Nie odkryjemy tajników sztuki teleportacji ani też nie dowiedziemy istnienia nieznanego pierwiastka, jeśli stwierdzimy, że podczas przerwy na reprezentacje nasze myśli w głównej mierze zaprząta niedzielne spotkanie Polski z Czarnogórą. Tak czy inaczej, nie samą Europą człowiek żyje. Już tej nocy do gry powrócą także zespoły CONMEBOL. I to od razu z pompą. Najbliższa kolejka za oceanem zapowiada się bowiem iście kozacko. Dla spotkań Brazylii z Urugwajem czy Argentyny z Chile niewątpliwie warto będzie zarwać noc. Poza bezpośrednimi konfrontacjami zespołów gwarantujących z założenia wysoki poziom sportowy mówimy przecież także o widowiskach z kawałem historii w tle.
Choć za południowoamerykański klasyk nad klasyki uchodzą niewątpliwie starcia Brazylii z Argentyną, to jednak pomijanie Urugwaju podczas wymieniania największych rywali “Canarinhos” byłoby wyjątkowo niesprawiedliwe. To właśnie “Celestes” byli przecież sprawcami jednego z największych sportowych upokorzeń Brazylijczyków w historii. Przy praktycznie każdej potyczce obu drużyn w tamtejszej prasie trudno bowiem nie trafić na artykuły przypominające o tym, co wydarzyło się 67 lat temu. Nawet jeśli wciąż mówimy o czasach, gdy Indie rezygnowały z udziału w turnieju w obliczu zakazu gry na bosaka, Urugwajczycy w Kraju Kawy do teraz uważani są za nację, która swego czasu doprowadziła cały brazylijski naród do płaczu.
16 lipca 1950 roku. Finał (a w zasadzie decydujące starcie – wówczas w ostatniej fazie turnieju w jednej grupie mierzyły się cztery zespoły) pierwszego powojennego mundialu, gdzie pełniąca rolę gospodarza Brazylia podejmowała na Maracanie wspomniany Urugwaj. Na trybunach stadionu w Rio de Janeiro zasiadało znajdowało się około 180 tysięcy kibiców spragnionych wydającego się jedynie formalnością zwycięstwa. Do pewnego momentu wszystko szło zgodnie z planem – choć do przerwy utrzymywał się bezbramkowy remis, na samym początku drugiej połowy gospodarze za sprawą Friaçy wyszli na prowadzenie.
Nikomu w tamtej chwili nie przechodziło nawet przez myśl, że za niecałe 45 minut Brazylia dotknie tragedia, która powracać będzie przez długie dziesięciolecia. Goście najpierw zdołali wyrównać, a na 10 minut przed końcem Alcides Ghiggia strzelił zwycięskiego gola, tym samym zapewniając Urugwajowi drugi i zarazem ostatni jak do tej pory tytuł mistrzów świata. Rozpacz Brazylijczyków po ostatnim gwizdku była tak wielka, że po spotkaniu władze Brazylii… zapomniały wręczyć rywalom trofeum. Ostatecznie na murawę musiał więc zejść w tym celu ówczesny prezes FIFA, Jules Rimet.
– Tylko trzy osoby zdołały zasiać ciszę na Maracanie: Frank Sinatra, papież i ja. Byłem szczęśliwy, ponieważ wygraliśmy mistrzostwo świata, ale z drugiej strony smutno się robiły, gdy zerkałeś na trybuny. Tłum płaczących i zdesperowanych ludzi – wspominał po latach Ghiggia, który – co ciekawe – zmarł dokładnie w 65. rocznicę “Maracanaço”.
Dziś Urugwaj z Brazylią w ramach eliminacji mundialu w Rosji zmierzą się w w Montevideo starciu na szczycie eliminacji strefy CONMEBOL. Brazylijczycy prowadzą w grupie z 27 oczkami na koncie, gospodarze zajmują zaś drugie miejsce z czterema punktami straty do lidera. W pierwszym meczu padł remis 2:2, z którego jednak o wiele bardziej zadowoleni mogli być “Celestes”. Choć Urugwaj na Arena Pernambuco przegrywał już 0:2, to jednak za sprawą Edinsona Cavaniego i Luisa Suáreza zdołał odrobić straty.
W ostatnim czasie jednak w przypadku Brazylii trudno nie ulec wrażeniu, że ekipa ta w końcu zaczyna odzyskiwać tożsamość i przypominać zespół zdolny do odnoszenia sukcesów. Od pamiętnego blamażu z Niemcami w 2014 roku “Canarinhos” przez długi czas błądzili po omacku. Jak się okazało zwolnienie Luisa Felipe Scolariego i zastąpienie go zaliczającym drugie podejście do kadry Dungą zamiast zażegnać kryzys – uwaga, niespodzianka – jedynie go pogłębiło. Najpierw Brazylia tragicznie zaprezentowała się w Copa América, gdzie po rzutach karnych odpadła w ćwierćfinale z Paragwajem, następnie zaś z sześciu pierwszych spotkań kwalifikacji pięciokrotnym mistrzom świata wygrać udało się zaledwie dwa – z Wenezuelą i Peru.
Po remisie 2:2 z Paragwajem Dundze postanowiono więc starym zwyczajem grzecznie podziękować i… w tym momencie rozpoczęła się prawdziwa metamorfoza. Zakontraktowanie w roli selekcjonera Tite jak na razie okazuje się bowiem strzałem w dziesiątkę. Były szkoleniowiec Corinthians do tej pory nie zaznał jeszcze goryczy porażki. Co więcej, jego zawodnicy wreszcie prezentują miły dla oka styl. Styl, w którym na nowo widać radość. Meczem, który ostatecznie wlał w serca Brazylijczyków nadzieję na lepsze jutro, był zaś z całą pewnością ten przeciwko Argentynie, gdy Neymar i spółka bezproblemowo rozprawili się z odwiecznym rywalem 3:0.
Tak pozytywnej atmosfery wokół kadry w Brazylii nie było od lat. I – co interesujące – dzieje się tak akurat w momencie, gdy sam kraj po kilku latach – jak miało się potem okazać jedynie pozornego – dobrobytu pogrążony jest w największym kryzysie gospodarczym i politycznym od wielu, wielu lat. Cóż, trzeba się zgodzić, że lepszego momentu na sprawianie radości fanom Tite i jego zawodnicy wybrać sobie nie mogli.
Urugwaj już kiedyś jednak pokazał, że jak nikt inny jest w stanie brutalnie sprowadzić Brazylijczyków na ziemię…
* * *
W Ameryce Południowej oprócz konfrontacji Brazylii z Urugwajem czeka nas jednak jeszcze jeden hit, czyli przytoczona na wstępie potyczka Argentyny z Chile. Potyczka, przed którą zresztą również trudno nie zacząć wywlekania na powierzchnię pewnych zaszłości. W tym przypadku nie musimy się jednak cofać w czasie o prawie siedem dekad. Wystarczy prześledzić po prostu to, co działo się rok i dwa lata temu.
O ile bowiem Brazylijczycy od dziesięcioleci nie potrafią zapomnieć o feralnym 1950 roku, o tyle Argentyńczycy jeszcze długo pamiętać będą o tym, jaką krzywdę wyrządzali im Chilijczycy w 2015 i 2016 roku. Mowa rzecz jasna o dwóch przegranych rok po roku finałach Copa América. I to za każdym razem w bliźniaczych okolicznościach – po serii rzutów karnych.
Na turnieju rozgrywanym dwa lata temu w Chile twarzą porażki stał się Gonzalo Higuaín, który kompletnie nie wytrzymał próby nerwów i postanowił wystrzelić piłkę na orbitę…
… rok później w Stanach Zjednoczonych w rozgrywkach zorganizowanych z okazji stulecia istnienia federacji CONMEBOL psy wieszano natomiast na Leo Messim:
Załamany piłkarz Barcelony po porażce zszokował zresztą cały świat, wyznając przed kamerami, że chyba czas najwyższy kończyć reprezentacyjną karierę. Choć z wypowiedzianych na gorąco słów później oczywiście się wycofał, to jednak w dobitny sposób odzwierciedliły one to, jak wielką traumę musieli w tamtej chwili przeżywać “Albicelestes”.
W przeciwieństwie do Brazylijczyków, czas do teraz nie zdążył jednak zaleczyć u nich głębokich ran. O tym, że rzeczywistość w reprezentacji Argentyny nie wygląda ostatnio zbyt kolorowo, nie trzeba raczej nikogo na siłę przekonywać. Wystarczy wspomnieć, że “Albicelestes” w trakcie eliminacji jak do tej pory częściej nie wygrywali niż wygrywali (5 zwycięstw, 4 remisy i 3 porażki), a obecnie zajmują dopiero 5. lokatę gwarantującą jedynie grę w barażach. Gra, od której bolą zęby, ciągła krytyka pod adresem selekcjonera i graczy, atmosfera najgęstsza od lat. Mówiąc krótko: kadra zamiast łączyć – dzieli naród. Jeden z najlepszych dowodów stanowi zerwanie wszelkich relacji z prasą po tym, jak w internecie pojawiły się doniesienia o tym, iż Ezequiel Lavezzi podczas zgrupowania palił marihuanę.
– Wolimy stanąć z wami twarzą w twarz zamiast wydawać oświadczenia. Jesteśmy tu, by poinformować was, że podjęliśmy decyzję o zaprzestaniu rozmów z prasą. Posądzano nas o wiele rzeczy, niejednokrotnie okazywano nam brak szacunku, jednak nic nie mówiliśmy. Oskarżenia w stosunku do Lavezziego są jednak bardzo poważne. Jeśli dalej będziemy zachowywać milczenie, ludzie uwierzą, że to prawda. Wolimy więc zakończyć całą dyskusję raz na zawsze. Przykro nam z tego powodu, ale nie mamy innej możliwości. Wiemy, że nie wszyscy angażują się w tę brudną grę, ale to nie jest pierwszy raz, nie możemy pozwolić, by mieszano się w nasze życie prywatne. Ludzie wciąż będą mówić miliony rzeczy na nasz temat, jednak nie mamy zamiaru brać w tym udziału – zakomunikował przed dziennikarzami w towarzystwie całego zespołu Leo Messi po wygranym spotkaniu z Kolumbią.
Wystarczy rzut oka na tabelę i minimum rozeznania, by dojść do wniosku, że dla Argentyny nocą gra będzie toczyła się o stawkę większą niż wyłącznie trzy punkty. Podopieczni Edgardo Bauzy do Chile tracą punkt i jednocześnie mają zaledwie jedno oczko przewagi nad szóstą Kolumbią, która zmierzy się z przedostatnią Boliwią. Choć gospodarze w tych eliminacjach ograli już na wyjeździe swojego dzisiejszego rywala, to jednak dopiero teraz staną przed szansą zrewanżowania się za klęskę poniesioną w USA. To już nawet nie jest starcie o legendarne sześć punktów. Tutaj powoli można wręcz mówić już o walce o życie. Klasyczne “wóz albo przewóz”.
Jakkolwiek spojrzeć, to bez cienia wątpliwości najciekawsze eliminacje od lat…