– Wszyscy dookoła powtarzają, że jestem bardzo cierpliwy i podziwiają mnie, że wciąż się nie poddaję. Ale światełko w tunelu powoli gaśnie. Daję sobie ostatnią szansę. Teraz właściwie zaczynam walczyć o to, by wrócić do normalnego funkcjonowania, bym mógł normalnie pobawić się z dzieckiem czy wyjść na rower. Cały czas jestem podenerwowany, ta sytuacja mocno wpływa na moją psychikę. Od bólu można zwariować – mówi w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” i „Faktu” Marcin Komorowski, były zawodnik reprezentacji Polski i Tereka Grozny.
FAKT
Góralski przyćmił Vadisa, czyli jak pitbull został bohaterem.
W niedzielny wieczór w Białymstoku Góralski pieszczotliwie nazywany przez niektórych pitbullem lub barakudą, odebrał chęć do gry najlepszemu piłkarzowi naszej ligi, legioniście Vadisowi Odjidji-Ofoe (28 l.). Belg bijący na głowę Góralskiego warunkami fizycznymi (185 centymetrów, 80 kg) w końcy nie wytrzymał agresywnej gry piłkarza Jagiellonii i po drugiej żółtej kartce wyleciał z boiska.
W „Przeglądzie Sportowym” dziś duży, szczery wywiad z Marcinem Komorowskim, jego część pojawia się też na łamach „Faktu”.
Boli?
Praktycznie cały czas. Kiedy wstaję rano, nie odczuwam bólu, ale wystarczy, że zrobię pięć-sześć kroków i wszystko wraca. Przez ostatnie półtora roku miałem mnóstwo nieprzespanych nocy. Po całym dniu nogę mam całą opuchniętą. Zainwestowałem w maszynę Game Ready, którą wykorzystuję bardzo często, nawet trzy-cztery razy dziennie. Jej działanie polega na tym, że wrzucam do niej lód i wlewam wodę, a nogę wkładam w specjalny rękaw. Gdybym nie chłodził jej regularnie, nie wiem, czy bym wytrzymał. Przez osiem lat uprawiałem sport wyczynowo, a teraz nie jestem w stanie zrobić czegokolwiek.
Patryk Tuszyński odejdzie z Rizesporu – pokłócił się z trenerem.
Były piłkarz Jagiellonii i Lecha poróżnił się z Karamanem. Współpraca z nim od początku nie układała się najlepiej, choć Polak długo gryzł się w język, nie okazując swojego rozgoryczenia, gdy był przez szkoleniowca pomijany. W końcu „Tuszek” wybuchł i… stał się kolejną ofiarą Karamana. Rozmowy co do przyszłości napastnika ruszyły, lecz ich zakończenie nastąpi po zakończeniu rozgrywek. Wiele zależy od tego, czy w klubie pozostanie Karaman. Jeśli tak się stanie, dalszy pobyt polskiego napastnika w Rize będzie wykluczony.
GAZETA WYBORCZA
W „GW” czytamy dziś o drugim życiu Zinedine’a Zidane’a.
Zidane do dziś kaleczy hiszpański. Mówi w tym języku słabo jak na kogoś, kto mieszka w Madrycie 16 lat. Konferencje prasowe z nim są mało błyskotliwe, Francuz powtarza oczywistości. Stąd część dziennikarzy uważa, że jego charyzma to wyłącznie efekt dawnych dokonań na boisku.
Ale to pozory. Zidane jako pierwszy trener potrafił przekonać Ronaldo, by przestał obsesyjnie myśleć o swoich strzeleckich rekordach. Gdy po ciężkiej kontuzji kolana w finale Euro 2016 Portugalczyk chciał przyspieszyć rehabilitację, by zdążyć na 9 sierpnia na mecz Realu z Sevillą o Superpuchar Europy, francuski trener oznajmił, że nie ma takiej potrzeby. – Będę cię potrzebował w maju. Wtedy masz być zdrowy i w szczycie formy fizycznej – powiedział. CR7 miał się oszczędzać, by służyć drużynie wtedy, gdy będą się ważyły losy najważniejszych trofeów: w lidze hiszpańskiej i Lidze Mistrzów.
SUPER EXPRESS
Kibice Jagiellonii chcieli pomóc swojej drużynie, nie dając spać piłkarzom Legii i odpalając pod ich hotelem petardy.
Huk wybuchów jak na wojnie. Pobudka w środku nocy. Takich “atrakcji” jak z soboty na niedzielę w hotelu Supraśl w Supraślu pod Białymstokiem, piłkarze Legii jeszcze nie doświadczyli. Przed niedzielnym meczem z Jagiellonią jej kibole dostali się na teren przed zajazdem i odpalili petardy hukowe, które miały przestraszyć i zdekoncentrować zawodników ze stolicy.
“Jak się spało?” – skandowali kibice Jagi w kierunku rozgrzewających się piłkarzy Legii przed hitem Ekstraklasy z udziałem obu drużyn. Niezorientowani nie wiedzieli, o co chodzi. Okazało się, że w nocy poprzedzającej spotkanie mogące zdecydować o mistrzostwie Polski kibole z Podlasia zadbali o to, by w niecodzienny sposób wytrącić z równowagi warszawską drużynę.
Koniec końców Jagiellonia zgubiła jednak punkty. A Cillian Sheridan zgubił portfel.
O sprawie poinformował w mediach społecznościowych Arkadiusz Szczęsny. Kierownik drużyny Jagi w niedzielę wieczorem napisał na Twitterze: “Zaginął portfel Cilliana Sheridana. Zależy mu na dokumentach. Jeśli ktoś znalazł, proszę przynieść do biura Jagiellonii Białystok”.
Po spotkaniu Irlandczyk został zaproszony do programu “Liga+ Extra”, który na żywo był nadawany ze stadionu w Białymstoku. Piłkarz zorientował się, że nie ma przy sobie portfela. Był przekonany, że zostawił go w szatni. Tyle że pracownicy klubu nie znaleźli tam zguby zawodnika. Poszukiwania trwały także wczoraj, ale mimo apelu nie udało się odnaleźć rzeczy Sheridana.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Koniec dzielenia punktów – koniec emocji znanych z trzech ostatnich sezonów? Kluby stawiają na spokój. I znacznie większą liczbę meczów o nic.
Bez podziału punktów tylu emocji nie będzie, ale kluby wolą mieć widać większy komfort w ostatnich kolejkach, jeśli sobie na to zapracowały przez większość sezonu. Gdyby w tym sezonie obowiązywał regulamin, który wejdzie niebawem w życie, Zagłębie Lubin i Wisła Płock przed startem grupy mistrzowskiej miałyby aż dziewięć punktów przewagi nad strefą spadkową. A za sprawą podziału dorobku ta przewaga stopniała do pięciu „oczek”, czyli dalej musiały walczyć, by uniknąć degradacji.
Z kolei w grupie mistrzowskiej piąta w tabeli Wisła Kraków traciłaby aż 11 punktów do Lecha Poznań, zajmującego trzecie miejsce, premiowane grą w eliminacjach do Ligi Europy. Dzięki podziałowi przynajmniej na początku zmagań w grupie mistrzowskiej piłkarze Białej Gwiazdy mogli mieć cień nadziei na awans do europejskich pucharów. Oczywiście szybko te szanse stracili, podobnie jak zawodnicy Pogoni Szczecin, Korony Kielce czy Bruk-Betu Nieciecza.
Tomasz Włodarczyk w swoim felietonie nazywa nową formułę rozgrywek „regulaminowym potworkiem”.
Zniesienie punktów sprawi, że liga wyhamuje szybciej. Powstanie większa strefa komfortu. Sprawiedliwość? Hahahaha, przecież zespół, który rzutem na taśmę, jak np. Korona, może zdobyć zero punktów w siedmiu meczach, mieć o kilkanaście mniej niż spadkowicz, a zostać w elicie. Więc gdzie tu sprawiedliwość? Błagam, nie podnośmy tego argumentu. Z podziałem czy bez, o tytuł i tak walczyłyby te same kluby. Jeśli znosić reformę to na całego – ZWŁASZCZA pozbywając się gorącej kreski.
Wielu klubom zależało na wytworzeniu atmosfery większego spokoju, co jak tłumaczą pozwoli na dawanie szans młodszym, stawianie na wychowanków itp. Okej, rozumiem tylko po części, bo takiemu Lechowi ESA37 jakoś nie przeszkadza prowadzić w Pro Junior System. Czuję, że chodzi przede wszystkim o odsapnięcie w gabinetach i szybsze planowanie kolejnego sezonu. Bezpośrednie łączenie systemu rozgrywek z podnoszeniem poziomu sportowego jest dla mnie bardzo wątpliwe. Jeśli ktoś ma ludzi, strategię i plan, poradzi sobie z lub bez ESA37.
Vadis Odjidja-Ofoe traci nad sobą panowanie. W ciągu siedmiu ostatnich kolejek złapał pięć żółtych kartek. Wcześniej miał zaledwie dwie.
Kwadrans przed końcem spotkania pomocnik Jagiellonii Jacek Góralski, niemal z pianą na ustach, po kolejnym wślizgu wybił piłkę spod nóg Vadisa Odjidji-Ofoe. Białostoccy kibice ryknęli ze szczęścia, piłkarz – w geście radości naprężył w ich kierunku muskuły. Niedługo później, przy okazji kolejnego zamieszania i awantury w środku pola, inny ze środkowych pomocników – Konstantin Vassiljev szturchnął Belga pięścią w plecy, poprawił kopniakiem w tył kolana. Pięć minut przed końcem spotkania Odjidja-Ofoe – najlepszy piłkarz polskiej ekstraklasy – nie wytrzymał. W walce o piłkę z dwoma rywalami szturchnął Góralskiego i sędzia Bartosz Frankowski pokazał mu drugą żółtą kartkę. Białostoccy fani ucieszyli się, jakby ich zespół strzelił zwycięskiego gola. A przecież ich piłkarzom udało się tylko wyprowadzić z równowagi Odjidję-Ofoe, na zdobycie zwycięskiej bramki z Legią byli już za słabi.
Radek Majewski nie jest liderem, na jakiego liczył Lech.
Tyle dyskutowało się o tym, czy w ataku powinien grać Marcin Robak, czy jednak Dawid Kownacki, o szerokiej kadrze Kolejorza i możliwościach wyboru na skrzydłach, ale najważniejsze egzaminy oblali wszyscy ofensywni piłkarze klubu z Wielkopolski. W tym sezonie w grze Lecha istnieje pewna zależność – jeżeli w formie jest Radosław Majewski i tworzy partnerom sytuacje, piłkarze Nenada Bjelicy deklasują rywali. Kiedy jednak ofensywny pomocnik gra zbyt nonszalancko albo przechodzi obok meczu, zaczynają się problemy.
Kolejorz nawet gdyby wygrał z Lechią, nie byłby zależny w kwestii mistrzostwa od siebie, ale nie zdobywając w ogóle bramki, jeszcze bardziej skomplikował swoją sytuację. W obu meczach z bezpośrednimi rywalami okazji bramkowych było jak na lekarstwo. Majewski w Warszawie rzadko bywał przy piłce (miał tylko 34 podania) i został wyłączony z gry przez przeciwników. Z Lechią też zabrakło jego błyskotliwości i podań przeszywających obronę.
Ruch balansuje na krawędzi. Niebezpiecznie blisko przepaści, nie tylko finansowo, ale i… kondycyjnie.
– Osiem lat byłem trenerem przygotowania fizycznego w Ruchu i w tym okresie zespół nigdy nie miał tak fatalnej serii. Wyraźnie widać, że zawodnicy mają problemy motoryczne. Wiadomo, że na słabe wyniki nakładają się też problemy organizacyjno-finansowe, ale bez odpowiedniej formy nie da się wygrywać meczów. Piłkarze są w dołku fizycznym. Musieli ostatnio za mocno trenować – przekonuje Leszek Dyja, który zimą rozstał się z klubem. – Ruch od pewnego czasu ćwiczy inaczej, jest naciek na wiele elementów wytrzymałościowych, sporo biegania na wysokich obrotach i to później wywołuje kłopoty z regeneracją.
„Budzik” nie zagra w Cracovii w przyszłym sezonie?
W starciu z Ruchem (2:0) trener Jacek Zieliński nie znalazł dla niego miejsca nawet na ławce rezerwowych. Wolał wystawić 18-letniego Radosława Kanacha. Szkoleniowiec nie zgadza się jednak z zarzutami, że to kara wobec zawodnika, który nie chce przedłużyć wygasającego w czerwcu kontraktu i którego agent publicznie przepycha się z prezesem Januszem Filipiakem w sprawie wysokości prowizji menedżerskiej.
Całość wywiadu z Marcinem Komorowskim, którego fragment był także w „Fakcie”. „Z bólu można zwariować”.
Wkrótce miną dwa lata od pana ostatniego oficjalnego meczu. Kiedy po raz pierwszy pojawiły się kłopoty ze ścięgnem Achillesa?
We wrześniu 2015 roku. Miałem wybór – poddać się rehabilitacji albo operacji. Okazało się jednak, że czas powrotu do gry w obu przypadkach byłby podobny, dlatego zdecydowałem się na zabieg. Zależało mi na czasie, bo zbliżały się mistrzostwa Europy we Francji, na które miałem nadzieję się załapać. Operację przeprowadził doktor Jaroszewski i… do dziś nie wiem, co poszło nie tak. W grudniu zacząłem bowiem trenować z zespołem, ale noga tak mnie bolała, że nie mogłem wytrzymać. Po tygodniu pobytu w Czeczenii wróciłem więc do Polski.
Dużo ma pan cierpliwości?
Wszyscy dookoła powtarzają, że jestem bardzo cierpliwy i podziwiają mnie, że wciąż się nie poddaję. Ale światełko w tunelu powoli gaśnie. Daję sobie ostatnią szansę. Teraz właściwie zaczynam walczyć o to, by wrócić do normalnego funkcjonowania, bym mógł normalnie pobawić się z dzieckiem czy wyjść na rower. Cały czas jestem podenerwowany, ta sytuacja mocno wpływa na moją psychikę. Od bólu można zwariować. Najgorzej było, gdy chodziłem na rehabilitację i spotykałem innych piłkarzy, jak choćby Filipa Starzyńskiego czy Krzyśka Mączyńskiego. Oni wszyscy wracali do zdrowia, a ja zostawałem. Można się było załamać. Ciągle zadaję sobie pytanie, czy będę jeszcze kiedykolwiek w stanie normalnie chodził, czy ktoś jest w stanie mi pomóc.
Jerzy Dudek chwali Zidane’a i wylicza jego zasługi w tym sezonie dla Królewskich. Na pierwszym miejscu – poskromione ego gwiazdorów.
Moim zdaniem nikt nie powinien mieć wątpliwości, że Real jest zasłużonym triumfatorem LaLiga – najtrudniejszej ligi na świecie. Nie dziwię się słowom Zidane’a, że łatwiej jest wygrać Ligę Mistrzów, niż pokonać Barcelonę Leo Messiego na dystansie 38 kolejek. Królewscy rozegrali świetny sezon i zostali za to wynagrodzeni, ale moim zdaniem na największe brawa zasługuje trener, który pokazał kolegom po fachu, jak powinno się zarządzać zespołem. Dawno nie było na Bernabeu szkoleniowca, który wprowadziłby tak dobrą atmosferę, a ta w szatni wartej miliardy euro jest absolutnie kluczowa. W zespole nie było żadnych wewnętrznych tarć, każdy podporządkowywał się szkoleniowcowi i rozumiał swoją rolę. Nie dziwi mnie to, bo efekty były spektakularne, a niektórzy zawodnicy, na przykład Marcelo, właśnie dzięki Zizou doszli do życiowej formy.
fot. FotoPyK