“Organizacja przestępcza GNK Dinamo” – taki tytuł wylądował na okładce chorwackiego “Telegramu”, tuż pod zdjęciem Zdravko Mamicia, właściciela Dinama Zagrzeb. O ile kiedyś dominowały domysły, plotki i półprawdy, o tyle teraz w Chorwacji już oficjalnie mówi się o zorganizowanej mafii futbolowej, którą rozpracowuje USKOK, instytucja podobna do rodzimego Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Mafia. Walczyć z nią próbują służby, policjanci, prokuratorzy, sędziowie, tymczasem wszystko wskazuje na to, że jako pierwszy pokonać “organizację przestępczą” zdoła klub, który przez 70 lat istnienia ani razu nie wygrał ligi. HNK Rijeka, skromna “trzecia opcja” w chorwackim duopolu, który w ostatnich latach stał się prawdziwym monopolem.
Dinamo Zagrzeb i Hajduk Split. Słynni Bad Blue Boys i niemniej znana Torcida. Olbrzym Maksimir w stołecznym mieście i “piękność z Poljudu”, stadion Hajduka. Z Dalmacji wywodzili się choćby Robert Jarni czy Dario Srna, z Zagrzebia – Luka Modrić czy Vedran Corluka. Już od czasów ligi jugosłowiańskiej, gdy chorwacki duet dzielnie stawiał czoła dwóm największym klubom Belgradu, 4-milionowy naród wydawał się podzielony na dwie równe części – niebieską skoncentrowaną wokół Dinama i białą, ze stolicą w portowym mieście nad Morzem Adriatyckim. Na 25 sezonów rozegranych w niepodległej Chorwacji, 24 kończyły się mistrzostwem którejś z dwóch największych drużyn. W powojennej Jugosławii było podobnie – tytuły powędrowały do Chorwacji tylko 11 razy – siedmiokrotnie do Splitu, cztery razy na stadion Dinama Zagrzeb. Ostatnie lata należały już wyłącznie do Mamicia i jego kliki – 11 kolejnych mistrzostw z rzędu nieomal wybiło piłkę z głów działaczy pozostałych klubów w Prvej HNL.
I nagle pojawiają się oni. Możecie się śmiać z tego określenia, ale pojawiają się cali na biało, z delikatnym, błękitnym krzyżem na środku koszulki. Klub, który włożył kij w szprychy Dinama. Klub, który wystąpił przeciwko monopolowi nie kibolskim protestem – jak niejednokrotnie próbowali to uczynić fani ze Splitu, ale doskonałą jakością na murawie. W opowieści o wojnie Dalmacji z centralą, w opowieści o mafii, która zdominowała krajowy futbol pojawia się trzeci bohater, ostatni sprawiedliwy, który w ubiegły weekend zdetronizował mistrza.
Z KIM WALCZĄ?
Jak głęboko zanurzona w nie do końca legalnych biznesach jest chorwacka piłka nożna? Dość wyraźnym papierkiem lakmusowym będzie w tym wypadku decyzja o przeniesieniu procesu rodziny Mamiciów do Osijeku, w celu uniknięcia zakulisowego “wpływania” na decyzje stołecznych sądów.
Pisząc zupełnie wprost – z Dinamem Zagrzeb od lat nie potrafi wygrać ani prokuratura, ani policja, ani ligowi rywale. Klub na lata zdominował ligę, wykupił najgroźniejszych przeciwników – właściwie wchłonął całą chorwacką piłkę. Wydawało się, że stworzony mechanizm jest nie do rozbicia – oto szef klubu, doskonale rozumiejący się z działaczami najwyższych szczebli w krajowej federacji piłkarskiej, ma w swojej stajni zarówno brata-trenera, jak i syna-menedżera. Potężny klub skupuje talenty z całego państwa – nie tylko ściąga ich do drużyny, ale również do własnej agencji menedżerskiej. Jeśli młodzik chce się liczyć na zachodzie i w reprezentacji – musi przejść przez Dinamo. Jeśli zaś chce przejść przez Dinamo – musi w ten lub inny sposób współpracować z klanem Mamiciów. Najbardziej ekstremalny przypadek? Ten Eduardo da Silvy, który według kontraktu z Mamiciem miał mu… dożywotnio oddawać procent swojej pensji niezależnie od klubu, w którym grał. Po wieloletnim procesie udało mu się wywinąć z cyrografu, ale cała sprawa pokazała bardzo dokładnie, jakiego rodzaju biznesmenem jest Zdravko Mamić.
O różnych patologiach z jego udziałem możecie przeczytać TUTAJ i TUTAJ. Zacytujmy fragment, który mówi najwięcej o codzienności w Zagrzebiu.
Tylko w ostatnich latach Hajduk Split odmówił gry w spotkaniu przeciw Dinamie Zagrzeb, protestując tym samym sposobom działania Dinama i chorwackiego związku wobec kibiców – nie tylko Hajduka zresztą. Przez lata trybuny stadionu Maksimir, mimo kolejnych mistrzostw Dinama, pozostawały puste – było to pokłosie wojny ze Zdravko Mamiciem. Lokomotiva Zagrzeb, klub powiązany z Dinamem nie do końca jasnymi stosunkami właścicielskimi, przegrała 23 z 24 meczów ligi przeciw swoim patronom, jednocześnie bardzo często urywając punkty choćby Hajdukowi. W Lidze Mistrzów Dinamo przgrało 1:7 z Olympique Lyon, który potrzebował absurdalnego zwycięstwa 6 bramkami by wykolegować z gry Ajax Amsterdam. Chorwacki „Telegram” z okładką: „Organizacja przestępcza GNK Dinamo”, nie doczekał się żadnego przegranego sądowego sporu z tymi, których opisał. Gdy Mamić trafił do aresztu, kwota kaucji wynosiła 1,8 miliona dolarów. Zarzuty, które postawiono mu w dwóch turach na przestrzeni ostatnich dwóch lat to niezapłacone podatki, nielegalne wyprowadzania gotówki z klubowej kasy oraz zawłaszczanie funduszy Dinama przy okazji transferów (przesłuchiwano między innymi Lukę Modricia oraz Ivicę Vrdoljaka).
Nietrudno sobie wyobrazić, w jaki sposób to działało. Weźmy takiego Lukę Modricia, który też zresztą wylądował w sądzie, próbując wyplątać się z chorych układów. Właściciel – Dinamo Zagrzeb Zdravko Mamicia – płaci prowizję od kolejnych kontraktów menedżerowi – Mario Mamiciowi – potem zaś kasuje również część kwoty za transfer. Regularnie Mamiciowie otrzymują też bonusy za występy piłkarzy w reprezentacji czy kolejne mistrzostwa. Dzieciaki stają się kurami znoszącymi złote jaja, aż do momentu, gdy robi się rosół – sprzedając ich za potężne kwoty do lepszych klubów. Najgłośniejsze “ucieczki” z tej stajni? Choćby Niko Krancjar, który odmówił podpisania umowy z wyznaczonym przez klub menedżerem, wobec czego został opchnięty do Hajduka. Identycznie było z Andrejem Kramariciem. – Jest moim ulubieńcem i on o tym wie, ale nie będę za nim płakał. Jest niecierpliwy, wszystko chciałby dostać od razu – biadolił w mediach Zdravko Mamić, sugerując że młoda krew buzuje w głowie chorwackiego talentu i jedynie przez to klub zmuszony jest go oddać. Wersja Kramaricia i jego otoczenia jest nieco inna.
W Jutarjnim Sporcie mogliśmy przeczytać kulisy meczów, które przesądziły o transferze. Według ojca Andreja, Josipa, poszło o skandaliczne metody działania klubu ujawnione przy okazji meczu ze Slavenem Belupo. Na ten mecz Andrej, będący wówczas jednym z najczęściej strzelających napastników ligi, miał wybiec w pierwszym składzie. Zasługiwał na to – w roli jokera strzelał tyle samo goli, co podstawowi zawodnicy Dinama. W tym momencie jednak osobiście zainterweniować miał Zdravko Mamić, który podważył decyzję szkoleniowca i nakazał wystawić Fatosa Beqiraja. Beqiraja, którego kilka miesięcy później oddano do Chin.
Całe wydarzenie można zresztą potraktować jako prolog historii kończącej się w tym tygodniu. Andreja Kramaricia, skonfliktowanego i z Zoranem Mamiciem, ówczesnym dyrektorem sportowym Dinama (późniejszym trenerem), i ze Zdravko Mamiciem, przejęła bowiem Rijeka. Żywy dowód na prawdziwość powiedzonka o tym, kto korzysta tam, gdzie dwóch się bije.
KTO WALCZY?
Rijeka. Czyli po prostu rzeka. 128 tysięcy ludzi stłoczonych na terenie zbliżonym do powierzchni Lubina. W małym raju, gdzie można wycelować obiektyw aparatu w dowolną stronę, a i tak wyjdzie fotografia rodem z pocztówki.
Jak w wielu innych przypadkach (Monaco!) zastanawiamy się, kto w takich warunkach chce robić futbol. Tym bardziej, że stadion Kantrida na którym Rijeka grała przez 70 lat położony jest między klifami i przystanią, na samym środku malowniczej linii brzegowej miasta na północy Chorwacji.
Trzecie największe miasto Chorwacji ma też trzeci największy chorwacki klub. I jedno, i drugie znaczy jednak coś zupełnie innego, niż w nieco większych państwach. Przepaść, jaka dzieli Rijekę od Splitu i Zagrzebia jest bowiem potężna. W tytułach sprawa jest jasna – Zagrzeb pokonuje Split i Rijekę w stosunku 18:6:0. Puchary? 14:6:3. Jeszcze na koniec tabela wszech czasów, dorobek punktowy: 1882:1574:1324. Możemy też zestawić pojemność stadionów – obecnie dwa największe mogą pomieścić około 35-38 tysięcy kibiców, podczas gdy kameralna Kantrida w Rijece mieściła maksymalnie 13 tysięcy fanów. Odkąd rozpoczęła się budowa nowego stadionu, świeżo upieczony mistrz Chorwacji musi grać na Rujavicy, stadionie położonym równie pięknie, nad brzegiem morza, ale z pojemnością zaledwie… 6 tysięcy miejsc.
Zachowując proporcje – to trochę tak, jakby w mistrzostwach Krakowa Wisłę i Cracovię pogodził Hutnik, i to w momencie przebudowy Suchych Stawów.
Jak do tego w ogóle doszło? By zrozumieć fenomen Rijeki, trzeba tak naprawdę cofnąć się aż do sezonu 1998/99, w którym to zasiano ziarno kiełkujące właśnie dziś. Rijeka była wówczas diabelnie blisko przełamania duopolu – wystarczyło im zwycięstwo na własnym stadionie nad Osijekiem i Dinamo, wówczas nazywane “Croatia Zagrzeb” nie miałoby już szans na tytuł. W 89. minucie przy wyniku 1:1 gospodarze zdobyli bramkę na wagę mistrzostwa. Niestety, to były czasy, w których zdobywanie bramek nie było wcale najważniejsze. Sędzia gwizdnął spalonego, wypchana po brzeg Kantrida zatonęła w rozpaczy. Chorwacki “Nacional” ujawniał później szczegóły całej operacji. Osijek, który zdobył w tamtym sezonie Puchar Chorwacji, miał za zadanie przeszkodzić Rijece, za co otrzymał konkretne kwoty od ludzi związanych z Dinamem. To jednak nie byłoby jakieś szokujące – w końcu motywowanie do zaangażowanej gry i sportowej postawy do ostatnich minut to nic złego. Nieco gorzej brzmi fakt, że pozbawienie Rijeki tytułu miało skutkować przychylniejszym sędziowaniem w finale pucharu.
W aferę miały być zaangażowane tajne służby, a inspirować działania mógł nawet… prezydent Franjo Tudman. Miał on za pomocą podsłuchów i szantaży pilnować ludzi ze środowiska piłkarskiego, by w odpowiednim momencie móc wpływać na wyniki. Lista “spiskowców” miała też zawierać sędziów – między innymi skazanego później za nieprawidłowości przy prywatyzacji klubu NK Zadar Rene Sinovcicia. Trudno właściwie w to wszystko uwierzyć, tym bardziej, że komputerowe analizy wykazały, że do spalonego brakło wówczas zaledwie 12 centymetrów, ale… To Chorwacja. Nie takie rzeczy się tam wyrabiały. Niezależnie od tego, czy ktoś pomógł sędziom podjąć decyzję, czy też po prostu popełnili oni błąd – Rijeka została ograbiona z mistrzostwa. A Osijek oczywiście wygrał w pucharze, sędziowanym przez Sinovcicia. Cibalia prowadziła 1:0, ale tuż po przerwie otrzymała dwie czerwone kartki, w trzeciej minucie doliczonego czasu gry (po pół godziny gry w “dziewiątkę”) straciła gola na 1:1. W dogrywce Osijek dokończył dzieła i cieszył się ze zdobycia Pucharu Chorwacji. Czy ten triumf byłby możliwy, gdyby nie wyszarpany punkt z Rijeką?
***
Frustracja narastała z każdym kolejnym sezonem, tym bardziej, że w Rijece mieli długie tradycje “pięknych katastrof”. Pomijając już kradzież z 1999 roku, w zagadkowych okolicznościach nadmorski klub przegrywał już w latach osiemdziesiątych. W 1984 roku ograł na swoim terenie w ramach Pucharu Zdobywców Pucharów sam Real Madryt – w pierwszym spotkaniu dwumeczu wypracowując przewagę dwóch goli po efektownym zwycięstwie 3:1. W rewanżu… Cóż, w rewanżu przegrał 0:3 w okolicznościach bardzo typowych dla starć Rijeki z silniejszymi, bardziej utytułowanymi rywalami. Już w 34. minucie z boiska wyleciał Milenković. Na trochę ponad dwadzieścia minut przed końcem podyktowany został bardzo kontrowersyjny karny – i dopiero wtedy Real rozpoczął “remontadę”. Zanim jednak zdobył drugą i trzecią bramkę, czerwoną kartkę za dwie żółte otrzymał Damir Desnica. Pierwsze upomnienie – kopnięcie piłki po gwizdku. Drugie – obrażanie sędziego. Niuans? Damir od dziecka był… głuchoniemy.
Rijeka mecz kończyła w ośmiu, bo tuż przed końcem belgijski sędzia Roger Schoeters wyrzucił z boiska Ticicia. Jak to określił serwis hocuri.com – “nic dziwnego, że prasa madrycka określiła ten mecz mianem cudu na Bernabeu, nie co dzień zdarza się, by głuchoniemy piłkarz obrażał sędziego”. Co prawda Schoeters tłumaczył później, że przyczyny drugiej żółtej kartki były inne (może gestykulacja?), ale… chyba nie do końca mu wierzymy.
Sprawdźcie 37:35 i 40:05…
***
JAK WALCZY?
Sami protiv svih. Sami przeciw wszystkim. Motto kibiców z Armady, czyli rijeckiego odpowiednika zagrzebskich Bad Blue Boys i splickiej Torcidy, dość dobrze określa tradycje tego miasta i klubu. Jeśli do tej pory jeszcze nie sympatyzujecie z wiecznie krzywdzonym HNK – warto dodać, że nawet w tym zwycięskim sezonie mieli mocno pod górkę. Pisaliśmy chociażby o tajemniczych karnych dla Dinama, sytuację możecie obejrzeć poniżej, od 1:40:
To, co zwracało uwagę komentatorów z piłkarsko nieco bardziej cywilizowanych miejsc: brak protestów czy przesadnej radości wśród piłkarzy. Wszystko jakby wliczone w koszta, zrozumiałe, niepodlegające negocjacjom. No tak, stało się. Znowu się stało. Zawsze się jakoś tak po prostu staje. Dinamo jakoś tak po prostu wygrywa ze swoją filią, Lokomotivą (w kwietniu 24. zwycięstwo w 25. meczu tych drużyn), śledztwo UEFA dotyczące Dinama jakoś tak po prostu grzęźnie w martwym punkcie po przekazaniu do chorwackiego związku, HNS.
Rijeka tak po prostu jest bez szans z Dinamem. Albo raczej: była.
W ogóle to fenomen na skalę Monaco, który z nowym mistrzem Ligue 1 ma sporo punktów wspólnych. Stadion i baza treningowa w przepięknym miejscu. Potężny rywal ze stolicy, który od lat dominuje krajowe rozgrywki. Ledwie kilka lat temu – klub nad przepaścią, blisko bankructwa, potężne długi, wyprzedaże, niepewny byt. Wejście bogatego inwestora, który nie wierzy w przesądy i rzeczy niemożliwe. Oczywiście Dinamo dominowało dłużej niż PSG, Rijeka startowała z poziomu gorszego niż AS Monaco, zaś Gabriele Volpi to biznesmen zupełnie innego typu niż Dmitri Rybołowlew, ale historia najnowsza jest już wspólna.
Od przejęcia klubu przez włoskiego inwestora klub bez napinki i bez szumnych zapowiedzi Rijeka zdobywa teren. Nie ma tu słynnej “awanturniczej polityki transferowej” – na tle rywali Rijeka nadal jest kopciuszkiem. Gdy Dinamo w sezonie 2014/15 wrzuciło prawie dziesięć milionów euro w zakup takich piłkarzy jak Angelo Henriquez z Manchesteru United czy Junior Fernandes z Bayeru Leverkusen, Rijeka najwięcej wydała na znanego z Jagiellonii Bekima Balaja, za którego zapłaciła 550 tysięcy euro. Najdroższym zakupem w historii klubu pozostaje zresztą przygarnięcie niechcianego w Dinamie Kramaricia za 1,2 miliona euro. Na marginesie – sprzedanego za prawie dziesięć baniek do Leicester City. To w ogóle osobne zagadnienie – bo za niewielkie pieniądze, bez rewolucji, jedynie po liftingu i ogłoszeniu, że Rijeka znów jest wypłacalna z sezonu 2011/12 na 2012/13 klub zanotował skok o dziewięć pozycji. Z klubu, który skończył rozgrywki tuż nad strefą spadkową, Volpi zrobił brązowego medalistę. Cuda wyczyniał choćby Leon Benko, wówczas 28-letni napastnik wyciągnięty za grosze z przedwczesnej emerytury w Arabii Saudyjskiej. Z marszu trzepnął 18 goli dystansując m.in. Kramaricia (wówczas wypożyczonego do Lokomotivy) i najlepszego strzelca Dinama, Sammira z 13 bramkami na koncie. Nie był to jeszcze może “Moneyball”, ale sam fakt ściągnięcia do zespołu… Łukasza Mierzejewskiego, świadczy o tym, że Rijeka uciekła od schematów.
Od tej pory było już tylko lepiej – Puchar Chorwacji, występy w fazie grupowej Ligi Europy, wreszcie trzy kolejne wicemistrzostwa gruntujące pozycję chorwackiego numeru dwa, nadal tuż za plecami Dinama Zagrzeb, ale już sporo przed Hajdukiem Split.
No dobra, to kim jest ten tajemniczy Volpi? Gianni Dragoni, włoski dziennikarz, trafnie scharakteryzował go już w tytule sylwetki zamieszczonej na Italy24. “Jeden z najbogatszych i najmniej znanych ludzi we Włoszech”. Gabriele w przeciwieństwie do całych zastępów włoskich milionerów działa bowiem z daleka od kamer, aparatów i… Włoch. Centrum jego działań znajduje się w Nigerii, w której prowadzi większość swoich interesów. W przeciwieństwie do Rybołowlewa – skoro już zestawiamy Rijekę z Monaco – nie ma na koncie hucznych rozwodów, po których świeżo upieczona słomiana wdowa dołączała do grona najbogatszych kobiet we własnym państwie. Volpi jest do bólu nudny, próżno szukać fotek z imprez bunga-bunga czy choćby informacji o jakichkolwiek romansach. Volpi jest do tego stopnia zagadkowy, że niektóre media podejrzewały go o… potajemne kupno Sampdorii Genua i sterowanie klubem nie tyle z tylnego siedzenia, co z dolnego pokładu luksusowego jachtu pływającego gdzieś w pobliżu Nigerii.
Oficjalnie wiadomo jednak, że zarządza występującą w Serie B Spezią Calcio, walczącą właśnie w play-offach o Serie A oraz jednym z włoskich klubów waterpolo. Do jego imperium dołączyła przed pięcioma laty Rijeka. Ważna sprawa – Volpi kupił tylko 70% akcji i od razu ustalił dokładnie jakie kwoty przeznaczy na chorwacki klub. Nie było wiecznego dobierania z bezdennej kieszeni – zamiast tego ścisła kontrola budżetu i systematyczne rozbudowywanie struktur. Wraz z sukcesem sportowym – przebudowa mocno już wysłużonej Kantridy. Nic na hurra, nic na teraz, nic, by udowodnić wyższość nad stołecznym rywalem w inny sposób, niż ten boiskowy.
Jakże to uporządkowane życie Volpiego różne, od naszpikowanego skandalami żywota Zdravko Mamicia? Zresztą, sam stosunek do biznesu, do piłkarzy. W tym sezonie rozpoczęły się procesy właściciela Dinama, który butnie wymachiwał na sali sądowej rękoma grożąc wszystkim, od skorumpowanego urzędu antykorupcyjnego, do sędziów. Mamić nie zawahał się oddać Kramaricia tracąc jakieś dziesięć milionów euro tylko dlatego, że ten był niepokorny. Volpi i Rijeka? Jednym z najlepszych zawodników “Bijeli” jest w tym sezonie Franko Andrijasević. Dwa sezony temu uznany za zbyt słabego na Dinamo, błąkający się na wypożyczeniu w Lokomitivie, oddany do Rijeki bez żalu w lipcu 2016 roku.
***
Droga do tytułu? Jedna porażka w całym sezonie, po dyskusyjnym rzucie karnym w meczu z – a jakże – Lokomotivą. Podyktowanym w drugiej minucie doliczonego czasu. Ale to oczywiście nie koniec kontrowersji. Głośno było chociażby o wypowiedzi Denisa Kolingera, zawodnika Lokomotivy, który wprost mówił o tym, że chce “pomóc Dinamo w zdobyciu mistrzostwa”. Z jednej strony wypowiedź ta dotyczyła nadchodzącego meczu z Rijeką, z drugiej… Cóż, Dinamo ograło Loko 2:1, zwycięskiego gola zdobyło zaś z rzutu karnego podyktowanym po faulu Kolingera. Mało? Dwóch piłkarzy Istry jeszcze w 2016 roku zostało zawieszonych za to, że mecz swojego klubu z Dinamem obejrzeli z… sektora kiboli z Zagrzebia. Jeden z nich tłumaczył się nie bez słuszności, że skoro nie znalazł się w kadrze na mecz, a od dziecka czuł się Purgeri naturalnym było dla niego wybranie akurat tego miejsca na stadionie.
To był jednak początek polowania na czarownice. W Istrze do prawdziwych scen doszło w przededniu meczu z Rijeką, gdy Marijo Tot, trener Istry, zarządził, że na mecz z Dinamo da “odpocząć” doświadczonym piłkarzom. Cel wydawał się jasny – odpuszczenie meczu rywalowi, który desperacko potrzebował punktów w gonitwie za Rijeką. Piłkarze oburzeni próbą tak jawnego podłożenia się gigantowi ze stolicy obrócili się plecami do swojego trenera na znak protestu wobec jego decyzji.
– Trener po spotkaniu z piłkarzami miał złamać zawarte z nimi ustalenia i ulec presji przedstawicieli klubu, którzy żądali wystawienia w tym meczu najmłodszych zawodników. Piłkarze zaprotestowali wobec takiego rozwiązania i ogłosili, że na Maksimirze grają bez trenera, nie wpuścili go do autokaru i pojechali do Zagrzebia bez niego – pisze portal net.hr. Na niewiele się to zdało, bo w meczu i tak zwyciężyło Dinamo (trener dojechał na własną rękę, stąd właśnie zdjęcie z obróconymi piłkarzami), ale sami przyznacie – to nie jest normalny ligowy finisz.
Oczywiście trenera już zwolniono.
***
Mimo tych wszystkich zakrętów – Rijeka po prostu robiła swoje. Tak naprawdę klubowi Mamicia mogliby się podłożyć wszyscy rywale – i tak istniałoby duże prawdopodobieństwo, że to kopciuszek wygra ligę. W trzech bezpośrednich starciach Rijeka jeszcze nie przegrała, raz wygrywając efektownie 5:2 i dwukrotnie utrzymując zwycięski dla niej remis. Jak podaje na Twitterze znawca chorwackiej piłki, Mateusz Woźniak, działacze Rijeki byli na tyle pewni swego, że odmówili organizacji fety podczas meczu w ten weekend z Cibalią, po którym stało się jasne, że Dinamo już nie dogoni lidera tabeli. Zamiast tego wolą świętować… w Zagrzebiu. Po ostatnim meczu sezonu. Na słynnym stadionie Maksimir, gdzie przyjmie ich… Dinamo.
🇭🇷 Trener Rijeki Matjaž Kek “Teraz przez 3 dni pijemy”.
— Mateusz Woźniak (@mate_woz) 22 maja 2017
Trzydniowy maraton alkoholowy zapowiedziany przez trenera kończyć będą dwa ostatnie mecze sezonu. Dwa z Dinamem – najpierw w lidze, z fetowaniem w mieście rywala, upokarzając go po 11 latach krajowej dominacji, a następnie w finale Pucharu Chorwacji, w którym Rijeka może doprowadzić do sytuacji niemalże niespotykanej. Sezonu, w którym Dinamo pozostaje bez ani jednego trofeum. W ćwierćwieczu chorwackiej niepodległości taka sytuacja miała miejsce… trzy razy. Za kadencji Mamicia – raz. Tak, nie dziwi, że trener Kek zapowiada balangę.
A że Rijeka potrafi się bawić, widać i na powyższym wideo, z pierwszego świętowania tytułu (bo zapewne jeszcze co najmniej dwie imprezy, jedna w Zagrzebiu i druga, po sezonie, w Rijece), i na tym niżej, z 30. urodzin grupy Armada, najbardziej fanatycznych kibiców klubu.
***
Z jednej strony rozsądnie budowany klub, który ma szansę stać się istotnym graczem w regionie. Mocny właściciel, stabilny rozwój, dojrzała polityka i tona cierpliwości, by znosić butne, aroganckie i niegodne zachowanie rywala. No i właśnie ta druga strona. Topniejące wpływy Mamicia, zaciskająca się wokół jego otoczenia pętla, przez którą procesy stają się coraz bardziej uciążliwe, areszty coraz dłuższe a możliwości wpływu – oficjalnego czy zakulisowego – na rozgrywki coraz skromniejsze. Czy to już ta wyczekiwana normalność? Czy to już to pęknięcie betonu, na które czekała cała Chorwacja, wkurzona mniej lub bardziej maskowanymi wałkami? Czy to wreszcie porażka tej “futbolowej mafii”, czy jednak tylko jej potknięcie, które już wkrótce zostanie przez jej bossów naprawione?
Czas, by o tym myśleć, nadejdzie w przyszłym sezonie. Teraz chyba wypada się cieszyć, że nastała pewnego rodzaju dziejowa sprawiedliwość. Za Real. Za mistrzostwo 1999. Za te wszystkie rzuty karne i spalone. Za gorzki smak bankructwa i kilkadziesiąt lat w cieniu bogatego duetu.
Należało się.
JO