Blisko cztery lata temu przeprowadził się do Polski, jednak bynajmniej nie dlatego, że zawsze marzył, by spróbować sił w naszej lidze. Marzył o tym, by nie próbować sił już w Czechach. Powiedział sobie nawet, że albo wyjeżdża, albo rzuca piłkę – tak zniesmaczony był tym, co widział za naszą południową granicą. W Kielcach bywało różnie, ale z czasem zapracował sobie na taki szacunek, że koledzy z zespołu założyli mu opaskę kapitana. Z Radkiem Dejmkiem porozmawiałem między innymi o jego drodze do tego miejsca, która wiodła choćby przez Slavię Praga, o różnicach pomiędzy polską a czeską piłką, a także o szalonej końcówce sezonu, włączając wczorajszą informację o odejściu z Korony trenera Bartoszka.
Wiesz, jakie są w Polsce stereotypy na temat Czechów?
Wiem, że się śmiejecie. Że czeski film, że Pepiki…
Że Jożin z bażin.
Tak, gdy przyszedłem do Korony, to od razu usłyszałem: „siema Jozin”. Oczywiście się nie obrażałem, bo nie jestem z takich, którzy psuliby taką zabawę. Gdyby ktoś z Polski poszedł grać do Czech, to też by się nasłuchał, ale to przecież takie pozytywne żarty. To podstawa w szatni.
To pewnie nie miałeś też łatwo, jeśli chodzi o język. U nas czeski bywa obiektem drwin.
Bartek Rymaniak, u którego w rodzinie ktoś zna czeski, mówił mi, że u was nawet na weselach są zabawy z tym związane. Tłumaczy się nasze słówka na polski i wiadomo – wiele jest takich, że wychodzi śmiesznie. Ale to też działa w dwie strony.
Jakiś przykład.
(śmiech) Pierwsze co przychodzi do głowy, to „ja cię szukam, a ty śpisz”, które słyszałem. U nas to by znaczyło „ja cię rucham, a ty śpisz”. Jak przyjedziecie do Czech i będziecie czegoś szukać, to uważajcie.
Zacząłem od tych stereotypów, bo gdzieniegdzie można trafić na opinie, że Czesi są bardzo skorumpowani. Ty chyba możesz to potwierdzić.
Na podstawie tego co widziałem, mogę potwierdzić. Bardzo mi się to nie podoba, ale nie chcę za dużo mówić na ten temat. Powiem tylko tak, że nawet jak po tym ostatnim roku w Czechach rozmawiałem z moim ojcem – któremu wiele zawdzięczam, pięć razy w tygodniu woził mnie na treningi do miejscowości oddalonej o godzinę drogi – to mówiłem mu, że albo wyjadę grać za granicę, albo nie będę w ogóle grał w piłkę.
Aż tak?!
Po tym sezonie naprawdę nie wyobrażałem sobie, że mogę zostać w czeskiej lidze.
Gdy sprawdziłem, skąd pochodzisz, pomyślałem sobie, że powinieneś zostać raczej skoczkiem narciarskim. Do Liberca i Harrachova miałeś rzut beret.
Pochodzę z Vrchlabi, to miasteczko w Karkonoszach. Obok jest najbardziej znany kurort narciarski w Czechach. Ale odkąd pamiętam, u mnie zawsze piłka była na pierwszym miejscu. Wiesz, mój tata też grał w drużynie z naszej miejscowości i od dziecka chodziliśmy na jego mecze z moim bratem. Nigdy nie przeszło mi przez myśl, że mógłbym jeździć na nartach czy np. grać w hokeja, który jest w Czechach bardzo popularny. Do tego jedno z moich pierwszych wspomnień z dzieciństwa to Euro 1996, dzięki tamtej reprezentacji wszyscy zwariowali na punkcie piłki. Dwa lata później reprezentacja hokeistów przebiła piłkarzy, bo zdobyła złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w Nagano, po czym miała świetny okres.
Ale ty nad łóżkiem wieszałeś już wtedy raczej plakaty Pavla Nedveda niż Jaromira Jagra?
Mój ojciec to taki prawdziwy kibic piłki i pamiętam, że pomimo tego, iż miałem tylko osiem lat, bardzo mocno przeżywaliśmy te mecze na Euro. Było wielkie rozczarowanie po pierwszym spotkaniu z Niemcami, które nam nie wyszło. Ale później ograliśmy Włochów, a z Rosją Vladimir Smicer strzelił na 3-3 w ostatniej minucie i na farciku wyszliśmy z grupy. Później była słynna bramka Karela Poborsky’ego z Portugalią, a dalej wiadomo. Plakaty na ścianę wieszałem – rodzice kupowali nam taką sportową gazetę i walczyłem o nie z bratem. Najwięcej Tomasa Rosicky’ego, bo to był taki największy talent w Czechach, już w wieku 18 lat był znany i wszyscy młodzi chcieli być tacy jak on. A już w Jabloncu byłem jak Jan Koller.
Też byłeś łysy?
Nie, Jan Koller, tylko że z włosami! Jak przegrywaliśmy, to szedłem do przodu i laga na mnie, to był wtedy taki popularny styl gry „na Jana Kollera”.
Jak się wybiłeś z tej małej miejscowości?
Mój brat poszedł grać do Jablonca, do juniorów drużyny z ekstraklasy. Jeździłem go oglądać i trener zapytał, czy też mam ochotę spróbować. Pokazałem się na kilku treningach, w turnieju towarzyskim i mnie wzięli.
Który z was miał większy talent?
Trudno powiedzieć, bo on zawsze był napastnikiem. Strzelał dużo bramek, ale dziś już nie gra w piłkę przez zdrowie. Lekarze powiedzieli mu, że może mieć duże problemy, jeśli nie skończy. Jednak bardzo długo wszędzie szliśmy razem, bo był ten Jablonec, obaj przeszliśmy też do Slavii Praga, a później do Slovana. To bardzo pomagało, gdy mieszkaliśmy w internatach.
Gdy w Polsce młodzi piłkarze przechodzą z mniejszych klubów do takiej Legii, to mówi się, że…
… że zje cię miasto.
No właśnie. Ciebie Praga nie zjadła?
Każdy nam tak mówił: „zobaczysz, że Praga cię zje”. Wiadomo, że jest tam dużo pokus dla młodych, ale powiem szczerze, że jakoś mnie to nigdy nie interesowało.
Po prostu byłeś nudziarzem?
Szkoła, obiad, trening i po 20 w internacie. Po prostu ciągle siedziałem w autobusie, bo szkoła była 45 minut od miejsca, w którym mieszkałem, a treningi też, tyle tylko, że w drugą stronę.
Zapomniałeś wspomnieć, że poszedłeś do Slavii, a zawsze kibicowałeś Sparcie.
Mój ojciec był za Spartą, więc przecież nie mogło być tak, że ja w takim wypadku będę za Slavią. Ale wtedy najlepsza młodzież była właśnie w Slavii. Ściągali do siebie najzdolniejszych w kraju. Mnie wypatrzyli podczas takiego turnieju, Nike Cup, po meczu z nimi podszedł do mnie trener i spytał o numer do taty. Równocześnie obserwowali mojego brata. Chciał nas też Banik Ostrawa, który też miał bardzo dobre szkolenie, ale jak się w Slavii o tym dowiedzieli, to przyjechali do tej naszej małej miejscowości i od razu chcieli podpisać kontrakt.
Trafiłeś do klubu, w którym jeszcze grali srebrni medaliści z Euro, Radek Bejbl i Pavel Kuka.
Ale pierwszą drużynę mocniejszą miała Sparta. Slavia co najwyżej zajmowała drugie miejsce. Dopiero jak odszedłem, to wygrali dwa mistrzostwa i wywalczyli historyczny awans do Ligi Mistrzów. Smicer przyniósł szczęście – wszędzie gdzie trafiał, były sukcesy. Ale fajnie było, bo np. poznałem atmosferę derbów. I mieliśmy też bardzo fajną ekipę w juniorach.
No właśnie – wyszło mi, że z tych, którzy się wtedy łapali do pierwszej drużyny Slavii, zrobiłeś najmniejszą karierę.
Chyba tak. Borek Dockal, Marek Suchy, Milan Cerny, Lukas Vacha, no i Tomas Necid grali w reprezentacji.
Jesteś zdziwiony, że Necidowi tak słabo idzie w Legii?
To zawsze był pozytywny chłopak. I piłka szukała go w polu karnym. Ciężko mu jest w Legii, bo wszyscy myśleli, że to piłkarz, który przyjdzie i będzie przewyższał wszystkich umiejętnościami. Rozmawiałem z nim po naszym meczu i też był przerażony, że niektórzy ludzie wyobrażali sobie, że będzie kiwał i strzelał jak Maradona. Nie do końca się wpasował w styl Legii, bo oni grają kombinacyjnie, a Tomas jest przyzwyczajony do wrzutek, po których zawsze potrafił coś wywalczyć. Mówiłem, żeby był spokojny, bo przecież zna siebie i wie, co potrafi. Tydzień później strzelił. Trzeba dać mu trochę czasu, tym bardziej, że przecież wcześniej prawie nie grał przez pół roku.
Dlaczego nigdy nie zadebiutowałeś w Slavii?
Bo grał Marek Suchy. Znasz trenera, który wystawiałby dwóch 18-letnich stoperów?
Raczej nie kojarzę.
On odpalił wcześniej i wiedziałem, że jeśli nigdzie nie odejdzie, to ciężko mi będzie się załapać. Ale trzeba powiedzieć, że od razu bardzo dobrze grał. Nie miałem żalu, byliśmy dobrymi kolegami i widziałem, że zasłużył. Ja dostałem tylko jedną szansę w sparingu z Wolfsburgiem. W 10. minucie przegrywaliśmy 0-2 i trener wysłał mnie na rozgrzewkę. Byłem w szoku, bo to mój pierwszy taki mecz, ale nie skończyło się tak źle, bo chyba 1-2. W czeskiej młodzieżówce też bardziej jeździłem z drużyną, niż grałem, bo obok Suchego, który z czasem był nawet kapitanem w Slavii, występował Ondrej Mazuch z Anderlechtu. Ciężko ich było wygryźć, jak grałem tylko w Slovanie.
I to na początku nawet nie w pierwszej drużynie.
Jak przychodziłem do nich, to było dwóch-trzech stoperów. Później ściągnięto tylu, że z czasem było nas ośmiu. Nawet na treningach były takie sytuacje, że nie łapałem się do gierki. Jak się zaczynała, to było: idź tam za bramkę sobie pokopać. Ale w końcu dostałem szansę i wskoczyłem. Pograłem sporo, ale jak przyszedł nowy trener, Jaroslav Silhavy, który teraz jest w Slavii, to już na mnie nie stawiał. I na początku nie chciano mnie nigdzie puścić, dopiero później udało się pójść na wypożyczenie do Belgii. Tam pograłem przez rok, bardzo mi się podobało, ale klubu nie było stać, żeby mnie wykupić, bo Slovan chciał sporo. Belgowie powiedzieli, że za takie pieniądze opłacą kontrakty dla dwóch nowych piłkarzy. I na dodatek jak byłem w Belgii, to Slovan zrobił mistrzostwo Czech. Skończyło się tak, że wylądowałem w Pribram. No i tam się działo…
Ale tobie żadne zarzuty nie grożą?
Nie, ale nie chcę o tym mówić, bo jak powiesz, to mogą coś na ciebie wyciągnąć. Kiedyś była u nas taka sytuacja, że jeden powiedział prawdę w wywiadzie i od razu zrobiono z niego hazardzistę i alkoholika. Nie wiedziałem, czy naprawdę chodził po tych kasynach, ale wiedziałem, że mówił prawdę. Został skasowany, nikt już mu nie ufał.
Naprawdę rzuciłbyś piłkę, gdybyś nie wyjechał?
Wierzyłem, że coś się uda znaleźć. Wielu piłkarzy było tak zniesmaczonych jak ja. W sumie szacunek dla tych, którzy siedzą tam kilka lat.
Teraz piłka w Czechach jest już bardziej czysta?
Teraz jest jakaś afera związana z publicznymi środkami. Nasz prezes został zatrzymany. Powszechna opinia jest taka, że to zaufanie do piłki u nas nie jest na wysokim poziomie. Gdy czasami już z Polski widziałem, jakie karne się gwiżdże, w jaki sposób drużyny się utrzymują… No wstyd.
Co wiedziałeś o Polsce, zanim tutaj przyjechałeś?
Niewiele. Wcześniej byłem tutaj tylko raz, na Euro 2012 we Wrocławiu, gdy Czechy grały z Grecją. Jeśli znów pytasz o stereotypy, to nie wiem. Może to, że Polacy kojarzeni są u nas jako handlarze, bo Czesi przyjeżdżają tu na zakupy i jest takie postrzeganie, że potraficie handlować… wszystkim (śmiech). Miałem też ofertę z Węgier, ale tam nie chciałem jechać, bo to nie był zespół z topu.
Sorry, ale Korona też kart nie rozdaje.
Wiem, ale sprawdziłem, jak to tutaj wygląda – że jest fajny stadion, że kibice przychodzą na mecze. A gdy sprawdziłem to samo na Węgrzech, to naprawdę się nie chciało tam iść.
Dla czeskiego piłkarza przyjazd do Polski to dziś awans?
Trudno tak powiedzieć, bo nasze drużyny lepiej sobie radzą w pucharach. Teraz w końcu Legia grała w Lidze Mistrzów, ale wróciliście po wielu latach, a u nas przez ten czas tych występów było sporo. Teraz trzy nasze drużyny grały w fazie grupowej Ligi Europy, Ekstraklasa nie może się czymś takim pochwalić. Szybciej pokażesz się, gdy występujesz w takiej drużynie, a nie w Polsce. Ale myślę, że jeśli chodzi o rozwój w przyszłych latach, to wy będziecie lepsi.
Piłkarz z czeskiego średniaka też niespecjalnie czeka na ofertę z Ekstraklasy?
Powiem ci szczerze, że w Czechach wiedza na temat waszej ligi jest znikoma. Wiem, co mówię, bo sam nie wiedziałem, jak to tu wygląda. Przyjechałem i trochę szok – tu otoczka jest jakieś dwa poziomy wyżej niż u nas. To, jak Canal Plus pokazuje rozgrywki, czy to, jak same kluby funkcjonują marketingowo – w Czechach to tak nie wygląda. Jak patrzę na transmisję meczu Ekstraklasy i przełączam na ligę czeską, to zaczynam się zastanawiać, co ja w ogóle oglądam. U nas nawet komentatorzy się nie emocjonują. Gadają, bo gadają, człowiekowi chce się spać. Tylko w hokeju mamy takich, którzy potrafią z emocjami opowiadać.
A jak to wygląda, jeśli chodzi o taktykę? Widać różnicę?
W Czechach jest tego więcej. U każdego trenera się dużo pracuje nad tym, już od zespołów młodzieżowych, więc siłą rzeczy później te drużyny są bardziej poukładane.
W Kielcach chciał cię trener Ojrzyński. Co sobie pomyślałeś, jak został zwolniony po trzech kolejkach?
Nic, bo chwilę wcześniej w Pribram miałem to samo. Trenera, który mnie chciał, zwolniono po czterech. Poza tym u trenera Ojrzyńskiego nie grałem.
Pomyślałeś więc: dobrze, że go zwolnili.
No nie. Tak naprawdę dopiero się tu rozglądałem. Ale też było to dla mnie coś nowego i fajnego, bo wcześniej nie widziałem, żeby kibice i piłkarze tak stanęli za trenerem, jak wtedy tutaj za Ojrzyńskim. No ale widzimy, co się dzieje dzisiaj, bo mamy podobną sytuację. Jak właściciel zdecyduje, że zwolni trenera, to po prostu zwolni. Tak samo z piłkarzami. Taka praca.
Początki u nas miałeś trudne, bo nie grałeś, później miałeś kontuzję, a jak wróciłeś, to od razu dostałeś czerwoną kartkę. Zresztą kilka ich już było.
Przed przyjazdem do Polski nigdy nie dostałem czerwonej kartki. Nawet ojciec mojej narzeczonej się ze mnie śmiał, że co ze mnie za środkowy obrońca, skoro nie mam żadnej czerwonej kartki! Jak już dostałem, to przyznał, że nim jestem.
Strzeliłeś u nas też kilka samobójów. Generalnie wydaje mi się, że grasz dość ryzykownie.
Ryzykownie? Przecież ze strachu przed samobójem nie odstawię nogi, jak idzie ostre dośrodkowanie, bo piłkę do bramki może wbić ktoś inny. W Anglii śmiano się z Carraghera, że też strzela dużo samobójów, a to przecież był świetny piłkarz. Zdarza się. Tak jak te czerwone kartki. W sumie jedna na sezon to nie jest dużo.
Kilka szatni w życiu zwiedziłeś. Miałeś gdzieś lepszą atmosferę niż tutaj?
W juniorach Slavii było podobnie, ale już w seniorskiej piłce to nigdzie. To bardzo pomaga w tych trudnych sytuacjach, mówię na przykład o tym, jak walczyliśmy o utrzymanie. Albo jak często było zamieszanie ze zmianą właściciela.
Tej słynnej „Bandy Świrów” już nie ma, ale trochę przejąłeś schedę po Korzymie. Teraz jest „Radek Dejmek i jego BANDa”.
To coś trochę innego, ale chcieliśmy wymyślić coś nowego, bo dużo zmieniło się w naszej szatni. Wprowadziliśmy tę przyśpiewkę, bo nam się spodobała.
Ale ciekawi mnie jej historia.
Jak byłem w Slavii Praga, na zakończeniu sezonu zaśpiewał nam to kierownik drużyny. Wprowadziliśmy to w drugim zespole po wygranych meczach. Ale nie pytaj, co to znaczy, bo sam tego nie wiem. Możliwe, że nikt tego nie wie! Ale ważne, że jest pozytywne, śpiewa cała szatnia.
Maska Hulka to też twój pomysł?
Nie, Kamil Sylwestrzak i Piotr Malarczyk ciągle mówili na mnie „Hulk”, gdy chodziliśmy na siłownię. No i Kamil zamówił mi w końcu taką maskę i powiedział, że jak wygramy na Legii, to śpiewam w niej. Nie ma problemu!
Pamiętasz swój chrzest w Koronie?
Pierwszy raz coś takiego przechodziłem. Kompletnie nie wiedziałem, czego mam się spodziewać. Ale fajnie wyszło, bo byli trenerzy i cały zespół. Miałem szczęście, że nie byłem już taki młody, gdy tutaj przychodziłem, bo oni mieli przekichane. Ja musiałem tylko coś zaśpiewać i opisać skład na pierwszy mecz, więc lajtowo. Powiedziałbym ci, co musieli robić młodzi, ale po pierwsze – to nie za bardzo nadaje się do publikacji, a po drugie – tajemnica musi być zachowana, żeby piłkarze, którzy przyjdą w przyszłości do Korony, się nie spodziewali. Tutaj trzeba uważać, bo jak ktoś coś zrobi, to od razu ma wszystko wyłożone jak na talerzu – zdjęcia wiszą w szatni (śmiech).
Albo można wylądować w ciuchach w basenie.
To akurat był zakład. Skoro przegrałem, to musiałem wskoczyć. Ale już nie pamiętam o co, bo… tutaj cały czas są jakieś zakłady. O wszystko. Jak gramy w FIFĘ czy na treningach. Zawsze lepiej jak grasz o coś.
Raz byłeś bardzo blisko odejścia z Korony, już nawet klub to ogłosił. O co chodziło?
O mojego byłego menedżera. Klub nie chciał z nim współpracować. W sumie popełniłem błąd, że w ogóle z nim podpisałem umowę, bo już wtedy byłem w Koronie. Prezes i dyrektor sportowy mówili mi, że to nie chodzi o względy sportowe, tylko właśnie o niego. Dziś już nie współpracujemy i w sumie dobrze, bo jego zachowanie później było słabe. Gdy nie chciałem przedłużyć umowy, dzwonił po różnych klubach. Ale o tym też nie chcę mówić.
To powiedz o Ouattarze, graliście razem na środku obrony. W pewnych kręgach legendarna postać.
(śmiech)
Dlaczego się śmiejesz?
Że „legendarna”. Dlaczego?
Bo mówi się, że nie było w ostatnich latach słabszego piłkarza w Ekstraklasie, a to wysoko zawieszona poprzeczka.
To był nasz kolega, więc nie ma co teraz gadać. Nie układała nam się za dobrze ta współpraca. Widzieliśmy, jak wygląda na treningach… Było, minęło.
Jak zareagowaliście, gdy dowiedzieliście się, że trener Bartoszek odejdzie po sezonie?
Trochę szok. Byłem akurat w Czechach i w niedzielę dostałem takie telefony, że trenera po sezonie już nie będzie. Chodziły słuchy, że może tak być, ale chodziły też takie, że pracujemy razem normalnie w przyszłym sezonie. Z tego co wiem, to trener też był zszokowany. Ale przychodzi nowy właściciel i ma takie prawo. Trzeba będzie latem pracować od nowa, choć teraz rodziło się tutaj coś fajnego. Nasza gra wyglądała dobrze, na wyjazdach słabiej, ale mecze na Legii i na Lechu pokazały, że to idzie w dobrym kierunku. Jak to mawia Zbychu Małkowski – piłka nożna jest brutalna.
Podziękowaliście już jakoś ładnie Jose Kante?
Skandowaliśmy jego nazwisko w szatni, też spontanicznie wyszło. Ten ostatni mecz to było coś. Jeszcze jak był stały fragment, to trener krzyczał na mnie, że musimy coś zrobić, bo jesteśmy poza ósemką. Po ostatnim gwizdku wszyscy załamani pokładali się na murawę. Później słyszeliśmy coś z trybun, kibice cieszyli się z karnego dla Wisły. Ale znowu dostaliśmy info, że i tak nas nie ma. Dopiero później policzono małą tabelkę i już było wiadomo oficjalnie, że awansowaliśmy. No i euforia.
Trochę dziwnie się to oglądało, fetowaliście prawie tak, jakbyście awansowali do pucharów.
Ale wtedy jak byliśmy w tym kryzysie i spadliśmy na ostatnie miejsce, powiedziałbyś, że coś takiego osiągniemy? Wszyscy pisali, że Korona w końcu jest tam, gdzie powinna być. Nie świętowałbyś teraz tej ósemki? Wiemy, ile pracy w to włożyliśmy. Jesteś, nie jesteś, jesteś, nie jesteś – tylu emocji co tego dnia, nie miałem chyba przez całą karierę.
To oznaczało dla was praktycznie koniec sezonu.
Nie. I chyba pokazaliśmy to w tych dwóch meczach, że nie chcemy tylko grać, by grać. Założyliśmy sobie z trenerem, że chcemy zrobić jeszcze kilka rzeczy w tym sezonie i mamy pięć meczów, by się z tego wywiązać. Piąte miejsce jest w zasięgu.
Odejście trenera nic nie zmienia?
Chcemy się z nim fajnie pożegnać, bo ta ósemka to w dużej mierze jego zasługa, tak nas poukładał. No i dba o atmosferę. Teraz też powiedział, że zostanie z nami do końca sezonu, bo chce tego i my to doceniamy, co chcemy pokazać w tych pięciu meczach.
Wiecie już, kto będzie nowym trenerem?
Nie wiemy.
Albo wiecie, ale nie chcecie powiedzieć.
Nie wiemy. Nawet dzisiaj próbowaliśmy się dowiedzieć, ale nic nam nie powiedzieli.
Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI
Fot. FotoPyK