Reklama

Legia wytrzymuje ciśnienie – przed ostatnią kolejką to ona rozda karty

redakcja

Autor:redakcja

28 maja 2017, 20:48 • 3 min czytania 249 komentarzy

Nie zbaczając na to, co dzieje się za plecami. Odpierając presję, którą wywierały i Lechia, i Lech, i Jagiellonia. Legia, choć nie bez przeszkód, wywozi dziś komplet punktów z Kielc i w kwestii mistrzostwa Polski rozdaje karty – wszystko bowiem przed ostatnią kolejką wciąż w nogach podopiecznych Jacka Magiery.

Legia wytrzymuje ciśnienie – przed ostatnią kolejką to ona rozda karty

Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że kielczanie to nie jest zespół rozkładający nogi przed rywalami z czołówki. Ekipa Macieja Bartoszka wskoczyła co prawda do grupy mistrzowskiej fartem, rykoszetem korzystając z tego że Jose Kante perfekcyjnie wykonał „jedenastkę” w Gdyni, ale już po tym wydarzeniu złapała bardzo korzystny luz. Dzielnie stawiała opór kolejnym przeciwnikom i Legia nie okazała się w tej wyliczance wyjątkiem. Mimo że goście od początku spotkania starali się narzucić swój styl gry, swoje tempo i warunki – gospodarze nie pozostawali dłużni.

Znakomite okazje miał zwłaszcza Palanca, który nie dawał spokoju warszawskim obrońcom. Powiedzieć o nim, że był wszędobylski, to nic nie powiedzieć, bo swoich szans szukał i w szesnastce, i poza nią. A z obozu stołecznego? Jak co weekend… Vadis Odjidja-Ofoe. Nie ma już się co powtarzać po raz kolejny, Belg znowu rządził na boisku, a rytm gry legionistów uzależniony był od jego osoby. Precyzyjnie rozdawał piłki na skrzydła, sprawnie organizował ataki środkiem pola i tylko na karb braku skuteczności swoich kolegów zrzucać może winę za to, że dzisiejszy mecz kończy tylko z jedną asystą.

To była zresztą charakterystyczna dla Vadisa akcja. Przyjęcie piłki, skupienie na sobie uwagi kilku obrońców i znakomita, prostopadła piłka do Nagy’a, który z pokonaniem Borjana problemów nie miał żadnych. Węgier zresztą dzielnie dziś wtórował swojemu koledze prezentując cały repertuar zagrań. Szarpał indywidualnie wdając się w dryblingi, ale i szukał kombinacyjnej klepki na małej przestrzeni. Szczerze powiedziawszy to nie chcielibyśmy kiedykolwiek usłyszeć od trenera polecania typu: „Bądź plastrem Dominika”. Ile to się człowiek musi bowiem za tym chłopakiem nalatać, to jego.

Legia wyszła na prowadzenie jeszcze w pierwszej połowie, ale trudno powiedzieć, by ten gol sprawił, że Koronie udało się podciąć skrzydła. Gospodarze wciąż odważnie rzucali się na mistrzów Polski, zakładali wysoki pressing i szukali okazji do wyrównania. Prawdę powiedziawszy to gdybyśmy nie znali układu tabeli, śmiało moglibyśmy stwierdzić, że kielczanie są wśród zespołów wciąż walczących o mistrzostwo Polski.

Reklama

Czego zabrakło do tego, by przed ostatnią kolejką cztery kluby z czołówki miały równą liczbę punktów? Chyba przede wszystkim skuteczności i zimnej krwi. Kilka razy znakomicie między słupkami wykazywał się Arkadiusz Malarz, ale i trzeba zarzucić ekipie Bartoszka, że była dziś wyjątkowo opieszała w szesnastce, bo zamiast w bramkę, kopała w… bandy reklamowe. To w pewnej chwili raziło już po oczach bardzo mocno, bo można znieść niepowodzenie i brak koncentracji raz czy drugi, ale przy trzeciej czy czwartej okazji robi się to zwyczajnie niesmaczne. Ale też warszawianie mogli i powinni zamknąć ten mecz o wiele wcześniej.

Tak czy owak – Legia prowadzenie dowiozła i znajduje się w niezwykle komfortowej sytuacji. Nikt oczywiście nie twierdzi, że starcie z Lechią będzie spacerkiem, ale dwa punkty przewagi nad resztą stawki na 90 minut przed końcem sezonu? Naprawdę trudno narzekać na taką sytuację.

Nw13ro5 (1)

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

249 komentarzy

Loading...