Reklama

To już dziś! Na Sardynii rusza wyjątkowa, setna edycja Giro d’Italia

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

05 maja 2017, 09:00 • 6 min czytania 6 komentarzy

To była naprawdę wyjątkowa rywalizacja – biorący w niej udział kolarze robili absolutnie wszystko by… przegrać. Celowo łapali gumy, chowali się przed przeciwnikiem w barach i tawernach, zdarzało im się również symulować kontuzje. W 1946 roku Sante Carollo i Luigi Malabrocca kombinowali jak mogli byle tylko zdobyć czarną koszulkę dla najgorszego zawodnika Giro d’ Italia. Jeśli wierzyć przekazom z tamtych lat, ich szalone zmagania kręciły kibiców nie mniej niż walka o pierwsze miejsce w wyścigu. We włoskiej imprezie nie ma już co prawda nagrody dla ostatniego kolarza, ale i tak jest ona niezwykła – dziś rusza jej setna edycja.

To już dziś! Na Sardynii rusza wyjątkowa, setna edycja Giro d’Italia

W Giro nie będzie też czegoś jeszcze – klasyfikacji „Pirelli Premio Miglior Discesista”. Dyrektor wyścigu Mauro Vegni wymarzył sobie, żeby na dziesięciu zjazdach imprezy kolarzom mierzono czas, w jakim każdy z nich pędzi z góry. Najszybszy na każdym etapie zawodnik przytuliłby 500 euro, a zwycięzca całej zabawy – dziesięć razy tyle. Ten koncept został jednak skrytykowany absolutnie z każdej strony: nie spodobał się kibicom, zawodnikom i Międzynarodowej Unii Kolarskiej. Nie dziwota – jazda w dół na złamanie karku dla dodatkowego zarobku byłaby bardzo ryzykowna. A przecież peleton jest „zmęczony” ostatnimi wypadkami: w trakcie Tour of the Gila śmiertelnych obrażeń doznał młody Chad Young, kilka dni wcześniej na treningu zmarł (zderzenie z autem) słynny Michele Scarponi, którego uwielbiało całe środowisko. To właśnie ten sympatyczny Włoch miał być liderem Astany na tegoroczne Giro. Szefowie drużyny liczyli, że pod nieobecność kontuzjowanego Fabio Aru 38-letni weteran, który w 2011 roku był najlepszy na rodzimych drogach, znowu błyśnie. Po jego śmierci podjęli decyzję, że nie wezmą na start dodatkowego zawodnika. Pamięć znakomitego kolarza zostanie zresztą uczczona godnie – zadedykowano mu podjazd pod słynne Passo del Mortirolo, który sportowcy pokonają podczas 16., zdaniem wielu królewskiego etapu. W tym miejscu siedem lat temu „Scarpa” spektakularnie zaatakował, dzięki czemu wygrał odcinek, co oczywiście wprawiło w ekstazę cały naród.

sptdw050_670

Ostatnimi czasy w maju kolarstwem jarali się nie tylko Włosi, ale i m.in. Polacy. Wszystko za sprawą Rafała Majki, który zajmował w Giro 7., 6. i 5. miejsce (odpowiednio w 2013, 2014 i 2016). W zeszłym roku byłem na trasie wyścigu i widziałem dziesiątki „biało-czerwonych” fanów wspierających naszego zawodnika na kluczowych fragmentach danego etapu. W większości przypadków byli to maniacy dwóch kółek, którzy każdą wolną chwilę spędzają albo na dopingowaniu albo na amatorskim jeżdżeniu. Teraz kibice nie będą mieli okazji oklaskiwać Rafała – nasz mistrz skupia się bowiem na występie w Tour de France. Pod jego nieobecność najważniejszym polskim wydarzeniem w Giro jest start CCC Sprandi Polkowice. Rodzima grupa ma w swoim składzie solidnych zawodników, takich jak Maciej Paterski czy Marcin Białobłocki. Bardziej niż nazwiskami kolarzy wyróżnia się jednak czym innym, mianowicie… sprzętem.

– Mamy najlepszy na świecie autobus, najlepszą ciężarówkę, a nie ukrywajmy, że organizatorom zależy także na oprawie dookoła wyścigu, bo to wszystko jest marketing – mówi w rozmowie z Polskim Radiem Piotr Wadecki, dyrektor sportowy grupy. Po zeszłoroczonej wizycie w kolarskim parku maszyn Giro, na który składają się nie tylko wyczesane rowery, ale także właśnie piękne autobusy, muszę się z nim zgodzić. Byłem w nim kilka godzin, w tym czasie pojawiły się tam tysiące kibiców, zachwyconych sprzętem, który mają dosłownie na wyciągnięcie ręki. Oczywiście nie brakowało przy tym śmiałków proszących członków poszczególnych ekip o sprezentowanie… kolarzówek.

Reklama

Skoro o nich mowa, warto powiedzieć, że zwycięzca poprzedniej edycji, Vincenzo Nibali, otrzymał wyjątkową maszynę. Jej niezwykłość polega na tym, że rama, nazwana zresztą Centenario (Stulecie), została… pokryta płatami złota. Na nich wyryte są nazwiska poprzednich triumfatorów wyścigu. Tysiące fanów z Italii marzą, by podczas jubileuszowej edycji Giro „Rekin z Mesyny” znowu zadziwił świat. Łatwo nie będzie, bo na wygraną chrapkę ma kilku innych naprawdę poważnych zawodników:

– Moim faworytem jest Nairo Quintana. W ostatnich kilku miesiącach pokazał, że nawet jeśli jest w 95% swojej najwyższej kondycji, to ciągle gra o zwycięstwo – uważa znakomity cyklista z Holandii Tom Dumoulin. Ktokolwiek nie okaże się najlepszy 28 maja, pozostaje nam mieć nadzieję, że rywalizacja o wygraną będzie równie zacięta co w 1948. Wówczas pierwszy w klasyfikacji generalnej Fiorenzo Magni pokonał Ezio Cecchiego o jedenaście sekund! Rok wcześniej i później najlepszym kolarzem imprezy okazał się Faustino Coppi. Wymieniamy to nazwisko nie bez przyczyny: swego czasu facet był w Italii Bogiem. Kraj rozkochał się w nim w 1940, kiedy to wygrał Giro jako zaledwie dwudziestolatek, co do dziś jest rekordem imprezy. Coppi był tak popularny, że wydarzenia z jego życia komentował nawet… papież Pius XII. Gdy okazało się, że Włoch ma romans z mężatką, Ojciec Święty kazał mu się opamiętać.

Ciekawe, że Faustino od zawsze wiedział co chce robić. Jako młody chłopak olał naukę i zajął się dwiema kwestiami: pracą u rzeźnika i trenowaniem. To drugie wychodziło mu najlepiej, dlatego przeszedł do historii. Niestety, zmarł młodo, mając zaledwie 40 lat. Odszedł, bo… przyjął zaproszenie na wyścig do Afryki Zachodniej, gdzie zaraził się malarią, z którą przegrał najważniejszą walkę w swoim życiu. Taka przynajmniej jest oficjalna wersja – na przestrzeni lat pojawiły się bowiem informacje, że mistrz Coppi za bardzo lubił narkotyki.

(Files) - Picture taken 03 June 1999 of Marco Pantani riding uphill during the 19th stage between Castelfranco Veneto and Alpe Di Pampeago during the 82nd Tour of Italy cycling race. Former Tour de France winner Marco Pantani was found dead 14 February 2004 in the Italian seaside resort of Rimini. AFP PHOTO PASCAL PAVANI

Ostatnie cztery słowa pasują też, niestety, do Marco Pantaniego. Cóż to był za kolarz! Wytrzymały, zawzięty, pracowity, z charakterystyczną łysiną i odstającymi uszami o wielkości skrzydeł niewielkiego samolotu. Kiedy w 1998 roku wygrał zarówno Giro, jak i Tour de France, wprowadził rodaków w stan nieprawdopodobnej ekstazy. Włosi kochali jego ofensywny styl: Marco nie bawił się w większe taktyczne zawiłości, kiedy widział szansę, to po prostu starał się ją wykorzystać, czyli atakował. Niestety, podczas wyścigu dookoła Italii w 1999 roku okazało się, że ma nieznacznie podwyższony poziom hematokrytu w organizmie (52 przy górnej normie 50). „Pirat” zmierzał wówczas po pewną wygraną, ale ten wynik oznaczał dla niego dwutygodniowe zawieszenie, a więc de facto koniec uczestnictwa w imprezie.

To załamało Pantaniego, który powoli acz konsekwentnie zaczął się staczać. Niecałe pięć lat później jego ciało odnaleziono w jakimś obskurnym hotelu w Rimini. Uwielbiany przez miliony mistrz odszedł w samotności, smutny, sfrustrowany i naćpany (więcej o Marco napiszemy niebawem w oddzielnym tekście). Przykre jak cholera, prawda? Smutne jest również to, że pozasportowe sprawy dominują w Giro jeszcze przed dzisiejszym startem. Oto wczoraj wyszło na jaw, że dwóch (niedoszłych) uczestników jest na dopingu. Włochów zabolało to straszliwie, bo nie dość, że chodzi o ich rodaków (Nicola Ruffoni i Stefano Pirazzi), to jeszcze jeździli oni w rodzimej grupie Bardiani-CSF, w której kręcą zresztą tylko i wyłącznie sportowcy z Italii. Oby wspaniała jazda kolarzy w ciągu następnych 23 dni sprawiła, że będziemy wspominali tę historię tylko jako drobną rysę na wizerunku wyjątkowej, setnej edycji Giro…

Reklama

KAMIL GAPIŃSKI

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

6 komentarzy

Loading...