nie zapłaciłby takich pieniędzy, to było korzystne dla wszystkich. Zastanawiałem się tylko jeden dzień i powiedziałem „jadę”.
Mimo sporej renomy nad Bosforem, Dąbrowski rzadko kiedy meldował się na zgrupowaniach reprezentacji. Łącznie uzbierał tylko pięć występów i były to ledwo mecze towarzyskie. W żadnych z nich nie zdobył gola.
Adrian Sikora
Zdecydowanie najmłodszy z całego towarzystwa. Okres świetności przeżywał zwłaszcza grając dla Groclinu z którym zdobył dwa puchary – Polski oraz Ekstraklasy. Dyskobolia zresztą była dla niego trampoliną do kariery zagranicznej, choć niestety ani w Murcii, ani też w APOEL-u furory nie zrobił (łącznie trzy gole zdobyte w obu tych klubach).
Generalnie analizując CV tego zawodnika ewidentnie widać, że jego skuteczności sprzyjał praktycznie tylko klimat Groclinu, bo to zdecydowanie tam najdłużej występował i również tam najczęściej wpisywał się na listę strzelców. Po powrocie z południa Europy próbował jeszcze swoich sił w Polsce, ale z każdym kolejny rokiem obniżaj poprzeczkę coraz niżej. Podbeskidzie, Piast Gliwice, Nadwiślan Góra, aż w końcu Kuźnia Ustroń…
Tak czy owak pamiątki z jego piłkarskiej kariery wciąż można odnaleźć w odmętach Internetu, a i pewnie sam zainteresowany lubi sobie powspominać czasy, gdy w sezonie 2007/2008 zostawał wicekrólem strzelców oglądając jedynie plecy Pawła Brożka.